Tag "Ministerstwo Spraw Zagranicznych"

Powrót na stronę główną
Aktualne Notes dyplomatyczny

Wizy: czas prokuratorów

To nie jest nic. Sejmowa komisja śledcza ds. afery wizowej przyjęła już raport końcowy. A także podjęła uchwałę o skierowaniu do prokuratury zawiadomień o podejrzeniu popełnienia przestępstw przez 11 osób.

Ich listę rozpoczyna były szef MSZ Zbigniew Rau, który, po pierwsze, jak możemy przeczytać w zawiadomieniu, nadużył udzielonych mu uprawnień w sprawie powołania – „mimo braku uzasadnienia merytorycznego, organizacyjnego i ekonomicznego takiej decyzji” – Centrum Decyzji Wizowych w Łodzi i Centrum Informacji Konsularnej w Kielcach. Po drugie, nie dopełnił obowiązków ani nie zapewnił odpowiedniego nadzoru w MSZ. Po trzecie, zarówno Rau, jak i były premier Mateusz Morawiecki oraz była minister rozwoju Jadwiga Emilewicz nadużyli zdaniem komisji swoich uprawnień i nie dopełnili obowiązków, dopuszczając do ogłoszenia oraz natychmiastowego wdrożenia w życie i realizacji – uwaga! – bez jakiejkolwiek podstawy prawnej nieopisanego w żadnym dokumencie programu Poland.Business Harbour. Program ten zakładał uproszczoną procedurę wizową dla firm, start-upów i specjalistów IT.

Zawiadomienia do prokuratury obejmują również byłego szefa MSWiA Mariusza Kamińskiego, byłego szefa CBA Andrzeja Stróżnego, byłą pełnomocniczkę premiera ds. GovTech Justynę Orłowską, byłego dyrektora generalnego służby zagranicznej Macieja Karasińskiego, a także byłych dyrektorów Departamentu Konsularnego MSZ Marcina Jakubowskiego i Beatę Brzywczy.

To jest część prokuratorska. Jak się wszystko potoczy, zobaczymy. Jest też część polityczna raportu, będzie o niej głośno. Posłowie dużo o tym mówili, przytoczmy więc tylko kilka opinii.

Małgorzata Janyska (PO): „W latach 2019-2023 wydano w Polsce 2 871 927 krajowych wiz pracowniczych, co stanowiło niemal 50% wszystkich wiz krajowych pracowniczych w całej Unii Europejskiej. To było najbardziej otwarte podejście w zakresie migracji ekonomicznej przy jednoczesnym udawaniu odwrotnego podejścia i na jego potrzeby straszeniu migrantami Polek i Polaków. W tych latach poziom wydawanych krajowych wiz pracowniczych, wahający się w przedziale od 400 tys. do 800 tys. rocznie, dalece przekraczał zapotrzebowanie polskich firm na pracowników. To nie była aferka, to była afera, to był zorganizowany mechanizm”.

Krzysztof Mulawa (Konfederacja): „Te wizy, czy to było sprzedanych wiz 600, czy kilka tysięcy, naprawdę jest małym… to nie jest duży problem. Największym problemem są legalne masy imigrantów, które do naszego kraju trafiały. (…) 640 tys. ludzi, którzy do nas wjechali w roku 2023, to nie są tylko obywatele Ukrainy czy Białorusi. W tej grupie, w tej liczbie 600 tys., jest ok. 300 tys. obywateli tych krajów, a pozostałe 300 tys. to są imigranci pisowscy, legalnie trafiający do naszego kraju, którzy legalnie do naszego kraju zostali zaproszeni, po kilkanaście tysięcy ze wszystkich krajów, takich jak Afganistan, Pakistan, Syria, Senegal itd., itd. (…) Prawo i Sprawiedliwość dokonało zdrady stanu, dlatego że narracyjnie w… Od 2014 r. nie zgadzało się z imigracją, kolokwialnie mówiło, że imigrację trzeba kontrolować, masowa imigracja jest zła. Podczas gdy oni doprowadzili do tego, że Polska jest, powtarzam, rekordzistą Europy od kilku lat”.

Niby taka mała sprawa… A zapowiada się, że i w MSZ, i w Sejmie będzie z tego powodu gorąco.

 

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Aktualne Notes dyplomatyczny

Urok konsula

Minister Sikorski reaktywował Nagrodę im. Andrzeja Kremera „Konsul Roku”, wręczając ją podwójnie, za rok 2023 i za rok 2024.

Nagrodę za rok 2023 otrzymała Anna Chabros, ówczesna konsul RP w Kairze, która organizowała ewakuację polskich obywateli ze Strefy Gazy. Bardzo trudną, pełną emocji i osobistych dramatów. Z kolei nagrodę za rok 2024 otrzymał konsul RP w Nigerii Stanisław Guliński, który kierował akcją uwolnienia sześciu polskich studentów zatrzymanych latem tego roku w Kano na północy kraju, po demonstracji miejscowej ludności. Po paru tygodniach działań konsulowi udało się uzyskać ich uwolnienie.

Tak oto minister przekonuje nas, że służba zagraniczna ma praktyczny wymiar i w sposób namacalny służy Polakom. To oczywiście słuszne działanie, 90% Polaków postrzega nasze MSZ przez pryzmat działalności służby konsularnej, jej skuteczności.

Dodajmy tu jeszcze, że konsularnicy to również taki typ ludzi, których przyciągają dramatyczne zdarzenia. Guliński jest orientalistą, ale nie wybrał drogi gabinetowego urzędnika. Był m.in. tłumaczem polskiego kontyngentu w Iraku w 2003 r. A gdy wybuchła arabska wiosna w Libii, był konsulem ambasady RP w Trypolisie, następnie w Bengazi. Pracował też w konsulacie w Kairze. Potem przeniesiono go do Abudży – to także miejsce tylko dla najtwardszych. I proszę, przydał się.

Ech… Przy okazji przygotowywania uroczystości wręczenia nagród przemknęła MSZ-owcom przez głowę myśl, żeby zorganizować w Polsce zjazd konsulów honorowych, reprezentujących Rzeczpospolitą w świecie.

Polska jest reprezentowana przez 212 konsulów honorowych, którzy urzędują w 116 krajach. Zdecydowana większość, ok. 80%, to obcokrajowcy, czyli obywatele kraju zamieszkania. Ich zadania są inne niż zawodowego konsula. Konsulowie honorowi nie wystawiają wiz, dokumentów podróży itd., za to promują Polskę, reprezentują jej interesy i wspierają naszych rodaków. Z reguły dobrze funkcjonują w swoim środowisku, cieszą się prestiżem, Polska z różnych powodów jest im bliska. A tytuł konsula honorowego podbudowuje nie tylko ich samopoczucie, ale i pozycję. Jest to więc przedsięwzięcie opłacalne dla obu stron.

Polska o tym wie i w roku 2008 – szefem MSZ był wówczas Radosław Sikorski – odbył się w Warszawie I Światowy Zjazd Konsulów Honorowych. Padło zatem pytanie, czy nie zorganizować podobnego przedsięwzięcia w roku 2025. Było sporo argumentów za. Ponoć nawet przekonywano, że takie wydarzenie można wykorzystać w kampanii wyborczej, pięknie przecież prezentowałby się minister Sikorski w otoczeniu konsulów z całego świata. Ale te pomysły zostały odłożone. Bo, po pierwsze, szanse na to, że Sikorski stanie w szranki wyborcze, są nieduże. Po drugie, zorganizowanie zjazdu to nie bułka z masłem, takie rzeczy przygotowuje się z długim wyprzedzeniem. Po trzecie, trzeba mieć na to pieniądze, opłacić konsulom przylot i pobyt, a MSZ takich środków w planie działania nie ma. I przede wszystkim, to po czwarte, resort ma na głowie w pierwszym półroczu 2025 r. prezydencję w Unii. I to będzie zjadało jego środki, nie tylko finansowe, lecz i urzędnicze. Może więc w roku 2026?

 

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Aktualne Notes dyplomatyczny

Jest ustawa dla MSZ

Dyrektor generalny MSZ Rafał Wiśniewski zapowiadał nową ustawę o służbie cywilnej i wreszcie, po prawie roku, słowo stało się ciałem – projekt ustawy jest w Sejmie. Teraz zobaczymy, jak będzie procedowany i czy prezydent Duda nową ustawę podpisze. Bo może być tak jak za PiS, kiedy pierwszy projekt ustawy o służbie zagranicznej poległ, przyjęto dopiero drugi, w roku 2021. Puszył się wtedy ówczesny dyrektor generalny Andrzej Papierz, jaki to jest skuteczny. No i okazało

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Aktualne Notes dyplomatyczny

Główni wrogowie pana prezydenta

Zapytał nas jeden z czytelników, o co chodzi z Konferencją Ambasadorów. Co to za ciało i czym się zasłużyło, że prezydent Duda stawia jego członków w jednym szeregu z absolwentami MGIMO, czyli w gronie największych wrogów. Ba, uznawani są za jeszcze gorszych, bo absolwenci MGIMO, gdy byli za PiS wyrzucani z MSZ, mogli iść do pracy do MSW (Mariusza Kamińskiego), oni zaś – już nigdzie. A teraz Andrzej Duda oficjalnie ogłosił, że nikomu z Konferencji Ambasadorów nominacji ambasadorskiej nie podpisze.

„Nie zobaczymy mojego podpisu pod nikim, kto należał do tzw. Konferencji Ambasadorów, bo dla mnie ci ludzie wielokrotnie kompromitowali Polskę i są niegodni tytułów ambasadorów, niegodni są tego, by reprezentować Polskę”, mówił w wywiadzie dla TV Republika.

To puste groźby. Po pierwsze, Duda nikomu nominacji nie podpisuje, w związku z tym, czy ktoś jest z KA, czy nie jest, nie ma znaczenia, wszyscy kandydaci Sikorskiego na stanowiska ambasadorów są w tej mierze zrównani. Po drugie, te groźby mają termin przydatności – i jest on coraz krótszy, kadencja obecnego prezydenta upływa 5 sierpnia 2025 r.

Ale ciekawsze w tym wszystkim jest coś innego. Skąd ta niechęć ludzi PiS? Skąd te opinie, że ambasadorowie z KA „kompromitowali” Polskę? Skąd te słowa?

Sprawdźmy. Konferencja Ambasadorów grupuje 38 byłych ambasadorów, niejeden pełnił też wysokie funkcje ministerialne w centrali. Nie ma sensu po kolei ich wymieniać, strona internetowa KA działa, każdy chcący ich nazwiska odnajdzie. Ważne jest to, że choć zaczynali pracę w różnym czasie, jedni w Polsce Ludowej, drudzy w III RP, w trakcie kariery zawsze byli przez kolejnych ministrów wyróżniani.

Potem, gdy przyszło PiS, część odeszła na emeryturę, innych PiS się pozbyło, lżąc ich przy tym, nazywając „zaciągiem Geremka”. Skrzyknęli się więc w roku 2018 i zaczęli przygotowywać krytyczne wobec polityki zagranicznej PiS analizy. W ten sposób naprzeciw PiS stanęła grupa fachowców, bardzo kompetentnych, doświadczonych, która punktowała politykę zagraniczną partii rządzącej. No… W MSZ ich raporty były oczywiście czytane. Z komentarzem, że za łagodne. Ech, nie wymagajmy od dyplomatów języka posłów i senatorów. W każdym razie PiS ich znienawidziło, że śmieli się odzywać.

Jest jeszcze jeden powód tej nienawiści – ta cała pisowska ekipa, która przyszła do MSZ, wiceministrowie, różni wspomagacze rozlokowani w gabinecie politycznym, pan od kadr, to było grono dyletantów, nigdy wcześniej w MSZ niepracujących. Dla nich przewodnikami w tej instytucji byli tacy ludzie jak Andrzej Papierz czy Andrzej Jasionowski, trzeci szereg, który chciał się odgrywać. Ci zaś, którzy lata całe spędzili w machinie dyplomatycznej, byli tajemniczy i obcy i z założenia budzili wrogość. Stąd te inwektywy, szukanie łatek, by lepszych od siebie ściągnąć w dół.

Ten spór, stary jak MSZ, chłopaków z politycznego awansu ze starymi MSZ-owcami, trząsł gmachem przez cały okres PiS. A teraz obserwujemy jego konwulsje w formie głupot wypowiadanych przez pana prezydenta Dudę.

Dużo mu tego gadania nie zostało.

 

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Aktualne Notes dyplomatyczny

Emeryci wasi i nasi

Tydzień temu pisaliśmy o „szykanach”, które spotkały Jarosława Guzego, odwołanego przez Radosława Sikorskiego ze stanowiska ambasadora w Kijowie, o czym Guzy opowiada na lewo i prawo.

Dlaczego to robi? Nad tym zastanawiało się kilku starszych wiekiem, aczkolwiek młodszych od Guzego, urzędników ministerstwa, siedząc (wiadomo gdzie) nad szklanką herbaty.

Cóż… Guzy jest klasycznym przykładem człowieka, który karierę zawdzięcza jednej rzeczy – w roku 1981 został wybrany na szefa Niezależnego Zrzeszenia Studentów. Potem był internowany i dalej poszło z górki. W III RP mógł funkcjonować jako zasłużony kombatant. Ponieważ związał się politycznie z Ruchem dla Rzeczypospolitej (to była partia Jana Olszewskiego), już tak płynął. Od firmy państwowej do firmy państwowej, jako osoba ważna. Zawsze byli jacyś znajomi, którzy coś zaproponowali. I tak dociągnął do emerytury.

W roku 2023 zaproponowano mu wyjazd w charakterze ambasadora na Ukrainę. Mimo wieku mocno emerytalnego propozycję przyjął. I jest to jakiś fenomen braku samokrytycyzmu. Oraz braku wyobraźni – bo jak można sobie wyobrazić pracę dyletanta?

Jaki może być z tego pożytek dla kraju?

W tej fali ludzi niekompetentnych, za to pisowskich mamy obok Guzego np. Konstantego Radziwiłła (też emeryta), byłego wojewodę mazowieckiego, wcześniej ministra zdrowia, jeszcze wcześniej lekarza, wysłanego za zasługi i za nazwisko (autentycznie!) na Litwę. On też bardzo teraz narzeka, że musiał wrócić do kraju i straszny to dla niego despekt. Zwłaszcza że – jak mówił mediom – pokochali go miejscowi Polacy i pięknie mu śpiewali na pożegnanie. To dobrze, że go pokochali, ale czy po to Polska go wysłała do Wilna? To było jego zadanie, innych nie miał?

Wszystko to jest śmieszne i smutne, bo przecież Rzeczpospolita tym dyletantom srogie pieniądze musiała płacić.

A teraz, żeby spojrzeć szerzej: nowa władza porządkuje MSZ, według różnych deklaracji do końca 2025 r. mają wrócić do kraju wszyscy pisowscy ambasadorowie. Możemy mieć tylko nadzieję, że tak będzie i że z listy tych, którzy mają wrócić, wykreśleni będą nieliczni zawodowi dyplomaci, bo i takich (czasami) wysyłano i tolerowano. Na przykład obecna wiceminister Henryka Mościcka-Dendys wyjechała na stanowisko ambasadora w Danii już po przegranych przez PO wyborach, nominację podpisywał jej 7 lipca, między pierwszą a drugą turą wyborów prezydenckich, Bronisław Komorowski. No i pięć lat spokojnie w Kopenhadze przeżyła.

Gorzej miał Tomasz Orłowski, wówczas ambasador w Rzymie, którego po dwóch latach, w roku 2017, odwołano do Warszawy. I oto teraz tenże Orłowski, już emeryt, młodszy od Guzego o parę miesięcy, jedzie na ambasadora do Maroka.

Oczywiście Orłowski to znakomity dyplomata, były wiceminister, ambasador we Francji, papiery ma świetne. Ale PESEL wskazuje, że raczej powinien być w kraju, wiedzę przekazywać młodszym, doradzać ministrom, a nie ambasadorować gdzieś daleko.

Panie ministrze, to z naszym korpusem urzędniczym jest tak źle, że muszą go ratować emeryci? Nie ma nikogo, w kogo warto byłoby zainwestować?

 

 

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Aktualne Notes dyplomatyczny

Im te ambasady się należą

Są rzeczy śmieszne, które śmiesznymi być nie powinny. Możemy właśnie obserwować męki ambasadorów, których minister Sikorski ściągnął z placówek do Warszawy. Oni nadal uważają się za ambasadorów, choć żadnych funkcji nie pełnią. Chodzą teraz po prawicowych mediach i opowiadają o swoim nieszczęściu. Na przykład o tym, że nikt w ambasadach, z których zostali odwołani, już ich nie słucha. Albo o tym, że wprawdzie biorą z MSZ pensję, ale nie dostają dodatku zagranicznego, więc nie mają za co żyć.

Ktoś zapyta, dlaczego biorą pensję, choć wielu z nich nie zalicza się do etatowych pracowników ministerstwa. Ano dlatego, że tylko prezydent może odwołać ambasadora, trzeba zatem im płacić.

Ale brak podpisu prezydenta na akcie odwołania nie oznacza, że ta osoba może na placówce urzędować. Minister ma bowiem prawo ściągnąć ambasadora do kraju i zamrozić jego działania. Sikorski tak zrobił.

Co oczywiście nie podoba się Dudzie. Prezydent woła, z fałszywą troską, że brak ambasadorów to nie jego wina, tylko rządu. I nawet zaprosił tych odwołanych przez Sikorskiego na spotkanie do swojego pałacu. Ale impreza się nie udała, minister zabronił im udziału. Tak ich prześladuje.

O tych prześladowaniach opowiada w prawicowych mediach Jarosław Guzy, lat 69, który rok temu wyjechał na Ukrainę pełnić tam funkcję ambasadora RP. To była jego pierwsza praca w MSZ, wcześniej z tym ministerstwem nie miał nic wspólnego.

Guzy, gdy otrzymał od Sikorskiego polecenie powrotu do kraju, zbuntował się i po pobycie w Warszawie wrócił do Kijowa. A tam spotkało go zaskoczenie. „Okazało się, że moja karta dostępowa do ambasady jest unieważniona, więc stałem przed furtką i czekałem, aż ktoś mnie wpuścił – opowiadał w Kanale Zero.

– Jeśli chodzi o mój gabinet, to również był problem, bo ja go zaplombowałem przed wyjazdem, wiedząc, że mogą się dziać różne rzeczy. I było polecenie z Warszawy, że ma mi towarzyszyć funkcjonariusz SOP (Służby Ochrony Państwa)”.

„No i jeszcze tam cała lista szykan – skarżył się dalej – bo w konsekwencji skonfiskowano moją korespondencję, tzn. nie mam dostępu do korespondencji, która przychodzi do ambasady, również do mnie imiennie, personalnie. Wyjątkowo czasami coś do mnie trafia na skrzynkę mejlową. Pracownicy ambasady dostali zakaz kontaktowania się ze mną w sprawach służbowych. Nie pozwolono mi na spotkanie z pracownikami ambasady przed wyjazdem z Kijowa, co nastąpiło 19 lipca”. Innymi słowy, Guzy od 19 lipca nie jest pracownikiem ambasady ani MSZ (nigdy nim nie był), ale chciałby wydawać polecenia jej pracownikom i nią kierować. Po co?

W Kijowie urzęduje już jego następca – Piotr Łukasiewicz. Wcześniej był ambasadorem w Afganistanie. To dyplomata i wojskowy w stopniu pułkownika – na czas wojny wybór raczej logiczny. I teraz porównajmy: mamy czas wojny, mamy kompetentnego szefa placówki, któremu ufają premier i szef MSZ, a tu przyjeżdża szef wcześniejszy, z pisowskiego nadania, który nigdy nie miał nic wspólnego ani z dyplomacją, ani z wojskiem, i się awanturuje. Ministrowi Sikorskiemu wyrazy współczucia.

 

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Aktualne Notes dyplomatyczny

Sztuka wysyłania, czyli wiatry historii

Zżymaliśmy się nieraz na politykę kadrową PiS – że na stanowiska ambasadorów wysyłani są albo ludzie zasłużeni dla partii, i to przeważnie emeryci, albo trzydziestoparolatkowie, którzy do tych funkcji jeszcze nie dorośli. A najchętniej, zwłaszcza za ministra Raua, MSZ nikogo nie wysyłało, więc placówki miesiącami (niektóre latami) czekały na ambasadora. Kłopot w tym, że te zwyczaje przeszły na ministra Sikorskiego. Pół MSZ huczy dziś o pomysłach, w które na zdrowy rozum trudno uwierzyć… Oto ambasadorem (czy też kierownikiem placówki) w Pradze ma zostać Barbara Tuge-Erecińska. Ma ona

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Aktualne Notes dyplomatyczny

Jak mawiał książę Salina…

Chętnie pisze się o MSZ jako miejscu przypominającym dworzec, gdzie jedni przychodzą, wyrzucają drugich, a i tak chodzi o to, żeby gdzieś dobrze wyjechać… Poza tym o żadnej ciągłości nie może być mowy, co chwila jest tu jakaś rewolucja. Cóż, tak to może wyglądać, chociaż, jeśli przyjrzymy się dziejom ministerstwa, zobaczymy, że ludzie tam się zmieniali, ale zwyczaje jakby mniej…

Wykop za słowa niemiłe? Ech… Jednym z najinteligentniejszych ludzi pracujących w MSZ był Roman Knoll. Jeszcze Polska nie odrodziła się, a on już był jej urzędnikiem jako przedstawiciel Rady Regencyjnej w Petersburgu. W II RP był sekretarzem delegacji polskiej na rozmowy pokojowe w Rydze, później posłem w Ankarze, po zamachu majowym został wiceministrem spraw zagranicznych, a potem był posłem w Rzymie i Berlinie.

Piękny życiorys i piękna kariera, która została nagle przerwana w roku 1930, kiedy odwołano go z Berlina w trybie natychmiastowym i przeniesiono w stan spoczynku. A za co? A za to, że wejście do kierownictwa MSZ Józefa Becka i Wiktora Drymmera publicznie skomentował słowami: „Najazd bandytów na dom wariatów”.

Do MSZ już nie wrócił, ale pełnił funkcję szefa Sekcji Zagranicznej Delegatury Rządu na Kraj. I był autorem głośnych raportów, kierowanych do Londynu, poświęconych stosunkom polsko-żydowskim oraz polsko-ukraińskim.

Zostańmy przy Drymmerze. Modne jest narzekanie, że ministerstwo stale „wzmacniają” ludzie ze służb, mijają lata, ba, ustroje się zmieniają, a „dwuzawodowstwo” kwitnie, jak kwitło. Wspomniany Wiktor Drymmer pracował w Oddziale II Sztabu Generalnego. Między innymi organizował siatkę wywiadu na Ukrainie. Do MSZ przyszedł najpierw do wydziału prasowego, później został szefem departamentu personalnego (był nim do września 1939 r.), a od 1933 r. równocześnie departamentu konsularnego.

Innymi słowy, Dwójka trzymała w ręku MSZ, nic ważnego bez jej zgody nie mogło się tu odbywać. Drymmer, prawa ręka Becka, nie bez powodu uważany był za szarą eminencję gmachu przy Wierzbowej.

A jeżeli już jesteśmy przy szarych eminencjach – różnie z tym bywało, ale chyba najbardziej na ten tytuł zasłużyła sobie Maria Wierna. Ideowa komunistka, członkini KPP, wojnę spędziła w ZSRR, była m.in. ważną postacią w Związku Patriotów Polskich. Potem pracowała w polskich ambasadach w Moskwie i w Pradze. Gdy wróciła do kraju, objęła stanowisko szefa departamentu zajmującego się sprawami Europy Środkowej, w tym Niemiec. Już w roku 1952 mówiono o niej, że razem ze Stefanem Wierbłowskim rządzi MSZ, wszystko ustalając z Jakubem Bermanem.

Jeżeli tak było, to co powiedzieć o jej dalszej karierze? 1 stycznia 1956 r. została dyrektorem generalnym MSZ, w randze ambasadora. Na tym stanowisku dotrwała do 30 września 1968 r. Trzymała w rękach sprawy MSZ, zwłaszcza kadrowe, a więc i losy setek urzędników, przez 12 lat. Każdy przed nią drżał.

Jej mąż, Juliusz Burgin, funkcjonariusz KPP, Kominternu, NKGB, MBP, był pierwszym ambasadorem PRL w Chińskiej Republice Ludowej. Potem, już w Polsce, zajmował wysokie stanowiska poza MSZ.

Jak mawiał książę Fabrizio Salina w „Lamparcie”, „trzeba wiele zmienić, żeby wszystko zostało po staremu”. I tak to trwa.

 

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Aktualne Notes dyplomatyczny

Nominacje bez podpisu

Każda porządna struktura powinna się kierować czytelnymi zasadami postępowania, powinna też być wierna ciągłości działania, mieć świadomość, że nie powstała wczoraj. To banał. A teraz rzeczywistość.

Nie kto inny jak pisowski szef MSZ Jacek Czaputowicz skrytykował ostatnio pisowskiego prezydenta Andrzeja Dudę. Skrytykował go za to, że ten nie podpisuje nominacji ambasadorskich. I że świadomie osłabia pozycję polskich szefów placówek za granicą oraz możliwości polskiej polityki zagranicznej. Ma rację.

Duda, jak wiele razy zwracaliśmy uwagę, nikomu nie chce podpisać nominacji, niezależnie od tego, czy jest to dyplomata zawodowy, czy osoba z zewnątrz. Posuwa się do takiej aberracji jak odmowa podpisania nominacji Michałowi Łabendzie, którego Sikorski wysłał do Kazachstanu. A przypomnijmy, temuż Łabendzie ten sam Andrzej Duda podpisał nominację w roku 2018, gdy wysyłał go na ambasadora do Kairu. Czyli wtedy mógł, a teraz nie może?

To Dudę kompromituje. Pokazuje, jak marnego jest formatu. Gdyby jednym podpisywał, a drugim nie – byłaby to okazja, aby zademonstrować opinii publicznej, że kieruje się wyższymi kryteriami, że troska o jakość ambasadorskich kadr, czyli troska o Polskę, jest dla niego najważniejsza. Nie podpisując nikomu, pokazuje, że najważniejsza jest dla niego troska o własne ego. I podstawianie nogi.

To był Duda, a teraz Zbigniew Rau, były wojewoda łódzki, pisowiec od zawsze, który za PiS został szefem MSZ. Mówi o nim Łukasz Jasina, były rzecznik MSZ: „Zbigniew Rau był człowiekiem o gigantycznych skokach nastrojów, który potrafił w ciągu jednego dnia przejść od okazywania gigantycznego zaufania, pełnego doceniania pracy, powierzania mi bardzo odpowiedzialnych zadań, aż do całkowitego podważania moich kompetencji. Było to połączone z nieokiełznanymi wybuchami psychicznej agresji. Krzyczał na mnie głośno. Ot, takie »Szaleństwa króla Jerzego«, jak w filmie.

Zarzucał mi, że chcę go zniszczyć. Krzyczał, że nic nie umiem. Kilka godzin później znów bardzo mnie doceniał, a po kolejnych krytykował za kolor skarpetek czy jakość koszul, które nosiłem”.

W ten sposób dowiadujemy się z pierwszej ręki, że mieliśmy na czele MSZ osobę sprawiającą wrażenie niezrównoważonej. Czy to mogło działać?

Raua zastąpił Radosław Sikorski, pozujący chętnie na osobę, która coś z edukacji w Wielkiej Brytanii wyniosła, dla której korpus służby zagranicznej, jego jakość, jego esprit to nie są puste słowa.

W lipcu zmarł Zdzisław Góralczyk, były ambasador Polski w Pekinie, który przepracował w MSZ kilkadziesiąt lat, wybitny dyplomata i sinolog. Na jego pogrzebie była spora grupa dyplomatów. Był ambasador Chin, który wygłosił piękną mowę pożegnalną w języku polskim. Ale nie było żadnego oficjalnego przedstawiciela MSZ, nawet naczelnika wydziału z bukietem trzech tulipanów.

Góralczykowi to po nic, swoje w życiu osiągnął, ci, którzy się znają, pamiętają o nim. A MSZ? Chciałby być minister Sikorski szefem centrum polskiej polityki zagranicznej, kierować mózgowcami, ludźmi najwyższej jakości, oddanymi służbie. A wychodzi, że kontentuje się rolą szefa dworcowej poczekalni. Gdzie wchodzą i wychodzą.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Kraj Wywiady

Próbowali mnie zniszczyć

Były ambasador kontra państwo PiS. Pięć lat walczył o dobre imię.

Jacek Izydorczyk – doktor habilitowany nauk prawnych, profesor Uniwersytetu Łódzkiego, adwokat. W latach 2017-2019 ambasador nadzwyczajny i pełnomocny RP w Japonii.

Zarzuty finansowe, które panu stawiano jako ambasadorowi w Japonii, właśnie zostały uchylone. Po ilu latach?
– To sprawa z zawiadomienia byłego dyrektora generalnego MSZ Andrzeja Papierza. Złożył tę skargę 15 listopada 2019 r. do rzecznika dyscypliny finansów publicznych, trafiła do komisji działającej przy Ministerstwie Finansów – Głównej Komisji Orzekającej w Sprawach o Naruszenie Finansów Publicznych. Zarzucał mi malwersacje finansowe, czyli naruszenie dyscypliny finansów publicznych. To bardzo poważne zarzuty. Jeżelibym się ich dopuścił, tobym dopuścił się też przestępstw urzędniczych, kilka paragrafów w to wchodzi. On to zawiadomienie złożył, żeby uzasadnić moje odwołanie, pogrążyć mnie, pokazać PiS i opozycji, że byłem złodziejem.

Dlaczego pan tak twierdzi?
– Proszę spojrzeć na daty. Ambasadorem przestałem być 31 lipca 2019 r. Jeżeli twierdził, że zostałem odwołany z powodu nieprawidłowości finansowych, to dlaczego zawiadomienie złożył dwa i pół miesiąca po tym, jak wróciłem do kraju? A jest wymóg w ustawie, że takie zawiadomienia trzeba składać niezwłocznie. Powinien więc je złożyć w marcu, maju 2019 r. Komisja zajmowała się moją sprawą cały rok, by w lutym 2021 r. mnie uniewinnić. Oni się od tego odwołali i prawie dopięli swego, bo tamto uniewinnienie uchylono i kolejna komisja, w innym składzie, uznała, że jednak naruszyłem dyscyplinę finansową.

Czyli miał pan kłopoty.
– Ale przysługiwało mi prawo odwołania się do sądu, więc się odwołałem, i sąd przyznał mi rację. Sprawa wróciła do komisji. Tam ostatecznie mnie uniewinniono, nawet rzecznik finansów, czyli oskarżyciel, o to wnioskował! Orzeczenie jest prawomocne, właśnie je otrzymałem.

Porozmawiajmy o tym, co panu zarzucano. Pisaliśmy, że jako ambasador zabierał pan żonę na oficjalne uroczystości.
– Może wytłumaczę – chodzi generalnie o to, że ambasador ma wiele obowiązków, m.in. protokolarnych. A jego małżonka w wielu tych wydarzeniach bierze udział. Żeby to jakoś uregulować, dziewięć-dziesięć lat temu w MSZ wprowadzono możliwość zatrudnienia małżonki. I ja przed wyjazdem do Japonii również miałem propozycje, żeby zatrudnić małżonkę w MSZ. Odmówiłem! Jestem karnistą, nie podoba mi się fikcyjne zatrudnianie żon. Powiedziałem, że kategorycznie odmawiam, będę brał dodatek na niepracującą żonę. Żona wzięła w Polsce urlop bezpłatny i wykonywała wszystkie obowiązki protokolarne.

Również poza Tokio.
– Nie jeździła ze mną wszędzie, tylko tam, gdzie było takie zaproszenie, i w celach protokolarnych. Czyli agencja Dworu Cesarskiego, uniwersytet w Fukuoce, który mi nadał tytuł VIP-absolwenta, a na uroczystość zaprosił mnie z małżonką.

Pan pojechał na uroczystość z żoną i przedstawił rachunek za bilet kolejowy i hotel. I to była ta niegospodarność, za którą pana rozliczali?
– Tak. Plus jeszcze kilka innych wyjazdów, w sumie sześć. Razem to było 156 630 jenów, przy dzisiejszym przeliczniku to 4186 zł. W MSZ przyczepili się do tych podróży. Czyli przyczepili się nie tylko do kwoty ok. 4 tys. zł, co jest promilem wydatków ambasady RP w Tokio, ale i do czegoś, co nie było żadnym naruszeniem przepisów!

r.walenciak@tygodnikprzeglad.pl

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.