Tag "Donald Trump"
Umizgi i donosy
Kończy się mit tej Ameryki, która była marzeniem kilku pokoleń Polaków. Nie jest już celem wyjazdów zarobkowych. A ci, którzy jadą do Stanów jako turyści i zapuszczają się na amerykańską prowincję, mają dość smutne obserwacje. Bardzo niski poziom edukacji wpycha miliony Amerykanów w ręce politycznych szalbierzy – oddają swoje głosy w zamian za bezwartościowe obiecanki. Poparli Trumpa, bo jego rywale pożałowali nawet obietnic.
W ostatnich miesiącach przez Polskę przetacza się fala dwóch szoków. Pierwszy to Ukraina. Przez trzy lata prawie wszystkie media głosiły wraz z chórem polityków, że już za chwilę Ukraina pokona Rosję. A my w tym bardzo pomożemy. Wszyscy, poza Polską, mówili i pisali, że od długiego czasu w Ukrainie mnożą się problemy i nic tam nie idzie w stronę sukcesu. Za oszukiwanie opinii publicznej politycy płacą utratą wiarygodności. Zyskują zaś ci, którzy przynajmniej nie kłamali. Kto w polityce przestaje być realistą, szybciej, niż myśli, zalicza kontakt z podłogą.
Jeszcze większy szok przeżywają Polacy w relacjach z USA. Ameryka jaka dziś jest – każdy widzi. Tylko mało kto rozumie, co się tam naprawdę dzieje. Czy w tym, co robi Trump, jest jakiś głębszy zamysł, którego nie potrafimy jeszcze zdefiniować? Czy też zwyczajna głupota i szaleństwo? Stosunek Polaków do Ameryki będzie się zmieniał. Zawiedziona miłość może skutkować czymś więcej niż rozczarowaniem. Polscy politycy znaleźli się w paskudnym położeniu. Widzą przecież, jak nas traktuje administracja amerykańska. Zachowanie kolejnych ambasadorów i urzędników ambasady USA w Polsce nie świadczy o tym, że jesteśmy państwem w pełni suwerennym. Tak nas traktują, jak na to pozwalamy. Skoro nasi politycy biorą udział w wyścigu do ucha co ważniejszych Amerykanów i walczą o to, kto w Polsce jest największym przyjacielem USA, skoro umizgi i wzajemne donoszenie trwają w najlepsze – to jak nas mają traktować?
Fatalny przyjaciel
Gdy jedni liczą ofiary wojny i ponoszone koszty, drudzy kalkulują zyski finansowe i korzyści polityczne
Prof. Grzegorz W. Kołodko – intelektualista, polityk, światowej sławy ekonomista – w swoim przenikliwym i bezkompromisowym stylu rozbiera na czynniki pierwsze trumponomikę i trumpizm, populizm i nowy nacjonalizm, publiczne kłamstwa i brutalną grę interesów. Analizując powrót Trumpa do władzy i jego wpływ na gospodarkę, politykę międzynarodową oraz przyszłość Ameryki, książka ta przestrzega przed zagrożeniami i wskazuje sposoby wyjścia z nasilającego się globalnego zamieszania.
To jest książka nie tylko o postępowaniu amerykańskiego prezydenta. To przede wszystkim opowieść o tym, jak inni reagują na niekonwencjonalne decyzje Trumpa 2.0. To ostrzeżenie przed polityką, która może wstrząsnąć całym światem.
Prezydent Donald Trump wezwał Arabię Saudyjską do zmniejszenia cen ropy, aby w ten sposób uniemożliwić Kremlowi finansowanie wojny z Ukrainą. Czyż to nie intrygujące, że kilkanaście dni później zapowiedział spotkanie z prezydentem Rosji, które miałoby się odbyć akurat w Rijadzie? No bo nie mogą spotkać się w połowie drogi między Waszyngtonem a Moskwą – w stolicy Islandii Reykjaviku, tak jak czynili to Ronald Reagan i Michaił Gorbaczow – gdyż Władimir Putin jako zbrodniarz wojenny zostałby aresztowany na mocy werdyktu Międzynarodowego Trybunału Karnego. Czyż to nie chichot historii, że kiedyś Stalin z Rooseveltem w Teheranie, a teraz – niedaleko stamtąd, przez kawałki pustyni i nieco wody Zatoki Arabskiej, dla jednych, albo Perskiej, dla drugich – Putin z Trumpem w Rijadzie? Będzie tam namawiał księcia Mohammeda bin Salmana, de facto władcę Arabii, do obniżki cen ropy, idąc na spotkanie z wszechwładcą Rosji, którą uprzednio jakoby chciał ekonomicznie dobić?
Kroplówka antyrosyjskich sankcji
I bez tego wojna się zakończy. Zaprzestanie się tragicznego zabijania, ale konflikt trwał będzie jeszcze długo. Bardzo długo. Również dlatego, że Rosja nie zechce zwrócić Ukrainie zajętych terytoriów, zwłaszcza Krymu – nawet jeśli Zachód byłby skłonny znieść dotkliwe sankcje nałożone na agresora – a Ukraina, co zrozumiałe, nie zechce się z tym pogodzić przez długie lata, jeśli nie pokolenia. A sankcje trzeba utrzymać do czasu, aż Moskwa zgodzi się na układ, który równocześnie zechce bez szantażu zaakceptować Kijów. Wspólnota międzynarodowa powinna popierać każde rozejmowe porozumienie, które wypracują obie strony konfliktu ukraińsko-rosyjskiego, nie warunkując tego jakimikolwiek dodatkowymi zastrzeżeniami.
Co zaś tych sankcji się tyczy, to wielce dające do myślenia jest ich dozowanie. Za taki karygodny czyn, jakiego dopuściła się Rosja, nie można było jej nie ukarać represjami handlowymi i finansowymi. Ale dlaczego aplikowanymi w plasterkach, a nie potężnym uderzeniem, które możliwie jak najszybciej zmusiłoby ją do zaprzestania militarnej agresji? Jak to jest możliwe, że w trzecią rocznicę inwazji – 24 lutego 2025 r. – Unia Europejska uruchomiła 16. pakiet sankcji? Jakaś kroplówka podtrzymująca kondycję agresora zamiast silnego ciosu zmieniającego reguły gry? Mniej więcej co dwa miesiące kolejna transza sankcji, jakby węzłowej części z nich nie można było dotkliwie skoncentrować w krótkim czasie? Podobnie w sukcesywnych, limitowanych porcjach sankcje nakładały Wielka Brytania i Stany Zjednoczone. Otóż dlatego, że góry nie wzięli ci, którym doprawdy zależało
Fragment książki Grzegorza W. Kołodki, Trump 2.0. Rewolucja chorego rozsądku, Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa 2025
Ukraina zagrożeniem dla Rosji?
John Mearsheimer: Trump ma rację w sprawie Ukrainy
John Mearsheimer – amerykański politolog, twórca teorii realizmu ofensywnego, wykładowca stosunków międzynarodowych na Uniwersytecie w Chicago 14 marca 2022 r. w „Przeglądzie” ukazały się fragmenty wywiadu Isaaca Chotinera z Johnem Mearsheimerem.
Za prezydentury Bidena, którego administracja bezdyskusyjnie wspierała Ukrainę, poglądy Mearsheimera, wskazującego Zachód jako winowajcę wojny rosyjsko-ukraińskiej, sytuowały się wyraźnie poza głównym nurtem. Co więcej, studenci na Uniwersytecie w Chicago, z którym Mearsheimer jest związany, zaczęli się domagać, by udowodnił, że nie jest rosyjskim agentem. Po zmianie administracji uczony zdaje się wracać do łask mediów głównego nurtu. Nie tak dawno można było zobaczyć wywiad z nim w CNN (www.youtube.com/watch?v=5WfAL35GA_0). Czy w myśli Mearsheimera w ciągu trzech ostatnich lat krwawej wojny dokonała się ewolucja? Poniżej publikujemy fragmenty rozmowy na ten temat. Z całością, która ukazała się 11 marca 2025 r. w witrynie internetowej „New Yorkera”, można się zapoznać pod adresem: www.newyorker.com/news/q-and-a/why-john-mearsheimer-thinks-donald-trump-is-right-on-ukraine.
Jak pana zdaniem Trump radzi sobie z kwestią Rosji i Ukrainy?
– Zgadzam się zasadniczo z tym, co robi. Natychmiastowe zakończenie wojny ma strategiczny sens. Sądzę, że takie działanie jest także odpowiednie z moralnego punktu widzenia. Myślę, że Trump jest na właściwej drodze, i mam nadzieję, że mu się powiedzie, chociaż nie postępuje w najzręczniejszy sposób.
Jak wygląda ta właściwa droga?
– Musi zawrzeć umowę z Rosjanami, a to oznacza zaakceptowanie kluczowych warunków przez nich wysuniętych. Pierwszym jest to, że Ukraina musi być krajem prawdziwie neutralnym. Nie może być członkiem NATO i nie może mieć zachodnich gwarancji bezpieczeństwa. Po drugie, będzie musiała oddać znaczącą część terytorium na wschodzie.
Po trzecie, będzie musiała się zdemilitaryzować w takim stopniu, aby nie stanowić zagrożenia dla Rosji. Trump musi zaakceptować te warunki i wypracować umowę z Rosjanami.
Potem jednak nastąpi najtrudniejszy krok, czyli skłonienie Europejczyków, a zwłaszcza Ukraińców, do wyrażenia na to zgody.
Jak wyglądałaby taka Ukraina?
– Wszystko zależy od tego, jak dużo terytorium utraci od teraz do momentu, gdy zostanie osiągnięte porozumienie. Rosjanie mają strategiczne powody, aby zająć więcej jej ziem. Sądzę zatem, że jest konieczne, z ukraińskiego punktu widzenia, załatwienie wszystkiego szybko, zanim Rosjanie zajmą znacznie większe terytorium i usunięcie ich stamtąd będzie niemożliwe.
Załóżmy, że mamy traktat pokojowy i Ukraina będzie musiała oddać terytorium. Jakie gwarancje mogą lub powinny zostać zaoferowane Ukraińcom, którzy są atakowani przez Rosjan w takiej czy innej formie od dekady?
– Nie mogą otrzymać gwarancji bezpieczeństwa i po prostu muszą zaakceptować ten fakt.
Dlaczego?
– Gwarancje bezpieczeństwa są de facto członkostwem w NATO. Rosjanie na to się nie zgodzą. Czy dla Ukrainy ta sytuacja jest tragiczna? Odpowiedź brzmi: tak. Ale jaka jest alternatywa?
(…) Załóżmy, że mamy traktat pokojowy bez gwarancji bezpieczeństwa, a Putin ponownie atakuje Ukrainę. Co wówczas?
– To byłaby tragedia. Pytanie, jaki byłby najlepszy sposób na uniknięcie tego. Ale czy Putin zaatakuje Ukrainę w przyszłości? Nie wierzę w to. Sądzę, że ostatnią rzeczą, jakiej by chciał, gdy zakończy tę wojnę, byłoby rozpoczynanie kolejnej.
W 2014 r. powiedział pan, że Putin nie będzie dążył do opanowania reszty Ukrainy. Może ponownie pan go nie docenia?
– Nie. W 2014 r. faktycznie powiedziałem, że nie będzie dążył do zajęcia reszty Ukrainy. Ale sytuacja zmieniła się po 2014 r., szczególnie zaś po tym, jak Joe Biden wprowadził się do Białego Domu. W sprawach Ukrainy był
Wstęp, wybór i przekład Piotr Kimla
Projekt 2025 zmienia Amerykę
W czarny tunel historii pchają kraj coraz głębiej nie chaotyczne ruchy Trumpa, ale skoordynowane działania prawicowych ideologów
Korespondencja z USA
Gdy Uniwersytet Columbia zgiął kark przed Trumpem, prosząc o odblokowanie 400 mln dol. niewypłaconych uczelni grantów i dofinansowań, Ameryka, a przynajmniej jej część, zamarła ze zgrozy. W zamian za pieniądze uczelnia zgodziła się spełnić wszystkie żądania Trumpa – ograniczyć studentom prawo do protestów, zdywersyfikować ideologicznie kadrę naukową i zrewidować ofertę dydaktyczną w zakresie studiów bliskowschodnich, południowoazjatyckich i afrykanistycznych.
400 mln dol. piechotą nie chodzi, ale każdy wie, że instytucja o renomie Columbii spokojnie mogłaby się obejść bez tych pieniędzy. Przywilejem i wyróżnikiem szkół tworzących sławetną Ligę Bluszczową jest przecież to, że mają nader hojnych darczyńców i budżety zasilane rocznie nie wielomilionowymi, ale wielomiliardowymi endowments, czyli darowiznami.
Bije wręcz po oczach, że decyzja Columbii musiała być podyktowana czymś zupełnie innym niż bieda. Czym? Żeby na to pytanie odpowiedzieć, trzeba się przyjrzeć kilku sprawom. Nie tylko „sporowi” Columbii z Trumpem o zamrożone dotacje, ale i szerszemu, trwającemu od dekad konfliktowi na linii amerykańskie uniwersytety-prawica. A na końcu umiejscowić to wszystko w kontekście opisywanego już na tych łamach wielokrotnie Projektu 2025. I na nim się zatrzymać, bo jest kluczem do zrozumienia obecnej sytuacji w Ameryce. W czarny tunel historii wpychają kraj coraz głębiej nie chaotyczne ruchy Trumpa, lecz doskonale skoordynowane działania prawicowych ideologów stojących za Projektem 2025.
Kneblowanie uniwersytetu
Czym naraziła się konserwatystom Columbia? Z grubsza rzecz ujmując, protestami studenckimi związanymi z wybuchem wojny w Gazie. Były to wystąpienia propalestyńskie i antyizraelskie, choć warto pamiętać, że solidarność z Palestyńczykami nie była ich motywem przewodnim. Studenci domagali się przede wszystkim tego, by uczelnia wycofała swoje inwestycje z firm zbrojących Izrael. A mieli ku temu powody. Ameryka od początku przecież stanęła na stanowisku, że udziela Izraelowi bezwarunkowego wsparcia, Columbia zaś, jak zresztą wiele innych prywatnych uczelni w kraju, była udziałowcem w firmach zbrojeniowych, inwestując w dodatku czesne. Studenci rozumieli to w ten sposób, że ich własne pieniądze zabijają w Gazie ludność cywilną.
Na celowniku polityków prawicy Columbia znalazła się jednak dopiero w momencie, gdy w przestrzeni publicznej pojawiły się skargi środowisk żydowskich, że studenci żydowscy nie czują się w obliczu tych protestów komfortowo, a nawet boją się o swoje bezpieczeństwo. Czy na uczelni rzeczywiście dochodziło do nękania i prześladowania Żydów – to pozostaje do wyjaśnienia. Columbia uznała jednak, że powinna się ustosunkować do stawianych jej zarzutów o rzekome lekceważenie dobrostanu niektórych swoich podopiecznych i po fali szczególnie intensywnych protestów wiosną 2024 r. wysłała przeciwko demonstrantom policję. Niewykluczone, że zrobiła to za radą Białego Domu. Kampania prezydencka 2024 wchodziła przecież w decydującą fazę i demokraci coraz głośniej zastanawiali się, czy sprawa palestyńska nie zaszkodzi im w taki sam sposób jak protesty przeciwko wojnie w Wietnamie
Co zrobić, gdy Ameryka odchodzi
Trzeba traktować trumpizm jako zjawisko trwałe i przygotowywać się do samodzielnego życia Europy jako siły geopolitycznej
Jan Truszczyński – dyplomata, główny negocjator członkostwa Polski w Unii Europejskiej, były ambasador RP przy UE.
Czy Europa obroni się przed Trumpem? Co Ameryka wobec niej zamierza?
– Europa ma siłę ekonomiczną, ma wystarczający potencjał, żeby się nie dać. Choć, jak wiemy, wojna handlowa niesie zawsze koszty dla wszystkich. Nie ma nikogo, kto nie wyszedłby z tego poraniony i poszkodowany.
Ale odpowiedzieć trzeba?
– Musi być odpowiedź, Amerykanie muszą poczuć, że nie mogą bezkarnie manipulować cłami. Jesteśmy zbyt dużym i silnym partnerem, żeby siedzieć i nie robić nic. Zwłaszcza że jako blok handlowy i łączny wytwórca PKB towarów przemysłowych oraz usług jesteśmy porównywalni ze Stanami Zjednoczonymi. I możemy je mocno ugodzić. Ten, kto nie robi nic, siłą rzeczy będzie uznany przez ekipę prezydenta Trumpa za słabeusza, któremu można przyłożyć jeszcze bardziej i też nic nie zrobi, bo będzie się bał.
Europa musi zatem odpowiedzieć zdecydowanie?
– Myślę, że państwom członkowskim nie zależy na tym, żeby odpowiedź była, powiedziałbym, nadmiarowa, żeby szkoda wyrządzana gospodarce amerykańskiej przekraczała kalkulację szkód, jakie mogą spowodować cła wprowadzone przez Trumpa. Cały czas trzymamy gałązkę oliwną i wyrażamy gotowość do negocjacji. Ale podkreślam: Europa nie daje sobie w kaszę dmuchać i na pewno tego dowiedzie.
Zimny prysznic Trumpa
To fenomen, jak Donald Trump zmienił w Europie postrzeganie Ameryki. Europa czuje się przestraszona czy zmobilizowana?
– Myślę, że przede wszystkim rozczarowana, a poza tym zmobilizowana. Bo przecież masywnego zagrożenia, które by nagle narosło, na razie nie ma – myślę tu o Rosji. Natomiast daje się odczuć ogromne rozczarowanie. Oczywiście nie jest ono tak wielkie i tak jasno demonstrowane jak w Kanadzie. A zaraz za Kanadą, chociaż w sposób bardziej stonowany, w Danii.
A w Polsce?
– My, Polska, Estonia czy Irlandia, jesteśmy tuż za Danią. Widać to zresztą po całej dyskusji i częstotliwości spotkań na najwyższym szczeblu, poświęconych czy to sprawom ukraińskim par excellence, czy obronie europejskiej. Widzę silną mobilizację, ewidentną intensyfikację dyskusji, co robić i jak robić. Jakimi narzędziami należy się posłużyć, aby budować silniejszy potencjał obronny Europy, jeśli idzie zarówno o przemysł zbrojeniowy, jak i o wojsko, o siły zbrojne. Zimny prysznic zafundowany przez Amerykę daje szybkie efekty polityczne.
Teraz będziemy czekać na konkrety.
– Zakładam, że europejska mobilizacja się nie rozwodni, nie rozpadnie pod wpływem egoizmów narodowych. Wiadomo, że wrażliwość krajów południa Europy na zagrożenie rosyjskie jest mniejsza niż krajów wschodniej flanki NATO. Chodzi natomiast o to, żeby dystans w postrzeganiu głównych zagrożeń był jak najmniejszy. Moim zdaniem świadomość, że Ameryka może się wycofać z Europy, że wartość gwarancji bezpieczeństwa w ramach NATO ze strony Ameryki staje pod znakiem zapytania, buduje atmosferę. Buduje zrozumienie co do potrzeby obrony europejskiej. Czyli że potrzebne jest wypełnienie europejską treścią, ludźmi, procedurami, potencjałem obronnym, europejskiego filara NATO.
To realne? W Europie zawsze jest dużo gadania, a efektów niewiele. Da się to wreszcie ruszyć?
– Pamiętam, jak zostałem dyrektorem politycznym MSZ wiosną 2003 r. Mieliśmy wówczas potężny rozłam wewnątrz Unii Europejskiej, w związku z tym, że jedni poszli razem z Amerykanami do Iraku, a drudzy byli temu przeciwni. To spowodowało – zwłaszcza między Niemcami i Francją z jednej strony a Polską z drugiej – na szczęście krótki okres silnego zimna. A potem to przeszło i zaczęto konstruować europejską strategię bezpieczeństwa. Stworzono dokument, który pokazywał, gdzie są zagrożenia
r.walenciak@tygodnikprzeglad.pl
Mów mi wuju
Andrzej Duda popiera Karola Nawrockiego, robi to jednak nie z przekonaniem, lecz z wyrachowania. Wie, że jeśli Nawrocki zostanie prezydentem, to na jego tle bardzo zyska i nawet dzisiejsi wrogowie będą go wspominać z rozrzewnieniem. To, że Mentzen goni Nawrockiego i lawinowo przybywa zwolenników Konfederacji, może niepokoić. Jeśli Mentzen przegoni Nawrockiego w wyścigu o pierwszą turę, jestem pewien, że w drugiej prezes zagryzie zęby i będzie nawoływać do głosowania na Mentzena. Może nawet zasugeruje, że to brat, chociaż nie bliźniak, ale duchowo pokrewny.
Niedawno Mentzen zwierzył się: „Nie powinno się zabijać niewinnych dzieci. Nawet jeżeli to niewinne dziecko sprawia komuś wielką traumę. Nie mamy prawa zabić innego człowieka tylko dlatego, że ten człowiek sprawia nam przykrość, że jest dla nas nieprzyjemny, że może bardzo zaszkodzić naszemu życiu. Nie zabijamy niewinnych ludzi”, mówił o aborcji w przypadku ciąży powstałej w wyniku gwałtu. Mentzen właśnie wbił sobie nóż w brzuch, gwałt jako nieprzyjemność. Tak powstał nowy eufemizm. „Co ci się stało, żeś taka smutna? Spotkała mnie nieprzyjemność”.
Generalnie gwałciciele to ci obcy, imigranci. I jakże często kobiety wrabiają biednych facetów w gwałt. Nie wolno ufać kobietom. Zresztą kobieta nie powinna za dużo się ruszać, jej miejsce jest w kuchni. W kuchni nikt jej nie skrzywdzi. A ochrona zdrowia płatna, studia też. I pomyśleć, że milionom wyborców ten niewielki człowieczek, trochę przypominający prosiaka, bardzo się podoba. Sprawnie pływa w internecie. Mój syn 14-latek powtarza bzdury, które gada Mentzen, i jak w sklepie z zabawkami wybiera z jego gadania, co mu się podoba. Że niskie podatki, że Trzaskowski winien, że zbudowano muzeum klocek. To są takie klocki propagandowe, równo ucięte, można się nimi dowolnie bawić.
Brytyjski pisarz Nate White pisze prozą niemal ironiczny poemat o Trumpie. Oto małe fragmenty: „Trumpowi brakuje pewnych cech, które Brytyjczycy tradycyjnie cenią. Na przykład nie ma klasy, uroku, opanowania, wiarygodności, współczucia, dowcipu, ciepła, mądrości, subtelności, wrażliwości, samoświadomości, pokory, honoru i wdzięku – wszystkich tych cech, którymi hojnie został obdarzony jego poprzednik, Obama”. W finale tekstu: „W końcu nie da się przeczytać jednego jego tweeta, usłyszeć jednego czy dwóch zdań tego człowieka, by nie widzieć w nich otchłani. (…) Jest Picassem małostkowości; Szekspirem gówna. (…) Nawet jego wady mają wady itd. w nieskończoność. Bóg wie, że na świecie
Dojrzewanie
Musk oświadczył, że „fundamentalną słabością zachodniej cywilizacji jest empatia”. Trump, Orbán, Erdoğan, Netanjahu, Kaczyński na pewno z nim się zgadzają. Hannah Arendt kiedyś napisała: „Śmierć ludzkiej empatii jest jednym z najwcześniejszych i najbardziej wymownych sygnałów kultury, która zaczyna staczać się w barbarzyństwo”. Tak, ludzkie zło to najczęściej efekt braku empatii, jej erozji. Pozbawiony empatii był faszyzm. Ani wielcy, ani mali zbrodniarze nie potrafili wczuwać się w duszę innego człowieka. Musk ma o tyle rację, że po wojnie Europa nauczyła się empatii, stąd taka waga przywiązywana do każdego życia, zniesienie kary śmierci, opieka zdrowotna inna niż w Stanach. Musk uważa to za słabość – więc słabością jest niechęć do mordowania innych?
Mały zakładzik na Grochowskiej, ciemna dziupla z antyczną maszyną do szycia i z osobliwą siwą panią – naprawia się tu zużyte abażury. Mamy takie dwa od przedwojennych lamp. To ostatnie takie zakłady. Oddychać nimi i zapamiętać ich zapach, bo odchodzą. Nasze lampy są przedwojenne i taki zdaje się ten zakładzik. Zabawne, że nadal w określaniu przeszłości tak użyteczny jest termin „przedwojenny”. Wiadomo, że chodzi o II wojnę światową. Czy nie czeka nas nowe zdarzenie w skali światowej, które stanie się rowem tektonicznym dla nowego stulecia?
Nowo otwarty Kaufland, stanął obok naszego pięknego centrum handlowego Ferio, gdzie jest m.in. Carrefour, a najbliżej duży Lidl. Nic, tylko kupować i obżerać się. I hodować brzuchy, i wydawać majątek na żarcie. Obżarstwo stało się chorobą XXI w., panuje epidemia otyłości. Dramat z dziećmi. Są różne obżarstwa, cierpimy też na manię kupowania i mnożenia rzeczy. I tak bez litości grabimy i dewastujemy naszą planetę, w co Trump i nasza prawica nie wierzą. Planetę dał nam Bóg i możemy z nią robić, co tylko chcemy. Podpierają się tu Biblią
Jak wybielić cały naród
Republika Południowej Afryki, do niedawna symbol walki z instytucjonalnym rasizmem, jest dziś na celowniku amerykańskiej prawicy
Grup zawodowych i etnicznych, instytucji, a nawet idei, które według administracji Donalda Trumpa stanowią zagrożenie dla cywilizacji białego człowieka, jest tyle, że łatwo w tej spirali nienawiści się pogubić. Nie mają też sensu próby racjonalizacji tego zachowania, bo jest ono motywowane wyłącznie ideologią i osobistymi traumami protagonistów tej ofensywy. To zresztą działanie jak najbardziej celowe, zarówno w formie, jak i w treści. Już w 2019 r., pod koniec pierwszej kadencji Trumpa, naczelny ideolog ruchu MAGA i dzisiejszy propagator izolacjonizmu Ameryki Steve Bannon powiedział w wywiadzie dla telewizji PBS, że republikanie powinni „zalać strefę” (flood the zone), poruszając się z „prędkością kagańca” (muzzle velocity). Te frazy brzmią enigmatycznie, ale opisują dość banalną strategię polityczną, w jakimś sensie analogiczną do słynnego motta Marka Zuckerberga i innych startupowców o „szybkim poruszaniu się i niszczeniu status quo”. Chodzi o to, by zmieniać, atakować, uderzać w kilkanaście czy kilkaset celów jednocześnie, nawet jeśli robi się to bez ładu i składu. Osiąga się wówczas dwa efekty: chaosu informacyjnego i napięcia emocjonalnego. Pierwszy powoduje, że nie wiadomo już, na co reagować, bo następuje inflacja kryzysów. Drugi – że nie reaguje się na nic, bo dominuje uczucie przybicia, trwałej porażki i braku sprawczości wobec władzy.
Tyle, jeśli chodzi o teoretyczny wstęp do próby zrozumienia działań Trumpa, J.D. Vance’a czy Elona Muska. Oczywiście są między nimi znaczące różnice, ale wszyscy z całego serca nienawidzą starego porządku politycznego, normatywnego czy ekonomicznego. I nie zawahają się przed wykorzystaniem każdego dostępnego instrumentu w celu zniszczenia go, a przynajmniej zrównania z ziemią jego symboli.
MAGA przeciw „tęczowej demokracji”
Takim symbolem jest niewątpliwie Republika Południowej Afryki w swoim obecnym kształcie. Brytyjski tygodnik „The Economist” kilka tygodni temu napisał nawet, że w oczach Trumpa to „DEI w formie całego państwa”. Nawiązał w ten sposób oczywiście do diversity, equity and inclusion, czyli różnorodności, równości i włączania – zestawu polityk publicznych, rozwiązań administracyjnych oraz norm społecznych wprowadzonych głównie w świecie anglosaskim, by polepszyć sytuację mniejszości. Politycy i wyborcy spod znaku MAGA zwalczają DEI na każdym kroku, uważając to zjawisko za dowód upadku zachodniej cywilizacji. Sam Elon Musk, urodzony przecież w RPA, wielokrotnie mówił, że polityki równościowe eliminują najlepszych kandydatów z rynku pracy, wstrzymując postęp technologiczny. Równość uznano już w tym środowisku za sztuczny koncept, w dodatku nikomu niepotrzebny, wręcz kontrproduktywny. Trump i Vance są niechętni wszelkim uniwersalizmom, więc międzynarodowy system ochrony praw człowieka jest im całkowicie zbędny. Uznają go za wymysł skrajnej lewicy i niszczą wszystkie jego osiągnięcia. RPA zaś, znana również jako „tęczowy naród”, jedna z najważniejszych na świecie wielorasowych demokracji, jest niewątpliwie właśnie tym – osiągnięciem powojennego systemu opartego na normach i zasadach.
Komentatorzy, nawet ci, którzy obecnych amerykańskich przywódców znają osobiście, nie doszli jeszcze do zgody co do tego, jaką rolę w kształtowaniu się obecnych poglądów liderów ruchu MAGA odegrała RPA. Innymi słowy, trudno przesądzać, czy niechęć do „tęczowej demokracji” jest skutkiem czy przyczyną tego, co robi amerykańska władza – ale może też być jednym i drugim. Nie ulega wątpliwości, że jakiś wpływ ten czynnik wywarł i nie można go ignorować. Przeciwnicy nadawania mu sporego znaczenia, tacy jak raczej sceptyczny wobec ruchu MAGA publicysta „New York Timesa” Ezra Klein, przestrzegają przed nadmiernym psychologizowaniem działań Muska, Vance’a czy Petera Thiela, jednego z najciekawszych intelektualnie miliarderów technologicznych, założyciela PayPala. Klein sam przyznaje, że nie ma jeszcze wyrobionego zdania na temat doświadczeń afrykańskich technologicznego
Izraelczycy i Palestyńczycy żywią do siebie nawzajem głęboką nienawiść
Skazani są na powracające cykle przemocy i radykalizację młodzieży
Najnowszą bronią w konflikcie izraelsko-palestyńskim są ograniczenia w swobodzie wyrażania poglądów i wolności zgromadzeń, wprowadzone przez administrację amerykańską. Symbolem poczynań Donalda Trumpa stało się zatrzymanie przez funkcjonariuszy Departamentu Bezpieczeństwa Krajowego palestyńskiego aktywisty Mahmouda Khalila, absolwenta nowojorskiego Uniwersytetu Columbia. Khalil ma zieloną kartę, a jego żona jest obywatelką amerykańską. Mimo to, wedle tego, co mówi sekretarz stanu Marco Rubio, Khalil może się spodziewać deportacji i utraty statusu. Rubio zaznaczył też, że tak będzie wyglądała procedura postępowania wobec wszystkich osób, które „wspierają Hamas”.
Choć Mahmoud Khalil nie usłyszał oficjalnych zarzutów, wiadomo, że przyczyną zatrzymania był jego propalestyński aktywizm, w tym organizowanie wieców i demonstracji na uniwersytecie, szczególnie przeciwko działaniom izraelskiego wojska w Strefie Gazy po wydarzeniach z października 2023 r. Przeciwnicy wieców przekonują, że w czasie protestów wykrzykiwano antysemickie hasła, dystrybuowano materiały popierające Hamas, a żydowscy studenci uniwersytetu nie czuli się bezpiecznie, ponieważ byli nękani przez propalestyńskich aktywistów.
11 marca br. w obronie Mahmouda Khalila zwołano na uczelni demonstrację, która zakończyła się ingerencją policji i aresztowaniem tuzina protestujących. Amerykańskie środowiska konserwatywne przekonują, że interwencja i zatrzymania były konieczne, gdyż działalność Khalila nie nosi w istocie znamion obrony wolności słowa, choć tak przekonują organizacje broniące praw obywatelskich, utrzymując, że arbitralne zatrzymania demonstrujących uderzają w swobody mieszkańców Stanów Zjednoczonych.
Nie tylko w USA, ale także w Europie zwraca się jednak uwagę na to, że demonstracje, prócz tego, że polaryzują, używają w dodatku języka nienawiści – są pełne antysemickich, antyarabskich czy po prostu nienawistnych haseł wykrzykiwanych przez jednostki czy grupy. Te działania w oczywisty sposób dezintegrują, tak samo jak polaryzujący jest konflikt izraelsko-palestyński.
Gdyby spytać osoby ze środowisk zaangażowanych w demonstracje i w dyskusje na temat izraelsko-palestyńskiego konfliktu, „kto kogo bardziej nienawidzi”, można by usłyszeć bardzo zróżnicowane odpowiedzi. Każdy, kto tym konfliktem się interesował, słyszał zapewne cytat z Goldy Meir, pierwszej (i na razie ostatniej) kobiety w Izraelu będącej szefową rządu: „Pokój nadejdzie, gdy Arabowie zaczną kochać swoje dzieci bardziej, niż nienawidzić nas”. Cytat głośny, doniosły, być może nawet









