Tag "rewolucja francuska"
Świat pełen kalendarzy
Czyli jak liczymy czas
Dlaczego w 1582 r. czas gwałtownie przyśpieszył? Ano dlatego, że 10 dni w jego otchłani bezpowrotnie zaprzepaścił papież Grzegorz XIII. Najwyższy hierarcha Kościoła przeraził się, że na Wielkanoc w Rzymie spadnie śnieg. Dlatego postanowił „naprawić” kalendarz zwany juliańskim (od cesarza rzymskiego Juliusza Cezara, obowiązujący od roku 46 p.n.e.) i wyrzucił z niego 10 dni. To wtedy po czwartku 4 października, nastał piątek 15 października.
„Szczególnie wściekli byli wierzyciele, bo nie wiedzieli, jak liczyć odsetki dłużnikom”, napisał, przypominając tę ciekawostkę, Paweł Łepkowski w dzienniku „Rzeczpospolita” (4 października 2024). Za to lichwiarze doliczali sobie procent za dni, których nie było. Jak później się okazało, z kalendarza trzeba było wykreślić nie 10, ale 14 dni, by trafił we właściwe koryto czasu. Nasz obecny kalendarz też nie jest idealny: są w nim miesiące mające 30 i 31 dni, a co cztery lata dodajemy w lutym dodatkową dobę. Jednak podobne akrobacje jak ta z przejściem z kalendarza juliańskiego na gregoriański już później nie miały miejsca.
Czas ciągle się „psuje”
Liczenie czasu zaczęło się od pojęcia dnia albo doby. Po nim następował tydzień i miesiąc, których regularność wyznaczały cztery kwadry księżyca, a także np. cykl menstruacyjny kobiety. Młodszym pojęciem jest godzina. 12 godzin dziennych i nocnych wzięło się z dwunastkowego systemu liczbowego używanego w Babilonii – do 12 można było bowiem policzyć na palcach dwóch rąk – dodatkowo doliczano zaciśniętą pięść. Ślady porządku dwunastkowego widać w wielu systemach miar: rzymski as to 12 uncji, europejski solid to 12 denarów, brytyjski szyling – 12 pensów, stopa – 12 cali.
Dosyć szybko zauważono także regularność ruchu Księżyca i jego wpływ na przyrodę. Satelita posłużył do stworzenia jednostki czasu zwanej miesiącem. Znamy to np. z Biblii: „Tyś stworzył Księżyc, aby czas wskazywał” (Ps 104,19), a jedna z Mądrości Syracha brzmi: „Księżyc też świeci zawsze w swojej porze, aby ustalać czas i być wiecznym znakiem” (Syr 43,6). Tutaj jednak zaczynają się problemy, ponieważ miesiąc trwa średnio 29,53 doby (dokładnie 29 dób, 12 godzin, 44 minuty, 3 sekundy). Co zrobić z resztą? Mało kto również się orientuje, że np. w naszej sytuacji czasowej wciąż coś się „psuje”, doba otrzymuje dodatkowe sekundy i być może za kilka lat trzeba będzie znowu dokonać korekty w stylu papieża Grzegorza XIII. Przykłady? Ktoś wyliczył, że za 1000 lat
grudzień znalazłby się w środku lata, niezależnie od ocieplenia klimatu. Doba zmieniła się lekko także po największym tsunami azjatyckim w 2004 r. Wielki wstrząs tektoniczny wpłynął na obrót Ziemi. Niektóre modele teoretyczne sugerują, że doba została skrócona o 3 milionowe części sekundy (3 mikrosekundy). Tymczasem siły pływowe Księżyca wydłużają okres obrotu Ziemi o całe 15 mikrosekund w ciągu roku. W ciągu trzech miesięcy po tsunami doba powróciła do swojej poprzedniej długości. Wstrząs wywołał przesunięcie osi Ziemi o 2,5 cm (przesunęły się też niektóre małe wyspy). Należy poza tym zaznaczyć, że naturalne ruchy osi Ziemi mogą wynosić nawet 15 m.
Każdy chciałby liczyć po swojemu
Wróćmy do kalendarzy. W gregoriańskim będziemy teraz mieli rok 2025 – lata liczymy od hipotetycznego narodzenia Chrystusa. Data Bożego Narodzenia została jednak wstawiona do kalendarza nie jako rzeczywista rocznica, ale wedle jej znaczenia symbolicznego. Około 24 grudnia zostaje bowiem przełamane skracanie się długości dnia i zwycięża jasność.
W kalendarzu żydowskim będziemy mieli rok 5785 – tutaj liczymy od dnia stworzenia świata. Według ustaleń żydowskich autorytetów religijnych nastąpiło to 7 października 3761 p.n.e. W rozkładzie miesięcy i dni również mamy niewielkie różnice. Rok hebrajski dzieli się na 12 miesięcy liczących 29 lub 30 dni. Ponadto co trzy, rzadziej co dwa lata dla zrównania cyklu solarnego z lunarnym dodawany jest dodatkowy, 13. miesiąc, zwany adar szeni. Nowy rok może nadejść tylko w dzień stworzenia Adama przez Boga
Poczuć z bliska ogień
Czego w olimpijskim mieście jest więcej? Sportu, barierek i maskotki o imieniu Phryge. Czego mniej? Śmieci na ulicach oraz paryżan i paryżanek.
Korespondencja z Paryża
Olimpiada w Paryżu to sport, sztuka, trochę polityki.
Na jednym z budynków przy rue de Rivoli wisi plakat ze sportowcem, który po olimpijskim zwycięstwie uniósł pięść w geście Czarnych Panter. Na ogrodzeniu przy jednym z okolicznych skwerów wystawa pięknych sportowych zdjęć Williama Kleina. Po czerwcowych wyborach do Zgromadzenia Narodowego paryskie mury wciąż krzyczą „Soyez pas racistes = votez NFP” („Nie bądź rasistą = głosuj na NFP”, czyli Nouveau Front populaire, lewicową koalicję). W lipcu zaś Francuzi udowodnili, że największą sportową imprezę na świecie można otworzyć w sposób, w jaki jeszcze nikt tego nie zrobił, czyniąc z miasta wielką scenę i odgrywając na niej artystyczny spektakl o braterstwie, siostrzeństwie, wolności i równości.
W mariaż sportu ze sztuką wmieszała się jednak polityka.
– To była przesada – mówi barman w jednej z kawiarni i z wykrzywioną miną pokazuje mi w telefonie zdjęcie słynnej już sceny przy stole, w której niektórzy dopatrzyli się nawiązania do „Ostatniej wieczerzy” Leonarda da Vinci, a drudzy ripostowali, że nawiązuje do obrazu Jana van Bijlerta „Uczta bogów”.
– Nie jestem katolikiem, ale wyobraź sobie, że twoja córka albo syn oglądają w telewizji coś takiego.
– I love it! – rzuca bukinistka znad Sekwany. – Bardzo inkluzywna ceremonia, i to mi się podobało!
– Paryż zawsze był w awangardzie, więc ceremonia mnie nie zaskoczyła – uważa Marc Alaux, który prowadzi wydawnictwo i księgarnię. – Rozumiem jednak, że niektórzy ludzie mogli poczuć się urażeni. Transmisję ogladało pewnie z miliard osób na całym świecie i może Aya Nakamura nie musiała tańczyć w taki sposób – tu Marc zaczyna się wyginać i przesuwa dłoń po klatce piersiowej.
– Ceremonia bardzo ładna. Jedynym minusem był deszcz – dodaje sprzedawca pamiątek ze sklepiku przy Boulevard Saint-Michel. – Ale każdy ma prawo do swojej opinii, bo na tym właśnie polega demokracja.
Dyskusja w paryskich kawiarniach i francuskich mediach trwa, a tymczasem organizatorzy oświadczyli, że żadna to „Ostatnia wieczerza” i żaden Jezus. Reżyser spektaklu Thomas Jolly w kanale telewizyjnym BFMTV zapewnił, że ukazał po prostu pogańską ucztę z bogami Olimpu, a w jego pracy nie ma miejsca na pragnienie poniżenia kogokolwiek czy czegokolwiek.
Jedynym poglądem – władza
Niczego jej nie zawdzięczam. Niczego się od niej nie dowiedziałem. Niczego nie nauczyłem. Miała życie bardziej odległe od mojego, naszego niż miliardy innych ludzi. Nie żywiłem do niej żadnych uczuć, kiedy żyła. Tym bardziej nie żywię, kiedy będąc bardzo starą kobietą, zmarła. Nie wiem, jakie potrzeby zaspokaja tym wszystkim, którzy teraz odczuwają przemożną konieczność wyrażenia żalu. Nie rozumiem, dlaczego jej imię (nie padnie w tym tekście) znają niemal „wszyscy”. Od frazy „skończyła się pewna
Farmazoni i masoni znad Wisły
„Nie pleć farmazonów”, mówimy nieraz, nie zdając sobie sprawy, że słowo farmazon powstało w naszym języku dopiero w XVIII w., kiedy pojawiły się i zakorzeniły w Rzeczypospolitej pierwsze loże masońskie. Farmazon był spolszczeniem angielskiego free mason – wolnego mularza, ale nie o pozytywnym wydźwięku. Oznaczał figurę obcą, tajemniczą, nieraz pocieszną – nie był w potocznym rozumieniu swojakiem, szlachcicem, Sarmatą. Pierwsi nasi masoni w mig wyczuli ten kontekst i jedną z ówczesnych lóż nazwali Cnotliwy
Bardziej głupota niż zdrada
Polska szlachta, elity, magnateria nie miały zielonego pojęcia, jak działa nowoczesne, zbiurokratyzowane państwo Prof. Jarosław Porazinski specjalizuje się w historii nowożytnej Polski i historii powszechnej. Jego badania dotyczą parlamentaryzmu staropolskiego, kultury politycznej. Autor m.in. „Epiphania Poloniae: orientacje i postawy polityczne szlachty polskiej w dobie wielkiej wojny północnej (1702-1710)”, „Staropolska kultura śmiechu. Ludzie – teksty – konteksty”, „Targowica, czyli obrona Rzeczypospolitej”. Rozmawiamy o targowicy, o Sejmie Wielkim. A przecież tak naprawdę wszystko
„Aurora” zbędna
Setna rocznica wybuchu rewolucji październikowej. Jakże to dynamicznie i podniośle brzmi. 25 października 1917 r., strzały z „Aurory”, Pałac Zimowy… W rzeczywistości – pisze Richard Pipes – „ogromna większość ówczesnych mieszkańców Rosji nie miała pojęcia o tym, co się wydarzyło. Formalnie rady, które od lutego występowały jako siła współrządząca, przejęły całą władzę. Trudno to uznać za wydarzenie rewolucyjne, było to raczej logicznym rozszerzeniem zakresu »dwuwładzy« wprowadzonej w pierwszych dniach rewolucji lutowej. Oszustwo Trockiego,









