Tajemnice Janasa

Tajemnice Janasa

Nie tylko piłkarze zastanawiają się, na czym polega fenomen sukcesów ich trenera

20 grudnia miną trzy lata od nominacji Pawła Janasa na stanowisko selekcjonera piłkarskiej reprezentacji Polski. Dla człowieka, który przejął pieczę nad kadrą narodową w niełatwej sytuacji, był to bogaty w wydarzenia, a zarazem wielce pouczający okres. Wbrew temu, co dość powszechnie się przypuszcza, popularny Janosik nie jest typem faceta, który ma skórę grubszą od skóry słonia. Wieloletnia gra w obronie oraz dramatyczne perypetie uodporniły go na wiele rzeczy, ale nie pozbawiły ludzkiej wrażliwości.
Na pierwszy rzut oka Janas sprawia wrażenie mruka, któremu z największym trudem przychodzi wypowiedzenie więcej niż jednego zdania. Może zabrzmi to nieco dziwnie, ale wynika to z jego wrodzonej nieśmiałości. Wiem, że tak właśnie jest, znam bowiem Pawła „od dziecka” – kiedy jako 20-latek pojawił się w Widzewie. Po niespełna trzech latach – 24 marca 1976 r. w Chorzowie z Argentyną (1:2) – zadebiutował w pierwszej reprezentacji, w której rozegrał 53 mecze; a w 1986 r. – broniąc barw Auxerre – został najlepszym piłkarzem zagranicznym ligi francuskiej. Nawet tak niewątpliwy sukces nie odbił się zasłużenie szerokim echem w mediach, gdyż, po pierwsze, były to całkiem inne czasy, po drugie, sam Janosik nigdy nie starał się być medialny. W przeciwieństwie do poprzedników. Może właśnie dlatego upodobał sobie życie z dala od wielkomiejskiego zgiełku, a nade wszystko ceni odpoczynek w leśnej głuszy. Ubolewam jedynie, że ze strzelbą w ręku – w związku z czym pozostajemy przy swoich zdaniach…

Najważniejszy mecz już wygrał

Paweł Janas jest dopiero szóstym szefem kadry narodowej w historii naszego futbolu, który poprowadzi zespół podczas światowych finałów. Nieprawdopodobna huśtawka nastrojów towarzyszyła mu w ciągu całej pracy selekcjonerskiej. Wystarczy chociażby przytoczyć prognozę wielkiego etyka RP, Jana Tomaszewskiego: „Mówiłem, że Boniek g… osiągnie, i sprawdziło się. To samo twierdziłem o Janasie i też się, niestety, sprawdza”. Najważniejsze, że osoby odpowiedzialne za kadrę narodową wytrzymały presję. Najpierw po nieudanych eliminacjach Euro 2004, następnie po fatalnej „próbie generalnej” z Danią 1:5 w Poznaniu, a wreszcie po przegranej 1:2 z Anglią w Chorzowie pojawiały się głosy domagające się zmiany trenera, rewolucji – „dopóki jeszcze nie jest za późno”. Kolejne zwycięskie mecze eliminacyjne przywróciły wiarę, że to wszystko ma sens.
Selekcjoner dawał do zrozumienia, że będzie dla niego lepiej, jeżeli nie będzie czytać artykułów w gazetach ani oglądać telewizyjnych programów dotyczących kadry narodowej. Czasami naprawdę trudno było mu się dziwić, skoro nawet teraz, tuż po wywalczeniu awansu w jednym z branżowych tygodników można było wyczytać, że: „Na dziś jedno jest pewne: jeśli Janas powtórzy wynik Jerzego Engela sprzed czterech lat – zostanie zlinczowany”. Nawet nie wiadomo, jak skomentować taką (najdelikatniej określając) niedorzeczność – można jedynie przypuszczać, że autora tych słów dopadła chwilowa „pomroczność jasna”. Ponadto pozostaje nam żywić nadzieję, że mieszkamy w europejskim, cywilizowanym kraju, w którym jeszcze nie wszyscy wymagają opieki psychiatrycznej.
Kontakty Janasa z zawodnikami mają swoją specyfikę. Chociażby napastnik hiszpańskiego Elche, Tomasz Frankowski, szczerze odpowiada, iż nigdy nie miał poczucia, że jest przez trenera hołubiony. Najwyżej może się cieszyć, że nadal jest powoływany do kadry. Selekcjoner najwyraźniej stosuje zimny wychów. A do Tomasza Frankowskiego ma pretensję, że nie poinformował go osobiście o wypadzie ze zgrupowania w Herzlake do Hiszpanii na podpisanie kontraktu w nowym klubem. Frankowski opowiada: – Po moim wyjeździe za granicę rozmowa z selekcjonerem ograniczyła się do wymiany kilku zdawkowych formuł. Ot, taka kurtuazja. O taktykę i rolę gracza w Elche, a tym bardziej o warunki życia w Krakowie lub Elche selekcjoner w ogóle nie pyta. Posunięta aż do granicy absurdu dyskrecja? Frankowski twierdzi: – Niech trener ze mną nie rozmawia, byleby tylko były wyniki. Wolę szkoleniowca zamkniętego w sobie zwyciężającego niż koleżeńskiego brata łatę zbierającego cięgi na boisku. Janas to introwertyk i tej wersji się trzymam.
Z wersji, której się trzyma „Franek – łowca bramek” wynika, że – wedle opisu osobowości opisanej przez Carla Gustava Junga – Janas ma skłonność do skupiania się na własnych przeżyciach, jest powściągliwy w wyrażaniu uczuć, nie jest zainteresowany światem zewnętrznym.
Trudno się dziwić człowiekowi, który porażony – przed kilku laty – śmiertelną chorobą nowotworową potrafił wygrać swój najważniejszy mecz i powrócić do życia, że patrzy i ocenia wszystko z zupełnie innej perspektywy. Od kiedy pamiętam, Paweł palił dużo (o wiele za dużo) papierosów i lubił wypić markową whisky. Przepisy międzynarodowych władz zakazujące puszczania dymka przez osoby przebywające na ławce rezerwowych wyjdą mu tylko na zdrowie. Chociaż do niedawna nie wyobrażał sobie obserwowania gry swoich piłkarzy bez „fajki” w ustach. Jest faktem, że choroba, jak również perypetie rodzinne znacznie go odmieniły. Jako zawodnik wykazywał więcej skłonności do żartów i znacznie częściej się uśmiechał. Ale…

Najpierw awansujmy, potem pogadajmy

Wypowiadający się w radiu socjolog, nazwiska nie pomnę, stwierdził, że największym atutem Janasa jest to, iż nie stara na siłę niczego zmienić w swojej osobowości oraz postępowaniu. Gdyby próbował cokolwiek „poprawiać”, natychmiast zauważono by sztuczność – niczego by nie zyskał, za to mnóstwo by stracił. Ma swoiste poczucie humoru. Kiedy w przeddzień ostatniego meczu z Anglią w Manchesterze dziennikarze naciskali, by ujawnił cokolwiek ze składu drużyny; ot, chociażby kto wystąpi za Mirosława Szymkowiaka, po chwili wahania oznajmił: – Na pewno… nie ja!
Jednym z najczęściej wymienianych zarzutów (?) jest niemal absolutna antymedialność. Tyle, ile potrzeba podczas konferencji prasowych, kilka zdawkowych ocen w przelocie i nic więcej. W przeciwieństwie do polityków nie jest to starannie przygotowany, wystudiowany i potem prezentowany wizerunek. Byłem świadkiem, kiedy grono najbardziej zaufanych osób musiało go usilnie przekonywać, że jego obecność na ubiegłorocznym, grudniowym zjeździe PZPN jest nie tyle wskazana, ile wręcz konieczna. – No… przecież mnie nie wybierają na prezesa, tylko Listkiewicza – bronił się desperacko. Dał się wreszcie przekonać, ale do końca spotkania w stołecznym Sheratonie sprawiał wrażenie obecnego ciałem.
W sobotni (8 października) wieczór do sporej grupy kadrowiczów goszczących w studiu telewizji publicznej miał dołączyć Janas, ale – zastrzegł – jedynie w przypadku, jeśli Holandia będzie prowadziła z Czechami 2:0. Kiedy w 39. minucie pomarańczowi strzelili drugiego gola, zaczęto wydzwaniać i poszukiwać selekcjonera. Bezskutecznie. Nawet pierwsze chwile po uzyskaniu awansu wolał spędzić w zaciszu. Najwidoczniej uważa, że wyjeżdżając na finały do Niemiec, ma za sobą dopiero część drogi, jaką zamierza przebyć ze swoimi kadrowiczami.
Z pewnością należy się spodziewać, że wyciągnął wnioski z błędów, jakie zostały popełnione – po wywalczeniu awansu przed czterema laty. Przyjdzie mu to o tyle z łatwością, że prezentuje całkowicie inną osobowość niż Jerzy Engel. Obecny selekcjoner z pewnością potraktuje przedmundialowy okres bardziej sportowo, a znacznie mniej marketingowo. Szczególnie teraz zaczął być traktowany i szanowany jako fachowiec znający się na swojej robocie. Oświadczył, że chociaż panuje olbrzymia radość z powodu awansu, to dla tych, którzy go wywalczyli nic to praktycznie nie znaczy. Do finałów pozostało osiem miesięcy, selekcja trwa, a do Niemiec pojadą najlepsi…
Prezes Michał Listkiewicz, który Janasa wymyślił i niekiedy heroicznie bronił przed atakami, wyznał, że Janosik był pierwszym szkoleniowcem, który nie rozpoczął rozmowy od tematu pieniędzy. Stwierdził krótko: – Najpierw awansujmy, potem pogadajmy. Ale niedawno trener, tak mimochodem, podsunął prezesowi gazetę, w której napisano o wysokości zarobków selekcjonera Anglików, Svena Goerana Erikssona, czyli o prawie 5 mln funtów rocznie! Janas wraz z prowadzoną przez siebie drużyną bardzo chcieli udowodnić, że dla nich piłkarski honor droższy pieniędzy. A jednak w minioną środę 12 października na stadionie Old Trafford w Manchesterze ponownie przegrali z Anglikami 1:2. Honorowego gola strzelił Frankowski. Chociaż Janas nie ucina z nim pogawędek, to jednak wpuścił na boisko jeszcze w pierwszej połowie w miejsce kontuzjowanego Macieja Żurawskiego. Do przerwy było 1:1 i nie traciliśmy nadziei, że może tym razem…

Myśliwy, któremu szczęście sprzyja

Dzisiaj ludzie zadają sobie pytanie, na czym polega tajemnica Janasa. Prowadził drużynę w 10 meczach eliminacji mistrzostw świata. Awans do finałów w Niemczech wywalczono po dziewięciu, dzięki wygranej Holendrów 2:0 z Czechami w Pradze, ale nikt tego sukcesu biało-czerwonym nie darował, bo przecież zwyciężyli w aż ośmiu spotkaniach. Obawiano się, że jako były wybitny obrońca będzie w grze zespołu koncentrował się przede wszystkim na defensywie. Eliminacyjne występy zadały kłam także tej teorii. Co prawda, dziewięć bramek biało-czerwoni stracili, ale aż 27 zdobyli.
Jak się wydaje, przed trenerem Pawłem piłka nożna nie ma zbyt wielu tajemnic. On doskonale zdaje sobie z tego sprawę, lecz swoją wiedzą dzieli się z nielicznymi. Niech fałszywi pochlebcy nie mają złudzeń – Janas nie tylko świetnie wyczuwa, ale po prostu wie, kto mu wrogiem, a kto przyjacielem. Jednak tego nie wyjawia. Respektując zasadę jednego z poprzedników, Wojciecha Łazarka, nie zamierza kopać się z koniem i najzwyczajniej ucieka ze świata, który jego zdaniem, absolutnie nie jest jego światem. Bierze strzelbę i znika w leśnych ostępach. A wtedy szukaj wiatru w polu i nawet najbliżsi współpracownicy wyrywają sobie włosy z głowy, nie mogąc się z nim skomunikować. Zawsze jednak pojawia się wówczas, kiedy nadchodzi czas wielkiego polowania – na kolejnego rywala na zielonej murawie.
Należy wziąć pod uwagę, że prawie żaden z trenerów kadry nie może się pochwalić takimi jak on sukcesami z okresu kariery zawodniczej. Wyjątkiem jest poprzednik Zbigniew Boniek, ale doskonale pamiętamy, czym się zakończył jego selekcjonerski epizod. Urodzony 4 marca 1953 r. w Pabianicach Janas jest wychowankiem tamtejszego Włókniarza. Po odejściu grał wyłącznie w renomowanych klubach – łódzkim Widzewie, warszawskiej Legii i AJ Auxerre. Przed wyjazdem do zagranicznego klubu (1982 r.) urodził mu się syn Rafał, a już po powrocie z zagranicy córka Joanna. We Francji Janas spędził cztery lata. Tam polubił myślistwo. Jeździł na polowania z kolegami z zespołu, a także z prezesami klubu. Opowiadał, że kiedy szli na polowanie, kupowali wcześniej bażanty. Potem wypuszczali je i mieli do czego strzelać. Poprawiali więc humory przede wszystkim szefom, którzy nie wiedzieli o pochodzeniu ptaków. Po powrocie dwa lata grał ponownie w Legii. Był jednym z najlepszych polskich środkowych obrońców – imponował niezmiennie doskonałym przygotowaniem, opanowaniem i spokojem.
Te właśnie cechy potrafił zachować i przenieść do pracy trenerskiej. Zaczynał w Legii jako asystent Rudolfa Kapery, Lucjana Brychczego, a od lata 1992 r. Janusza Wójcika, z którym wcześniej współpracował przy srebrnej drużynie olimpijskiej z Barcelony. Pomagał także przy reprezentacji juniorów (1990-1992). Po niespodziewanym wyjeździe Wójcika w styczniu 1994 r. jako samodzielny trener Legii wywalczył z nią dwukrotnie dublet – mistrzostwo i Puchar Polski: w 1994 i 1995 r. To za jego rządów w 1995 r. legioniści po raz pierwszy w historii awansowali i dotarli do ćwierćfinału do Ligi Mistrzów. W lipcu następnego roku został trenerem olimpijczyków (bez awansu) na Sydney. Od 1999 r. pracował we Wronkach (mieszka w nich do dzisiaj) jako menedżer i wiceprezes Amiki. W 2001 r. był jej pierwszym trenerem.
Wręcz nie znosi udawania i sztuczności. Zdaniem większości piłkarzy, jest znakomitym fachowcem, potrafi bowiem dotrzeć do każdego w prosty sposób. Nie używa wyszukanych określeń, niczego nie owija w bawełnę. Zwyczajnie jak facet facetowi przekazuje, o co mu chodzi. Ma groźny, niski głos, ale to tylko pozory. W rzeczywistości jest bardzo otwartym człowiekiem, z którym można porozmawiać nie tylko o problemach sportowych, lecz także o sprawach całkowicie prywatnych. Niekiedy potrafi jednak użyć tego swojego niskiego głosu, by huknąć na piłkarza. Lecz jednocześnie potrafi być wyrozumiały. Jednym słowem – zawodowiec, któremu na dodatek sprzyja szczęście.
I pewnie dlatego w grudniu 2002 r. zatelefonował do niego prezes Michał Listkiewicz z propozycją nie do odrzucenia.

 

Wydanie: 2005, 42/2005

Kategorie: Sport

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy