Tajemniczy Ogród

Tajemniczy Ogród

Zjednoczenie SLD, SdPl i podobnych środowisk po wyborach samorządowych musi położyć kres dekompozycji lewicy

Kto wie, czy ideologiczna busola polskiej polityki, jakakolwiek ona jest, odnosząca się wszelako do utartych w Europie i świecie kategorii, zachowuje znaczenie? Czy ideowa orientacja partii jest wciąż czynnikiem istotnie wpływającym na wybory?
Cztery okoliczności zdają się warte uwzględnienia.
1. Duże, rzadko w demokracjach europejskich obserwowane, przepływy wyborców. Dotyczące, na dodatek, partii deklaratywnie programowo od siebie odległych. Szybkie wzrosty i jeszcze szybsze upadki wielkich projektów (AWS, SLD).
2. Bardzo niski prestiż zawodu polityka i pogłębiająca się obojętność wobec sfery publicznej.
3. Wielka absencja.
4. Konwergencja polityki realizowanej przez deklarujące się jako ideowo obce i wrogie sobie partie.
Kto wie? Znak zapytania jest postawiony jak najbardziej właściwie. Mamy bowiem coraz więcej dowodów na to, że większość Polaków nie odnajduje w ofercie szerokiego wachlarza partii czegoś dla siebie. A raz oddane głosy nie „trzymają się” partii tego wyboru. Ale mamy też mocno ostatnio zaakcentowane społeczne oczekiwanie oferty wyraziście zorientowanej ideowo. Takiej, która zdobywa zwolenników, odnosząc się jedynie do emocji. Ostatnią szansą partii aspirujących do odegrania znaczącej roli jest, w kolejnych wyborach, podgrzewanie nastroju buntu, a nie projekt lepszej organizacji. Polska polaryzuje się. Nie tylko w obiektywnych miarach rozwoju cywilizacyjnego, ale i w poglądach, i wyborach obywateli. Polaryzacja nie odnosi się do projektów przyszłości. Zakorzeniona jest w prostych obrazach przeszłości. Polityka historyczna jest odpowiedzią na tę diagnozę.
Być może większość (statystycznie na pewno większość, politycznie nie do końca wiadomo, czy jest to większość) zamarła porażona

hucpą i prostotą zwycięzców.

Nie pomaga tej większości pamięć kompromitacji lewicy, paradoksalnie, od lat ostoi demokracji. Letarg, w jakim przebywają partie alternatywy wobec faszyzujących partii koalicji oraz nijakość, a także niedobra historia Platformy, dezintegruje i dezorientuje tę większość. Nie potrafi się ona pozbierać dla sprzeciwienia się polityce spychającej Polskę ze szlaku prowadzącego do pozytywnego zredefiniowania naszej pozycji, dotychczas marnej w Europie i w świecie. Nie ma ośrodka, wokół którego większość ta mogłaby się zebrać.
Podsumujmy więc raz jeszcze to, co istotne w punkcie wyjścia.
1. Na skutek cudownego dla Polski rozwoju sytuacji międzynarodowej – powiększającego się rozziewu technologicznego pomiędzy państwami stanowiącymi dwa bieguny dotychczasowego świata, na skutek oparcia polityki wobec Europy Wschodniej i Związku Radzieckiego na fundamencie praw człowieka i na skutek naszej własnej mądrej aktywności tę sytuację wykorzystującej aż do granic możliwości – lecz tej granicy nieprzekraczającej – i na skutek innej jeszcze okoliczności o ogromnym znaczeniu (pontyfikat Karola Wojtyły, Jana Pawła II w wymiarze narodowym i w wymiarze światowym) – znaleźliśmy się, my Polacy, wobec historycznej szansy zredefiniowania naszej pozycji. Polska podobnie korzystnych okoliczności nie doświadczała od czterech stuleci, od schyłku XVI w. Jednym z kluczy do jej wykorzystania była i jest szybka, jak tylko to możliwe, modernizacja.
2. Odnosząc się do suchych liczb, do statystyk, mierników, kryteriów Eurostatu, europejskiego urzędu statystycznego – 15 lat od 1989 r. to olśniewający sukces. W każdym z badanych obszarów. PKB, eksport, konkurencyjność, długość życia, umieralność niemowląt, ochrona środowiska, oszczędność energii, infrastruktura (poza drogownictwem). Pokój, wolność, niepodległość, bezpieczeństwo państwa, dobre związki (NATO, UE), stabilizacja i mimo wszystko… demokracja. Demokracja też, bo trzeba trzymać miary. Pojawiają się symptomy polityki mogącej ją podważyć, zresztą z kilku różnych stron. Ale dziś są to dość odległe, w każdym razie możliwe do odparcia, zagrożenia.
3. Niestety korzyści z tych zmian wykopały przepaści pomiędzy różnymi częściami społeczeństwa. Zwłaszcza bogactwo. Jego znaczenie i jego dotkliwość dla pokaźnej części społeczeństwa akceleruje ostentacja słabo uzasadnionego bogactwa. Otwarcie na Europę i świat i powszechne odnoszenie polskich standardów do standardów innych społeczeństw pogłębia frustrację.
4. Państwo zbudowaliśmy sobie szczególnie niedorzecznie. Jest

ociężałe, kosztowne, rozrzutne,

woluntarystyczne, partyjne, wyniosłe. I coraz gorsze. Każda kolejna ekipa – na poziomie narodowym oraz na poziomie władz regionalnych i lokalnych odchodzi coraz dalej od marzeń Polaków z okresu przełomu. Gary Cooper nie wprowadził nas do krainy rozsądku, godności, solidarności, prawa i sprawiedliwości. Funkcje państwa gwarantujące rozwój są przeciwko rozwojowi. Obrót gospodarczy jak w puszczy, gdzie na rozstajach czyhają bandy rabusiów. Zarówno cywilnych, jak i ubranych w stroje urzędowe. Sądownictwo gospodarcze i cywilne w zapoprzedniej epoce. Konkurencja nieustannie poddawana próbie szarej strefy. Aparaty kontroli i skarbu jak armie zaciężne w podbijanym kraju. Nie te standardy, nie te terminy, kryteria. Państwo nie pomaga Polsce.
5. Partyjność równie niedorzeczna, przeciwcelowa, głupia i szkodliwa. Nie znamy, jak dotąd, ustroju demokracji parlamentarnej bez partii politycznych. Nie warto, może, być oryginalnym. Ale system partyjności, jakiego doświadczamy, jest z piekła rodem. Partie, bez wyjątku, służą najpierw swoim aktywistom. Nie formułują alternatyw rozwoju. Kiedy już gdzieś tam odnoszą się do przyszłości, zdobywszy narzędzia jej kształtowania, swe projekty traktują jak wyborcze sztandary wysoko uniesione ponad głowami odległego tłumu. Są organizacjami ludzi podbijających własny kraj. Zaludniającymi urzędy i spółki. Kto próbuje w ich instancjach odnosić się do interesu państwa i ogółu obywateli, ten jest eliminowany, spychany na margines. Pozostając pomiędzy kowadłem oczekiwań wyborców a młotem aspiracji swych partyjnych kolegów, ginie na ogół po pierwszej i ostatniej kadencji władzy. Kwitnienie to stan opozycji,

władza w Polsce gubi.

Być inaczej nie może z racji jej dysfunkcjonalności. Model partyjności, jaki ukształtowaliśmy, nowej wartości Polsce nie dodaje.
Konwergencja postępuje, jak idzie o podbój państwa. Kolejne ekipy rozszerzają obszary podboju. W państwowych, wciąż rządowych mediach elektronicznych, może przesadnie, ale w duchu demokracji i równowagi, a także z pamięcią o kontrolnej funkcji dziennikarstwa dbano najpierw bardziej o opozycję niż rewolucję. Andrzej Drawicz, jeszcze minister, tworzył dopiero zrąb telewizji i radia publicznego. Klub SLD nie był tak okrutnie opozycyjny wobec rządu Mazowieckiego jak telewizja jego przyjaciela, Drawicza. Czy Jaśnie Oświecony Budowniczy TVP, Pan Bronisław Wildstein, jest w stanie to pojąć? Inna rzecz, że wszedł na przetartą ścieżkę.
Czy KRRiTV jest w stanie, w swoim pełnym składzie, bez zażenowania rano spoglądać na swe oblicza? Nigdy w III RP nie zdarzyło się, by funkcjonariusze partii rządzącej koalicji podzielili między sobą posady członków rad nadzorczych publicznych mediów. Nigdy! Czy Pani Elżbieta Kruk nie odczuwa jakiegoś dyskomfortu? Jeśli nawet rząd Leszka Millera zmieniał w spółkach skarbu państwa prezesów i zarządy – próbował nie ośmieszać się jakością nominatów. Nie wszędzie zmieniał, nie wszystko podporządkowywał. Wielu z dzisiaj awansowanych przez koalicję PiS-Samoobrona-LPR ma w swej biografii istotne pozycje z czasu rządu SLD.
Tzw. afera Orlenu zapamiętana została, fałszywie, jako bezprawny atak na statutowy organ spółki. Tylko że ów prezes zapewnił sobie i zarządowi, poza gestią państwa polskiego, strategicznego wciąż udziałowca tej narodowej spółki, prawo do korzystania na zebraniach akcjonariuszy z głosu o sile 29% udziałów w spółce, czyli większej, niż dysponował skarb państwa. W kontekście dominacji jednego źródła zaopatrzenia w ropę naftową, spółki J&S. Dominacja tej spółki stała się także fundamentalnym zarzutem tzw. prawicy w komisji ds. Orlenu. Więc jak to jest? Afery pewnie by nie było, gdyby Miller wyrzucił, za pomocą faksu, prezesa, który mu nie odpowiadał. Czyli uczynił to, co dla polityków PiS jest normą.
Dziś żadna już właściwie partia nie chce prywatyzacji. Nie chce narazić się wyborcom. Nie chce utracić ogromnych i zróżnicowanych korzyści, jakie ma z faktu udziału skarbu państwa w przypadku wyborczego zwycięstwa.
Rządy Tadeusza Mazowieckiego, Jana Krzysztofa Bieleckiego, w jakiejś mierze Włodzimierza Cimoszewicza i Jerzego Buzka budowały w urzędach państwowych z biegiem czasu coraz mniej chętnie, służbę cywilną. Zresztą, stosownie do normy konstytucyjnej, która głosi, że obywatele polscy korzystający z pełni praw publicznych mają prawo dostępu do służby publicznej na jednakowych zasadach (art. 60).
Rząd Leszka Millera, mimo silnie występującej w nim motywacji do podważenia tej zasady, miarkował się. Bracia Kaczyńscy nie mają żadnych hamulców.
Zobaczymy, jak zakończy się sprawa PZU i konfliktu z Eureko. Pewne musi być jedno, jeśli dla Polski źle, pardonu dla sprawców tej rzeczywistej

afery nie będzie.

W przyszłości. Prawica zrobiła bowiem wszystko, co złe, a co było możliwe do zrobienia, by tej sprawie zaszkodzić. Najpierw sprzedała, potem podpisała aneks do umowy, potwierdzając niejako prawomocność pierwotnego aktu, następnie zablokowała wynegocjowany przez ministra lewicowego rządu kompromis, potem usunęła człowieka jak mało kto kompetentnego w sprawie. Jaki w tym interes Polski?
Usłużny dla PiS dziennikarz pisze w „polskojęzycznej” (to żart ze współczesnych gamoni) gazecie: „Służyli SLD, a pracują w IV RP”. Doprawdy trzeba być troglodytą, aby tak bardzo się zdradzić. „Pracują w IV RP”. A „służyli SLD”. Mniejsza o to, czy służyli SLD. Mnie się zdaje, że niektórzy przynajmniej służyli swemu Państwu. Pana Michała Majewskiego, dziennikarza „Dziennika”, informuję, bo może niedouczony, że to, co napisał, nawiązuje wprost do Berufsverbot, z punktu widzenia jego pracodawców pojęcia bliskiego i świetnie znanego, wywołującego pośród demokratycznie zorientowanych ludzi w całej Europie odrazę. Dziennik ad usum Delphini to iście PRL-owska idea. Tylko że ludziom pokroju posła Pięty z PiS w PRL, poza jakimiś nadzwyczaj ciemnymi okresami, oddawała swe łamy „Walka Młodych” i „W służbie narodu”, bo już nawet nie „Trybuna Ludu”. Każdy zajmuje miejsce, jakie chce zająć. Gratulacje. Znajdzie się może kiedyś jakiś anty-Giertych, który zapyta w kolejnej komisji śledczej, czy rzeczywiście panu Majewskiemu przyświecały dobre wartości, kiedy podjął próbę, w „polskojęzycznej” gazecie nawiązania do niemieckiego Berufsverbot, i czy te pozycje i miejsca pracy, jakie zajmowali ludzie przezeń opisywani, podpadałoby w RFN, w latach 70., pod tę kategorię. I ów anty-Giertych może dalej będzie pytać, czy jest jakiś ukryty motyw, że „polskojęzyczna gazeta” kompromituje, poprzez świadome wykorzystanie nazwiska wybitnego polityka PiS, posła tej partii do polskiego parlamentu, partię rządzącą Polską. I czy zadrażnienie, jakie ma miejsce w stosunkach polsko-niemieckich na tle obrazy pana prezydenta Lecha Kaczyńskiego ma tu jakiś związek.
Wróćmy do rzeczy zasadniczej. Ideologia opisana wartościami i celami polityki musi być fundamentem programu partii.

Zawód, jaki lewica sprawiła

swym wyborcom, wynikał z dwóch rzeczy. Woluntaryzmu, jeśli idzie o realne odniesienia do programu partii w praktyce rządzenia i z zawłaszczania państwa i spółek od niego zależnych. Jeśli zdanie to jest prawdziwe, prawicę i Samoobronę czekają ciężkie czasy. Chyba że zdołają umknąć odpowiedzialności, podpierając swą władzę niedemokratycznymi działaniami.
Wobec swoistej konwergencji partii, od lewa do prawa, od prawa do lewa, jeśli idzie o zawłaszczanie państwa i w obliczu kompletnej kompromitacji państwa, co widać w powszechnej absencji wyborczej, alternatywa wobec rzeczywistości oparta być musi na idei republikanizmu. Zwrócić państwo obywatelom – hasło wyświechtane jak mało które, zamieniane w rzeczywistość – staje się dziś przepustką do historii.
Z jednej strony, etatyzm i korporacjonizm jako podstawa więzi społecznej. Z drugiej strony, decentralizowana, rozproszona demokracja i społeczeństwo obywatelskie.
Utworzenie realnej przeciwwagi dla etatystycznej koalicji Kaczyńskich, Leppera i Giertycha wymaga zjednoczenia wysiłków tych partii, w których jest zrozumienie historycznej roli państwa w procesie modernizacji, wola tej modernizacji i determinacja, ale i świadomość konieczności przełamania barier dzielących ludzi i władzę.
Stąd republikanizm jako idea dziś przewodnia.
Specjalną rolę ma do odegrania lewica. Nie tylko dlatego, że, aktualnie, wobec rzeczywistości rządzenia, lewica jest naturalnie przeciwstawiona prawicy. Także dlatego, że idee republikańskie, począwszy od sposobu określania roli i pozycji obywatela w państwie i wobec władzy, a skończywszy na precyzyjnym rozdziale ról pomiędzy państwo a Kościoły – w polskiej teraźniejszości dają lewicy pozycję centralną. Ona musi i ona powinna ogniskować opór wobec tendencji autorytarnych, wobec lekceważenia różnych wolności i praw, wobec zamykania Polski w ciasnych kategoriach katolickiego państwa narodu polskiego.
Nie jest to rola łatwa. Jej perspektywa jest długoterminowa. Zajęcie pozycji awangardy utrudnia, jeśli nie uniemożliwia, w krótkich odcinkach czasu, zbudowanie siły wystarczającej do samodzielnego kształtowania rzeczywistości za pomocą narzędzi państwa. Kierować nami jednak powinno poczucie niezbywalnego obowiązku, z jednej strony, i roztropność takiego kształtowania programu, który koncentrując się na kwestiach zasadniczych, odnajdzie te obszary, w których lewica może i powinna dostosować się do realiów zmieniającego się świata.
Jeśli jest w środowiskach lewicy wiara w sens polskiej polityki, powinny one przyjąć następujący plan.
1. Położyć kres, najszybciej jak to możliwe, ale po wyborach samorządowych, dekompozycji organizacyjnej lewicy. Pierwszym krokiem byłoby wypracowanie zjednoczenia SLD i SdPl oraz innych partii i środowisk lewicy, które zechcą przyjąć szeroką perspektywę programową otwierającą się na różne środowiska, dla których republikanizm jest wartością rozumianą, pożądaną i zasadniczą. Nie będzie to łatwe, ale jest to konieczny początek. Byłoby ze wszech miar korzystne, aby w procesie tym od początku była oferta dla Demokratów. Osobiście jestem sceptyczny w ocenie szans wspólnej, w sensie organizacyjnym, drogi z Demokratami, ale próbować trzeba.
2. Priorytet dla połączenia SLD i SdPl. Priorytet czasu. Żadne inne kwestie nie mogą tego priorytetu umniejszyć. Przeświadczenie, że udział PD albo istotnych polityków tego środowiska dałby efekt synergii.
3. Wszystkie partie biorące udział w tym procesie powinny uznać potrzebę i konieczność otwarcia się, poważnego, z widzialnym udziałem w programowaniu i we władzach partii, a potem na listach wyborczych ludzi o znanych, sprawdzonych w życiu publicznym i społecznie poważanych osobowościach.
4. Początkiem tego procesu musi być przyjęcie wspólnego kanonu programowego. Zazwyczaj jest tak, że ludziom łatwiej porozumiewać się wokół tego, co chcieliby zrobić, niż tego, z kim mają to robić. Koncentracja uwagi na kwestiach programowych jest nie tylko słuszna, ale i celowa. Kreśli perspektywę wykraczającą poza granice partii politycznych.
5. Centralnym zagadnieniem w pracy programowej stać się powinno państwo. W kwestiach zasadniczych: jego rola, zakres i podział kompetencji, miejsce Polski w Europie, kształt UE. I w kwestiach szczegółowych. Zagadnienie ograniczenia etatyzacji życia publicznego i zagadnienie państwa minimum będą tu zagadnieniami zasadniczymi. Także kwestia służby cywilnej, algorytmizacji wydatków publicznych,

struktury i wysokości podatków,

akcyzy, opłat i innych danin publicznych. Kwestia partyjności zarówno w kontekście służby cywilnej i funkcjonowania państwa, jak i źródeł finansowania i struktury wydatkow także powinna znaleźć się w centrum uwagi zainteresowanych wspólnym projektem. Ordynacje wyborcze uzupełniłyby główne wątki tego projektu.
6. Istotnym obszarem tematycznym w pracy programowej i debacie publicznej inicjowanej przez lewicę musi stać się zagadnienie prywatyzacji przedsiębiorstw przetwórczych i z dziedziny usług, także z obszaru usług publicznych.
7. Fundamentalna dla przyszłości kwestia kapitału ludzkiego, a zwłaszcza wykształcenia i formacji młodego pokolenia jest kolejnym z węzłowych wątków koniecznej pracy programowej. Idzie tu zarówno w konsekwencji o uznanie nauczania, obok kultury za dobro publiczne, a więc wykraczające poza interes indywidualny, jak i organizację, strukturę i wysokość finansowania edukacji w różnych kontekstach współczesności.
8. Zagadnienie ładu medialnego, w tym elektronicznych mediów publicznych i szerzej – warunków do inicjowania i prowadzenia debaty publicznej w istotnych kwestiach, jak też dostępu do różnych źródeł informacji – byłoby ważnym obszarem pracy programowej.
9. Na koniec kwestia polityki zagranicznej, w ścisłym związku z kwestią europejską, ale też wykraczającą poza jej ramy uzupełniłaby mapę obszarów tematycznych debaty programowej budującej fundament pod zjednoczenie na rzecz demokracji, którego pierwszym instrumentem będzie nasza partia.
Nie jest to plan, którego ambicja przekracza możliwości żyjących i aktywnych dziś polityków lewicy. Wymaga pewnego wysiłku, myślenia na „tak”, działania dla zgody, trochę wyobraźni. Ale jego realizacja jest w zasięgu umysłów i rąk znanych i rozpoznawalnych z imienia i nazwiska ludzi. Najważniejsza zdaje mi się tu kategoria mało polityczna – otwarcie. Zrozumienie i akceptacja tezy, że jest to plan najpierw dla niepartyjnych wyborców, a na końcu dopiero dla nas, jest furtką prowadzącą do Tajemniczego Ogrodu.

Wydanie: 2006, 32-33/2006

Kategorie: Opinie

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy