Taniej za mieszkanie

Taniej za mieszkanie

Coraz więcej ludzi będzie mogło powiedzieć: chyba nas stać na własne „M”

Czy już za dwa lata w Polsce będzie się oddawać do użytku po 140 tys. mieszkań rocznie, jak zapowiedział rząd? Taka wielkość ułatwiłaby zaspokojenie głodu mieszkaniowego, szacowanego dziś na ponad 1,5 mln lokali (ale do 2010 r. należy wyburzyć jeszcze prawie milion z uwagi na stan techniczny). W Polsce przypada 300 mieszkań na 1000 osób. Możemy pozazdrościć Białorusi, Litwie i Słowenii (prawie 350 mieszkań na 1000 osób), o Bułgarii czy Węgrzech (ponad 400 mieszkań) już nie mówiąc.
Prawie 140 tys. mieszkań rocznie udawało się nam budować tylko na starcie III RP. (Dla porównania – w 1980 r. oddano 217 tys.). Dramatyczny dołek – 62 tys. – przypadł na rok 1996. Potem było lepiej, ale od trzech lat spada liczba pozwoleń na budowę, co może zapowiadać już na ten rok regres budowlany (przeciętny czas budowy mieszkań to ok. dwa lata). Zależność jest prosta – im więcej będziemy mieli pieniędzy, swoich lub pożyczonych, tym więcej będzie mieszkań.

Kto zaciągnie, ten straci?

Sejm ma wkrótce głosować nad rządowym projektem ustawy o dopłatach do kredytów mieszkaniowych, mogącej nieco zwiększyć nasze możliwości finansowe. Do 2005 r. (najpóźniejszy brany w Polsce pod uwagę termin wejścia do Unii) udzielane będą długoterminowe (na 20-25 lat) kredyty złotówkowe o stałym oprocentowaniu 8% z możliwością obniżenia do 7%. Aby nasze banki chciały pożyczać tak tanio, państwo będzie im dopłacać wyrównanie do rynkowej ceny kredytu. Na dopłaty rząd zamierza przeznaczyć łącznie ok. 1,1 mld zł.
Według szacunków, oferta ta zainteresuje 90-115 tys. Polaków, którzy dotychczas nie mieli szans na uzyskanie komercyjnych kredytów mieszkaniowych.
Cała ta konstrukcja wygląda obiecująco, jednak może się okazać, że upływający czas pozbawi ją najważniejszych walorów. Gdy bowiem pracowano nad wstępnymi założeniami projektu, złotówkowe kredyty mieszkaniowe były znacznie droższe niż dziś. W drugiej połowie 2001 r. ich oprocentowanie wynosiło 15-17%. Ale Rada Polityki Pieniężnej nieśpiesznie, lecz konsekwentnie obniża stopy procentowe. Do menedżerów naszych banków zaczęło zaś powoli docierać, że kończą się czasy kokosowych zysków osiąganych tylko dzięki kupowaniu obligacji i należy wykazać minimum starań o klienta. W rezultacie złotówkowe kredyty mieszkaniowe tanieją. Dziś ich oprocentowanie wynosi ok. 11%. Jak tak dalej pójdzie, wkrótce spadnie do 7% – instytucja rządowych dopłat umrze wówczas śmiercią naturalną. Nie będzie w tym żadnego nieszczęścia, a perspektywa zaoszczędzenia ponad miliarda złotych może tylko cieszyć. Co będzie jednak z 90-110 tys. ludzi, którzy sięgną po te kredyty? Czy zostaną ukarani za skorzystanie z oferty rządu i przez kilkanaście lat przyjdzie im płacić oprocentowanie wyższe od rynkowego? Projekt ustawy nie daje dobrego rozwiązania tego problemu. Można wprawdzie zwrócić jednorazowo całą pozostałą jeszcze do spłacenia część kredytu, gdy tylko jego oprocentowanie spadnie poniżej 8 czy 7%. Wtedy jednak trzeba będzie oddać także sumę, jaką budżet wyłożył, gdy kredyty komercyjne były droższe. Mało kto może sobie pozwolić na tak dużą jednorazową spłatę.

Marzenie sześcioprocentowe

Poseł Stanisław Stec (SLD) uważa, że bariera 7-8% jest za wysoka: – To mało atrakcyjna oferta. Stałe oprocentowanie powinno wynosić 6% i od tej granicy należy uruchamiać dopłaty państwa, bo inaczej ci, którzy zaciągną kredyt z dopłatą, będą pokrzywdzeni, jeśli cena kredytów komercyjnych okaże się niższa. W dodatku przecież już dziś można wziąć walutowe kredyty mieszkaniowe, tańsze niż 7%.
Wicepremier Marek Pol wyklucza jednak, by państwo mogło dopłacać do kredytów mieszkaniowych z sześcioprocentowym oprocentowaniem. – Prywatnie chętnie bym poparł dopłaty do 6%, ale po prostu nie mamy na to pieniędzy. Nikt się dziś nie zgodzi na dodatkowe podatki, nawet na cele mieszkaniowe. A co do kredytów walutowych, wielu ludzi srogo już się zawiodło, gdy wydawało im się, że pożyczyli tanio, a potem kurs złotego do euro czy dolara skoczył z 3,8 do 4,3. Przy stabilnym kredycie złotówkowym nie ma tego niebezpieczeństwa – dodaje.
Dla posłanki Alicji Murynowicz (SLD) wadą projektu jest także to, że kredyty z gwarantowanym oprocentowaniem można zaciągać tylko na zakup mieszkań nowych: – Rozumiem, że chodzi o to, byśmy budowali coraz więcej, ale człowiekowi bez mieszkania jest wszystko jedno, czy kupi je na rynku wtórnym, czy na pierwotnym. Mieszkania używane są przecież tańsze, a to najważniejsze. Czy zależy nam na tym, by ułatwiać kupno mieszkań tylko ludziom zamożnym?
Zdaniem posła Tadeusza Parchańskiego (PO), w sytuacji spadających stóp procentowych zaciąganie kredytów z dopłatami byłoby dużym ryzykiem: – Na miejscu kredytobiorcy bardzo poważnie bym się nad tym zastanawiał. Przez kilka lat z pewnością będzie to korzystne, ale co potem? Przecież w Unii już dziś oprocentowanie kredytów mieszkaniowych wynosi ok. 3%.

Drożej być nie może

Z poselskich głosów jasno wynika, że koniecznym uzupełnieniem projektu powinien być zapis mówiący, iż oprocentowanie kredytów mieszkaniowych z dopłatą nie może być wyższe od przeciętnego oprocentowania rynkowego. Ta poprawka byłaby zresztą w pełni zgodna z intencją ustawy, która ma przecież ułatwić kupowanie mieszkań. A już dziś powszechne są nadzieje na to, że dopłaty do kredytów ożywią branżę mieszkaniową.
Prezes JW Construction Holding SA, Barbara Czyż, sądzi, że 8% to dziś duża zachęta finansowa dla inwestycji mieszkaniowych: – Będzie to także szansa oddechu dla firm deweloperskich, które często muszą uczestniczyć w kredytowaniu robót budowlanych. Mieszkania w Polsce z pewnością mogą być tańsze i dostępne dla ludzi słabiej zarabiających. Na cenę metra kwadratowego wpływa bowiem nie tylko rzeczywisty koszt budowy, ale także lokalizacja i otoczenie. Przecież w wielu częściach kraju opłaca się sprzedawać mieszkania po 1,8-2 tys. zł za metr.

 

Wydanie: 2002, 37/2002

Kategorie: Kraj

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy