Szykowana była pełzająca interwencja

Szykowana była pełzająca interwencja

Rok 1981. Polska, ZSRR, stan wojenny. Widziane ze Sztabu Generalnego

Gen. Franciszek Puchała

– Panie generale, kiedy zaczęliście przygotowywać plany stanu wojennego?
– To nie zaczęło się w Sztabie Generalnym. Sztab Generalny był wykonawcą decyzji politycznych. Trzeba by więc sięgnąć do materiałów Komitetu Obrony Kraju, przypuszczam, z jesieni 1980 r. Natomiast koncepcja stanu wojennego dojrzała w marcu 1981 r. 27 marca gen. Jaruzelski podpisał trzy najważniejsze dokumenty: Myśl przewodnią wprowadzenia stanu wojennego, Centralny plan działania wojska i Centralny plan kierowania państwem.

– Czy dużo osób wiedziało, że stan wojenny jest przygotowywany?
– Przy planowaniu tego typu przedsięwzięcia, podobnie jak przy planach na czas wojny czy rozwoju sił zbrojnych, zawsze pracowało wąskie grono osób. Te sprawy były trzymane w tajemnicy. Natomiast w miarę zbliżania się daty wprowadzenia stanu wojennego wiedzieliśmy coraz więcej i coraz więcej osób o tym wiedziało. Nie dało się zamknąć tej pracy w obrębie Sztabu Generalnego. Jako szef Oddziału Gotowości Bojowej i Dowodzenia musiałem współpracować a to z kwatermistrzostwem, a to z Inspektoratem Techniki, ze sztabami okręgów i rodzajów sił zbrojnych. Jak trzeba było uszczelnić granicę powietrzną – musiałem to konsultować ze specjalistami z Obrony Przeciwlotniczej Kraju, w sprawie granicy morskiej – z marynarką wojenną. I tak dalej.

– Szykowaliście się.
– Czy byłem przekonany, że stan wojenny będzie wprowadzony, czyli że to, co planowaliśmy, będzie uruchomione? Nikt nie wiedział do końca, czy to będzie uruchomione. Absolutnie. Plany były, ale równie dobrze mogły leżeć do tej pory gdzieś w sejfach. Podobnie jak z planami na czas wojny. Plany były, ale wojny na szczęście nie było.

– Jedna rzecz to przygotować plany, druga to decyzja polityczna o ich uruchomieniu?
– Oczywiście, że tak.

– Był jakiś wariant, który zakładał pomoc wojsk radzieckich?
– Nigdy z czymś takim się nie spotkałem. Słyszałem coś wręcz przeciwnego.

– Kiedy się pan dowiedział, że stan wojenny zostanie wprowadzony?
– 12 grudnia, wieczorem. Chociaż wtedy też nie wiedzieliśmy, że będzie on wprowadzony. Teraz wiemy, że ostateczna decyzja została podjęta ok. godz. 14.

– A kiedy pan się dowiedział?
– Gdy dostałem zadanie przygotowania szyfrogramu do wojsk, uruchomienia tej całej maszynerii. Wtedy już wiedziałem.

– Był pan w siedzibie Sztabu Generalnego 13 grudnia?
– Tak, byłem. Mieliśmy wyjechać na jakąś kontrolę. To było tak legendowane. Byliśmy więc przebrani w mundury polowe, długie buty. Potem zrozumieliśmy tego sens. Wyjeżdżały grupy operacyjne na stanowiska dowodzenia poza Sztab Generalny, poza Warszawę. Od nas grupa operacyjna też wyjechała.

– W rejony ześrodkowania wojsk?
– W różne miejsca. 13 grudnia wojska znalazły się w rejonach ześrodkowania. Na podstawie szyfrogramu podpisanego przez szefa Sztabu.

– Czyli wyszły z garnizonów.
– Wojska Obrony Powietrznej Kraju, Marynarka Wojenna, wojska lotnicze, Wojska Ochrony Pogranicza pozostawały w swoich garnizonach. One nie wychodziły, wykonywały zadania związane z zabezpieczeniem przestrzeni powietrznej kraju, granicy morskiej i lądowej, zabezpieczeniem samolotów na lotniskach, z poprawieniem pola radiolokacyjnego, tak żebyśmy mieli rozpoznanie obniżone do niższego pułapu. Opuściły garnizony tylko wojska lądowe. Te podległe dowódcom okręgów. Plus chłopcy w czerwonych beretach. Oni z kolei mieli specjalne zadania, np. opanowania w Warszawie obiektów radia i telewizji, tudzież jeszcze innych. Do rana 13 grudnia praktycznie wszyscy już byli na swoich miejscach.

Wojsko wyszło z koszar

– Machina zadziałała?
– Zgodnie z planami, które były zdeponowane w siedzibach okręgów i odpowiednich jednostek. Wszystko było odpowiednio skoordynowane. Rozpoznane były rejony ześrodkowania.

– Nie w miastach?
– Nie, bo nikt nie miał zamiaru wkraczać do miast. Wojsko miało zabezpieczać działania milicji i ZOMO. I zajęło rejony w pobliżu aglomeracji. Pokrywały się one z tymi, które miały zająć jednostki radzieckie, czechosłowackie i wschodnioniemieckie, o czym dowiedzieliśmy się w grudniu 1980 r., u marszałka Ogarkowa. Rejony te zajęły nasze wojska.

– Specjalnie?
– Specjalnie.

– Dlaczego?
– Tu chodziło o to, żeby być w pobliżu aglomeracji, jeżeli będzie potrzeba wsparcia akcji milicyjnych. Ale jednocześnie byliśmy w polu. Czyli najbardziej mobilnej części wojsk lądowych nie dałoby się zablokować w koszarach.

– Tak jak Czechów w 1968 r.
– Nawet jeszcze przed stanem wojennym jedna trzecia wojsk lądowych przebywała na poligonach. Rotacyjnie. Żeby nikt nas nie zaskoczył w koszarach.

– Ale to była decyzja polityczna? Kierownictwa?
– To była decyzja polityczna, absolutnie. Kłania się stara zasada Clausewitza: polityka to inteligencja, wojna to narzędzie. Wniosek: myślenie wojskowe musi się podporządkować myśleniu politycznemu. Koniec, kropka.

– Czyli gdyby Rosjanie chcieli wylądować, nie mieliby gdzie.
– Mówimy o rejonach ześrodkowania, a nie o lądowiskach ani lotniskach. Desant może lądować w różnym terenie. Byłem na manewrach „Zachód-81”, niedaleko Mińska białoruskiego, na poligonie, gdzie z gen. Molczykiem obserwowaliśmy ćwiczenia 7. Gwardyjskiej Dywizji Powietrzno-Desantowej. Dowodził nią późniejszy generał i wiceminister obrony Związku Radzieckiego, Władisław Aczałow. Widziałem na własne oczy, jak ta dywizja lądowała. W ciągu 48 minut wylądowało 6,1 tys. żołnierzy i 300 jednostek różnorodnego uzbrojenia, z transporterami opancerzonymi włącznie. Na platformach. Aczałow we wspomnieniach pisze, że to jego dywizja i dywizja kolegi miały zadanie opanowania Warszawy. Linią rozgraniczenia miała być ul. Marszałkowska. Obaj z podwładnymi dowódcami prowadzili rekonesans w Warszawie. Rozpoznawali obiekty, które mieli opanować. Były wśród nich m.in. siedziby parlamentu i innych władz państwa, a także PZPR. W planach było internowanie członków polskich władz, a w pierwszej kolejności generałów Jaruzelskiego i Siwickiego.

Dawid i Goliat

– To wszystko miało mieć miejsce w grudniu 1980 r. W ramach ćwiczeń „Sojuz-80”. Wtedy też dowiedzieliście się o planowanych miejscach ześrodkowań wojsk radzieckich.
– Ćwiczenia sojusznicze organizowaliśmy niejeden raz. Ale przygotowywał to sztab Zjednoczonych Sił Zbrojnych Układu Warszawskiego. Tymczasem marszałek Ogarkow nie był szefem sztabu ZSZ, tylko szefem sztabu Armii Radzieckiej. Sił zbrojnych Związku Radzieckiego. To jest różnica! Po drugie, termin ćwiczeń. Przygotowywano je na grudzień. Przed świętami Bożego Narodzenia. To jeszcze była niewielka sprawa, oni na takie rzeczy nie zawsze zważali. Był to jednak koniec roku. Czas, kiedy środki materiałowe, finansowe przewidziane na dany rok już są „rozchodowane”.

– Czyli taki termin ćwiczeń to nie rutyna, tylko decyzja polityczna?
– Dalej – jak się zorientowaliśmy, ile tych wojsk ma wkroczyć na tzw. ćwiczenie „Sojuz-80”, było widać, że u nas nie ma takich poligonów, które by to pomieściły. To był kolejny ewenement – ćwiczenie, które miało objąć cały obszar kraju. Do Polski miało wkroczyć w pierwszym etapie pięć-sześć dywizji, a w drugim – 22. W tym 15 radzieckich. A gdzie oni zajęliby miejsca? Nie na poligonach. Właśnie w rejonach aglomeracji.

– Byłaby taka pełzająca interwencja. Baliście się tego?
– Oczywiście, że tak. Zdawaliśmy sobie sprawę z tego, czym my dysponujemy, a czym ewentualni interwenci. Nasze siły to 15 dywizji, Rosjan – 59. Plus sześć wschodnioniemieckich i dziesięć czechosłowackich. Poza tym po spotkaniu u marszałka Ogarkowa już wiedzieliśmy…

– …co się szykuje?
– Zgoda. I co istotne – nasze kierownictwo sprzeciwiło się prowadzeniu takiego „Sojuza”. Generałowie Jaruzelski i Siwicki, także ówczesny I sekretarz KC partii, Stanisław Kania. I to ćwiczenie nie rozpoczęło się u nas, ale wokół naszych granic. I kierował nim marszałek Ustinow, minister obrony Związku Radzieckiego, a więc nie głównodowodzący wojsk Układu Warszawskiego marszałek Kulikow. Były też kolejne ćwiczenia – „Sojuz-81”, które zaplanowano na następny rok. Rozpoczęły się w marcu i zostały przedłużone o dwa tygodnie po awanturze w Bydgoszczy. Wtedy już kierował nimi sztab Zjednoczonych Sił Zbrojnych. Ale znowu – rekonesanse, przegrupowania, obsada na centralnym stanowisku dowodzenia Obrony Powietrznej Kraju i szereg innych rozwiniętych elementów. Były nawet uruchamiane mosty powietrzne. W rozmaity sposób je tłumaczono, różne były legendy. Wiedzieliśmy, czemu to może służyć.

Jak kalkuluje Moskwa

– To była manifestacja Moskwy czy przygotowanie się do działania?
– Można to uznać i za przygotowywanie do inwazji, bardzo kosztowne, i za demonstrację siły. Dlaczego tak? Mamy doświadczenia, z Węgier, z Czechosłowacji, z Afganistanu. Oni nie byli skorzy od razu tam lecieć, zaprowadzać swoje porządki. Zawsze kalkulowali. Zanim weszli do Afganistanu, było kilka miesięcy przygotowań, wahań. A w końcu decyzja Breżniewa: wpieriod! Do Czechosłowacji… Najpierw były ćwiczenia „Szumawa”. Potem ćwiczenia „Pochmurne lato”. A potem dopiero operacja „Dunaj”. Było więc stopniowanie, eskalacja. Najpierw ćwiczyły sztaby, potem sztaby z jakimiś ograniczonymi wojskami, a potem dopiero ruszała cała armada.

– Gdy Biuro Polityczne zdecydowało…
– Więc musiano zakładać, że i u nas przygotowują interwencję na wzór czechosłowacki z 1968 r. Wszystkie interwencje zaczynały się od ćwiczeń. Małych, większych, była ich eskalacja, a potem była decyzja polityczna – i jechali. Plany były przygotowane. Każda jednostka wiedziała, co ma robić. Na tym polega wojsko. Oczywiście, teraz ktoś może powiedzieć: nie weszli, czyli nie ma pan racji. Ale my nie mamy wglądu do istotnych dokumentów. A że plany inwazji były – potwierdzili to w 1987 r. na konferencji międzynarodowej w Jachrance i Kulikow, i Gribkow, i Szachnazarow.

– Ale oni mówią, że nie chcieli wejść.
– Weszliby, gdyby musieli. Tak to bywało. Charakterystyczną opinię możemy przeczytać w raporcie połączonych wywiadów Stanów Zjednoczonych. Otóż gdyby się okazało, że sytuacja w Polsce rozwija się w takim kierunku, że zagraża to interesom Związku Radzieckiego, toby weszli. A kiedy? Kiedy nastąpiłyby niekorzystne z punktu widzenia Moskwy zdarzenia. Np. wojna domowa wybucha w Polsce. A czy nie mogło do tego dojść przy znanym wówczas stanie emocji? Mogło. Albo taka sytuacja: PZPR traci władzę. A co to znaczy, jeżeli ta właśnie partia traci władzę? Rosjanie uznają, że nie ma gwaranta przynależności Polski do Układu Warszawskiego. Podobnie to przedstawiał Szachnazarow w Jachrance. Teraz ktoś może powiedzieć: ale „Solidarność” mogła to zagwarantować. Nie wiemy jednak, czy wtedy ktoś to gwarantował. Szykowały się ponoć jakieś komitety powitalne. A do Układu Warszawskiego należeliśmy aż do jego rozwiązania, kiedy byliśmy już Rzecząpospolitą Polską, a nie PRL.

– A nie było tak, że mieli wojsko zaangażowane w Afganistanie, więc…
– Proszę pana, w 1980 r. w Afganistanie przebywało sześć dywizji radzieckich, w sumie 85 tys. żołnierzy. W apogeum interwencji brało w niej udział 110 tys. żołnierzy. Tymczasem w najbliższym otoczeniu Polski i na jej terytorium stacjonowało 59 dywizji radzieckich. Do tego dodajmy dywizje stacjonujące w europejskiej części ZSRR.

Układ Warszawski na zawsze

– A było możliwe, by zgodzili się na wyjście Polski z Układu Warszawskiego?
– Raczej nigdy. Mieliśmy przykłady. I to były przykłady dla nas istotne. Węgry 1956 r. – kiedy weszli tam Rosjanie i zrobili pogrom? Kiedy Imre Nagy wręcz powiedział, że Węgry wyjdą z Układu Warszawskiego. To zdecydowało. Warte uwagi są wspomnienia gen. Majorowa, który w 1968 r. kierował wojskami radzieckimi na Słowacji. Zanim nastąpiła inwazja, wszystko było przygotowane. A symptomy były dokładnie takie same jak w Polsce. Nie dogadali się nad Cisą, zebrali więc wszystkich dowódców w Sztabie Generalnym w Moskwie. Z Biura Politycznego KC KPZR przyjechał minister obrony. Odprawa trwała 45 minut, z zegarkiem w ręku. Nie były tu stawiane zadania – dowódcy znali je wcześniej. Sprawdzono tylko, czy słuchający je rozumieją, uszczegółowiono je. I wpieriod. Na drugi dzień rano opanowane były najważniejsze lotniska. Jednostki armii czechosłowackiej pozostawały w koszarach. Prezydent Czechosłowacji dał taki rozkaz.

– A Wojsko Polskie z koszar wyprowadzono. Jedna trzecia była na poligonach.
– Tak było przed stanem wojennym. A na czas stanu wojennego wojska lądowe, te najważniejsze, operacyjne, uderzeniowe, wyszły poza koszary.

– To był straszak? Ile one mogły się bronić? Ile miały amunicji?
– Nasze wojska? Trudno tak kalkulować.

– A gdyby?
– Żołnierze polscy by walczyli, to nie ulega wątpliwości. Zwłaszcza gdy wkroczyliby Niemcy. W myśl planów inwazji dwie dywizje wojsk NRD miały wkroczyć na Pomorze Zachodnie.

– A czy przewidywano wejście do Polski wojsk z 375-tysięcznej Armii Radzieckiej stacjonującej w NRD?
– Z tego, co wiedzieliśmy, Grupa Wojsk Radzieckich w Niemczech miała nie wkraczać. Tam chyba miała pilnować interesów ZSRR – za Łabą stali silni przeciwnicy.

– W 1981 r. Rosjanie utrzymywali między swoim terytorium a bazami w Polsce mosty powietrzne.
– Wiedza na ten temat pochodziła z Centralnego Stanowiska Dowodzenia Wojsk Obrony Powietrznej Kraju. Oni mają całą przestrzeń powietrzną na podglądzie. Stamtąd wiedzieliśmy, ile śmigłowców, ile samolotów przelatuje nad nami. Wiedzieliśmy, ile, ale nie wiedzieliśmy, co mają na pokładzie. To było w okresie ćwiczeń „Sojuz-81”. I znowu – ćwiczenia ćwiczeniami, a przy okazji ćwiczeń rozpoznanie i wzmacnianie za pomocą mostów powietrznych. A co najważniejsze – po ćwiczeniach została cała infrastruktura służąca dowodzeniu: stanowiska dowodzenia, sieci i węzły łączności, z troposferyczną włącznie. Również obsada personalna.

– To ważne?
– Oczywiście. Jest takie pojęcie: „przejmowanie dowodzenia na siebie”. Czyli najpierw wysuwam w rejon operacji stanowisko dowodzenia, a wojska siedzą w garnizonach albo w rejonach ześrodkowania. Wiedzą, jakie mają zadania, czekają. A potem daję sygnał, krótkie hasło, i uruchamia się całą machinę. Wojska idą tam, gdzie trzeba. A chcę przypomnieć, że wojska naszych sojuszników czekały jeszcze w 1982 r.
n A w 1981 r. rosyjskie wojska stały w garnizonach czy w rejonach ześrodkowania?
– Część ćwiczyła w ramach „Sojuz-81”. Czesi też ćwiczyli, podobnie Niemcy, częściowo u nas, a częściowo tylko na swoich terytoriach. Północna Grupa Wojsk Radzieckich zawsze była gotowa. W okresie polskiego przełomu w październiku 1956 r. maszerowali na Warszawę. Te wszystkie siły były gotowe do działania.

Co się działo w Legnicy i w Rembertowie?

– A co podczas ćwiczeń działo się w Legnicy?
– W Legnicy marszałek Kulikow miał stanowisko dowodzenia. W 1981 r. skokowo zwiększono jego obsadę, nasycono oficerami radzieckimi. Było ich ok. 230. Warto pamiętać, że w czasie inwazji w 1968 r. obsada personalna sztabu była o połowę mniejsza. Wnioski narzucały się same. Mało tego – w Rembertowie pod Warszawą, w tamtejszych koszarach radzieckiej jednostki łączności, było stanowisko dowodzenia Sztabu Generalnego Armii Radzieckiej, a na nim czuwała radziecka grupa operacyjna. Trwały ciągłe dyżury w siedzibie przedstawiciela marszałka Kulikowa przy ul. Winnickiej w Warszawie. Chcieli nawet przywrócić instytucję doradców przy naszych dowódcach dywizji.

– W Rembertowie było jedno stanowisko dowodzenia, a drugie w Legnicy.
– W Rembertowie była niewielka grupa operacyjna. Ale co ważne – radzieckiego Sztabu Generalnego! To jakby wysunięte stanowisko dowodzenia Moskwy. Tak to jest w wojsku. Organizuje się główne stanowisko dowodzenia, a na wszelki wypadek – zapasowe. Zniszczą mi jedno stanowisko, to mam drugie. A jeszcze są WSD – wysunięte stanowiska dowodzenia, które przybliżają mnie do przeciwnika.

– Skąd to wiedzieliście?
– Trudno mi o pewnych szczegółach mówić. My też mieliśmy swoje oczy i uszy. Było wiele sygnałów świadczących o tym, że to nie jest tylko demonstracja. Że to są przygotowania. Oczywiście była to też forma nacisku. Tylko gdyby to była forma dla formy, rodzi się pytanie: ile to kosztowało ówczesny, biedny już przecież Związek Radziecki? Można w końcu naciskać inaczej, bezkosztowo – politycznie, ekonomicznie. Czynnik militarny używany jest na samym końcu.

– Gdy w sztabie obserwowaliście te przygotowania, to czego się spodziewaliście?
– Spodziewaliśmy się najgorszego. Że – pomogą. Nieproszeni wejdą. Zarzuca się gen. Jaruzelskiemu, że jakoby miał prosić Rosjan, by weszli. Spójrzmy na działania naszego wojska – czy to miało być zaproszenie? Sam Kukliński temu zaprzecza. Mówi: „Mijałbym się z prawdą, gdybym mówił, że oczekiwali pomocy”. Kulikow też to mówi.

– Jak to się stało, że stan wojenny się udał?
– Jest dużo przyczyn. Po pierwsze, precyzyjne planowanie i koordynacja. Jest to niewątpliwa zasługa wielu oficerów.

– Kuklińskiego też?
– Był zaangażowany w tę maszynerię. O stanie wojennym naprawdę wiedział wszystko. W którymś z udzielonych wywiadów nazwał się nawet jednoosobowym sekretariatem do tych spraw. Wracając do poprzedniego pytania, pragnę podkreślić dyscyplinę wojska. Żołnierze okazali się wysoce zdyscyplinowani, odpowiedzialni i sprawni. Nawet żołnierze Obrony Terytorialnej Kraju. To oni w ściśle określonym terminie zajęli wszystkie obiekty zaplanowane do ochrony. Już nie mówię o czerwonych beretach. Ponadto wszyscy rezerwiści, którzy mieli przydziały mobilizacyjne, jeżeli dotarła do nich karta powołania, rzucali wszystko i do woja. To świadczy o wielkim zdyscyplinowaniu. I następna przyczyna – społeczeństwo. Po pierwsze, było już wszystkim zmęczone. Były sygnały: róbcie coś itd. Z 9 na 10 grudnia gen. Jaruzelski prowadził w sztabie odprawę z dowódcami rodzajów sił zbrojnych i okręgów. Oni wiedzieli, co się dzieje w terenie. Mówili: ręce opadają, ludzie domagają się, żeby coś z tym zrobić. Na 17 grudnia Zarząd Re-gionu Mazowsze zapowiedział marsz gwiaździsty na Warszawę. Wszystko mogło się wymknąć spod kontroli. Znana jest psychologia tłumu. Nad tym wszystkim wisiała groźba inwazji.

Co wiedział Kukliński?

– A czym w ogóle zajmował się Kukliński w Sztabie Generalnym?
– W Zarządzie Operacyjnym Sztabu Generalnego kierował Oddziałem I, Planowania Strategiczno-Obronnego. Ten oddział, w odróżnieniu od mojego, zajmował się przede wszystkim planowaniem rozwoju wojska i współpracą ze Sztabem Zjednoczonych Sił Zbrojnych Układu Warszawskiego.

– Na czym ta praca polegała?
– Nie planowano tam działań wojennych. Sporządzało się np. pięcioletnie plany rozwoju wojsk i sił morskich wydzielanych z Wojska Polskiego w skład Zjednoczonych Sił Zbrojnych Układu Warszawskiego na czas ewentualnej wojny. Były one uzgadniane ze sztabem ZSZ UW. Tym uzgodnieniom towarzyszyły niesamowite przepychanki, bo oni zawsze chcieli dużo. Czasami wyrażano zgodę na zapisy, ot tak, dla świętego spokoju, na tzw. dywizje na papierze. Ale przede wszystkim to myśmy liczyli, kalkulowali i mówili, że nie damy rady. W końcu, po uzgodnieniach, protokoły były podpisywane. A potem trzeba było czuwać, jak są realizowane, czyli gromadzić odpowiednie dokumenty sprawozdawcze. To były solidne teczki. Jeżeli składalibyśmy je przez dziesięć lat i policzyli stronami, to nazbierałoby się tego kilkanaście tysięcy stron. Plany, korespondencja, rozliczanie planów, protokoły, sprawozdania… Powstawały sterty dokumentów. Ponadto sprawozdania i wnioski z ćwiczeń, z doświadczeń. A dlaczego to mówię? Jeżeli niektórzy eksperci twierdzą, że Kukliński przesłał na Zachód tysiące stron materiałów, to powstaje pytanie: jakich materiałów? I skąd miał znać największe tajemnice Związku Radzieckiego? Skąd mógł wiedzieć wszystko o jego siłach zbrojnych, o rzeczywistych planach strategiczno-operacyjnych ZSRR, skoro nie znał tego nawet gen. Jaruzelski? Nie znał tego premier polskiego rządu, minister obrony, szef Sztabu Generalnego.

– Może dedukował z korespondencji, z pytań?
– O tym nie dyskutowano nawet na posiedzeniach Doradczego Komitetu Politycznego Układu. Podobnie jak inne armie Układu Warszawskiego znaliśmy tylko swoje plany, a nie radzieckie. Nasi przedstawiciele pracujący w sztabie Zjednoczonych Sił Zbrojnych też znali nasze plany, a nie radzieckie. Za to radzieccy znali plany wszystkich pozostałych armii.

– Więc co znał Kukliński?
– Znał plany rozwoju naszego wojska i treści dokumentów ćwiczebnych. Znał szereg niejawnych opracowań teoretycznych zamieszczanych w fachowych periodykach wojskowych. No i znał plany stanu wojennego, współpracował z sekretariatem Komitetu Obrony Kraju i z Ministerstwem Spraw Wewnętrznych.

– I te plany przekazał Amerykanom.
– Wiele mówiąca była reakcja po jego dezercji. Otóż niczego w tych planach nie zmieniono! Ani przecinka! Oficerowi obiektowemu, który odpowiadał za kontrwywiadowcze zabezpieczenie Zarządu i który dużo czasu spędzał z Kuklińskim, włos z głowy nie spadł, przeniesiono go tylko na inne stanowisko. Przyjechał do Polski marszałek Kulikow ze swoją świtą – i nic. Nic nie zmieniano. Nawet w planach operacyjnych na czas wojny!
n Nikt się nie bał, że Amerykanie przekażą plany „Solidarności”? Ujawnią je?
– …

Amunicja była w skrzyniach

– Jaka była reakcja społeczeństwa na stan wojenny?
– Rankiem 13 grudnia podjechałem na chwilę ze sztabu do domu. Żona, dzieci – wszyscy przestraszeni. Patrzę na ulicę, stoją skoty. Mnie samego ciarki przeszły na widok tego, co narobiliśmy! Ale patrzę – stoją koksowniki, nic nadzwyczajnego się nie dzieje, jest spokój… W sztabie już przed stanem wojennym powołaliśmy grupę, która zbierała meldunki. Z terenu, stamtąd, gdzie stało wojsko. Przychodziła miejscowa ludność, częstowała herbatą żołnierzy. Jakieś paczki na święta im szykowano. Oczywiście były też inne postawy, nie powiem, że wszyscy klaskali.

– Pół na pół…
– Mam kolegów, którzy dowodzili wtedy dywizjami. Strajkujący robotnicy zajmowali takie stanowisko: przerwiemy strajk, jeżeli dogadamy się z wojskiem. Ale nie z milicją. W kopalni Wujek pod ziemią był mój kolega, pułkownik z 10. dywizji z Opola. Syn górnika. Gdyby nie ta cholerna prowokacja, to oni normalnie by ten strajk przerwali. Bo dogadywali się z wojskiem. A gdyby oni przerwali, cały Śląsk poszedłby do domu.

– Wojsko by nie strzelało?
– Wojsko nigdzie nie strzelało. Dlaczego? W odróżnieniu od Grudnia ’70, kiedy panował totalny bałagan, to wszystko było uregulowane w dekrecie o stanie wojennym i innych dokumentach. Otóż dowódca nie mógł podjąć decyzji o użyciu broni, o tym można było decydować na szczeblu centralnym, i to zgodnie z dekretem. Niezależnie od tego szef Sztabu Generalnego gen. Florian Siwicki wydał zarządzenie, aby amunicja była zdeponowana w zaplombowanych skrzynkach. I dowódca miał tego pilnować. Żołnierze nie mieli amunicji! Ślepaki mieli. Wszystko po to, żeby nie było okazji nawet przypadkowego użycia broni.

– 14, 15 grudnia już wiedzieliście, że to wszystko dobrze wychodzi.
– Wiedzieliśmy już 13 grudnia, w godzinach wieczornych, że cała maszyneria zadziałała tak, jak było to planowane.

– Obawialiście się, że przyjdzie „pomoc” radzieckich?
– Wiedzieliśmy, że oni dookoła czuwają. Mają tu system dowodzenia, obserwują, wypytują, oceniają, wysnuwają wnioski. Oni też odetchnęli. Podam panu taki szczegół. Jest luty 1982 r. Jedna jedyna nasza delegacja wojskowa pojechała uzgadniać jakieś sprawy związane z techniką wojskową, chyba z modernizacją czołgu. I kiedy się zakończyły oficjalne rozmowy, kiedy usiedli sobie przy tzw. herbatce, to gospodarze naszych o mało po rękach nie całowali. W rejonie Lwowa nasi naliczyli ok. 300 czołgów. To był luty 1982 r., a oni tam jeszcze stali. Czyli w 1980 r. stali, przez cały 1981 stali i w 1982 – jeszcze stali. W 1982 r. i Czesi, i Niemcy też jeszcze byli gotowi. Wystarczył sygnał!

_____________________________________

Gen. Franciszek Puchała
Przyszedłem do pracy w Sztabie Generalnym w marcu 1980 r. Objąłem stanowisko Szefa Oddziału Gotowości Bojowej i Dowodzenia w Zarządzie Operacyjnym w tej instytucji. Nie wdając się w szczegóły, sama nazwa tego oddziału wskazuje na to, że musiałem zajmować się problemami gotowości bojowej całych sił zbrojnych. Niezależnie od tego – wojennym systemem dowodzenia. Bo taki był organizowany na najgorsze czasy. Byłem współautorem dyrektyw o gotowości bojowej sił zbrojnych. Współpracowałem z instytucjami centralnymi. Z Głównym Zarządem Szkolenia Bojowego, z dowódcami okręgów, rodzajów sił zbrojnych, z instytucjami w Warszawie – pionem kwatermistrzowskim, pionem służb technicznych, z szefostwem wojsk łączności… To proste – nie ma dowodzenia bez łączności, nie ma gotowości bojowej bez kwatermistrzowskiego zabezpieczenia.

Wydanie: 2010, 50/2010

Kategorie: Historia

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy