Taki piękny ze mnie syn

Taki piękny ze mnie syn

Większość ludzi przed kamerą przybiera pozy; fenomen moich rodziców polega na tym, że oni zachowywali się dokładnie tak samo, jak wtedy, gdy ona była wyłączona

Rozmowa z Marcinem Koszałką
W wyemitowanym niedawno w telewizji filmie „Takiego pięknego syna urodziłam” pokazujesz swoją rodzinę. Mógłbyś ją przedstawić?

Tata – eks-inżynier na emeryturze, mama choć przerwała studia, jest osobą wykształconą. Teraz oboje siedzą w domu. Tata czasem coś dorobi. Ja skończyłem wydział operatorski w katowickiej  szkole filmowej. Dokument „Takiego pięknego syna urodziłam” to mój debiut.

Oglądając twój film, widz ma wrażenie, jak gdyby wchodził z butami w życie intymne Koszałków. Widzi matkę, która ma nieustające pretensje do syna o to, że marnuje sobie życie, kobietę, która nie może dogadać się z mężem, bo ten dla świętego spokoju schodzi jej z drogi. Jeśli w końcu widz nie czuje się intruzem, to tylko dlatego, że tym, który to wszystko filmuje, jesteś ty. Skąd pomysł na taki ekshibicjonizm?

Kiedy zacząłem studia w szkole filmowej, często chodziłem po domu z kamerą. Bawiłem się w ten sposób. Od początku studiów moi profesorowie, między innymi Bogdan Dziborski i Andrzej Fidyk, powtarzali, że w dokumencie najważniejsze jest, żeby coś zauważyć. Bo temat jest blisko, czasem na wyciągnięcie ręki. l kiedy tak włóczyłem się po mieszkaniu, filmując mamę i tatę, nagle doznałem olśnienia, spostrzegłem, że oni są świetnymi bohaterami dokumentalnymi, a może nawet fabularnymi. Że stanowią takie kreacje, które trudno byłoby ugrać aktorowi. Większość ludzi przed kamerą przybiera pozy, zaczyna grać, fenomen moich rodzi polega na tym, że oni przed kamerą zachowywali się dokładnie tak samo, jak wtedy, gdy ona była włączona. Zachowali autentyczność.

I tak powstał ten film?

Akurat wtedy potrzebowałem czegoś na zaliczenie przedmiotu, jakim był montaż, a że nie miałem lepszego pomysłu na krótki film, postanowiłem skleić coś z tego, co już mam. Nawiasem mówiąc, dostałem za to tróję, właśnie ze względu na montaż. Wtedy koledzy namówili mnie, bym pokazał go Fidykowi, który prowadził z nami zajęcia z dokumentu. On obejrzał, potem przyszedł do mnie, powiedział, że to sprawa i zapytał, czy jestem w stanie go powtórzyć, tym razem jako normalny film dokumentalny. Dopiero wtedy, tak naprawdę, zacząłem się zastanawiać, o czym to ma być film. Bo to, co nakręciłem wcześniej, to był wynik działania impulsu: coś zauważyłem i momentalnie zapragnąłem to uchwycić. I nic więcej.

I tak doszedłeś do wniosku, że ma to być film o…

…o miłości matki do swojego syna, trosce kobiety, która krzykiem i pozornie ostrym atakiem próbuje przestrzec syna przed tym, żeby się nie stoczył. O matce, która jest zdeterminowana ustrzec swoje
dziecko przed grożącą mu przyszłością.

Ale po obejrzeniu twojego filmu nie sposób nie zadać sobie pytania o granice swobody artystycznej, o moralność, wreszcie o sens penetracji własnej sfery intymnej, zwłaszcza kosztem innych, najbliższych. Nie powiesz, że nie zdawałeś sobie z tego sprawy.

Na pewno u wielu ludzi ten film wzbudzi pytania o moralność w dokumencie, choć moim zdaniem, o przekraczaniu żadnych norm czy granic nie może tu być mowy. Ten film powstał za akceptacją wszystkich jego bohaterów. Wszyscy oni wiedzą, dlaczego powstał i dlaczego pokazano go w Telewizji Polskiej. Zresztą w ostatniej scenie główna bohaterka przyznaje, że film zna, a widz słyszy jej opinię na ten temat. Nie rozumiem też, skąd wzięły się porównania do Big Brothers, przedsięwzięcia, które w zamyśle jest telewizyjnym show z pieniędzy dla pieniędzy i już z racji tego nie ma nic wspólnego z moim filmem.

Czy nastawienie twojej matki do filmu sprzed projekcji i po niej zmieniło się?

Po emisji mamie wróciły obawy, czy powzięła słuszną decyzję, bo nie mogę powiedzieć, że od początku była przekonana do tego pomysłu. Najbardziej bała się reakcji otoczenia, tego, że ktoś zacznie na nią napadać, dlaczego zgodziła się wyciągnąć na światło dzienne domowe brudy. Ale z drugiej strony zastanawialiśmy się, jakie prawo zakazuje jej takiego upublicznienia? Kto ustanawia te normy i granice? Społeczeństwo? Czy społeczeństwo zakaże mi zrobić film o sobie?

Tyle, że ty przewijasz się w tle, o tobie wiemy, że to kręcisz, natomiast matkę oglądamy non stop…

Ale ja też jestem bohaterem, tyle że milczącym. O mnie i do mnie się cały czas mówi. Nie zawsze dobrze (śmiech). Ja też wystawiam siebie na pokaz.

Jak zareagowało otoczenie: sąsiedzi i znajomi na film o Koszałkach?

Parę osób z rodziny zadzwoniło, że film im się podobał. Paru sąsiadów zaczepiło mnie, czy mamę, ale  zamiast personalnych ataków w rodzaju: skandal w bloku, skończyło się na grzecznej wymianie zdań. A co mówili? Mówili, że taki obraz musi być częsty w polskich domach, choć na koniec przyznawali, że na ekranie wygląda to dość szokująco. Muszę powiedzieć, że zaimponowali mi takim podejściem. Ale dużo ludzi nadal milczy.

Dlaczego?

Bo to jest też film o obłudzie, i głosy krytyki tylko to potwierdzają. Najczęściej stawianym zarzutem pod moim adresem było to, że pokazałem coś, o czym wszyscy wiemy i że na dodatek do zaprezentowania tej oczywistości wykorzystałem swoich rodziców. To znaczy, że gdybym filmowi dał etykietką ”fabuła” zamiast dokument, wszystko byłoby w porządku. tak?

Czy dziś również nie miałbyś oporów przed nakręceniem tego filmu?

Gdybym nie był przekonany co do efektów, jakie przyniesie, tzn. tego, że ludzie choć na chwilę przyjrzą się sobie, zaczną analizować to, jak wychowują swoje dzieci, gdybym był całkowicie zmiażdżony przez opinię publiczną, społecznie napiętnowany, to chyba bym się nie odważył.

Czyli używając języka twoich przeciwników: zrezygnowałbyś z efektownego debiutu?

Podjąłem podwójne ryzyko. Decydując się na pokazanie filmu o swojej rodzinie, postawiłem pytania odnoszące się do samego siebie; pytanie nie tylko o Koszałka-dokumentalistę, ale przede wszystkim o Koszałka-syna. Syna, który w przypadku powszechnego potępienia w pewnym sensie byłby skończony. Nawet jeśli jako filmowiec zdołałby ujść cało. Szkoda tylko, że nikt z krytyków nie zwrócił na to uwagi.

Na szczęście, nie zostałem całkowicie potępiony. Do mamy przychodzi dużo listów, głównie od kobiet, które piszą o swoich problemach z wychowaniem dzieci. Nurtują je te same problemy co moją mamę, każdą matkę: czy wybrałam dobry model, czy nie jest już za późno na zmiany, a może byłam zbyt okrutna itd.

Ostał się więc Koszałek-syn, reżyser, nawet terapeuta, bo oglądając obnażających się Koszałków, widz cały czas rechocze, jakby oglądał jakąś fikcję, potem film się kończy, widz spogląda w lustro i mina mu rzednie, gdy dostrzega, że Koszałek, z którego się śmiał, to on sam. A potem siada i pisze list.

Dokładnie. Matka mojego znajomego po obejrzeniu filmu zapytała go: ja chyba jestem lepsza, co? A on się tylko uśmiechnął, bo wcale nie była lepsza.

W stosunku do was taka filmowa terapia również była skuteczna?

W tym sensie, że mamy sobie więcej do zaproponowania jako rodzina, na pewno tak. Myślę też, że po tym filmie znacznie bardziej szanuję swoją matkę za jej poświęcenie, nawet jeśli ono w takim wymiarze nie za bardzo było przeze mnie rozumiane. Z kolei ona chyba też bardziej szanuje mnie za to, że pokazałem jej krzywdzące skutki takiej metody wychowawczej. Choć, z drugiej strony, tak sobie myślę, gdyby nie ta jej ostra metoda, kto wie, czy nie byłbym dziś menelem i degeneratem. A tak reprezentuję średni poziom dewiacji społecznej, typowej dla ludzi w moim wieku.

Czy jako twórca wyznajesz zasadę, że wszystko jest na sprzedaż?

To już w filmie „Wszystko na sprzedaż” udowodnił Wajda. Ale wracając do mnie: jeśli odważyłem się zrobić ten film, to nie dlatego, że przemawia do mnie idea show, ale dlatego, że parę osób utwierdziło mnie co do materii filmowej; dało do zrozumienia, że to, co chcę pokazać, jest warte pokazania. Wydaje mi się, że tym co najbardziej się liczy dla młodego autora, jest ten nerw podniecenia, który czuje, gdy widzi temat, gdy widzi coś, co jest prawdą dokumentalną z krwi i kości. Ja tę prawdę odkryłem w swoich rodzicach. I tak bardziej zastanawiałem się nad tym, jakie nieprawdopodobne teksty mama wygłasza do kamery, w jakich sytuacjach, niż nad tym, czy będę sławny. Wtedy podniecał mnie sam surowiec artystyczny, który tkwił w tym temacie, o konsekwencjach myślę dopiero teraz. Dlatego pewnie dziś wyciąłbym dwie sceny, które teraz wydają mi się zbyt mocne. Ale nie chcę mówić które.

Co jest dla ciebie najważniejsze w dokumencie?

Znaleźć się jak najbliżej człowieka, jego prawdy i tzw. szarej strefy, czyli pokazywania tego wszystkiego, czego ludzie nie chcą oglądać. W sferze warsztatowej odpowiadają mi zasady „Dogmy”, czyli najkrócej mówiąc: kamery cyfrowe bez światła, bez ekipy, bez plastyki i tego całego obowiązującego piękna.

Zacząłeś mocnym uderzeniem. Czego można się po Koszałce-filmowcu spodziewać. Nad czym teraz pracujesz?

To będzie atak na kolejne tabu -opowieść o pośmiertnej historii ludzkiego ciała. Ale szczegółów wolę na razie nie zdradzać.

No to piękny z ciebie syn?

Dla mojej mamy jestem i zawsze będę pięknym synem, mimo że – jak ciągle powtarza – włosy mi się przerzedziły, zęby pożółkły i na dodatek wiecznie się garbię.

Marcin Koszałka jest absolwentem katowickiej szkoły filmowej. Niedawno telewizyjna „Jedynka” wyemitowała jego dokumentalny debiut: ”Takiego pięknego syna urodziłam”. W filmie Koszałka pokazał swoją matkę, która perswazją, awanturą i krzykiem próbuje uchronić syna przed ostatecznym upadkiem, który, jej zdaniem, mu grozi. Film wywołał sporo kontrowersji i pytań m.in. o granice swobody artystycznej, łamanie tabu, moralność. Reżyser-debiutant i jego dzieło stali się też bohaterami programu publicystycznego „Nocne rozmowy”, w którym eksperci próbowali rozstrzygnąć, czy demaskatorski obraz Koszałka wyrządził więcej społecznej krzywdy niż pożytku.

 

Wydanie: 12/2000, 2000

Kategorie: Wywiady

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy