Chcę być potrzebna. Do końca, a nawet po końcu. Może by coś ze mnie wyjęli, jeśliby się nadawało? Skoro już zaistniałam, to po coś
Grażyna Barszczewska – aktorka teatralna, filmowa i telewizyjna
Zagrała pani wedle oficjalnej strony internetowej 150 ról w teatrze i filmie, ale mowa o rolach ważniejszych, a z tymi mniej ważnymi będzie grubo ponad 200. Jak jednak liczyć jedne z najnowszych pani ról w „Królowej Śniegu” na deskach macierzystego Teatru Polskiego w Warszawie? Gra pani w tej pełnej urody baśni aż cztery bardzo różniące się postacie. To jedna rola czy cztery?
– Nie przywiązuję wielkiej wagi do buchalterii, ale raczej cztery. Zabawa jest przednia, te błyskawiczne zmiany kostiumów, charakteryzacji, postaci. Wszystko dzieje się w pięknej oprawie scenograficznej, muzycznej i bardzo dobrze się sprzedaje, podoba się dzieciakom, ale i dorosłym, bo to przecież niegłupia baśń.
Dzieci wciągają się w akcję, czasem wkraczają na scenę.
– Reagują żywiołowo, spontanicznie, ale nie tylko dzieci. Mój mąż, cywil przecież, zszedł po premierze do foyer, gdzie znajomi komplementowali moje cztery role, szczególnie Rozbójniczkę – ostrą panienkę z irokezem – w takim wydaniu rzadko mnie widują. Przyjmował te komplementy kurtuazyjnie, a kiedy i ja się pojawiłam w foyer, zapytał: – Słuchaj, ale dlaczego ta w srebrnym czubie na głowie nie wyszła do ukłonów? A ja na to: – To przecież byłam ja! To jedna z moich ról! – Jak to? – No ja, nie poznałeś mnie choćby po głosie? – Ale ty takim wściekłym, strasznym głosem do mnie nie mówisz. – No, to uważaj – odpowiedziałam – bo zacznę.
To są te aktorskie metamorfozy…
– Granie daleko od siebie. W moim przypadku zaczęło się to już na studiach w Krakowie, kiedy prof. Halina Gryglaszewska obsadziła mnie na drugim roku, na egzaminie kończącym jej kurs, w roli Łatki.
Tego Fredrowskiego lichwiarza, starego skąpiradła?
– Tego samego. Przypuszczam, że prof. Gryglaszewska zauważyła we mnie, w tej powłoce amantki, jakieś pokłady charakterystyczności, jakieś ciągoty do ostrych metafor.
Musiało to być dla pani nieliche wyzwanie – bo zmiana i płci, i wieku, i postury, słowem pełna przebudowa. Niedawno w „Burzy” grała pani też mężczyznę, Antonia.
– Jeszcze wcześniej kamieniem milowym wśród moich odmieńców była Ciągutka w „Operze za trzy grosze” Brechta i Weila w Ateneum (1980). Do teatru Janusza Warmińskiego trafiłam z Nowej Huty, gdzie po studiach spędziłam dwa pracowite sezony. Dyrektor Warmiński zobaczył mnie w „Czajce” Czechowa i zaproponował angaż. Zaczęłam Stellą w „Fantazym”, potem była Teresa w „Ameryce” Kafki, Klara w „Ślubach panieńskich” i wspomniana Ciągutka – bardzo charakterystyczna postać, właściwie epizod. Grałam jedną z tych, jak mawiał mój mały synek, „instytutek”. Samo jej przezwisko, Ciągutka, wskazuje na specjalność. Pewnego dnia przyszła scenografka do garderoby i rzuciła stare kostiumy, stare buty, żebyśmy sobie coś z tego wybrały. To był już czas, kiedy zaczęło się ogromne oszczędzanie. Moje koleżanki rzuciły się na to, co najlepsze, a ja byłam tak zdeterminowana i dotknięta tym, że mam grać tak niewielką postać – ja przyzwyczajona do ról pierwszoplanowych – że pomyślałam: dobrze, niech sobie wezmą te najlepsze.
Było pani wszystko jedno?
– Dała o sobie znać moja młoda niepokora teatralna… i z tego buntu, na przekór wszystkiemu stworzyłam Ciągutkę. Z tych resztek, co zostały, a więc jakiś wyliniały królik, jakaś przenoszona peruka z powyrywanymi rudo-siwymi włosami, jakieś przydeptane buty o trzy numery za duże. Z rozmazanym makijażem wyglądałam jak ostatnia ofiara żołdackiej swawoli, czyli taka, na którą lepiej nie patrzeć, trzeba ją zaciągnąć do wyra i przykryć kocem. Ale ona o sobie miała wielkie mniemanie z powodu ciągłego podsycania dobrego samopoczucia odpowiednią ilością alkoholu, który pociągałam z piersióweczki ukrytej za opadającą pończochą. Wobec tego byłam na dobrym rauszu przez całą sztukę. Nie chcąc przeszkadzać kolegom, grałam ten swój precyzyjny scenariusz w drugim planie.
Widzowie ją dostrzegli?
– Nie tylko widzowie, ale i moi koledzy grający duże role: Świderski, Wilhelmi, Pietraszak, i „gotowali się”, mówiąc naszym językiem. Recenzenci określili mój niechciany epizod „perełką aktorską”. Charakterystyczne postacie, jak widać, dają duże poczucie wolności i frajdę całkowitego oderwania się od siebie. Teraz jakimś echem takiego podejścia jest moja Irena w „Dziewczynkach” Ireneusza Iredyńskiego na Scenie Kameralnej Teatru Polskiego.
Szalona, tak zwana gwiazda.
– Tak zwana – tak. Mam jednoznaczny stosunek do takich gwiazd i takiego gwiazdowania, pokazywania, że jestem kimś więcej niż otoczenie. Jest mi to prywatnie bardzo obce. Ale takie właśnie różne ode mnie bohaterki bardzo mnie nęcą.
Necessary cookies are absolutely essential for the website to function properly. This category only includes cookies that ensures basic functionalities and security features of the website. These cookies do not store any personal information.
Any cookies that may not be particularly necessary for the website to function and is used specifically to collect user personal data via analytics, ads, other embedded contents are termed as non-necessary cookies. It is mandatory to procure user consent prior to running these cookies on your website.
Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy