Szymborska jest jakby poza wiekiem, poza czasem i miejscem – rozmowa z Michałem Rusinkiem

Szymborska jest jakby poza wiekiem, poza czasem i miejscem – rozmowa z Michałem Rusinkiem

Jej poczucie humoru i dziwactwa to zachowanie obronne, bo ona jest bardzo wrażliwym człowiekiem. Świat by ją pożarł, gdyby nie jej kokon poczucia humoru, anegdot

Michał Rusinek, literaturoznawca, tłumacz, pisarz, nauczyciel akademicki, sekretarz Wisławy Szymborskiej

Rozmawia Jacek Nizinkiewicz

Pamięta pan moment namaszczenia?
– Oczywiście, że pamiętam. To było pół roku przed Noblem.

Poznał pan Wisławę Szymborską przed „tragedią sztokholmską”, jak zwykła nazywać przyznanie jej literackiej Nagrody Nobla?
– Jeszcze w czasach studenckich założyliśmy ze znajomymi coś, co się nazywało Towarzystwem Admiratorów Teresy Walas. Zaprosiliśmy też Czesława Miłosza, Leszka Kołakowskiego, Ewę Lipską, Jerzego Turowicza, Henryka Markiewicza, Ewę Bukojemską, Władysława Stróżewskiego. Zorganizowaliśmy spotkanie założycielskie, na którym pojawiła się m.in. Wisława Szymborska…

Dream team.
– Tak, to był istny dream team. Z zaproszeniem do Wisławy Szymborskiej musiałem zadzwonić osobiście. Nie miała wtedy jeszcze sekretarza, więc kontakt z nią nie był tak skomplikowany jak dzisiaj (śmiech). Ręce mi się trzęsły, głos łamał, cały byłem zestresowany, ale pani Wisława przyjęła zaproszenie. Wcześniej napisaliśmy list do pani Wisławy, że przyjmujemy ją do stowarzyszenia, ponieważ spełniła nasze wymogi, pisząc w przeszłości limeryk ku czci obiektu:

Teresa Walas z miasta Kraków
Postrachem była dla pismaków.
Gdy tylko w jej wpadali sidła,
Zaraz im opadały skrzydła
I poły cerowanych fraków.

Pamiętam, że odpisała mi wtedy na maszynie, na firmowym papierze przedwojennej fabryki mydeł, i napisała mi jeden limeryk ekstra o mieście Słupca. Bardzo śmieszny, do dzisiaj znam go na pamięć.

Dostał pan skrzydeł?
– Och tak! Pamiętam, że gdy przyszła na to spotkanie, a ja wtedy byłem świeżo po ślubie, to pomyślałem, że z nią też mógłbym się ożenić. I trochę tak wyszło.

Rocznice do obchodzenia co dzień

Pamięta pan wasze pierwsze rozmowy?
– Pamiętam, co mówiła na tym spotkaniu. Opowiadała o Kornelu Filipowiczu, z którym była związana przez wiele lat – to było takie nieformalne małżeństwo. Ona poetka, on prozaik. Opowiadała, że jak bywali w jakichś mieszkaniach, to spędzali tam tyle samo czasu i później opowiadali sobie, co pamiętają. On miał pamięć nieomal fotograficzną i pamiętał precyzyjnie kolory, kształty, ustawienie przedmiotów, czyli coś, co jest potrzebne prozaikowi, a ona pamiętała tylko jakieś szczegóły, nieoczywistości – coś, z czego potem pączkują wiersze.

Poczuł pan od razu tę chemię między wami?
– Nie, raczej rodzaj życzliwości. Ale nie sądzę, żeby mnie wówczas zapamiętała.

Długo się do siebie przekonywaliście?
– Długo uczyłem się swojej roli. Sekretarzowania literatom nie uczą na żadnych studiach, tego trzeba się nauczyć samemu. Miałem i wciąż mam za zadanie przede wszystkim zapewnić pani Wisławie względny spokój do pracy. Tak naprawdę opanowywanie zamieszania wokół niej trwało kilka lat.

Są między wami relacje pracownik-pracodawca czy jest bardziej rodzinnie?
– Relacji pracownik-pracodawca nigdy między nami nie było. Rodzinnie też nie jest, to nie ten typ osoby. Szymborskiej nie można usytuować rodzinnie, porównując z mamą lub babcią. Nic z tych rzeczy. Ona sprawia wrażenie osoby dużo młodszej od siebie, ode mnie i od pana. Szymborska jest jakby poza wiekiem, poza czasem. Ma charakterystyczny, bardzo dziewczęcy błysk w oku. Czasami nie wróży to nic dobrego… Pamiętam, gdy przyszedłem kiedyś do niej i już w progu zaczęła się dopytywać o moje dzieci, mówiąc, że dawno ich nie widziała. „Do kogo właściwie one są podobne?”, spytała w końcu. Odpowiedziałem: „Do swojej mamy”, na co usłyszałem: „Wie pan co? Dobre i to”. Piękne jest w niej to, że cały czas potrafi się dziwić światu, nie zatraciła tej dziecięcej w gruncie rzeczy cechy. Dziecięcej – i pewnie poetyckiej. Nie ma w niej za grosz cynizmu. Gdy tłumaczyłem „Piotrusia Pana”, miałem poczucie, że ona jest kimś takim, tylko w wersji żeńskiej. Myślę, że mogę powiedzieć, że nasze relacje są przyjacielskie. Jedynym znakiem administracyjności, który sobie zostawiliśmy, jest zwracanie się do siebie „pan” i „pani”. Z moimi dziećmi jest na ty.

Pamięta o ich urodzinach?
– Nie, bo ona urodziny i imieniny swoje i bliskich obchodzi – jak mawia – z daleka. Myślę, że tak mają ludzie, którzy nie potrzebują cykliczności w przeżywaniu czasu, którzy żyją trochę – jak już mówiłem – poza nim. Sama zresztą napisała w wierszu, że woli „rocznice nieokrągłe / do obchodzenia co dzień”. Od kiedy nie ma już rodziny, święta spędza sama. Taki jest jej wybór. Jest sama, ale nie samotna. Tak chyba czuje się najlepiej.

W którym momencie poczuł pan, że jest jej naprawdę potrzebny?
– Był taki dramatyczny moment, kiedy zaraz po Noblu zmarła jej siostra. Jedyna jej rodzina. Zadzwoniła, żeby mi to powiedzieć. Wtedy poczułem, że, z jednej strony, jestem przyjacielem, któremu mówi się takie rzeczy, a z drugiej strony, kimś, z kim trzeba się zaraz wziąć do pracy. I dalej żyć. Chociaż słowo praca nie wydaje mi się adekwatne. Pani Szymborska zawsze, kiedy mnie o coś prosi, zarazem przeprasza, że zabiera mi czas. Gdy dostaje interesujące zaproszenie z jakiegoś kraju, ale nie chce jechać, to przeprasza mnie i mówi: „Ja wiem, że pan by chętnie pojechał, ale ja nie dam rady. Przepraszam”.

Z termosem po Nobla

Szefowa nie lubi podróżować?
– Lubi wracać.

Kraków jest jej domem?
– Niekoniecznie. Mam wrażenie, że mogłaby równie dobrze wrosnąć we Wrocław czy Warszawę, ale to tu ma najwięcej przyjaciół, do tego miejsca się przyzwyczaiła. To nie jest tak, że jest poetką krakowską. Myślę, że jej miejscem jest język, polszczyzna.

Bywa, że gwiazdorzy?
– Nie ma w sobie nic z gwiazdy, chociaż jest ekscentryczna. Uwielbia różne dziwactwa. I kicz. Lubi dostawać od przyjaciół kiczowate pamiątki, które dzieli na trzy kategorie. Najwyższa kategoria – to gdy przedmioty lądują u niej na półce przed książkami. Druga kategoria to taka przechowalnia, z której nie wiadomo co będzie, a trzecia jest na tzw. loteryjki organizowane przy okazji przyjęć w jej domu. Bardzo się przyzwyczaja do przedmiotów codziennego użytku. Dopiero niedawno udało mi się ją skłonić do wyrzucenia ohydnego chińskiego termosu, z którym zawsze podróżowała jako osoba, która lubi się napić herbaty, obudziwszy się nad ranem. Pamiętam, że gdy przyjechaliśmy do Grand Hotelu w Sztokholmie i jedliśmy kolację w szalenie eleganckiej hotelowej restauracji, prosiłem w jej imieniu kelnera, żeby napełnił go wrzątkiem. Brał go ode mnie ze źle maskowanym obrzydzeniem. Ale to dość niewinne dziwactwo. W końcu Szwedzi powinni być przyzwyczajeni, że literaci to dziwacy.

Próbował pan kiedyś przekonać Szymborską do rzucenia palenia?
– Ależ skąd! Palenie jest jej potrzebne do pracy. Trzeba to uszanować. Poza tym ona nie jest za życiem za wszelką cenę…

Nie rozpieszcza nas nasza noblistka swoją twórczością. „Dwukropek” i „Tutaj” to bardzo niegrube tomiki.
– Jej poezja długo dojrzewa, długo też leżakuje. Ot, taki gatunek. Ale ma już podobno gotowe trzy nowe wiersze. Śmieje się, że następny tomik będzie miał tytuł „Wystarczy”.

Liczy się puenta

Jak wygląda praca pani Wisławy?
– Nikt tego nie wie. Ja dostaję już gotowy wiersz napisany na maszynie na takich cienkich, pożółkłych kartkach, z jakichś starych zapasów. Na tych kartkach są też często wklejone zmiany, jak to się kiedyś robiło, i ręczne poprawki długopisem. Później przynoszę jeszcze laptopa, na którym pani Wisława ma opanowane tylko dwa klawisze: page up i page down. Zawsze trochę się boję, że przepali mi matrycę papierosem. Nawiasem mówiąc, używa również komórki, choć niechętnie, bo uważa, że ten przedmiot ma za dużo przycisków. Kiedyś myślałem, że coś, co miała zapisane w notesie maczkiem, to był jej kolejny nowy wiersz, ale to była instrukcja włączenia nokii… A wracając do tematu, ona ma coś takiego jak „rodniki” Tuwima. Pamiętam, jak na jednym z takich jej „rodników”, myśląc, że to list do mnie, zobaczyłem tekst: „Niektórzy lubią poezję”, czyli tytuł wiersza z początku lat 90. To była pożółkła kartka papieru, zapisana jej charakterem pisma z lat 60. To pokazuje, jak długo te pomysły potrafią w niej dojrzewać. Szkice do wierszy, które są całkowicie nieczytelne, robi jednorazowym długopisikiem, z czego powstaje później wiersz na maszynie. Powiedziała kiedyś w jednym z wywiadów, że gdy ma już wymyślony początek do wiersza, to jest jej łatwiej, ale gdy ma wymyślony tylko koniec, to później musi się wspinać do wiersza.

Pan jest pierwszym recenzentem jej prac?
– Nie. Prosiła mnie, żebym nie oceniał tego, co od niej dostaję. I słusznie. W przeciwieństwie do Lecha Wałęsy nie uważam, że można być „w trzech osobach”. To byłby jakiś konflikt ról. Pozwalam sobie czasem tylko na uwagi interpunkcyjne, bo pani Szymborska jest niejako z innej epoki interpunkcyjnej. Ale czasami ona do mnie dzwoni i pyta: „Ile biegów ma samochód?” i potem mamy wiersz, który kończy się słowami: „A my na piątym biegu / i – odpukać – zdrowi”. I to jest mój wkład w literaturę polską. Pamiętam też sytuację, gdy rozmawiałem z nią przez telefon, a w tym czasie moje mniej więcej roczne dziecko ściągnęło obrus z kawą i wszystkim, co na nim było. Odruchowo wrzasnąłem – również do słuchawki – na co ona zapytała mnie, co się stało. Gdy jej opowiedziałem, licząc na ludzki gest współczucia, odpowiedziała tylko: „A wie pan, to jest dobry temat na wiersz”. I odłożyła słuchawkę. Ale powstał wiersz: „Mała dziewczynka ściąga obrus”. Historia ta ma drugą puentę, bo gdy wiersz ten został wysłany do „Zeszytów Literackich”, Barbara Toruńczyk napisała do mnie: „Szanowny Panie, jeśli kiedyś się zdarzy, że któreś z Pańskich dzieci coś zniszczy, a Pani Wisława napisze o tym wiersz i wiersz ten dostaną „Zeszyty Literackie”, to proszę przesłać rachunek, pokrywamy wszelkie straty”.

Urocze. A zdarza się, że szefowa jest recenzentką pańskich prac?
– Czasami tak. Niektóre rzeczy czyta, bo to jest też trochę w jej poetyce. Wiele się przy niej nauczyłem. Pamiętam, że gdy kiedyś udzieliłem wywiadu na tematy zawodowe, to powiedziała: „Przeczytałam. Nudne. Wolę, jak pan mówi o mnie”.
Często komentuje rzeczywistość w tak powściągliwy sposób?
– Owszem. Gdy np. jesteśmy w podróży z osobami w moim wieku, siedzimy długo przy kolacji i w pewnym momencie nastrój już trochę siada, to kto się odzywa? Pani Wisława! Wtedy okazuje się, kto jest prawdziwą duszą towarzystwa. Bardzo wysoko podnosi poprzeczkę rozmów. Ceni anegdoty, historyjki z puentą. Gdy Kasia Kolenda-Zaleska przygotowywała się do kręcenia filmu o pani Szymborskiej, pytała mnie, o czym ma z nią rozmawiać. Poradziłem jej, żeby opowiadała jakieś historie np. ze spotkań z politykami, ale surowo nakazałem, żeby miały puenty. Potem, gdy panie rozmawiały, pastwiłem się nad Kasią, wysyłając jej SMS-y przypominające o puencie. Swoją drogą, taki rygor powoduje, że zaczynamy zauważać anegdotyczne sytuacje wokół siebie.

Skrzydełka pani Wisławy

Jak wygląda dzień Wisławy Szymborskiej? Wstaje rano, czyta gazetę, je śniadanie, pali do kawy pierwszego papierosa itd.?
– Myślę, że tak, ponieważ nie towarzyszę jej w całym dniu. Na pewno rano jest pierwszy papieros. Chodzi na swój ulubiony targ, gdzie kupuje jedzenie, które sobie później przyrządza. Czasami mnie prosi, żebym przywiózł jej hot wings z KFC, które później – o zgrozo – zamraża. Bardzo ceni ten przysmak. Tylko mój syn ją rozumie i czasami mówi: „Chodźmy do KFC na skrzydełka pani Wisławy”. Pani Wisława nie zniosłaby żadnej służby w domu, kogoś, kto by jej sprzątał lub gotował. Właściwie nie wiadomo, jak wygląda jej dzień. Ona od bardzo dawna mieszka sama. Nawet gdy była z panem Kornelem, mieszkali osobno. Jest różnica między samotnością a osamotnieniem. Ona nie jest osamotniona, ale musi być sama. Dużo czyta. Także gazety. Pisma literackie, lecz także „National Geographic”. Ogląda TVN 24. Przygląda się bieżącej polityce. Z ciekawością, ale i niepokojem. Myślę, że obawia się wszelkich ataków na demokrację. Kiedy tak się dzieje, zabiera głos publicznie.

Dlatego w wyborach prezydenckich publicznie opowiedziała się za Bronisławem Komorowskim?
– Tak, bo to był głos w sprawie demokracji właśnie. Ale też ta sama Szymborska potrafi w czasie przyjęcia przerwać dyskusje polityczne stwierdzeniem, że i tak najważniejszym wydarzeniem np. ubiegłego roku było odtworzenie genotypu małpy.

Ma pan wrażenie, że żyje pan trochę cudzym życiem?
– Nie, bo mimo wszystko mam czas na własne życie: rodzinne, naukowe, twórcze. A te pojedyncze wyjazdy zagraniczne w ciągu roku traktuję jako inspirujące i anegdotogenne wakacje. Pani Wisława trochę kibicuje mojej karierze naukowej. Przyszła nawet na obronę mojego doktoratu, wprawiając w lekką konsternację część komisji. Potem mi wyznała, że niewiele zrozumiała, ale było jej miło, że udało mi się pogodzić pracę dla niej z pracą własną.

Był pan jej fanem przed pracą z noblistką?
– Fan to nie jest dobre słowo. Znałem i ceniłem jej twórczość. Będąc jeszcze licealistą, wybrałem się w odwiedziny do umierającej koleżanki, która poprosiła mnie, żebym pożyczył jej tomik wierszy Szymborskiej. Jadąc do niej autobusem na drugi koniec Krakowa, zacząłem czytać i ze zdumieniem stwierdziłem, że to nie jest poezja kobieca, którą wówczas, jako licealista, gardziłem. Pamiętam, że te wiersze mnie wtedy zahipnotyzowały. Wysiadłem z autobusu jako ktoś trochę inny.

Jest pan człowiekiem dosyć zapracowanym, który pisze dużo swoich rzeczy, zajmuje się tłumaczeniem, pisuje do gazet. Występował pan w telewizji i radiu, pisał teksty Grzegorzowi Turnauowi i Dorocie Miśkiewicz, ciągle pisze limeryki, wcześniej zagadki kryminalne, teraz musical dla dzieci itd. Nie zaniedbuje pan Wisławy Szymborskiej?
– Mam małe ADHD, ale chyba udaje mi się wszystko łączyć. Zacząłem tłumaczyć literaturę od tak „niepoważnych” rzeczy, jak Timothy Garton Ash, a skończyłem na „poważnych” bajkach dla dzieci o misiu Paddingtonie czy komiksach o psie Snoopym. Chyba jestem takim językowym freakiem. Z jednej strony, jestem teoretykiem literatury, zajmuję się filozofią literatury i retoryką słowa i obrazu, o której teraz piszę habilitację. Ale z drugiej strony, mam potrzebę praktyki, czyli pisania. Sądzę – acz może to być sąd przestarzały – że dzięki praktyce lepiej zrozumiem język. Nie, nie uważam się za pisarza. Uważam się za rzemieślnika.

Rzemieślnik to nie brzmi zbyt górnolotnie. Zawsze chciał pan być takim literackim rzemieślnikiem czy w jakiś sposób praca z Szymborską zmieniła pańskie życie zawodowe?
– Miano rzemieślnika w zupełności mi wystarczy, a w przypadku tłumaczeń bycie dobrym rzemieślnikiem to chyba największa pochwała. Na pewno spotkania z panią Wisławą ośmieliły mnie do układania własnych wierszyków, do zabaw słownych, do trudnych przekładów. Poza tym dzięki niej wszedłem do dość hermetycznego środowiska literackiego, choć niejako bocznymi drzwiami.
Spotyka się pan z zarzutami, że pańskie sukcesy zawodowe są właśnie dzięki Szymborskiej, że grzeje się pan w blasku jej sławy?
– Oczywiście, że się pojawiają. Wie pan, gdybym był poetą lub literaturoznawcą robiącym karierę naukową opartą na twórczości Szymborskiej, zapewne miałbym bolesną świadomość konfliktu interesów. Wiem, że nie należy czytać forów internetowych, ale gdzieś znalazłem bardzo zabawny wpis: „Ten ostatni wiersz Szymborskiej jakby trochę słabszy. Pewnie Rusinek jej napisał”. Mnie to nawet pochlebia! (śmiech).

Podobieństwo kapelusików

Woody Allen jest wielkim fanem Szymborskiej.
– Tak się okazało. W dodatku jest to uczucie odwzajemnione, bo Szymborska bardzo lubi filmy Allena i zawsze chodzi do kina na jego produkcje. Bardzo ceni jego specyficzne poczucie humoru. I przenikliwość spojrzenia. I gorzkie analizy. Miałem okazję poznać Woody’ego Allena w czasie kręcenia filmu dokumentalnego o Szymborskiej i zauważyłem, że są nieco do siebie podobni – w sposobie bycia, w potrzebie prywatności. A nawet… mają skłonność do takich samych kapelusików.

Widzi pan w Polsce lub na świecie poetów tej klasy lub podobnych do Szymborskiej?
– Ona jest zjawiskiem osobnym. Ewenementem na skalę kosmiczną. Nie tylko jako poetka, ale jako człowiek. Jest zrobiona z jakiegoś innego materiału, jakby była z kosmosu. Nie znam drugiej takiej osoby.

Wypowiada się pan o szefowej w samych superlatywach, dlatego że ma pan to „zapisane w kontrakcie”? Coś pana drażni w Szymborskiej?
– Jestem złośliwe bydlę, więc gdyby było coś takiego, pewnie bym to powiedział. Mogę wyznać w tajemnicy, że nie przepadam za chodzeniem z Szymborską na zakupy i bardzo się cieszyłem, gdy Kasia Kolenda-Zaleska pomogła jej w Bolonii kupić bodajże spódnicę. Ja po dziesięciu minutach w sklepie z ciuchami dostaję szału. Nie nadaję się do tego. Nie przepadam też za sytuacjami, w których odwołuje długo umawiane przeze mnie wizyty lub spotkania. Ale jest damą i ma do tego prawo.

A nie przeszkadzało panu nigdy, że w młodości Szymborska sławiła w wierszach imię Stalina? Rozmawialiście na ten temat?
– Długo się nad tym zastanawiałem i myślę, że gdybym ja żył w tamtych czasach w jej środowisku, mając wiedzę, którą oni wtedy mieli, i żywiąc niechęć do międzywojennej Polski endeckiej oraz skłonność do nowoczesności, to też mógłbym popełnić ten błąd. Zresztą ona kilkakrotnie rozliczała się już z tego błędu. I na łamach prasy, i we wspominanym filmie Kolendy-Zaleskiej.

Co daje szczęście i radość Szymborskiej?
– To bardzo intymne pytanie i nie wiem, czy umiem na nie odpowiedzieć. Myślę, że spotkanie z drugim człowiekiem i rozmowa z przyjaciółmi. Z puentą oczywiście. Szczęśliwa wydaje się wtedy, kiedy uda się jej przeprowadzić jakiś misterny plan, np. potajemnego podrzucenia przyjaciołom do ogrodu jakiejś ohydnej owcy ogrodowej, naturalnej wielkości. To jest radość zdumiewająca, ale też ona jest zdumiewającą osobą.

I ma sekretarza, który też jest freakiem?
– Ale inaczej nie dałoby się tego przeżyć. Jej poczucie humoru i te jej dziwactwa to zachowanie obronne, bo ona jest bardzo wrażliwym człowiekiem. Świat by ją pożarł, gdyby nie jej kokon poczucia humoru, anegdot. Jak mówi o jej dziwactwach Jurek Pilch, „Ja to rozumiem, ale tego nie pochwalam”.

Wyobraża pan sobie życie bez Wisławy Szymborskiej?
– Życie bez Szymborskiej? Niewyobrażalne!

__________________________________________

Michał Rusinek, literaturoznawca, tłumacz, pisarz, nauczyciel akademicki, sekretarz Wisławy Szymborskiej – (ur. w 1972 r.) Absolwent polonistyki na Uniwersytecie Jagiellońskim. Pracuje w Katedrze Teorii Literatury na Wydziale Polonistyki UJ. Autor takich publikacji jak „Mały Chopin”, „Jak przeklinać. Poradnik dla dzieci”, „Jak robić przekręty. Poradnik dla dzieci”, „Kopciuszek”, „Limeryki”, „Prowincjonalne zagadki kryminalne”, „Retoryka podręczna. Czyli jak wnikliwie słuchać i przekonująco mówić”, „Między retoryką a retorycznością”. Współautor tekstów m.in. na płycie Grzegorza Turnaua „11:11” oraz Doroty Miśkiewicz „Caminho”. Publikował limeryki w „Playboyu”, „Gazecie Krakowskiej”, miesięczniku „Kraków”, a obecnie związany jest z miesięcznikiem „Bluszcz”. Autor kilkunastu przekładów dla dzieci, m.in. historii misia Paddingtona, wierszy A.A. Milne’a, przygód Snoopy’ego oraz Piotrusia Pana, jak również przekładów dla dorosłych, takich jak „Teczka” Timothy’ego Gartona Asha, „Jak napisać powieść kryminalną” Lesleya Granta-Adamsona czy „Dynastie świata. Przewodnik chronologiczny i genealogiczny” Johna E. Morby’ego. Autor przekładów tekstów piosenek do musicali „Swing!” i „Jekyll”. Obecnie pracuje nad musicalem dla najmłodszych. Ojciec dwójki dzieci. Mieszka w Krakowie.

________________________________________

Z Limeryków podhalańskich

Pewien baca w kurnej chacie
z owieczką żył w konkubinacie.
Ta beczy: „Ja to nawet lubię,
ale czy myśli pan o ślubie?
Bo jeśli nie, poskarżę tacie”.
•
Żył raz gazda w mieście Sącz,
Co z żętycy robił poncz.
Gdy gość tego nie chciał pić,
Nieboraka kopał w rzyć
I doduszał oburącz.

Z Limeryków chińsko-podhalańskich

Pewien juhas z Pęksowego Brzyzku
ujrzał przyszłość w proroczym błysku:
szumi piknie Dunajec,
a na mostku baca Kitajec
Jasinecka pierze po pysku.

Z Limeryków
KONTYNENTALNYCH

Jawnogrzesznica z wioski Kłaj
w swoim zawodzie była „naj”.
Ale to zależało,
czy jej się chciało, czy nie chciało –
taki już miała obyczaj.
•
Wy, co macie zaszczyt mieszkać
w Peszcie,
nigdy kota pod włos nie czeszcie!
Może brutalni ludzie
tak robią w pobliskiej Budzie,
ale wy? Zreflektujcież się wreszcie!

Z LIMERYKÓW CHIŃSKICH

Dygnitarze z dynastii Sin
Byli słynni z okropnych min.
Gdy mijali źródło czy studnię,
Wykrzywiali się paskudnie,
Bo od wody woleli dżin.
•
Mandaryni z dynastii Ming
Nie wiedzieli, co to jest drink.
Gdy łupało ich w krzyżu,
Żłopali bimber z ryżu,
Poklepując się i mówiąc „ping”.
•
Pewien Chińczyk nieboszczyk
w Kantonie
Ukazywał się nocą żonie,
A że obok małżonki
Spał tylko marynarz z dżonki,
Noc mijała im w niewielkim gronie.
•
Pewien działacz imieniem Mao
Narozrabiał w Chinach niemao.
Dobrze o nim pisao
Usłużne Żenzinmipao,
Bo się bardzo faceta bao.

Z Limeryków
(przepraszam za określenie) lozańskich

Pewien młody wikary w Lozannie
lubił chodzić w rozpiętej sutannie.
Lecz na widok kardynała
gasła w nim fantazja cała
i zapinał się starannie.

Moskaliki

Kto powiedział, że Francuzi
piją kawę z filiżanek,
temu pierwszy dam po buzi
pod świątynią Felicjanek.

Kto powiedział, że Finowie
mają wujów i kuzynów,
krzyżem zdzielę go po głowie
w krypcie Ojców Kapucynów.

Kto powiedział, że Bułgarzy
mają coś w rodzaju duszy,
temu przykrość się wydarzy
w studni Braci Templariuszy.

Kto powiedział, że Huculi
mają pewien dryg do tańców,
w samej przegnam go koszuli
spod zakrystii Zmartwychwstańców.
Kto powiedział, że Jankesi
zwykli wstawać o poranku,
tego nawet cud nie wskrzesi
u Pijarów na krużganku.

Galeria pisarzy krakowskich
Tu Czesław Miłosz – chmurna twarz.
Klęknij i odmów „Ojcze nasz”.

Szymborska – gips. Łaskawy los
obtłukł ją trochę, zwłaszcza nos.

Tu Pilch z kieliszkiem pustym w ręce.
Malarz dał wyraz jego męce.

Krynicki. Żona. Książki. Koty.
Malarz miał dużo do roboty.

Lipska od tyłu. Jej część przednia
nie dojechała jeszcze z Wiednia.

Joanna Olczak – druga Nike.
Luwr na wieść o tym wpadł w panikę.

Odwódki

Od samogonu utrata pionu.
Od koniaku finał na haku.
Od palinki wstrętne uczynki.
Od maraskino spadaj rodzino.
Od pejsachówki pogrzeb bez mówki.
Od śliwowicy torsje w piwnicy.

Altruitki

Oszczędzając wstydu damie
lepiej cicho siedź, ty chamie.

Miast okradać krowę z mleka
dój bliskiego ci człowieka.

Oszczędzając sił buldoga
sam za niego podnoś noga (ś
ląskie).

Odpoczynek daj królicy,
sam się rozmnóż w kamienicy.

Ulżyj trawie w obowiązkach:
sam wybujaj na Powązkach.

Wisława Szymborska, Rymowanki
dla dużych dzieci, wydawnictwo a5, 2003

Limeryk napisany przez Michała Rusinka na wieczór autorski po przyznaniu Nagrody Nobla w Starym Teatrze w Krakowie
18 listopada 1996 r.

Kiedy Nobla dostała poetka z Krakowa,
Wiersze czytać poczęła z Polaków
połowa.
I tylko lud z okolic Płocka
Sądził, że nobla dostała… Wisłocka.
Ot, typowa Freudowa czynność pomyłkowa.

Kot w pustym mieszkaniu

Umrzeć – tego nie robi się kotu.
Bo co ma począć kot
w pustym mieszkaniu.
Wdrapywać się na ściany.
Ocierać między meblami.
Nic niby tu nie zmienione,
a jednak pozamieniane.
Niby nie przesunięte,
a jednak porozsuwane.
I wieczorami lampa już się nie świeci.

Słychać kroki na schodach,
ale to nie te.
Ręka, co kładzie rybę na talerzyk,
także nie ta, co kładła.

Coś się tu nie zaczyna
w swojej zwykłej porze.
Coś się tu nie odbywa
jak powinno.
Ktoś tutaj był i był,
a potem zniknął
i uporczywie go nie ma.

Do wszystkich szaf się zajrzało.
Przez półki przebiegło.
Wcisnęło się pod dywan i sprawdziło.
Nawet złamało zakaz
i rozrzuciło papiery.
Co więcej jest do zrobienia.
Spać i czekać.

Niech no on tylko wróci,
niech no się pokaże.
Już on się dowie,
że tak z kotem nie można.
Będzie się szło w jego stronę
jakby się wcale nie chciało,
pomalutku,
na bardzo obrażonych łapach.
I żadnych skoków, pisków na początek.

Wisława Szymborska, Koniec i początek,
wydawnictwo a5, Poznań 1993

Fotografia z 11 września

Skoczyli z płonących pięter w dół
– jeden, dwóch, jeszcze kilku
wyżej, niżej.
Fotografia powstrzymała ich przy życiu,
a teraz przechowuje
nad ziemią ku ziemi.
Każdy to jeszcze całość
z osobistą twarzą
i krwią dobrze ukrytą.
Jest dosyć czasu,
żeby rozwiały się włosy,
a z kieszeni wypadły
klucze, drobne pieniądze.
Są ciągle jeszcze w zasięgu powietrza,
w obrębie miejsc,
które się właśnie otwarły.
Tylko dwie rzeczy mogę dla nich zrobić
– opisać ten lot
i nie dodawać ostatniego zdania.

Wisława Szymborska, Chwila,
Znak, Kraków 2002

Nieczytanie

Do dzieła Prousta
nie dodają w księgarni pilota,
nie można się przełączyć
na mecz piłki nożnej
albo na kwiz, gdzie do wygrania volvo.

Żyjemy dłużej,
ale mniej dokładnie
i krótszymi zdaniami.

Podróżujemy szybciej, częściej, dalej,
choć zamiast wspomnień przywozimy slajdy.
Tu ja z jakimś facetem.
Tam chyba mój eks.
Tu wszyscy na golasa,
więc gdzieś pewnie na plaży.

Siedem tomów – litości.
Nie dałoby się tego streścić, skrócić,
albo najlepiej pokazać w obrazkach.
Szedł kiedyś serial pt. Lalka,
ale bratowa mówi, że kogoś innego na P.

Zresztą, nawiasem mówiąc, kto to taki.
Podobno pisał w łóżku całymi latami.
Kartka za kartką,
z ograniczoną prędkością.
A my na piątym biegu
i – odpukać – zdrowi.

Trudne życie z pamięcią

Jestem złą publicznością dla swojej pamięci.
Chce, żebym bezustannie słuchała jej głosu,
a ja się wiercę, chrząkam, słucham
i nie słucham,

wychodzę, wracam i znowu wychodzę.
Chce mi bez reszty zająć uwagę i czas.
Kiedy śpię, przychodzi jej to łatwo.
W dzień bywa różnie, i ma o to żal.

Podsuwa mi gorliwie dawne listy, zdjęcia,
porusza wydarzenia ważne i nieważne,
przywraca wzrok na prześlepione widoki,
zaludnia je moimi umarłymi.

W jej opowieściach jestem zawsze młodsza.
To miłe, tylko po co bez przerwy ten wątek.
Każde lustro ma dla mnie inne wiadomości.
Gniewa się, kiedy wzruszam ramionami.

Mściwie wtedy wywleka
wszystkie moje błędy, ciężkie,
a potem lekko zapomniane.
Patrzy mi w oczy, czeka, co ja na to.
W końcu pociesza, że mogło być gorzej.

Chce, żebym żyła już tylko dla niej i z nią.
Najlepiej w ciemnym, zamkniętym pokoju,
a u mnie ciągle w planach
słońce teraźniejsze, obłoki aktualne,
drogi na bieżąco.

Czasami mam jej towarzystwa dosyć.
Proponuję rozstanie. Od dzisiaj na zawsze.
Wówczas uśmiecha się z politowaniem,
bo wie, że byłby to wyrok i na mnie.
Wisława Szymborska, Tutaj, Znak, Kraków 2009

Wydanie: 02/2011, 2011

Kategorie: Wywiady

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy