Telefony, telefony!

Telefony, telefony!

W poniedziałek E. spojrzała w lustro i stwierdziła, że jej twarz jest niesymetryczna. Zadzwoniła do mnie już o godz. 9.00 i streściła swoje refleksje. Rozmawiałyśmy pół godziny. Wiadomo, że nie chodziło o brak symetrii w jej twarzy, tylko o, powiedzmy, chłopaka, o, powiedzmy, pieniądze, o jakiś grant, którego nie dostała. Umówiłyśmy się na jakiś inny dzień. Ona wyjeżdżała do Białegostoku, ja musiałam coś napisać. Zrobiłam sobie drugą kawę. Odpaliłam laptopa. Telefon zaświecił. Dzwonił L., że „ten kutas” K. jest człowiekiem złym i zawistnym. Tu L. objaśnił mi ze szczegółami perfidię kolegi, jego podłość. Opisał (bardzo plastycznie) dwie sytuacje, które ujawniały ciemne machloje K., jego brak skrupułów i w ogóle bycie „prawdziwą kurwą”.

Wierzyłam L., bo znałam go 20 lat, był lojalnym, oddanym przyjacielem, tzw. dobrym człowiekiem, uznałam więc a priori, że jego gorycz jest uzasadniona. Potępiłam więc K., ponarzekaliśmy na świat, rozłączyłam się i siadłam do pisania. M. zadzwoniła z przymierzalni, ale głos miała taki, jakby oblała kolokwium z łaciny – była zbolała, prawdziwie przygnębiona. Nominowali ją do ważnej nagrody literackiej we Francji, wybierała się na galę. M. nie jest osobą majętną, ale w końcu ile razy nominują człowieka do nagrody literackiej? Postanowiła zadać szyku i wywalić szmalec na coś więcej niż zwyczajową czarną spódnicę o kroju jakimś tam, kolistym czy kulistym, czy może na kole. Cały listopad wybierała kolczyki, dwukrotnie zapchała mi skrzynkę mejlową dziesiątkami zdjęć swoich uszu, kolczyków w uszach, kolczyków bez uszu, kolczyków na cudzych uszach itd. Teraz sprawa była poważniejsza, wybór sukienki okazał się ponad jej siły. Im więcej wiedzy zdobywała na temat materiałów, krojów, trendów, projektantów, tym trudniejsze stawało się zadanie. Dzwoniła z przymierzalni, bo przysłała mi sześć zdjęć w sześciu różnych kreacjach. Obejrzałam je dokładnie, naradziłyśmy się, rozłączyłam się.

Wróciłam do pisania. „Hej, dzwonię, bo jadę autem i, szczerze mówiąc, okropnie się nudzę” – znajomy fotograf stał w korku przy bramce na autostradzie. Dochodziło południe i zrozumiałam, że jeśli nie wyłączę telefonu, nic z tego nie będzie. Wieczorem położę się zmęczona, bez grama tekstu, z wyrzutami sumienia. Niezadowolona. Ale wyłączyć nie mogłam, czekałam na informację związaną z przesyłką, czekałam na telefon od dziecka, czekałam na telefon od matki. „Halooo? O, sorry, ja pierdolę, Aga? Ale jaja, chciałem zadzwonić do Majki, ale w sumie dobrze się składa, co tam słychać?”. Wyłączę – zagroziłam nie wiadomo komu. Wyłączę ten pieprzony telefon! Miałam poczucie, że się mszczę, że daję popalić jakimś fikcyjnym postaciom, które próbują mi przeszkodzić.

W końcu rzeczywiście wyłączyłam smartfona, szybka definitywnie pociemniała i natychmiast miałam poczucie, że zrobiło się cicho jak w grobie. Rzuciłam go na łóżko jak jakiś demoniczny totem i siadłam do komputera. Niestety, nadal myślałam o telefonie. Zerkałam na łóżko i myślałam o nim brzydko: ha, ha, różni ludzie dzwonią tu teraz, żeby mi przeszkodzić. Ale nie zniszczą mi dnia, nie. W wyobraźni widziałam wyświetlające się konkretne nazwiska, esemesy, wiadomości odebrane i nieodebrane, mejle. Zmarszczyłam brwi, siedziałam naburmuszona i patrzyłam w monitor, a białe pole rosło i rosło, gasząc wszystko wokół. Żaden tekst nie powstawał. Rzuciłam okiem na telefon i wyniosłam go do drugiego pokoju, nakryłam poduszką i kocem. Wypiłam trzecią kawę i poczułam dziwne kołatanie serca. Otworzyłam okno, próbowałam się uspokoić, znowu siadłam do komputera. Napiłam się wody. Było dziwnie, NIKT nie dzwonił.

Dla uspokojenia wzięłam z półki wiersze Elizabeth Bishop, te o rybach, zatokach. Ona ma taką solidną frazę, jakby opiekuńczą. Czytelnik się czuje objęty przez Bishop. Przeczytałam cały tomik i zrobiło mi się bardzo smutno. Na dobrą sprawę dochodził już wieczór. Niczego nie napisałam, telefon leżał martwiusieńki. Samotna i do niczego – dogorywałam, patrząc w otwarty plik. Cały czas jednak wiedziałam, że czeka mnie pocieszenie, seria drobnych przyjemności, kiedy włączę telefon i zobaczę, kto do mnie dzwonił, kto po prostu nie mógł się obejść beze mnie w ten smutny, zimowy poniedziałek. Zjadłam kanapkę, w radiu dawali jakąś fajną muzyczkę, przeszłam do drugiego pokoju i włączyłam telefon: nic. NIKT nie dzwonił. Zero esemesów, zero mejli, nawet tych reklamowych. Żadnych nieodebranych połączeń. Głucho i nieprzyjemnie. Poczułam się jak Kevin sam w domu. Za karę moi przyjaciele zniknęli. Ostatni raz tak głupio zrobiło mi się kilka lat temu, gdy wyszłam do sklepu w dżinsach i w połowie drogi poczułam, że ciągną się za mną rajstopy, które dzień wcześniej musiałam zdjąć razem ze spodniami.

Odczekałam chwilę. Najpierw zadzwoniłam do E., że moja twarz zupełnie nie przypomina niczego, co może mi się jeszcze podobać. Potem do L., że mam żal do K., że mi obrobił dupę na Fejsie. Potem do M., że namierzyłam wyprzedaż w necie, ale nic nie rozumiem z tych oznaczeń. Czy M. może już to rozpracowała? Czy pomoże mi wybrać coś sensownego w dobrej cenie? Potem do znajomego fotografa, czy czytał już ten artykuł o analnym zwrocie w najnowszej poezji polskiej. Nie? Ha, ha! A potem do wielu innych osób, szczęśliwa, że dzień ma jeszcze do zaoferowania tak wiele.

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy