Tango w rytmie brajla

Tango w rytmie brajla

Choć stracili wzrok, wczuwają się w muzykę z gracją zawodowych tancerzy

– Serdecznie witam wszystkich na kursie tańca. A teraz opowiem wam, jak wygląda sala, w której się znajdujemy. To najpiękniejsze pomieszczenie w zamku, o wymiarach 13 na 13 metrów. Ściany są wykonane z marmuru, tak samo podłoga. Po lewej stronie od nas znajdują się stoły z sześciopunktem Braille’a, na którym będziemy się uczyć kroków. Po prawej jest parkiet, na którym teraz siedzicie. Jesteśmy vis a vis kominka. Zapraszam do oglądania – mówi Wacław Wróblewski, pedagog tańca i choreograf prowadzący wraz z Ewą Dziedzic-Szeszułą pierwsze od ponad 30 lat warsztaty tańca dla niewidomych.
Uczestnicy podnoszą się z podłogi i rozpraszają po sali. Dłonie przesuwają się po marmurowych ścianach. Największe zainteresowanie wzbudzają rzeźbione drzwi i kamienna obudowa kominka. – Najmocniej przepraszam – uśmiecha się młody chłopak, który zapędził się do oglądania krzeseł i „namierzył” obserwującą wszystko dziewczynę.
Starsze małżeństwo rozsiadło się w pierwszej ławce: – My pamiętamy turnusy z lat 60. Chcieliśmy sobie przypomnieć dobre czasy – na twarzach pojawia się nostalgiczny uśmiech.

Braille z makaronem

Dawno temu Wacław Wróblewski pracował jako asystent w Zakładzie Ćwiczeń Muzyczno-Ruchowych i Tańców Ludowych w Wyższej Szkole Wychowania Fizycznego w Poznaniu. Profesor – a wtedy jeszcze magister – Jan Dziedzic organizował wówczas kursy rekreacyjno-sportowe dla niewidomych. Wiele takich obozów odbyło się w latach 1961-71 w Trzciance, Wągrowcu, Zaniemyślu i w Muszynie w Domu Ociemniałego Żołnierza. Był to jedyny w Polsce dom bez kantów, zbudowany jeszcze przez Józefa Piłsudskiego dla ociemniałych legionistów. Tam wszystko było obłe, gładkie. – Na pierwsze obozy przyjeżdżali inwalidzi wojenni, nie tylko niewidomi, ale też bez ręki, bez nogi, ogłuchli. Straszne przypadki, a myśmy w nich pompowali wiarę w siebie, w to, że są wartościowymi ludźmi – wspomina pan Wróblewski.
Jego zadaniem było uczenie tańców. Nauczanie indywidualne, czyli ciąganie za nogawkę, przesuwanie każdego z osobna nie dawało efektów, było żmudne i czasochłonne. W ramach eksperymentu pan Wacław powycinał więc dziurki w kartonach po makaronie. Po tych kartonach kursanci przesuwali palcami, rękami ucząc się kroków „nożnych”. – Efekty były, tańczyli prawidłowo, ale musiałem ich dodatkowo instruować, na przykład: pierwszy krok taneczny jest po punktach litery D, a drugi, jak wracamy, po punktach litery H – ciągnie wspomnienia. Gdyby były wypukłości, wszystko by się zgadzało z pismem Braille’a. Ostatecznie powiększył więc sześciopunkt 70 razy i dodał jeszcze małe, dodatkowe dwa punkty liter a i b, aby można było uczyć takich tańców, jak polka czy czacza. Systemem braille’owskim poznaje się nie tylko literaturę. Na nim opierają się także zapis nutowy i znaki chemiczne. – Ja dołączyłem do tego taniec – tłumaczy Wacław Wróblewski.

Przerwana lekcja tańca

Powojenne obozy, a szczególnie zajęcia taneczne, robiły furorę wśród niewidomych. Jeżdżono też na sankach i nartach. Niewidomi pływali na kajakach, żeglowali, łowili ryby, zajmowali się rzeźbą. Ludzie, który żyli pozamykani w domach, w odosobnieniu, pragnęli każdej możliwości kontaktu. Pary, które jednego roku „dobrały się” do tańca na zajęciach, kolejnego roku przyjeżdżały już jako małżeństwa. Niewidomi nabierali pewności siebie, napędzani podziwem innych, że tak dobrze tańczą. – Wiem, że czasami, kiedy wracali do swoich zakładów pracy, wygadywali na dyscyplinę. Wyrzekali: „Absolutnie nigdy już tam nie pojadę!”, by zniechęcić innych, i zapisywali się po powrocie na kolejny turnus – opowiada Wacław Wróblewski.
Na początku lat 60. wydano nawet „Samouczek tańców towarzyskich dla niewidomych”. Tańce były omawiane w pismach dla niewidomych, takich jak „Pochodnia”.
Jednak po 1971 r. Polski Związek Niewidomych odmówił pieniędzy na turnusy. – Pamiętam, że jeden z kursów w Muszynie prowadziłem tylko dla widzących współpracujących z niewidzącymi – pan Wacław odkurza wspomnienia. – Oni i ich podopieczni gorąco prosili o kontynuację. Nikt jednak nie chciał pomóc.
Wacław Wróblewski, przekonany o ważności swojej metody, postanowił napisać pracę doktorską. Mimo poszukiwań w całej Polsce nie znalazł promotora. Tak jakby w sprawie tańców dla niewidomych zatrzasnęły się wszystkie drzwi. I w ten sposób sprawa kilkadziesiąt lat pozostała w letargu. Trzy lata temu zmarł profesor Jan Dziedzic. Wtedy stracił nadzieję na kontynuację choreoterapii. Do dnia, kiedy nagle do drzwi zapukała Ewa Dziedzic-Szeszuła. Poznał ją po nazwisku ojca. Nic dziwnego, bo choć bywała na turnusach, miała wtedy jakieś trzy lata.

Czujemy muzykę

Na początek rozgrzewka. Z głośników płynie melodia samby. Uczestnicy podnoszą się z poduszek. – Czujemy muzykę. Jesteśmy jej częścią. Nasza prawa ręka zaczyna tańczyć – mówi pani Ewa. Dłonie zaczynają się kołysać. Niektóre leciutko, nieśmiało, niektóre bardziej wprawnie. Następnie tańczą obie ręce. Potem przyłącza się prawa noga, lewa, biodra. Tu nie ma naśladownictwa, każdy porusza się po swojemu. Choć starsze małżeństwo oddalone jest od siebie o kilka kroków, wszystkie ruchy wykonuje tak samo. Skupienie na twarzach powoli ustępuje miejsca uśmiechowi. Działają techniki hipnoterapeutyczne, które pani Ewa na co dzień stosuje w swojej pracy.
Po rozgrzewce towarzystwo zasiada przy stołach. Teraz nastąpi nauka kroków. Sambę tańczy się po punktach litery „B”, zaczynając od punktu dwa.
Ewa Dziedzic-Szeszuła pracuje w klinice okulistycznej jako psycholog-rehabilitant niewidomych. Uczy też najbardziej podstawowych rzeczy – podstaw pisma punktowego, orientacji w przestrzeni, chodzenia z laską. Jeśli pacjent stracił wzrok niedawno, omawia z nim, jak będzie wyglądało teraz jego życie, aby opuszczając szpital, wiedział, co go czeka. Gdzie spędzić wakacje, jakich zajęć szukać, jak korzystać z zegarka, jak nalewać wodę do szklanki. – Zachowałam w sobie wspomnienie z dzieciństwa: pasję i przyjaźń, z jaką mój ojciec pracował z osobami niewidomymi. Robiąc cokolwiek – wybierając studia czy pracę – starałam się, by było to związane z niewidomymi.
Jako studentka spędzała wakacje na obozach dla niewidomej młodzieży. Podczas zeszłorocznych warsztatów tańca zaczęła myśleć o tym, jak przygotować taką terapię tańcem dla niewidomych. W końcu pojechała do Wróblewskiego. Trafiła na moment, gdy inni powiedzieli mu „nie”, ponieważ nie było pieniędzy na podstawowe zajęcia i rehabilitację. – A taniec to przecież fanaberia – uśmiecha się smutno.Przygotowywania trwały rok. – Te warsztaty odbędą się, bo nie wstydziłam się prosić wielu swoich przyjaciół.
Odbędą się dzięki pomocy męża i przyjaciół, którzy dali swój czas, pieniądze, pomysły i energię na wykonanie rzeczy na pozór niemożliwych, takich jak wydrukowanie specjalnych plansz z sześciopunktem Braille’a. Uczestnicy nie muszą więc płacić za warsztaty. – Cały rok Wróblewski uczył mnie i przygotowywał. Teraz mogę prowadzić nie tylko walca angielskiego, ale także sambę, rumbę, czaczę, dżajfa, slow-foksa, tango, fokstrota, bluesa – mówi terapeutka.

Terapia tańcem w ciemnościach

Choreoterapia jest okazją do poznania swojego ciała, do usprawnienia motoryki. Daje możliwość zdobycia poczucia bezpieczeństwa i realizacji potrzeb społecznych. Bycia zauważonym, nawiązania kontaktu, porozumiewania bez słów, opiekowania się drugim człowiekiem lub bycia poddanym tej opiece. W przypadku osób nie widzących od urodzenia jest to także pomoc w nauce ekspresji. Pani Ewa podkreśla, że taniec ma jeszcze jedną istotną funkcję – zwiększa orientację niewidomych w przestrzeni i swobodę poruszania się.
Także profesjonalni tancerze stosują trening z zamkniętymi oczami: – Na zajęciach z improwizacji lepiej trzymać partnera za rękę niż na niego patrzeć. Bo wzrok sprawia, że nie idzie się za ruchem drugiego człowieka, tylko kalkuje się schematy – mówi Iwona Olszowska, tancerka i choreograf z Krakowa, zajmująca się tańcem współczesnym. – Z zamkniętymi oczami dużo lepiej można wyćwiczyć błędnik czy tzw. centrum.
Pierwsza część choreoterapii, w której uczestnicy zasiadają w kręgu i dzielą się tym, co czują, polega na relaksacji. Można odpocząć, nauczyć się wizualizować, nabrać sił do tańca i dalszych ćwiczeń. Po takim wstępie następuje rozgrzewka. Najpierw ruch kierowany – terapeutka mówi, co należy zrobić. Dopiero kolejny element to taniec swobodny. Nie można nim rozpoczynać, ponieważ każdy ma w sobie jakąś barierę i dopiero kiedy ją pokona, może tańczyć swobodnie. Tę część prowadzi pan Wacław Wróblewski.Przez kolejne dni pani Ewa zaczyna warsztaty od spotkań na podłodze. – Powiedzcie, co czujecie – prosi.
– Nazywam się Iwona i dziś czuję zabawę w tym, co robię – uśmiecha się filigranowa blondynka. Rafał, którego prawa ręka w ogóle nie chciała zacząć tańczyć, nie mówiąc już o prawej nodze, dodaje: – Dziś też jestem zestresowany, ale będzie lepiej.
Krzysztof, młody mężczyzna, wyznaje: – Mam nadzieję, że te zajęcia coś dadzą i… że będzie mi lżej.
Zbyszek w okularach-muchach, uśmiecha się łobuzersko: – Nazywam się Zbyszek i czuję się OK.
Z dnia na dzień zapał zastępuje napięcie i nieufność. Uczestnicy odrywają się od swoich opiekunów, zaczynają się pogaduszki. Tak jak dżentelmeni nie rozmawiają o pieniądzach, tak uczestnicy warsztatów nie mówią o tym, dlaczego nie widzą lub czym się zajmują. Terapeutka również tego unika: – Jedni pracują na wysokich stanowiskach, inni siedzą pośród czterech ścian. Nie ma co deprymować tych, którzy są bierni.
A cóż ciekawego w tym, że jednemu wzrok zabrała cukrzyca, drugi miał wypadek, a trzeciego natura w ogóle tym zmysłem nie obdarzyła? Nie spotkali się po to, by sobie o tym przypominać. Tu przypominają ciałom, że choć przyzwyczajone do sztywności i asekuracji, mogą się poddać rytmom muzyki. Choć nie wszystkie ciała są tak samo posłuszne. Niektórzy – jak Agnieszka w czerwonej spódnicy – wczuwają się w muzykę z gracją zawodowych tancerzy. Kiedy eksperymentalne warsztaty odwiedza Ewa Wycichowska, nie może opanować wzruszenia. – To niesamowite – szepcze do pani Ewy. A do kursantów mówi: – Zawsze mówiłam, że taniec jest czymś, co mamy we wnętrzu. Wy jesteście tego dowodem.
Po tygodniu wszyscy się znają. Iwonka z chichotem podszczypuje Rafała w pośladek, gdy ten usiłuje zająć jej miejsce. Młody chłopak, który pierwszego dnia niechcący razem z krzesłem „obejrzał” siedzącą na nim dziewczynę i omal nie umarł ze wstydu, zagaduje ją niecierpliwie: – Ile już jest osób na sali? Dlaczego się spóźniają?!
Terapeutka nawołuje do rozpoczęcia zajęć. Remigiusz odwraca się do niej i mówi, wskazując na Rafała: – Zaraz, zaraz, mam romans do tego pana. Siedzący obok mężczyzna zwierza się sąsiadce: – Zostałem namówiony do przyjścia tutaj. Myślę sobie, że nieważne gdzie, ważne z kim, nie? Fajnie jest być wśród swoich.
Ewa Dziedzic-Szeszuła odwraca się z uśmiechem: – I tak właśnie ma być. To jest moje życie.


Warsztaty terapii tańcem dla niewidomych odbyły się w Poznaniu w ostatnich dniach sierpnia. Wzięło w nich udział 20 osób i była to największa grupa choreoterapii podczas Warsztatów Tańca Współczesnego. Następne spotkanie za rok.


Technika zbiorowego nauczania tańców towarzyskich dla niewidomych

Ta unikalna na świecie metoda opiera się na 70-krotnie powiększonym sześciopunkcie braille’owskim. Każdy z sześciu punktów ma swój numer. Odpowiednie ich układy to litery. Zamiast literki mieszczącej się pod opuszkiem palca powstaje plansza z punktami o wielkości piłeczki pingpongowej. Niewidomi siedzą na krzesłach i rękami uczą się kroków. Do ćwiczenia „na sucho” dołącza się muzykę, potem siedząc na krześle, nogami powtarza się układ za „nauczonymi” już rękami. Na koniec to samo ćwiczy się stojąc, parami.

 

Wydanie: 2001, 38/2001

Kategorie: Reportaż

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy