Tag "Ministerstwo Spraw Zagranicznych"

Powrót na stronę główną
Aktualne Notes dyplomatyczny

Puk, puk, kontrola

Podsłuchane na korytarzu. Rozmawiało dwóch urzędników, jeden drugiego zapytał szyderczo: „Do czego służy Biuro Kontroli i Audytu?”. A ten drugi odpowiedział: „Do ewaluacji”. Miał rację. Co prawda, ową ewaluację dodano do nazwy już za nowych czasów, ale jak najbardziej słusznie, bo historia biura pokazuje, że bardziej niż sprawdzaniem zajmuje się ono tym, czy warto daną placówkę sprawdzać zasadniczo, czy tak sobie.

To nie jest opinia z sufitu. O MSZ w ostatnich miesiącach było głośno w mediach m.in. z powodu dwóch spraw. Afery wizowej, którą wyjaśnia m.in. sejmowa komisja śledcza, i afery związanej z byłym wiceministrem Pawłem Jabłońskim. Ten w ramach programu „Pomoc humanitarna” przekazał 7,2 mln zł – organizacjom, którym chciał, a nie tym, które zarekomendowała komisja konkursowa.

Przyjrzyjmy się obu tym historiom – dowiedzieliśmy się o nich w wyniku działań instytucji zewnętrznych wobec MSZ. W aferze wizowej to Centralne Biuro Antykorupcyjne namierzyło tropy związane z wiceministrem Piotrem Wawrzykiem (nadzorował Departament Konsularny) i przede wszystkim z jego asystentem Edgarem Kobosem, a także mechanizm – że wydanie wiz dla obywateli państw Azji i Afryki można było „załatwić” poprzez znajomość z Kobosem. Afera dotycząca ponad 7 mln, które rozdysponował Jabłoński – o niej z kolei dowiedzieliśmy się dzięki pracy inspektorów NIK.

A MSZ-owskie Biuro Kontroli i Audytu? Zgodnie z zakresem zadań to biuro „planuje, przeprowadza i dokumentuje kontrole w ministerstwie, jednostkach podległych lub nadzorowanych przez Ministra Spraw Zagranicznych” oraz „koordynuje sprawy związane z kontrolami przeprowadzanymi przez inne uprawnione organy i instytucje; prowadzi audyt wewnętrzny w ministerstwie”.

Nasuwa się więc pytanie zasadnicze: czy w sprawie wiz lub programu „Pomoc humanitarna” biuro coś wiedziało? Czy informowało o tym ministra?

Dodajmy dla porządku, że ani afera wizowa, ani afera Jabłońskiego nie była czymś ukrytym. Listy z nazwiskami osób, którym konsulowie mieli przyznać wizy, cała ta procedura, były znane konsulom i kierownictwu Departamentu Konsularnego. Wielu osobom. Rozmawiano o tym, zresztą samo szefostwo departamentu wysyłało mejle w sprawie wiz do placówek. Konkurs grantowy i sposób jego rozstrzygnięcia też były w MSZ komentowane. Przynajmniej w paru gabinetach. I co?

Panowie, których na korytarzu MSZ podsłuchaliśmy, nie mieli wątpliwości: o sprawie wiz i grantów „zamieszani” urzędnicy informowali, kogo trzeba. Choćby po to, by w przyszłości nikt ich nie ciągał po sądach za współudział.

Taka jest uroda MSZ. Pracują tu ludzie spostrzegawczy i chętnie informujący. Pytanie tylko, czy informowali również Biuro Kontroli i Audytu. Chyba nie, więc może skróćmy mu nazwę do Biura Audytu albo rozwiążmy po prostu. Bo po co komu jednostka, która generuje potężne koszty (delegacje kosztują), a zasadniczo groźna jest dla podpadniętych i potrafi ścigać za źle rozliczony bilet, pozostałych spraw nie widząc?

 

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Aktualne Notes dyplomatyczny

Opowieść o innej cywilizacji

Przetoczyła się przez media sprawa byłego pisowskiego wiceministra spraw zagranicznych Pawła Jabłońskiego. Otóż dowiedzieliśmy się, że Jabłoński łamał wewnętrzne rozporządzenia MSZ i samowolnie dysponował państwowymi pieniędzmi. Milionami. Konkretnie chodzi o program „Pomoc humanitarna 2023”, który ogłoszono w kwietniu zeszłego roku, a w zarządzeniu ministra ustalono zasady przyznawania grantów. Do rozpatrywania wniosków została powołana komisja konkursowa i w lipcu 2023 r. wiceminister otrzymał od niej notatkę z rekomendacją na udzielenie dotacji dziesięciu projektom. Dlaczego Jabłoński? Z prostego powodu – jako wiceminister te sprawy nadzorował.

W zasadzie w tym momencie sprawa powinna zostać zamknięta. Na zachodzie Europy system przyznawania grantów, czyli dysponowania publicznymi pieniędzmi, jest bardzo restrykcyjny, podobnie jak rola nadzorującego. Ale to była Polska PiS. Więc Jabłoński, wiemy to z raportu NIK, wydał swojemu asystentowi polecenie, by zmienił wyniki pracy komisji. Żeby dotacje dostały inne podmioty. Asystent napisał zatem do komisji mejla – zaproponował w nim rozstrzygnięcie konkursu. Jakie? Umieścił w nim swoich zwycięzców (może nie swoich, tylko wiceministra Jabłońskiego). W tej nowej dziesiątce tylko trzy podmioty były wcześniej rekomendowane przez komisję.

I jak to się skończyło? Ano tak, że 7,2 mln zł otrzymały organizacje z mejla asystenta Jabłońskiego. Na przykład takie jak Stowarzyszenie Bezpieczna Lubelszczyzna, które w konkursie dostało od komisji 0 punktów na 100 możliwych. Dodajmy, owo stowarzyszenie zasłynęło z akcji billboardowej przedstawiającej polityczki PiS. Inni „zwycięzcy” konkursu to Fundacja Klaster Innowacji Społecznych, kierowana przez działacza nieistniejącej już partii Adama Bielana (dostała 412 tys. zł na projekt dotyczący Ukrainy) czy też Stowarzyszenie Katolickie Przyjaźń Jaworznicka.

W tej sprawie pojawia się więc kilka pytań, w tym zasadnicze: po co minister Rau pisał regulamin konkursu, powoływał komisję konkursową itd., skoro wiceminister wydał pieniądze po uważaniu? On sam twierdzi, że po dokładnej analizie, co brzmi jak kolejna pisowska kpina.

Żeby była jasność – informacja o 7 mln (z kawałkiem), które Jabłoński rozdał, jak chciał, nikogo w MSZ nie zaskoczyła. To człowiek związany z Ordo Iuris, który z MSZ i dyplomacją ma tyle wspólnego, że był wiceministrem. Nie ma więc zielonego pojęcia o tym, jak pieniądze publiczne przyznawane są chociażby w Unii Europejskiej – że są komisje konkursowe, niezależni eksperci, a rolą nadzorcy (wiceministra, dyrektora generalnego itd.) jest pilnowanie, by wszystko było jak najbardziej correct. A takie rzeczy jak jakieś sugestie są w ogóle niedopuszczalne. Nie mówiąc o mejlach i samodzielnym układaniu listy „zwycięzców”.

Cóż, panie były wiceministrze Jabłoński… Do pewnych spraw trzeba mieć wiedzę i ogólną ogładę (urzędniczą również). Przekonanie, że „mnie wszystko wolno i jestem bezkarny”, to inna cywilizacja.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Aktualne Notes dyplomatyczny

Parada pomyłek

Śmialiśmy się kiedyś w tym miejscu z pisowskiego doradcy szefa MSZ, a potem sejmowej Komisji Spraw Zagranicznych Przemysława Żurawskiego vel Grajewskiego. Że w roku 2020 pisał do szefa MSZ: w Ameryce wygra Trump, na niego musimy stawiać i tylko na niego, to nasza racja stanu.

Co wyszło – wiemy.

Teraz aktywował się inny prorok. To amerykanista Zbigniew Lewicki, wiele lat temu, w latach 90., dyrektor departamentu amerykańskiego MSZ. Ten sam, który twierdził przed wyborami 1992 r., że wygra je w cuglach George Bush i nie ma sensu zajmować się Billem Clintonem. Przekonywał o tym Krzysztofa Skubiszewskiego z ogniem w oczach.

Takich mieliśmy znawców.

Nawiasem mówiąc, wspominając tamte czasy, Lewicki opowiada, że wspomagał Skubiszewskiego w reformowaniu MSZ, godząc się „na obcowanie z doświadczonymi pracownikami, choć niemal zawsze byli oni obarczeni współpracą ze stosownymi służbami”. Proszę, jakie poświęcenie…

Teraz Lewicki przekonuje o dwóch sprawach. Po pierwsze, stara się przekonać ministra Sikorskiego, by nie zmieniał pisowskich ambasadorów, bo wśród nich jest wielu fachowców. Którzy to? O tym nie mówi.

Po drugie, przekonuje, że oto wschodzi nam w polityce amerykańskiej wielka gwiazda – to J.D. Vance, kandydat na wiceprezydenta u boku Donalda Trumpa. I że J.D. Vance za cztery lata będzie pełnym prezydentem, odnowi Amerykę.

Tyle o Ameryce. A teraz o Rosji.

Otóż tenże Lewicki ma tu konika, który nazywa się MGIMO. I o MGIMO napisał tak: „Nie jest to bynajmniej, jak niektórzy usiłują to dziś przedstawiać, »znakomita szkoła językowa«, lecz sowieckiego chowu twór rekrutujący studentów na całym świecie, by tworzyć wspólnotę absolwentów o prosowieckich, a obecnie prorosyjskich przekonaniach. W lutym 2023 r. minister Zbigniew Rau trafnie zauważył, że MGIMO to »inwestycja w funkcjonowanie rosyjskiego imperializmu«. Nie byłoby w tym nic złego, gdyby znaczna część absolwentów MGIMO nie została w czasie studiów lub po ich ukończeniu skaptowana do współpracy z tajnymi służbami Moskwy”.

Czyżby? Mają jakieś na te oskarżenia panowie Lewicki i Rau dowody? Chyba nie mają. Tak sobie gadają. A przecież te ich przypuszczenia są rodem ze stalinowskich czytanek, gdzie jak ktoś rozmawiał z kimś z zagranicy, to już ocierało się o szpiegostwo…

Taką Lewicki i Rau mają sieczkę w głowie.

À propos tej sieczki. W tym czasie, gdy Zbigniew Rau był szefem MSZ, wiceministrem był Arkadiusz Mularczyk, zajmujący się sprawą reparacji, które Polska miała dostać od Niemiec. Mularczyk pisał więc różne listy, które rozsyłał po świecie. I dotarł w ten sposób do ONZ. Tam lobbował m.in. u sekretarza generalnego ONZ, a także u ówczesnego przewodniczącego Zgromadzenia Ogólnego ONZ, którym był Węgier Csaba Kőrösi. Mularczyk bardzo wiele sobie po tym spotkaniu obiecywał. Biedak nie wiedział, że Csaba Kőrösi skończył MGIMO w roku 1984, a potem nieprzerwanie pracował w węgierskim MSZ.

Pytanie, czy gdyby o tym się dowiedział, uznałby go, idąc tropem Zbigniewa Raua, za osobę skaptowaną do współpracy z Rosją? A może by się zaniepokoił, że Węgrzy trzymają na wysokich stanowiskach takich ludzi?

Jest gdzieś bariera politycznego zaangażowania, które odbiera ludziom z profesorskimi tytułami powagę. A i polityków nie oszczędza…

Miłego dnia.

 

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Kraj

Wojna o ambasadorów. Duda mówi „nie”

Czystka czy aksamitne rozwiązanie? Gorszące sceny.

Marek Magierowski, którego PiS mianowało ambasadorem w Stanach Zjednoczonych, za swoją dymisję zażądał pieniędzy. Jak podała Wirtualna Polska, oczekuje od MSZ „rekompensaty” w wysokości 346 470 zł i 137 340 dol. I to z góry. Wtedy zgodzi się na dymisję. Jak wyliczył Magierowski, ta suma to równowartość wynagrodzenia i wszystkich możliwych dodatków do pensji, które otrzymywałby od 1 sierpnia 2024 do 23 listopada 2025 r., czyli do końca swojej „kadencji”, choć nic takiego w MSZ nie istnieje. W ten sposób dowiedzieliśmy się o tym, że ambasador RP zarabia niezłe pieniądze, oraz o tym, co tak naprawdę ważne jest dla Magierowskiego.

MSZ pojawiło się także na marginesie sprawy byłego ziobrowego wiceministra sprawiedliwości Marcina Romanowskiego. Otóż Polska ma swoją ambasadę przy Radzie Europy. Gdy sprawa Romanowskiego nabierała tempa, można było się spodziewać, że placówka prześle do centrali informację dotyczącą immunitetu europosła. Nic takiego się nie stało, ambasada milczała. Za to po zatrzymaniu Romanowskiego zastępczyni ambasadora (on sam był w tych dniach poza placówką) Magdalena Marcinkowska natychmiast zaalarmowała… Sekretariat Generalny Zgromadzenia Parlamentarnego Rady Europy. Tam, przy współudziale przewodniczącego Zgromadzenia Theodorosa Rousopoulosa sporządzono list chroniący Romanowskiego. „Wysłano go do marszałka Sejmu Szymona Hołowni. Ten przekazał dokument prokuraturze, która musiała o liście powiadomić sąd”, podała „Gazeta Wyborcza”.

Dodajmy, że Magdalena Marcinkowska trafiła do dyplomacji z Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego, gdzie była bliską współpracowniczką min. Piotra Glińskiego. I dodajmy też, że kierownictwo MSZ o sprawie immunitetu Romanowskiego dowiedziało się tak jak cały rząd – gdy list przewodniczącego Zgromadzenia Parlamentarnego Rady Europy dotarł do Hołowni.

Przykład trzeci to ciągnąca się od miesięcy sprawa ambasadora RP przy NATO Tomasza Szatkowskiego. Prezydent Duda broni go tak bardzo, że w pewnym momencie premier Donald Tusk rzucił przysłowiowe kwity na stół. I poinformował w Sejmie, że w czasach rządów PiS Służba Kontrwywiadu Wojskowego zarzuciła Szatkowskiemu m.in. nieprawidłowe obchodzenie się z dokumentami niejawnymi, kontakty z zagranicznymi służbami specjalnymi oraz uzyskiwanie nieuprawnionych korzyści majątkowych. Dowiedzieliśmy się też, że SKW ukryła te informacje przed Agencją Bezpieczeństwa Wewnętrznego. A o wszystkim wiedział prezydent Andrzej Duda, czyli Szatkowskiego krył.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Aktualne Notes dyplomatyczny

O czym zapomniał Czaputowicz

Jacek Czaputowicz, minister spraw zagranicznych w latach 2018-2020, zaatakował Donalda Tuska i Radosława Sikorskiego, pytając ich na łamach „Rzeczpospolitej”, czy chcą tworzyć politycznie neutralną służbę zagraniczną, czy też korzystać z systemu łupów i kierować na placówki zasłużonych w walce z PiS polityków i emerytów z Konferencji Ambasadorów RP. Na czym ma polegać ta zmiana jakościowa, o której tyle słyszeliśmy? 

Prezydent Duda z kolei zapowiedział, że nie zgodzi się na nominacje ambasadorskie proponowane przez Sikorskiego. Zwłaszcza na Bogdana Klicha, którego uznał za współwinnego katastrofy smoleńskiej, no i nie zgodzi się na wyjazd do Rzymu Ryszarda Schnepfa, bo jego ojciec brał udział w obławie augustowskiej.

Innymi słowy, 14 nazwisk, które trafiły do konwentu, ciała, w którym uzgadniane są nominacje ambasadorskie, zawisło w powietrzu. W ten sposób prezydent ogłosił, że złamie konstytucję, obligującą go do współdziałania w polityce zagranicznej z rządem. Bo on współdziałać nie zamierza.

Co z tego wszystkiego wynika? Po pierwsze, że Jacek Czaputowicz ma amnezję – to jego rząd przekształcił Ministerstwo Spraw Zagranicznych w Ministerstwo Synekur dla Zasłużonych. I to on sam wysyłał Annę Marię Anders, byłą pisowską senator i minister, wówczas lat 69, na ambasadora do Włoch. A wcześniej na tę funkcję posłał Konrada Głębockiego, posła PiS, który po paru tygodniach z ambasadorowania zrezygnował. On też pchał na siłę Tomasza Szatkowskiego, wiceministra od Antoniego Macierewicza, żeby został ambasadorem przy NATO. Dwukrotnie zgłaszał jego kandydaturę. O tym, że był miłym wykonawcą pomysłów dyrektora generalnego Andrzeja Papierza, już nie ma co wspominać. 

Czaputowicz może tego nie rozumie, ale po tym, co robił w MSZ, nie ma mandatu do recenzowania polityki kadrowej Sikorskiego. Sam fakt, że był bardziej gołębi od Zbigniewa Raua, niewiele tu zmienia.

Nieprzyzwoitością jest też atakowanie Konwentu Ambasadorów, który tworzą i emeryci, i dyplomaci z MSZ przez PiS wyrzuceni. Mądrzej byłoby korzystać z ich wiedzy. Ale PiS uważało, że kto nie z PiS, ten wróg.

Po drugie deklaracja Dudy pokazuje, że Sikorski – który próbował przez pół roku jakoś z prezydentem się dogadać – po prostu przemarnował ten czas. Pół roku trzymał na stanowiskach ambasadorskich ludzi, którzy swoje nominacje zawdzięczali PiS i którzy wciąż czują się z PiS związani. Wiedziano o tym również w krajach ich pobytu, więc w ważnych sprawach byli pomijani. A po co trzymać za granicą, za pieniądze podatników, atrapy ambasadorów i konsulów? Nie lepiej byłoby ich odwołać i w sytuacji takiego resetu, gdy fakty już się dokonały, próbować porozumienia z Dużym Pałacem?

Sikorski nie ma więc wyjścia. Jeśli chce być poważnie traktowany także w swoim ministerstwie, musi zwijać do kraju ludzi PiS. Łącznie z tymi ze stanowisk nieambasadorskich. Bo jak za nieprzyzwoitość uznano apele Czaputowicza i pogróżki Dudy, tak też odbierana była jego bezczynność.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Aktualne Notes dyplomatyczny

MSZ na wojnie

No to mamy wojnę o ambasadorów. Minister Sikorski zgłosił Jacka Najdera na stanowisko stałego przedstawiciela Polski przy NATO. To dobry wybór, Najder był już ambasadorem przy NATO, w latach 2011-2016. Nic więc dziwnego, że sejmowa Komisja Spraw Zagranicznych tę kandydaturę zaakceptowała. Ale chwilę potem prezydent Duda ogłosił, że ambasadorskiej nominacji Najderowi nie podpisze.

Dlaczego? Odpowiedź jest prosta. „Polskę przed NATO reprezentuje przede wszystkim prezydent RP. Ja oczekuję, że to ja będę przedstawiał premierowi kandydata na polskiego ambasadora w NATO, jako że również chcę mieć osobę, z którą będzie mi się dobrze współpracowało w tej międzynarodowej instytucji tak ważnej dla bezpieczeństwa Polski”, powiedział Duda.

Mamy oto zapowiedź nie tylko kryzysu w sprawie ambasadorów, ale i kryzysu na linii premier-prezydent. Andrzej Duda wyraźnie bowiem powrócił do sięgającej czasów Lecha Wałęsy koncepcji resortów prezydenckich. Zredukował ją, ale zarezerwował sobie prawo do głównych decyzji w kontaktach z NATO. Zresztą sygnał, że takie są jego ambicje, dostaliśmy całkiem niedawno, gdy prezydent ogłosił, że Polska będzie aspirowała do programu nuclear sharing, czyli będzie chciała posiadać amerykańską broń atomową na swoim terytorium.

Nie ma wątpliwości, ambicje Dudy, by być w sprawach obronności głównym rozgrywającym, prowadzą bezpośrednio do konfliktu z premierem. Do awantur o pamiętne krzesło itd. Będzie się działo.

Zresztą już się dzieje. Każdy na świecie przecież wie, że za polską armię i polski przemysł zbrojeniowy odpowiada rząd, który prowadzi politykę zagraniczną i obronną. Rola prezydenta jest tu bardzo ograniczona. Efektem wojny o ambasadora będzie zatem prosty ruch – pomijanie go w ważnych kontaktach z polskim rządem. Bo, jak jednoznacznie wynika z czwartkowej awantury, obecny ambasador Tomasz Szatkowski, którego tak broni Duda, nie cieszy się zaufaniem premiera i ministrów. Oni go nie chcą.

Poza tym ciągną się za nim stare sprawy, o których swego czasu mówiła w Sejmie Joanna Kluzik-Rostkowska. Że był „fundatorem i założycielem Narodowego Centrum Studiów Strategicznych. To centrum w pewnym momencie sprawiło ministrowi obrony narodowej wielki kłopot. Otóż w 2016 r. wyszły na jaw bardzo niejasne związki osób z Narodowego Centrum Studiów Strategicznych z Rosją. Przypomnę, że jednym z szefów centrum był Jacek Kotas. To on sprawił główny kłopot, ale pana nazwisko też w tym kontekście występuje. Jedną z osób, które tworzyły koncepcję wojsk ochrony terytorialnej był płk Gaj, znany z tego, że jest proputinowski w polityce wobec Ukrainy. Było to do tego stopnia kłopotliwe dla MON, że minister Macierewicz, kłamiąc, wprost pisał, że ludzie z NCSS nie mają żadnych związków z ministerstwem, w którym pan wtedy był wiceministrem”.

A teraz spójrzmy na sprawę z drugiej strony. I premier, i szef MSZ wiedzieli dobrze, jakie jest stanowisko Dudy. Że nie chce Najdera. O tej kandydaturze mówi się przecież od paru miesięcy, prezydent poprzez swoich urzędników wypowiedział się na ten temat wiele razy. A jeżeli tak, to dlaczego wrzucili ją do Sejmu? Wiedząc, że będzie awantura? Chcieli tego, prawda? To z kolei nie najlepiej o nich świadczy

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Aktualne Notes dyplomatyczny

Rau. I wszystko jasne

Na marginesie sejmowej debaty o polityce zagranicznej toczyły się polemiki o kadrach MSZ. Ech, Sikorski powiedział niewiele, a pisowscy polemiści opowiadali bzdury.  Minister ubolewał: „Jedną z pierwszych ustaw przyjętych po wyborach w 2015 r. była nowelizacja ustawy o służbie cywilnej, która otwierała drogę do kariery ludziom bez kwalifikacji i doświadczenia. Dalsze szkodliwe zmiany nastąpiły wraz z wdrożeniem nieprzystającej do naszych potrzeb ustawy o służbie zagranicznej”. No i dodawał, że gdy przejął MSZ, to „polityczni nominaci pożegnali się z dyrektorskimi fotelami w ciągu pierwszych

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Aktualne Notes dyplomatyczny

Gra Sikorskiego, gra Tuska

Dlaczego Radosław Sikorski jest tak powściągliwy, jeśli chodzi o zmiany w MSZ? Według popularnej teorii, powtarzanej od paru tygodni, krępuje go ustawa kompetencyjna, którą PiS uchwaliło (a Duda podpisał) latem 2023 r. Zgodnie z nią wszystkie nominacje na stanowiska europejskie muszą zostać zaakceptowane przez prezydenta. Jej znaczenie jest bardzo proste. Po czerwcowych wyborach układany będzie na nowo nie tylko Parlament Europejski, ale i Komisja Europejska. Polska oczywiście będzie miała na różne stanowiska swoich kandydatów. I co się stanie, gdy Duda

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Aktualne Przebłyski

Eksperyment nadaje

Kim już nie był? Jacek Czaputowicz, człowiek orkiestra. Ekipy się zmieniają, a on ciągle na fali. Najtrafniej określił go prezes Kaczyński, obsadzając na fotelu ministra spraw zagranicznych. Eksperyment. I faktycznie był to eksperyment. Nieudany dla PiS. I jeszcze gorszy dla dyplomacji. Wśród tych, którzy najbardziej jej zaszkodzili, Czaputowicz jest na podium. Wyrzucał fachowców taśmowo. Firmował czystki. Aż w końcu i jego wyrzucili. Spłynęło to po nim jak woda po, nomen omen, kaczce. Robi teraz za mądralę i eksperta

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Aktualne Notes dyplomatyczny

Reszta jest czekaniem

Halo, halo, za chwilę będzie wielkie bum! Mamy niemal maj, od październikowych wyborów minęło ponad pół roku, koalicja rządzi już piąty miesiąc, tymczasem w MSZ… Ano właśnie, w MSZ powinna mieć miejsce rotacja, jedni ambasadorowie powinni zjechać, drudzy szykować się do wyjazdu. Co roku owa zmiana dotyczy 30-40 placówek. Wiosna to czas największej krzątaniny – a tu cisza. Owszem, minister Sikorski zapowiedział 13 marca wymianę 50 ambasadorów. Dodał przy

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.