Targowicę już mieliśmy

Targowicę już mieliśmy

Nie zawsze większość ma rację, mówią chłopi w Godziszowie. Wejście do Unii to dla nich żadne święto

Niedziela była gorąca. Po kościele, 8 czerwca, ludzie całymi grupami szli do urn. „Nie” – chłopskie ręce kreśliły na kartkach krzyżyki. Bez chwili wahania. A ponieważ w tradycyjnej lubelskiej wsi jest patriarchat, kobiety głosowały jak mężowie. Ale nie żeby nie miały swojego rozumu. Na nie też były z przekonania. Bo przymusu w Godziszowie nie było. Choć istnieją tu struktury SLD, LPR i Samoobrony, nikt nie agitował ani w kościele, ani w urzędzie. Tylko plakat wywiesili na słupie, że w sąsiednim Chrzanowie jest spotkanie pt. „Omówienie aktualnych problemów wsi polskiej na tle integracji”. Ale nikt z godziszowian nie pojechał. Mieli już swoje zdanie.
Gmina Godziszów koło Janowa Lubelskiego rok temu okazała się rekordowo eurosceptyczna. 88% głosowało przeciw Unii. Frekwencja też była rekordowa: na 4977 mieszkańców do urn poszło 3546.
– Nie rozmawiałem na ten temat. Przypomniałem tylko, że trzeba iść, bo to obywatelski i chrześcijański obowiązek – wyjaśnia ksiądz proboszcz Józef Krawczyk.
– Przecież nie chodziło się od zagrody do zagrody z instrukcją – przypomina sobie wicedyrektor zespołu szkół, Mirosław Gąska. On, choć nietutejszy, zna ludzi i wie, że agitatorzy nie mieli tu czego szukać. Ludzie sami myślą.
Może tylko walało się po wsi trochę ulotek. Ale nikt, oprócz dzieci, które czerpały z nich wiedzę do zadań domowych o Europie, nie brał agitki na poważnie.

Zagłębie pracy i pobożności

Dla ks. Krawczyka wynik referendum nie był tak ważny jak postawa wsi, która umie murem stać jeden za drugim. Choć przyznaje, że tak jak jego owczarnia oddał głos na nie. Głównie z powodu tego wabienia pracą na obczyźnie. – Chleba nie szuka się po świecie, tylko tam gdzie rodzina. A nie tak, żeby małżeństwa rozłączać i dzieci zaniedbywać.
Ksiądz ma w gminie posłuch. W kościele, którego dzwon na „Anioł Pański” wyznacza w Godziszowie rytm dnia, na niedzielnej mszy świętej zawsze jest 80% mieszkańców. Nieobecni to chorzy, dzieci albo ludzie na wyjeździe u rodziny. Ale na dzisiejszym wieczornym nabożeństwie parafian będzie mniej. Nie ze względu na „unijną” pobożność. Zaczęły się prace polowe.
Choć to 9 rano, życie w Godziszowie tętni już dawno. Na drogach warczą traktory wiozące w pola obornik, a na zaoranych zagonach przygarbione postacie sadzą ziemniaki, przekrawając te większe nożykiem, żeby weszły w maszynę. Sieją, patrzą przed siebie, drapią się w głowę, czy już z nawozem polecieć, czy jeszcze poczekać tydzień. A żeby każdy skrawek ziemi wykorzystać, przyorują nawet rowy. Bo ziemia tu najdroższa w okolicy.
W zadbanych obejściach, których strzegą malowane na pastelowo kapliczki, życie jakby wymarło. Tylko babcie wsparte na drewnianej ławeczce pilnują najmłodszych dzieci. Stanisław Powrózek, gospodarz na 10 ha i dyrektor gminnego domu kultury, który ze względu na wiejski rozkład dnia jest otwierany dopiero po 16, ledwo wybronował ziemię pod koniczynę, a już spryskuje przed szkodnikami maliny. Też nikt go nie agitował na nie. A nawet gdyby, pan Stanisław nie wierzy w gruszki na wierzbie. Wierzy w ojcowiznę. – Dla rolnika to, na czym stoi, jest jego – zerka na zagon młodej zieleni. Pan Stanisław głosował na nie, bo nie odda tego zagonu na europejski łup. Gospodarka, jak dla wszystkich miejscowych, którzy przejmują pola po ojcach i dziadach, jest dla niego czymś więcej niż biznes. – Ziemia ojców… jakby to pani wytłumaczyć – Stanisława Powrózka, przywiązanego do własności, coś aż zacisnęło w gardle. Nie może znaleźć słów. Od 1905 r. rodzina sieje na tym samym kawałku. Za rok będzie stulecie. Teraz on wychowuje tak swoją piątkę, żeby któreś przejęło ziemię i maszyny.
Głos oddał już w pierwszym dniu, bo złościł się na telewizyjną demagogię. Jak każdy tutejszy chłop, Powrózek wie, że za darmo nikt nic nie da. Jak świat stary, pieniądze są z roboty.
– Zostawiła nas kiedyś Europa na pastwę losu, a teraz mamy prosić ją o mamonę? – niech go dotacjami nie mamią. – Jeśli Unia chce pomóc, to dlaczego obstawia się papierami? To jakby pokazać lody za szybą. Trzeba by być prawnikiem, urzędnikiem i geodetą, żeby powypełniać te kwity i coś liznąć. Nie wejdę do Unii na jej warunkach. Bo jaka to konkurencyjność polskiego rolnika, skoro Niemiec ma 100%, a my 20% dotacji? Historia się powtarza – zamyśla się Powrózek. – „Ratujmy państwo”, krzyczeli nieliczni, jak Polska wchodziła do niewoli. No i mamy drugą Targowicę. Bo jaka to wolność, skoro Parlament Europejski dyktuje prawa?

Po co ze Wschodu Zachód robić?

Stanisław Król bierze w sklepie dwa chleby. Piwa dziś nie kupi. – Sześć litrów mleka trzeba sprzedać za butelkę – klnie. – A to udój jednodniowy. Z dobrej krowy. Kogo stać? Już nie wspomnę, że litr ropy tylko kupisz z kilograma tucznika.
Może Stanisław Król wahał się czasem przy monopolowym na wiele stron, ale gdy głos trzeba było oddać w ważnej sprawie, zdecydowanie i w ostatecznym rachunku sumienia powiedział Unii nie. Nie przekonały go nawet argumenty, że stanieje alkohol. – Tam człowiek to nikt. Zawsze cudzoziemiec. To i robota będzie mało płatna. A jak papierosy zdrożeją, to już sam nie wiem, czy można normalnie żyć w Europie.
O pracy na Zachodzie może coś powiedzieć Jan Zdybel, obecnie kierowca tira, który cały paszport ma zbity, tak brał robotę w Szwajcarii, Niemczech, Francji, Grecji. I też byłby przeciw, ale musiał jechać w trasę. A ponieważ jako tako język obcy zna, to powiedział, co myśli, niemieckiej telewizji, która przyjechała tu kręcić po referendum. Powiedział wtedy, co widział, jak pracował w pięciu zakładach mięsnych w Holandii. Teraz też mówi, jak było: – Jest półtusza na taśmie. Chlastnie się nożem, a tu fontanna ropy wytryskuje. No to nóż o spodnie człowiek otarł i znów na stół, a inspekcja sanitarna w śmiech. I nas przepisami higieny chcą zniszczyć?! A kto powymyślał te choroby, co ich w Godziszowie nikt nie znał, zanim Europa się nie odezwała?! Nasza świnia rośnie osiem miesięcy. Ich trzy. Oj, jeszcze nam się przyśni babka komuna…
– Spójrz, pani, przed siebie – Stanisław Król spogląda ze wzgórza na domostwa. – Bez Unii to wyrosło. Teraz kurnika nie postawi. Nikt mi grosza nie dał, jak dom budowałem, a o podatek się upominają?! Niech nas Unia nie doi, bo Polak to nie głąb. Swoje rozwiązania ma i z ziemi wyciśnie tyle, że niech się pochowają zachodnie agronomy. Polak jest zdolny. Dasz mu wolność, da sobie radę. Tylko u nas nie ma dobrego pasterza.
– Gdzie ten diabeł śpi, co im do ucha podpowiada, co mówić? – starszy wiekiem gospodarz przyszedł napić się oranżady. – Co by nie zrobili, to mają wytłumaczenie – przedrzeźnia tych na górze.
Jak okiem sięgnąć po horyzont, na polach pną się maliny, wśród których rozsiadły się kolorowe kwadraciki uli. Wszystko w Godziszowie, największym w Polsce zagłębiu pszczelarskim i gryczanym, jest przemyślane. Maliny przyciągają pszczoły, które zapylają w czerwcu kwitnącą grykę. Nic nie może się zmarnować. W latach 70., gdy robiło się tu majątki na lnie, Godziszów nazywano „chlebną stroną”. Bo z pracy był dostatek, a zamiast chować pieniądze w sienniki, ludzie kupowali sprzęt i stawiali budynki gospodarskie, żeby sprzęt nie stał w pokrzywach. „Godziszowski lud” – tak mówią o sobie mieszkańcy.
– Tu wszystko się kręci zgodnie z logiką matki natury. Nie trzeba nam pomagać. Nam wystarczy nie przeszkadzać – Henryk Breś, który przygotowuje pole pod grykę, zjechał traktorem na obiad. Ze ściany nad stołem w kuchni patrzą na nas Matka Boska z przebitym sercem i Jezus. Breś, ławnik w sądzie, prezes ochotniczej straży i rady parafialnej, zna zagadnienia akcesji zarówno w wymiarze godziszowskim, jak i globalnym. Dość wspomnieć, że najstarszy syn studiuje w Kopenhadze, młodszy na lubelskiej politechnice, a córka ekonomię w Krakowie. Unijny wróg wcale nie jest dla Bresia niewidzialny. Przejrzał go na wylot i operuje konkretami. – Tu ludzie nie po szkołach, ale wiedzą, ile dwa razy dwa – wyrzuca. – Zanim Unia weszła, już Francuz wlazł na moje pole, przeprowadzić telefonię, a dziś abonament mi przysyła! Teraz tylko patrzeć, jak będziemy jedli na przymus ich dotowaną żywność.
Henryk Breś, właściciel 106 uli, nie może Polsce darować, że jeszcze Unii nie ma, a już janowskich pszczelarzy ma za nic i z Chin sprowadza miód. Potem tym tanim chińskim miodem chrzczą polski, przyczepiają etykietkę „Z regionów ekologicznych” i janowiacy nie dość, że nie mają gdzie się ze swoim podziać, to jeszcze cen nie wytrzymują. – Za kilo beczkowego miodu płacą 7 zł, cukier ma kosztować 4! A ile tego cukru do uli idzie! Zaraz znów trzeba podkarmić na rozwój, a zimą przygotować po 12 kg na rój.
Co się będzie działo, gdy zdejmą z chińskiego miodu cło, Breś woli nie myśleć. – Jeśli zmarnują pszczelarzy, to upadnie reszta. Przecież my zapylamy wszystką grykę i maliny w okolicy.

Synów nie oddamy na obczyznę

Ludzie mówią, że w Godziszowie i ksiądz, i policjant mieszkają jak u Pana Boga za piecem. Bo księdza hojnie się utrzymuje, a policjant nie ma okazji do interwencji. – Przytomna gmina – kiwa głową Andrzej Berezowski, kierownik gminnego ośrodka zdrowia, który tak jak ksiądz w świąteczne dni, zaleca tutejszym, żeby pofolgowali z pracą, takie mają zniszczone kręgosłupy. Ale oni, po godziszowsku, nie usiądą. – Ludziska tu aktywne politycznie. Jak wtedy ogłoszono wyniki, aż ciśnienie musiałem mierzyć, tak ich telepało. I obyte. Niejeden był w świecie za pracą, to mu nie zaimponują ani łazienka, ani Internet. Mamy tu nawet przydomowe oczyszczalnie ścieków. Już jesteśmy w środku Europy.
Berezowski, historyk amator, twierdzi, że poczucia wolności Godziszowa nic nie wykorzeni, bo to wioska uwłaszczona 100 lat przed Koroną i Litwą. Ma też swoją teorię na temat majowej akcesji: – Klub Rzymski chce zniszczyć polską wieś, bo to ostatni bastion katolicyzmu i pobożności. A co nam w zamian funduje? Eutanazję, aborcję i małżeństwa homoseksualne. Gdy we Włoszech chciałem, żeby nauczyli mnie „Ojcze nasz” w języku papieża, nikt nie umiał. Pogaństwo chcą do nas importować?
Zaś jako doktor Berezowski boi się najbardziej importu tamtejszych zbiurokratyzowanych systemów. Bo na leki już machnął ręką. – Dawno zalał nas zachodni szajs.
Jan Jędzura, przewodniczący rady gminy, też sam z siebie był na nie. – Zyski? Chyba takie jak za socjalizmu. Też krzyczeli, że dla przyszłych pokoleń. I co?! Jędzura, gospodarz doświadczony, który już zapisał ziemię na syna, dwa razy przejechał Niemcy z południa na północ w sprawie kombajnu i widział warunki sanitarne w tamtejszych oborach: – 200 sztuk bydła, a drzwi podparte kijami. I oni mówią o polskich normach?! A wydajność? Niemieckie buraki ważą pół kilo. Gdyby naszym uderzyć, to chirurg by głowy nie poskładał.
We wsi nawet Andrzej Olech, choć wójt pod garniturem, ma zniszczone pracą ręce. Takie same jak inni. Duże i popękane. Na Unię głosował zgodnie z własnym sumieniem, a po referendum odebrał wiele zagranicznych telefonów, że mieli rację godziszowianie, bo tam różowo nie jest. Wójt, delegat Lubelskiej Izby Rolnej, choć podczas zimowej blokady drogi Rzeszów-Lublin kierował komitetem protestacyjnym, nie chce się rozwodzić. Jednym tylko się pochwali – na dzień dzisiejszy jest pierwszym na Lubelszczyźnie rolnikiem, który złożył wniosek i zakupił ciągnik z SAPARD-u.
– Chaos będzie i biurokracja – Krzysztof Wilczyński, od 20 lat weterynarz, jeździ po gospodarstwach, to wie najlepiej, na co ludzie psioczą. – Na wsi się nie filozofuje. Jest potrzeba, to się robi. A oni na górze medytują, czy tatuażem świnię znaczyć, czy kolczykiem!
Wiedzą w Godziszowie, że jest taka jedna gmina, która uległa medialnej propagandzie. – Muszą być niezaradni albo bieda im dała w kość. A może brak tam instynktu politycznego? – duży chłop zsiada z roweru, żeby uczciwie zanalizować pytanie. – Chcą wyjechać do zachodnich miast, żeby tam slamsy tworzyć, ich sprawa. My nie będziemy godziszowskich młodych puszczać. Tu bezrobocia nie ma. Zakasze się rękawy i orze. Niby praca dla studenta? To polscy podatnicy ich po to wyuczyli, żeby teraz w świat posłać?
W Godziszowie wiedzą jedno: trzeba się zrzeszać, żeby Unii stawiać opór. Już zawiązali spółkę owoców miękkich, a zaraz pójdą pszczelarze. Jeśli nie będzie prawnej możliwości wyjścia, będą powstanie robić. Bo Godziszów jest znany w historii z gwałtownych wystąpień. W 1863 r., pod wodzą sołtysa Porady, wystawił 50 kosynierów.

To nie nasze święto

„Klerykalno-prawicowa enklawa”, „do Ciemnogrodu ich przesiedlić”, „do Rydzykowa”, pisały po referendum gazety. Nawet w kawałach Godziszów zastąpił Wąchock: Jaką rozpiętość skrzydeł ma orzeł? 3 metry. A nad Godziszowem? 1,5 – bo zatyka sobie dziób, żeby nie parsknąć ze śmiechu.
Ludzie tu mają żal do mediów, bo zrobiły przekłamanie. – TVN pokazał wóz drabiniasty i chłopa na wozie, który widłami zrzuca siano – opowiada Stanisław Powrózek. – I węszyli z kamerami, szukając ciemnoty i lenistwa. Pokazywali, jak siedzimy pod sklepem. A wtedy było święto. U nas, jak jest boże święto, chłop nogą nie kopnie.
Czy będziemy o Godziszowie czytali w książkach do historii? Na razie nie wiadomo. Jedno natomiast jest pewne: 1 maja Godziszów nie będzie świętował unijnej euforii. Doktor Berezowski, choć z sąsiedniej gminy, na znak solidarności z Godziszowem, w tym dniu ponaprawia groble przy stawie, a Breś pójdzie sadzić ziemniaki. – Cała gmina pójdzie – dodaje. – Po żydowsku ten termin wejścia wymyślili. Wiedzą, że rolnik w maju się nie zrzeszy, bo roboty ma dużo. Oni zimy najgorzej się boją.
Ksiądz powie patriotyczne kazanie dopiero 3 maja, jak będzie Królowej Polski. 1 maja nic nie powie. Powiedział słowo na nie i będzie się trzymał z ludem.
Tylko Zbigniew i Dorota Ciupakowie z obejścia, gdzie warczy głośno nowoczesna kaszarnia do gryki, to nieliczni, którzy byli na tak. Młodzi gospodarze 150 ha dzierżawy wzięli już w Olsztynie, 120 koło Lublina i dokupili trochę świń. Choć nie wiedzą jeszcze, co będzie się działo, zaryzykowali. Ale wieś im nie ma za złe. Naiwni jeszcze, a młodość ma swoje prawa, tłumaczą ludzie Ciupaków.
– Decyzji sumienia nikt tu się nie wstydzi – dodaje Stanisław Powrózek. – Przyszłość pokaże, kto miał rację.
Niedawno w domu kultury na konkursie patriotycznej poezji dzieci deklamowały bajkę Krasickiego o czyżyku młodym. „Jam był wolny, dziś w klatce i dlatego płaczę”… – I jak to teraz deklamować? – wzrusza się pan Stanisław.

 

Wydanie: 18/2004, 2004

Kategorie: Kraj
Tagi: Edyta Gietka

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy