Teatr bez autorytetów

Teatr bez autorytetów

Kultura jest jedną wielką piramidą, u której podstaw znajduje się także teatr. Trzeba dbać o wszystkie jej elementy

Rozmowa z Kazimierzem Kaczorem, aktorem, prezesem ZASP

– Jakie nadzieje wiąże pan ze zbliżającym się walnym zjazdem Związku Artystów Scen Polskich?
– Przede wszystkim organizacyjne. Zjazd musi się odbyć, to już 47 zjazd w naszej ponad 80-letniej historii. Jego celem jest sprawozdanie, ocena, w jakim miejscu jesteśmy, co zrobiliśmy wewnątrz naszej organizacji, oraz ustalenie, na co w przyszłości zarząd powinien położyć szczególny nacisk.
– Na co powinien, pana zdaniem, położyć nacisk?
– To dopiero ustalimy na zjeździe – a ustalić możemy wszystko: sami sobą rządzimy, sami sobie wyznaczamy cele. Nie powinien tylko doprowadzić do jednej rzeczy – do uchwały, że się rozwiązujemy.
– Ilu członków liczy ZASP?
– Około 3,9 tys. Cieszy mnie, że prawie 20% to ludzie młodzi.
– Jak wygląda polskie środowisko aktorskie? Ilu artystów w Polsce uprawia zawód, a ilu jest bezrobotnych?
– Środowisko aktorskie – teatrów dramatycznych, lalkowych, muzycznych i estrady – liczy około 5,5 tys. Zawód uprawia około 4 tys. osób, z czego większość jest w ZASP. W grupie niezrzeszonej niemal 30% stanowią seniorzy. Mamy potężną ilość członków bezetatowych – około 600. Jednak chcę podkreślić, że nie przeprowadzamy rozróżnienia między problemami członków i nieczłonków ZASP. Obejmujemy opieką, także finansową, również tych, którzy nie należą do związku. Usiłujemy wpłynąć na ustanowienie prawa dotyczącego całego środowiska, nie tylko członków ZASP. Jak wygląda problem bezrobocia, dokładnie nie wiadomo, takich danych nie ma i nie będzie. Wielu bezetatowych aktorów bierze prace dorywcze. Ktoś nie ma pracy przez 30 dni, a 31. dnia „łapie” się na dzień zdjęciowy do telenoweli, za co może, choć z trudem, przeżyć kolejny miesiąc. Jest ciągła fluktuacja. Stałym wyznacznikiem pokazującym obraz środowiska jest etat czy umowa o dzieło na dłuższy okres. Większa część prac w mediach i teatrach jest dorywcza, jednodniowa, parogodzinna – więc jak to liczyć? Jeśli ktoś zarobi w ciągu pięciu godzin paręset złotych, czy liczyć go jako pracującego w zawodzie czy jako bezrobotnego? Albo jeśli ktoś ma pracę dorywczą w dubbingu, w teatrze radiowym, w reklamie, a potem całe lato nic nie robi?
– Reżyserzy często narzekają na te prace dorywcze aktorów. Mówią, że znaczna część zespołu przychodzi na próby nieprzygotowana, urywa się na rozmaite chałtury.
– Jest to dowód, że nawet mając etat w teatrze i grając w miarę regularnie, trudno się z tego utrzymać.
– Co pan sądzi o trendzie likwidowania stałych zespołów teatralnych, z etatowymi aktorami, na rzecz scen impresaryjnych i aktorów kontraktowych?
– Niewątpliwie czeka nas następujący układ. Będą istniały zespoły aktorskie bez budynku teatralnego. Będą istniały budynki teatralne bez zespołów. I będą istniały budynki wraz ze stałymi zespołami. Ten ostatni model jest łatwy do rozszyfrowania – prawdopodobnie będą to teatry repertuarowe, tak jak to jest do tej pory. Dwa pozostałe przypadki, moim zdaniem, będą coraz częściej spotykane, ponieważ w tym kierunku zmierza teatr na świecie.
– Panu się podoba ten kierunek?
– Nie. Tak jak nie podoba mi się to, że się starzeję. Niemniej jednak tego nie uniknę – tak samo jak teatr nie uniknie reformy strukturalnej. Osobiście uważam, że jedyną szansą rozwoju polskiego teatru jest wyłącznie teatr repertuarowy. Nie wyklucza to istnienia wokół niego rozmaitych form offowych. Najlepszym dowodem były Teatr 13 Rzędów Grotowskiego i Cricot Kantora, jest Zusno, Wierszalin itd.
– Wymienia pan kilka wybitnych przedsięwzięć na przestrzeni kilkudziesięciu lat.
– Bo na ich przykładach widać, że jedno nie przeczy drugiemu: teatr menedżerski, samodzielny może być znakomity. Ale nie uważam, żeby miały być wyłącznie takie teatry, tak jak nie uważam, że może być wyłącznie teatr repertuarowy, a reszta to amatorszczyzna, byle co.
– Na czym, pana zdaniem, polega wyższość teatru repertuarowego nad impresaryjnym?
– Aktor może się rozwijać jedynie w teatrze repertuarowym, w stałym zespole, w którym ćwiczy i kształci swój warsztat – na pewno nie w teatrze menedżerskim, gdzie przychodzi do jednej roli, gra ją przez kilka miesięcy i przestaje pracować. Zresztą aktorzy z teatrów repertuarowych są siłą polskiego aktorstwa. Widać to w filmie, w telewizji. Niestety, głównie z powodów finansowych zmierzamy w kierunku teatru bez zespołu i zespołu bez teatru. Proszę popatrzeć, co robią ci, którzy decydują o życiu teatrów, tzw. organizatorzy życia kulturalnego. Cóż robią samorządy? W zdecydowanej większości łaskawie tolerują teatr, „no bo był tu od lat, to niech będzie, ale Matko Boska, ile to kosztuje!”.
– I dają mu 5 zł dotacji, żeby nikt nie mówił, że nic nie dali.
– Są takie samorządy, które udają, że utrzymują teatry – i są teatry, które udają, że są prawdziwymi teatrami i że naprawdę grają. Znam teatry w dawnych miastach wojewódzkich, gdzie pięcioosobowe zespoły udają, że grają wielki repertuar. Albo grają dwu-, trzyosobową farsę. W rezultacie taki teatr nie jest potrzebny publiczności.
– Jak pan skomentuje często powtarzaną nam w czasach wolnego rynku opinię, że teatry powinny same na siebie zarabiać? Jak świat światem, teatr potrzebował mecenasa.
– Na świecie istnieją teatry, które same na siebie zarabiają. Cały off Broadway sam się utrzymuje i świetnie zarabia. Tylko że w Nowym Jorku żyje ponad 5 mln ludzi, z czego pół miliona lub więcej chodzi do teatru – a to znaczny zastrzyk pieniędzy. Ale tam na sali zasiada jednorazowo po 800 osób, bilety kosztują po 50 dol. U nas bilety są trzykrotnie tańsze, sale dwukrotnie mniejsze…
– …i teatrów, które grają przy pełnej sali, jest w całym kraju może z dziesięć. A ile mamy teatrów w Polsce?
– Zawodowych scen, łącznie z lalkowymi, muzycznymi – około stu.
– Jak pan ocenia ich kondycję?
– Tu należy rozważyć poszczególne elementy. Najpierw powiem o budynkach teatralnych: są w tragicznym stanie, od lat nieremontowane. Warsztat aktorski – świetny, absolwenci polskich szkół aktorskich mogą stanąć ramię w ramię z aktorami zachodnimi, w teatrze i w filmie, bez kompleksów. Literatura teatralna – fatalna, szczególnie współczesna. Najczęściej autorzy, pisząc sztuki teatralne, nie czują sceny, a starzy mistrzowie już się wykruszyli. Reżyserzy – nie jest źle, choć mogłoby być lepiej. Wybitnych reżyserów jest może z dziesięciu, ale dobry rzemieślniczy poziom reprezentuje jeszcze zaledwie kilkunastu. Następna rzecz – dyrektorzy teatrów. Tu jest pomór. Kiedyś dyrektor teatru nie musiał troszczyć się o jego byt, toteż mógł całą energię skoncentrować na linii artystycznej. Dzisiaj skupia się na tym, jak przeżyć do pierwszego, jak walczyć o pieniądze. Może dlatego najlepsi reżyserzy są dziś wolnymi strzelcami, nie biorą się za dyrekcję naczelną i artystyczną – chlubnymi wyjątkami, jakie przychodzą mi do głowy, są Anna Augustynowicz ze Szczecina, Zbigniew Brzoza i Jarosław Kilian, obaj z Warszawy. Na czele pozostałych teatrów stoją ludzie, którzy umieją – lub sądzą, że umieją – menedżerować. Na konkursach roztaczają przed samorządami wspaniałe wizje, jak to oni będą na teatrach zarabiać… A skutki są opłakane. Brakuje następców Axera, Hübnera, Hanuszkiewicza, Macieja Englerta… Temu winne są warunki zewnętrzne: wielu zdolnych twórców poddaje się na starcie.
Ponadto dla mojego środowiska bolesny w skutkach jest stan krytyki teatralnej. Bolesny, bo zafałszowany. Jeśli ktoś za 20 lat przejrzy zbiór recenzji teatralnych, dowie się, że np. w Warszawie była totalna klęska, starzyzna, stęchlizna. Jeśli weźmiemy do ręki wybór recenzji Słonimskiego, Boya czy Irzykowskiego wiemy, jak wtedy wyglądało życie teatralne, to jest dokument epoki.
– Co można zrobić, żeby poprawić stan teatrów? Czego, poza pieniędzmi, potrzeba?
– Pomysłów, jak zatrzymać recesję i odbudować kondycję teatrów. Należałoby założyć minimum pięcio-, sześcioletni plan działania i wyznaczyć kogoś, kto by ten plan, przy zapewnionych środkach, realizował. Powinien to być organizator życia kulturalnego odpowiedzialny przed rządem, najlepiej minister kultury. W rezultacie takiego działania uruchomiłyby się środki i emocje ludzkie, bo ludzie wiedzieliby, dokąd zmierzamy. Kultura jest jedną wielką piramidą, u której podstaw znajduje się także teatr. Trzeba dbać o wszystkie jej elementy, szczególnie przed wejściem do Unii.
– Czy obchodzi pana, jako aktora i szefa ZASP, los Teatru Telewizji? Czy ZASP godzi się na to, że Teatr Telewizji jest od dłuższego czasu marginalizowany? Dawniej był emitowany cztery razy w tygodniu, potem trzy, teraz jest dwa razy albo raz w tygodniu, o coraz późniejszych godzinach. Nie zauważymy, kiedy całkiem zniknie z anteny.
– Protestowaliśmy wielokrotnie przeciwko spychaniu Teatru TV na margines. Uważamy, że nie wolno 800 tys. widzów co tydzień pozbawiać teatru, bez względu na przeliczniki dochodów z reklamy. Ale nasza opinia nie jest dla telewizji wiążąca. Kilka dni temu zostałem powołany do Rady Programowej TVP, liczę na to, że będę mógł, jako jej członek, walczyć o właściwe miejsce kultury w mediach, w tym Teatru Telewizji.
– Jak pan postrzega dzisiaj status artysty? Bardzo się zmienił przez ostatnich kilkanaście lat?
– Artyści teatrów dzielą los polskiej inteligencji, upadku autorytetów. Teraz akt twórczy jest w głębokiej pogardzie, ponieważ zupełnie inny akt się liczy: akt rozebrany albo akt napadu na bank, albo akt zbudowania potężnego konta finansowego. To są mierniki dzisiejszych wartości. Stąd nie ma co się dziwić, że moje środowisko nie ma autorytetu, tak jak nie ma go cała polska inteligencja.
– Czy dużo jest frustracji w pana środowisku?
– Naturalnie, że tak. Bo w ślad za brakiem autorytetu idzie pauperyzacja środowiska, a często, nazywając rzecz po imieniu, nędza. Widzę to choćby po ogromie petycji, próśb, spraw dotykających najbardziej podstawowych życiowych spraw koleżanek i kolegów, którym ZASP stara się dopomóc. Są rozgoryczeni: tyle lat studiów, tyle lat pracy i nie potrafią sobie zapewnić bytu na dziś ani na stare lata.
– W jaki sposób ZASP wypełnia statutową rolę opiekuńczą nad zrzeszonymi artystami?
– W różnym zakresie, m.in. tworząc prawo, które bierze w opiekę artystów, tłumacząc, co może chronić interesy środowiska, np. przez teatralne regulaminy pracy zespołu artystycznego. Wprawdzie nie leży to ściśle w zakresie działań ZASP, tylko związku zawodowego, ale ponieważ wcześniej go nie było, regulaminy pracy negocjował ZASP. Ponadto negocjował i nadal negocjuje umowy w imieniu całego środowiska z mediami, które dysponują naszymi wykonaniami artystycznymi. ZASP udziela też zapomóg finansowych w miarę swoich skromnych środków. Niedawno utworzyliśmy fundusz pomocy zdrowotnej, pomagamy kolegom i koleżankom, którzy na skutek choroby nie mogą wrócić do zawodu. Mamy na koncie tego funduszu 100 tys. zł, a to jest kropla w morzu. Ale robimy rozmaite aukcje, licytacje, cyrki – środowisko wspaniale podchwytuje te inicjatywy – żeby pomóc potrzebującym. Nieco poprawiło sytuację środowiska stworzenie prawa autorskiego, którego byliśmy współtwórcami. Utworzyliśmy też sprawny dział repartycji, czyli staliśmy się organizacją zbiorowego zarządzania – zarządzamy prawami artystów do wytworzonych dzieł i nie pozwalamy już producentom na zaniżanie stawek; ustanawiamy normę, zapisujemy ją w postaci tabel, zapisów prawnych. Taki był obraz ZASP przez ostatnie dwie kadencje, czyli za mojej prezesury. Jak będzie za następnej i na ile kondycja polskiej kultury wywrze wpływ na przyszłe losy ZASP? Ocena należy do nowych władz stowarzyszenia.

 

Wydanie: 12/2002, 2002

Kategorie: Kultura
Tagi: Ewa Likowska

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy