Szwedzka afera pajęczarska

Szwedzka afera pajęczarska

Ministrowie nie płacili abonamentu i zatrudniali na czarno – musieli odejść z rządu

W Szwecji wybuchł osobliwy skandal polityczny, nieco pachnący farsą. Nowo wybrany centrowo-prawicowy rząd Fredrika Reinfeldta w ciągu zaledwie trzech dni utracił dwóch ministrów (czy też raczej dwie ministerki).
Trzeci członek gabinetu znalazł się w ogniu bezpardonowej krytyki. Minister handlu, Maria Borelius, oraz szefowa resortu kultury, Cecilia Stegö Chilo, musiały ustąpić ze stanowisk, ponieważ zatrudniały na czarno nianie i gosposie, a także nie płaciły abonamentu telewizyjnego, który wynosi (w przeliczeniu) około 160 euro rocznie. Pani Chilo nie spełniała tego obywatelskiego obowiązku przez 16 lat. Afera jest tym bardziej pikantna, że minister kultury ponosi odpowiedzialność także za państwową telewizję STV.
Podczas kampanii wyborczej Fredrik Reinfeldt

obiecywał społeczeństwu „nową moralność polityczną”

oraz nowy start po 12 latach rządów „partyjnej kliki” socjaldemokratów. Obecnie te dumne zapowiedzi wywołują szyderczy śmiech nie tylko na ulicach Sztokholmu. Brytyjski dziennik „The Times” napisał, iż Reinfeldt przypomina nie odnowiciela, lecz „nieudolnego dyrektora teatrzyku amatorskiego”.
W Szwecji tradycyjnie sprawują władzę socjaldemokraci. Od 1932 r. pozostawali w opozycji tylko przez dziewięć lat. Partia zbudowała słynny „szwedzki system państwa opiekuńczego”. Charakteryzuje się on znakomitym poziomem świadczeń socjalnych, ale także niezwykle wysokimi podatkami. 41-letni konserwatysta Reinfeldt, najmłodszy premier Szwecji od 80 lat, stojący na czele koalicji czterech partii, zapewniał, iż zmieni ten stan rzeczy. Podczas kampanii wyborczej zapowiadał, że obniży podatki, ale także zredukuje hojne zasiłki dla bezrobotnych, co zachęci niezbyt gorliwie szukających zatrudnienia do większych wysiłków. Reinfeldt, szef Partii Umiarkowanej, potrafił umiejętnie zmienić wizerunek tego ugrupowania jako rzecznika wyłącznie bogatych. Przekonywał, iż Umiarkowani pod jego sztandarem zmienili się w „nową partię pracowniczą”.
Większość Szwedów uwierzyła. W wyborach 17 września centroprawicowy alians odniósł zwycięstwo, zdobywając 48,2% głosów. Lewica premiera Görana Perssona po 12 latach utraciła władzę. Reinfeldt zamierzał pokazać się jako nowoczesny konserwatysta, hołdujący poprawności politycznej i duchowi czasu. Do rządu powołał urodzonego w Burundi czarnoskórego Szweda Nyamko Sabuni, który objął resort spraw społecznych i integracji. Andres Borg został prawdopodobnie pierwszym na świecie ministrem finansów, wiążącym włosy w koński ogon. W gabinecie po raz pierwszy znalazł się też minister otwarcie przyznający się do homoseksualizmu. Szwecja jest wprawdzie krajem liberalnym, ale takie

„ekstrawagancje” sztokholmskich polityków

wywoływały złośliwe komentarze zwłaszcza w regionach wiejskich kraju. Premier Reinfeldt 10 na 20 resortów w swoim rządzie powierzył kobietom. Władze szwedzkie bardzo dbają o równouprawnienie. Firmy mają obowiązek obsadzania ponad 40% stanowisk w zarządzie przedstawicielkami piękniejszej płci. W 2008 r. co czwarty wykładowca szwedzkiej szkoły wyższej będzie kobietą, takie przynajmniej są plany. W polityce „kwoty” dla kobiet oficjalnie nie obowiązują, jednak partie czynią wysiłki, aby paniom zapewnić mniej więcej połowę stanowisk. Niestety, znalezienie odpowiednich kandydatek nie zawsze jest łatwym zadaniem. Maria Borelius i Cecilia Stegö Chilo nie mają doświadczenia politycznego, są dziennikarkami, Borelius prowadzi też własną firmę. Zwerbowała je Partia Umiarkowana, poszukująca żeńskich aktywistów. Obie panie przez lata nie planowały kariery politycznej, zatem nie wypełniały swych obywatelskich powinności zbyt skrupulatnie. Kiedy tylko dostały rządowe nominacje, usiłowały zapłacić abonament, nawet z odsetkami. Maria Borelius wróciła z Wielkiej Brytanii, gdzie pracowała, dopiero pod koniec sierpnia, zatem zalegała z zapłatą tylko za dwa miesiące. Urząd odpowiedzialny za pobieranie abonamentu, Radiotjänst, bezlitośnie zawiadomił jednak policję o złamaniu prawa przez obie ministerki, a także przez nowego ministra ds. imigracji, Tobiasa Billströma. Ten ostatni zapominał o opłatach telewizyjnych przez całe dziesięć lat. Kiedy rozpętał się skandal, okazało się, że także inne osobistości ze sztokholmskiej elity nie przejmowały się taką drobnostką jak abonament. Wśród winowajców znalazł się m.in. wpływowy wydawca dziennika „Expressen”, Otto Sjöberg. Ale Radiotjänst poinformował policję tylko o grzechach trójki ministrów. Nic dziwnego, że w Sztokholmie rozeszły się pogłoski, że afera jest wynikiem spisku socjaldemokratów, żądnych odwetu za przegrane wybory. Lars Lindberg, dyrektor Radiotjänst, zapewnia, że to nieprawda. Polityk przecież także jest obywatelem i powinien przestrzegać obowiązujących ustaw. Takich kwestii, o dziwo, do tej pory, nie rozstrzygały sądy. Jeśli zapadnie precedensowy wyrok, wówczas oskarżeni zostaną także inni „pajęczarze” – zapowiada Lindberg.
Wykroczenia świeżo upieczonych ministrów wydają się błahe, ale prasa, zwłaszcza związana z socjaldemokratami, natychmiast poczuła krew. Szwecja jest specyficznym krajem –

niemal wszystkie oficjalne dokumenty są powszechnie dostępne.

Dziennikarze zaczęli szukać, a zazwyczaj jest tak, że kto dobrze szuka, w końcu znajdzie. Okazało się, że w latach 90. pani Borelius zatrudniała do swych czworga dzieci nianie, którym płaciła „pod stołem”, zapominając o należnych fiskusowi i urzędowi ds. ubezpieczeń daninach. Minister pogorszyła tylko swą sytuację, tłumacząc się wyjątkowo nieudolnie – oto gdyby załatwiła kwestię zapłaty legalnie, nie mogłaby sobie pozwolić na gosposie i nianie – a przecież od szwedzkiej kobiety oczekuje się, że zrobi karierę zawodową i zostanie matką. Magnus Ljungkvist, sekretarz prasowy socjaldemokratów, wykrył jednak, że Maria Borelius wraz z mężem osiągała dochód w wysokości miliona koron rocznie – a więc kilkakrotnie większy niż przeciętna szwedzka rodzina. Złośliwy Ljungkvist zamieścił tę informację w swoim blogu. „Zaraz potem dostawałem złośliwe maile. Ludzie oskarżali mnie, że jestem pedofilem, chcieli przysyłać mi seksualne gadżety, a nawet grozili mi śmiercią. Musiałem zawiadomić policję”, żalił się później sekretarz prasowy. Ale wiadomość poszła w kraj. W dodatku wścibskie media wytropiły, że Boreliusowie kupili sobie letni domek za symboliczne 735 tys. euro, przy czym transakcji dokonali za pośrednictwem firmy z raju podatkowego, jakim jest wyspa brytyjska Jersey, prawdopodobnie po to, aby nie płacić szwedzkiego podatku gruntowego. Premier Reinfeldt musiał powołać specjalnego prawnika do zbadania tej sprawy. Pani Borelius zrozumiała, że poniosła klęskę.
14 października podała się do dymisji po zaledwie ośmiu dniach urzędowania. W uzasadnieniu oświadczyła: „Moja rodzina, przyjaciele, sąsiedzi i ich dzieci, osoby, z którymi pracuję zawodowo, krewni, a nawet przyjaciele moich dzieci byli sprawdzani tak intensywnie, że normalne życie rodzinne stało się niemożliwe”. Cecilia Stegö Chilo pozostała w rządzie zaledwie trzy dni dłużej. Prasa domagała się jej głowy, mediom zaś wtórowali gromko „ludzie” kultury. Pani Chilo podczas kampanii wyborczej ośmieliła się bowiem twierdzić, że dostają zbyt sowite dotacje z publicznej kasy. Po upadku drugiej minister blady strach padł na szwedzkich „pajęczarzy”.
6 tys. obywateli, w tym wiele osobistości z kręgów elity politycznej oraz intelektualnej natychmiast zarejestrowało swe telewizory i uiściło stosowne opłaty. Prasa z uciechą ujawniła, że

abonamentu nie opłacało aż 124 członków parlamentu.

Minister Tobias Billström przyznał się do błędu, ale zapowiedział, że rezygnować z urzędu nie zamierza, gdyż „nie popełnił żadnego przestępstwa”. Billström wyjaśnił, że zalegał z opłatami z przyczyn ideologicznych – programy lewicowej państwowej telewizji mu się nie podobały.
Oczywiście wywołało to furię socjaldemokratów. Związana z lewicą gazeta „Aftonbladet” stwierdziła, że próby Partii Umiarkowanej strojenia się w piórka „nowej reprezentantki pracowników” to „tylko gadanie”. Aktywiści tej partii stworzyli przecież własny styl życia, aby z przyczyn ideologicznych nie przestrzegać obowiązującego prawa.
Stig-Bjorn Ljunggren, polityczny komentator i socjaldemokrata, napisał: „Dymisja ministrów nie jest druzgoczącym ciosem dla premiera Reinfeldta, ale szef gabinetu będzie miał teraz kłopoty z przekonaniem obywateli, że potrafi rządzić krajem”.
Duńska gazeta „B.T” doszła natomiast do wniosku, że cała sprawa ma jednoznacznie szwedzki charakter. W Szwecji istnieje bowiem „unikalny” obyczaj udostępniania wszystkich dokumentów. „B.T” konkluduje, że unikanie opłat należnych państwu jest niewybaczalne, jeśli jednak nadal w Sztokholmie będą stosowane tak ostre kryteria, to kandydatów do sprawowania funkcji politycznych znajdzie się w przyszłości niewielu.

 

Wydanie: 2006, 43/2006

Kategorie: Świat

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy