A tak bardzo się starali

A tak bardzo się starali

Mocno mną tąpnęło, gdy w gazecie do niedawna oficjalnie propisowskiej, a obecnie będącej w sporze z prezesem partii, przeczytałem, że czołowy jej autor, człowiek oczywiście całkowicie niezależny, bo inni tam przecież nie pisują, boi się o naszą demokrację. Tyle razy jego środowisko robiło tej demokracji najgorsze numery, sprawdzając jej odporność na infekcje i nie przejmując się losem tego delikatnego tworu. A tu proszę, sami zaczęli się bać. I to czego? Skutków końca misji (!) Jacka Karnowskiego w telewizyjnych „Wiadomościach”. Faktem jest, że były szef tego programu został tam wysłany przez PiS z wielką misją cywilizacyjną. Miał jak najszybciej i możliwie najskuteczniej oświecić ciemne masy indoktrynowane przez wiadome i wraże siły III RP. Nie zawiódł partii. Zgodnie z zadaniem był misjonarzem niezwykle oddanym sprawie i powierzonym mu zadaniom. Niestety to partia zawiodła jego. Mimo wielkich zasług nie potrafiła mu obronić fotela.
Partia zawiodła zresztą nie tylko Karnowskiego, zawiodła wielu blisko z nim współpracujących dziennikarzy. Zawiodła dużą część środowiska, które przez lata tak ciężko pracowało na rzecz braci Kaczyńskich. Nie społecznie co prawda, ale tym bardziej żal dziś dobrze płatnych posad, dyrektorskich foteli czy stałych programów telewizyjnych. Żal nawet tych codziennych komentarzy, które wyjaśniały ciemnemu ludowi, dlaczego to białe nie zawsze jest białe. I tylko anonimowi autorzy tekstów odczytywanych przez spikerów wiedzą, jak ciężka i niewdzięczna była ich praca. Zwłaszcza że sam pan prezes jest bardzo kapryśny i prawie zawsze był z ich roboty niezadowolony. Mimo że przecież nie mógł im zarzucić lenistwa.
Pracowali dosłownie w pocie czoła. Sekator kadrowy był w nieustannym użyciu. Przycinano opornych, inaczej myślących i tych, którzy trafili na Woronicza w niewłaściwym czasie. Tak przetrzebili załogę, że mogli w telewizji, było nie było publicznej, robić wszystko, na co im przyszła ochota. A precyzyjniej – wszystko, na co było zamówienie. Programy informacyjne przechylili tak bardzo w jedną, czyli swoją stronę, że raz bardziej przypominały egzorcyzmy, a raz widowisko kabaretowe nadawane z remizy. Było w tych programach wszystko poza jednym. Najważniejszym. Brakowało informacji. A jej strzępy były tak komentowane, by telewidz wiedział, co ma myśleć. Brakowało elementarnego profesjonalizmu i kompetencji. Krótkie agitacyjne puenty kończące kolejne materiały „Wiadomości” na zmianę śmieszyły lub irytowały.
Z mitu, jaki budowali wokół siebie dziennikarze sympatyzujący z PiS, jak to przez lata byli niedoceniani przez media publiczne w III RP, a przecież oni tyle potrafią, mają tak niezwykłe kwalifikacje i umysły, które każdego powalą na kolana, nie zostało nic poza ich dobrym samopoczuciem. A że teraz nikt już nie uwierzy w ich rzekome talenty, to zaczęli budować nowy mit. Ofiar strasznego reżimu, który ich odstawia na półkę z dziwolągami. Nie posłuchali swojego głównego wroga, z którym toczyli wojenki w TVP, a przecież premier mówił, że chłopaki nie płaczą. Chodzą więc po gazetach i labidzą. Pojękując, przypomnieli sobie nawet, że jest takie słowo jak pluralizm. Trzeba by im więc jeszcze raz puścić te wszystkie programy, które zrobili. Niech poszukają w nich tych wartości, o których uczą młodzież na studiach dziennikarskich.

Wydanie: 2010, 45/2010

Kategorie: Felietony, Jerzy Domański

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy