Tego nie chcę, tej nie lubię

Tego nie chcę, tej nie lubię

Tego nie chcę, tej nie lubię, czyli wybory prezydenckie we Francji

Korespondencja z Paryża

Im bliżej do 22 kwietnia i pierwszej tury wyborów, tym większe robi się zamieszanie w głowach i w preferencjach wyborczych francuskich obywateli. 12 kandydatów jak 12 samurajów szermuje słowem telewizyjnym, radiowym i pisanym, bije rekordy rąk uściśniętych podczas lokalnych mityngów, atakuje i kontratakuje przeciwnika siłą oskarżeń i insynuacji, nie dojada i nie dosypia, przekonując, że uosabia przyszłe szczęście Francji.
Konfrontacja osobista zdecydowanie przesłania idee i programy umieszczane w internecie, który podczas tej kampanii odegrał – po raz pierwszy w historii francuskiej polityki – rolę aktywizującą i aktywną. Ségolene Royal jako pierwsza posłużyła się internetem jako uprzywilejowanym środkiem nacisku ze strony ruchu „socjalistycznej bazy”, który poprowadził ją – wbrew otwartej opozycji partyjnych kolegów – prosto do zwycięstwa i oficjalnej koronacji jako kandydatki Partii Socjalistycznej.
François Bayrou, kandydat centrowej UDF (Unia dla Francuskiej Demokracji), partii pogrążonej w letargu jeszcze przed dwoma miesiącami, stoi teraz na czele Unii odrodzonej, wzmocnionej napływem kilkuset nowych członków i przede wszystkim siłą internetowej perswazji, która bardzo szybko przekształciła fenomen prowincjonalny (Bayrou nakręcił jedną ze swych reklamówek, siedząc na traktorze!) w kandydaturę o rozmachu narodowym. Jego stronę obsługuje dzisiaj 20 ochotników i jest on kandydatem przeprowadzającym najwięcej internetowych debat.
Poza indywidualnymi stronami poszczególnych kandydatów w sieci funkcjonują również strony porównujące poszczególne elementy programów na zasadzie porównywarki cen. Zainspirowany przykładem internetu dziennik „Le Parisien” drukuje quiz, w którym na konkretne pytania typu: „Jak wykorzystać wzrost gospodarczy w walce z bezrobociem?” lub „Jak walczyć z problemem mieszkaniowym?” proponuje się cztery różne, opatrzone symbolami odpowiedzi, po czym suma gwiazdek, krzyżyków lub kwadracików daje tendencje Sarko, Ségo, Bayrou lub Le Pen. Tak jak większość Europejczyków, Francuzi czują się przede wszystkim zagrożeni bezrobociem. Lewica niepokoi się przy tym wzrostem kosztów utrzymania i nierównościami społecznymi (m.in. problemami mieszkaniowymi), prawica kładzie nacisk na poczucie bezpieczeństwa, edukację dzieci, podatki i obciążenie przyszłych generacji budżetowym długiem, do czego dochodzi mniej lub bardziej palący problem imigracji.

Flaga na każdym kominie

Na dwa tygodnie przed terminem wyborów każdy zatwierdzony kandydat (ten który zebrał 500 podpisów merów) dysponuje ustawowo równym czasem medialnej promocji – obywatelskie podatki fundują im nawet promocyjne klipy telewizyjne. W mediach oficjalnych kandydaci usiłują sprawiać wrażenie przekonanych, przekonujących i sympatycznych. Dziennikarze pomagają im, jak mogą, zadając pytania typu: „Z kim wolałaby Pani udać się na bezludną wyspę? Z Bradem Pittem czy Kevinem Costnerem?”. Rozmowy o programie sprowadzają się do reagowania na wydarzenia aktualne i strategicznego podgryzania wybranego przeciwnika. Z racji dominującej pozycji w sondażach przeciwnikiem numer jeden jest najczęściej Nicolas Sarkozy (26-28% potencjalnych głosów). W ciągu ostatnich tygodni udało mu się rozpętać burzę pomysłem na utworzenie nowego Ministerstwa Tożsamości Narodowej i Integracji. Ségolene Royal (23-25% głosów) pomysł ten ostro skrytykowała, zagrała jednak na tę samą nutę patriotyczną w duchu naiwnie amerykańskim, proponując wywieszenie flagi narodowej na wszystkich francuskich kominach. Następnym pretekstem do ostrej wymiany poglądów stały się zamieszki na paryskim Dworcu Północnym, gdzie banalna kontrola biletów zakończyła się „miejską bitwą” między policjantami a młodzieżowymi bandami. Sarko zarzucił Ségo, która stanęła po stronie młodego człowieka bez biletu, bo przecież „każdemu może się to przytrafić”, że broni oszustów, a w dodatku obraża jego, Nicolasa, ostrymi epitetami. „Kłamca”, odpowiedziała na to dobitnie kandydatka socjalistów, epitet dotyczył programu, nie polityka. I tak dalej, i tak dalej… Były minister spraw wewnętrznych zmienił zresztą ostatnimi dniami taktykę i zamiast prowokować zdaniami o „wyczyszczeniu przedmieść z hołoty” (odzywka, która stała się jego mimowolnym, najlepiej znanym hasłem programowym), nawołuje niczym papież: „Miłujcie się wszyscy nawzajem, bo bez miłości jesteśmy niczym”. Przeciwnicy sięgają więc do dokumentacji – chociażby z czasopisma naukowego, w którym Sarko rozmawiając z profesorem filozofii, głosi swą wiarę w geny odpowiedzialne za tendencje do pedofilii. „Ten typ jest moralnie niebezpieczny – ostrzega François Bayrou (15-20% głosów) – niedawno chciał wyłapywać chuliganów wśród przedszkolaków, a teraz będzie eliminował płody z genami pedofilii”.
Dominująca pozycja w sondażach bywa niewygodna – Sarkozy jest w tej chwili obiektem zmasowanych ataków nie tylko ze strony rywali, ale i zorganizowanych sił społecznych. Powstał już nawet ruch pod wezwaniem TSS (Tout Sauf Sarkozy – wszystko, byle nie Sarkozy), zrzeszający młodzież z przedmieść, która go serdecznie nienawidzi, lewicę humanitarną i antyamerykańską (Sarkozy uchodzi za wasala Busha), prawicę katolicką (obawiającą się jego nieobliczalności), a nawet prawicę ekstremalną, która widzi w ministrze Nagya Bocsa, potomka Węgra i sympatyka Izraela. Bywalcy popularnych barów i kawiarni też mają obiekcje pod adresem kandydata UMP – zgadzają się, to pewne, że trzeba się bronić przed zagrożeniem europejskim, światowym lub imigracyjnym, boją się jednak jak ognia odbierania przywilejów socjalnych. „Uważajcie, razem z Sarko wrócimy do czasów sprzed roku 1936, kiedy nie było wakacji ani opieki medycznej”, ostrzega Jean-Claude, pracownik warsztatu stolarskiego. Apel do Francuzów, aby „pracowali więcej i zarabiali więcej” najwyraźniej nie trafił do przekonania tzw. rzeszom pracującym. „Zmieniłem się, zrozumiałem wiele rzeczy i doceniam inne wartości”, zapewnia Nicolas Sarkozy, zdając sobie w końcu sprawę, że pełna arogancji poza „napoleońska” nie zawsze bywa atutem w walce o upragnioną władzę.

Ségolene robi po swojemu

Jego czołowy polityczny przeciwnik, a raczej przeciwniczka Ségolene Royal, notuje znaczne osłabienie sondażowej dynamiki. Efekt niespodzianki i sympatii dla jej przebojowości, pragmatyzmu i kobiecego wdzięku już minął i Ségolene stała się od miesiąca „kandydatem jak każdy”. Gdyby udało się jej zmobilizować potężny aparat Partii Socjalistycznej i teoretyczną większość sympatyków lewicy, mogłaby bez trudu osiągnąć wyborczą większość, ale… Ségolene, początkowo wolny strzelec, oddalony od sklerozy partyjnego aparatu, wróciła na łono partyjnej rodziny, po to tylko, żeby po dwóch, trzech tygodniach oddalić się na nowo – efekt skrępowania przewyższał bowiem efekt solidarnego wsparcia. Ségolene prowadzi więc kampanię „po swojemu”, reagując na wydarzenia, aktualności, polemizując z Sarkozym, przemierzając niezmordowanie krajowe kilometry i zaliczając kolejne przedwyborcze spotkania. Niektórzy zarzucają jej łatwą i podobną do Chiracowskiej tendencję do przytakiwania propozycjom rozmówcy (lalka, co mówi tak, tak, tak, jak w popularnej piosence…). Natomiast kampania oszczerstw skierowanych pod adresem kandydatki niepoważnej, gdyż mało doświadczonej i niedoinformowanej – wiadomo, kobieta – przycichła proporcjonalnie do mierzonej sondażami popularności wyborczej. Nicolas Sarkozy zrozumiał, że ciężka artyleria wymierzona przeciw Ségolene daje jej aureolę ofiary i wzbudza sympatię, wzrusza więc tylko ramionami, komentując: „Ona nie jest na poziomie”. Pierwszy sekretarz PS i towarzysz życia Ségolene, François Hollande, pozwala jej prowadzić kampanię i jeżeli ją wspiera, to bardzo dyskretnie. Podobnie jest z innymi, znanymi i ambitnymi działaczami socjalistów, takimi jak Laurent Fabius czy Dominique Strauss-Kahn, którzy może nie pomagają zbyt wiele, ale i nie podkopują jej wiarygodności, przynajmniej w przeciekach do mediów oficjalnych.
Strategię ofensywy jednoosobowej praktykuje również Nicolas Sarkozy, mający bardzo umiarkowane zaufanie do partyjnych kolegów z UMP. Celebrował wyłącznie wsparcie Madame Chirac, która od lat nienawidzi „zdrajcy Sarko”, ale pojawiła się u jego boku dla „dobra Francji”.
Kandydat niespodzianka François Bayrou, anonsujący program najmniej populistyczny i najbardziej proeuropejski, wydaje się kołem ratunkowym dla „Francji poza zaklętym kręgiem Sarko i Ségo”. „Bayrou jest jedynym, który odważnie mówi prawdę”, pisze na stronie internetowej jedna z jego zwolenniczek. „A wszystko w duchu pokory i sympatii, którą odcina się od arogancji, dumy, zadufania, zaborczej ambicji i egocentryzmu okazywanych przez Sarkozy’ego i Royal, święcie przekonanych, że tylko oni są zdolni do kierowania Francją. Co za okropna pretensjonalność”.
Miesiąc temu, kiedy sondaże zaczęły wskazywać na niespodziewanie dobre wyniki François Bayrou, walczącego o wyborców francuskiej prowincji pod hasłem narodowej unii, krytyka dotyczyła „mdłej niejasności” programu bez określonej na prawo lub na lewo ideologii. Dzisiaj prorocy przewidują hipotetyczny „paraliż rządzenia” z powodu prezydenta pozbawionego jasno ukierunkowanej koalicji.
Bayrou przyciąga przede wszystkim środowiska wykształcone, w dużej mierze lewicowe – wyróżniają się tu przede wszystkim nauczyciele, zrażeni niezręcznością Ségolene sugerującej im, aby trochę więcej pracowali.

Le Pen – obrońca imigrantów

Środowiska popularne, odrzucające największe partie rządzące z powodu nieumiejętności poprawienia ich stopy życiowej i uspokojenia obaw przed bezrobociem związanym z delokalizacją miejsc pracy, rządami europejskich technokratów itd., zwracają się w stronę innego kandydata – Jeana-Marie Le Pena. Prezydent skrajnie prawicowego Frontu Narodowego ma trudności z mówieniem, nie porusza się już tak żwawo jak niegdyś i widzi ciągle tylko na jedno oko, ale jego sympatycy powtarzają, że „to jedyny, który nie był jeszcze u steru władzy i któremu trzeba dać szansę”. Le Pen, ten niezniszczalny mamut polityki, któremu Sarkozy konsekwentnie podkradał hasła walki z zalewem imigracyjnym, bandytyzmem i chuligaństwem z przedmieść, a nawet gloryfikacji „tożsamości narodowej”, wykorzystuje dzisiaj nienawiść, którą Sarkozy jako minister spraw wewnętrznych konsekwentnie owymi hasłami sobie wypracował. Telewizja pokazuje więc Jeana-Marie spacerującego po przedmieściach, nawiązującego kontakt z młodzieżą pochodzenia arabskiego, wstępującego na wywiad do radia portugalskiego i uwodzącego bez zahamowań Francuzów pochodzenia imigracyjnego. Tego jeszcze nie było – Jean-Marie Le Pen wystylizowany na obrońcę praw imigrantów!
Instytut Badania Opinii, który w roku 2002 jako jedyny przewidział wprowadzenie Le Pena do drugiej tury prezydenckich wyborów (wyeliminował socjalistę Lionela Jospina i przegrał z Jacques’em Chirakiem, na którego zagłosowała również lewica), przewiduje dzisiaj, że 22 kwietnia w pierwszej turze Le Pen może dostać największą liczbę (20%!) głosów, za nim dopiero uplasują się Nicolas Sarkozy (19%), Ségolene Royal (18%), François Bayrou (15%) i pozostali kandydaci – ekolodzy, antyglobaliści, komuniści, ekstremalna lewica (poniżej 5%). Powtórzyłby się wówczas scenariusz z roku 2002 i lewica zmuszona byłaby do głosowania na Sarkozy’ego, byle tylko nie dopuścić do prezydentury Frontu Narodowego i Le Pena. Smutna to perspektywa, pokazująca społeczeństwo w pełnej dekadencji, przekonane, że realne bolączki rozwiązać można wsadzeniem głowy w piasek, zamknięciem granic i hasłem „Francja dla Francuzów”.
Na kilka dni przed pierwszą turą wyborów wszystko, a zwłaszcza najgorsze jest możliwe! Zwłaszcza że 40% Francuzów deklaruje otwarcie, że jeszcze nie wie, na kogo zagłosuje. Tak więc w niedzielę, 22 kwietnia czeka Francję i Europę wielka niewiadoma!

 

Wydanie: 16/2007, 2007

Kategorie: Świat

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy