Telewizja oblężona

Telewizja oblężona

Czy stacje prywatne rozbiją TVP?

Był rok 1992. W Polsce nie było jeszcze telewizji publicznej, szefem Radiokomitetu był Janusz Zaorski. W październiku, w podwarszawskim Miedzeszynie, odbywała się konferencja poświęcona 40-leciu Telewizji Polskiej. W konferencji brał udział przedstawiciel EBU (Europejskiej Unii Nadawców Publicznych, największej tego typu organizacji) Werner Rumphorst. I zebrani goście słuchali jego słów jak opowieści science fiction. – W Polsce niedługo powstanie telewizja publiczna – mówił Rumphorst. – Powstaną też telewizje prywatne. I wówczas zaatakują one, wraz z innymi mediami prywatnymi, media publiczne. W imię własnych interesów – żeby przejąć widza, przejąć pieniądze z reklam. To będzie walka twarda, bo we wszystkich krajach zachodnich była ona twarda.
Rumphorst przy okazji napomknął, że gdy wygłasza te przestrogi w państwach Europy Środkowo-Wschodniej, większość jego słuchaczy ziewa. Nie mogąc zrozumieć, dlaczego broni telewizji „państwowej”…
Bo mówił to 10 lat za wcześnie…
Jest rok 2003. Przed sejmową Komisją Śledczą zeznaje Bolesław Sulik, były członek Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji, członek Rady Nadzorczej TVP. – Afera Rywina spadła właściwie z nieba – mówi Sulik. – Wojna dotycząca ustawy o mediach oraz wojna między nadawcami prywatnymi a TVP trwałaby tak czy inaczej. Afera Rywina tyleż więcej zaciemnia niż wyjaśnia. Zaostrza ten spór.
Sulik nie jest w swych poglądach odosobniony. Podobnie mówią inni eksperci do spraw mediów. Karol Jakubowicz na sprawę patrzy szerzej: – We wszystkich krajach telewizja publiczna jest przedmiotem niekończących się walk. Wszędzie jest wrzawa i wojna, wszędzie nadawcy prywatni chcą ją zepchnąć z dominującej pozycji. Z różnym skutkiem.
Również mechanizm ataku wszędzie jest podobny. W krajach Europy Środkowo-Wschodniej zarzuca się telewizji publicznej, że jest w rękach polityków, więc jest niewiarygodna. Gdy radzi sobie ona z wyzwaniami rynku, atakuje się ją argumentami, że jest skomercjalizowana, że produkuje i emituje za mało programów misyjnych. Gdy tych programów jest dużo i telewizja traci widownię, wtedy dobija się ją opiniami, że jest nudna i nikt nie chce jej oglądać.

Telewizja zapomniana

W większości krajów naszego regionu te ataki zakończyły się powodzeniem. Na Węgrzech tamtejsza telewizja publiczna jest de facto bankrutem, utrzymuje się z dotacji państwa. Jeszcze w roku 1995 miała ponad 70% widowni, dziś – tylko kilkanaście. Rozbili ją politycy. Najpierw przenieśli jej drugi program na satelitę. A potem zaczęli się kłócić, kto ma telewizją rządzić. W wyniku kompromitujących przepychanek miesiącami telewizja nie miała prezesa albo miała ich dwóch.
W Czechach ustawowo ograniczono możliwość emisji reklam w tamtejszej CTV do 1%. Co uczyniło ją telewizją biedną i mało atrakcyjną. Do tego tradycyjnie doszły walki o fotel prezesa. Nie tak dawno mogliśmy niemal na żywo oglądać wielki strajk w praskim studiu, kiedy zespół wypowiedział posłuszeństwo nowemu prezesowi, związanemu z prawicą.
Podobną sytuację mamy na Słowacji. Tam nowy dyrektor państwowej telewizji ogłosił, że zwolni 1,2 tys. osób z 2 tys. pracowników oraz zmniejszy liczbę produkowanych programów o połowę. Bo słowacka telewizja ma 18 mln dol. długu.
A dlaczego śladem swych południowych sąsiadów nie poszła Polska?
Karol Jakubowicz wylicza przyczyny polskiej odmienności: – Telewizja publiczna w Polsce uniknęła karuzeli prezesów. Poza tym szybko zrozumiała, na jakim rynku funkcjonuje. Że marzenia o telewizji wysokiej jakości są samobójcze, że to widz dyktuje warunki. TVP potrafiła się zmienić (ale na gorsze!), nadąża za swoim widzem. Podporządkowała się reklamodawcom. Lecz dzięki temu dysponuje środkami i stać ją na kupowanie dobrych programów.
Jaki jest tego efekt? Telewizja publiczna na Węgrzech ma ledwie kilkanaście procent udziałów w rynku, a na Słowacji i w Czechach po dwadzieścia parę. Tymczasem TVP – ponad połowę. Tylko w Austrii telewizja publiczna ma większy zasięg (ale nie ma tam krajowych nadawców komercyjnych). Co więcej, w Europie notujemy tendencję zmniejszania się wpływów telewizji publicznych. Tymczasem TVP wciąż oscyluje na swoim wysokim poziomie. W roku 2000 miała 51% rynku, w roku 2001 – 49%, w roku 2002 – 52%.
Prezes TVP, Robert Kwiatkowski, patrząc na te dane, nie ukrywa zadowolenia: – Prywatni nadawcy wiedzą, że rywalizując z nami otwarcie w normalnej grze rynkowej, nie wygrają. Nie mają szans, jesteśmy lepsi. Mogą nam tylko dać radę, używając polityki. Ograniczając rozwój TVP ustawowymi zapisami. Psując nam wizerunek. Chcieliby zamknąć nas w klatce – tak żebyśmy nie mogli się rozwijać, żebyśmy nie mieli prawa do emitowania kanałów tematycznych, prawa do naszego archiwum, do emitowania reklam. Żebyśmy zwiędli. Ale się nie damy.

Po co ta wojna?

Jak to po co? Chodzi w niej o władzę i pieniądze.
Zacznijmy od pieniędzy. Otóż stacje telewizyjne dostają ponad 2 mld zł rocznie za emisję reklam. Połowa z tej kwoty trafia do TVP. – Wystarczy osłabić telewizję publiczną, tak o 10% – tłumaczy nam jeden z ekspertów. – Wówczas 100 mln zł trafia do nadawców prywatnych. Jak na polskie warunki to olbrzymia kwota. Można budować na niej wielkie przedsięwzięcia, tym bardziej że mamy w Polsce tak drogi kredyt.
Te pieniądze nie muszą trafiać tylko do komercyjnych telewizji, mogą zasilać także stacje radiowe, a nawet prasę.
Bardzo dużo mówił o tym podczas przesłuchań przed sejmową Komisją Śledczą Bolesław Sulik. Opowiadał, jak był wiosną 2002 r. w redakcji „Gazety Wyborczej”, gdzie rozmawiał z Adamem Michnikiem i wtedy przestrzegał, by „Gazeta” nie wchodziła w wojnę z telewizją publiczną, bo to „fałszywy front”. Wówczas szefowa Agory, Wanda Rapaczyńska, odpowiedziała, że ten front wcale nie jest fałszywy. – Wiedziałem, że Agora, pani Wanda Rapaczyńska i Piotr Niemczycki, uważają, że należy dążyć do ekspansji na rynek telewizyjny, że oni są klientem na możliwości, które mogą się otworzyć; w tym sensie oni też są ważnym uczestnikiem tej wojny – mówił Sulik. – Pamiętam także rozmowę z Piotrem Niemczyckim, kiedy narzekał, że siła reklamowa telewizji publicznej zaczyna działać jako hamulec, ograniczenie w prasie. Że bardziej zaczyna się opłacać wykupić czas reklamowy w telewizji publicznej, niż ogłaszać się w „Gazecie Wyborczej”. Wierzę mu, to wiarygodny ekspert w tych sprawach.
Pieniądze, walka o nie zjednoczyły nadawców prywatnych. Mogliśmy obserwować to w ubiegłym roku, gdy nadawcy – Polsat, TVN, Radio Zet, ZPR (Radio Eska) i RMF FM – dowodzeni przez Agorę wspólnie negocjowali z rządem kształt ustawy o mediach.
– Nam chodzi o życie – argumentowała wówczas Wanda Rapaczyńska. A inni nadawcy dodawali, że TVP wzmocniona o archiwa, kanały tematyczne i większe pieniądze z abonamentu zadusi konkurencję.
– Chodziło mi o żywotne interesy TVP, której kosztem rząd chciał zawrzeć kompromis z nadawcami prywatnymi – mówił Robert Kwiatkowski, ostrzegając, że gdy ustawodawca zabierze TVP możliwość zarabiania pieniędzy na sprzedaży reklam, ona tego nie wytrzyma.
Nie dziwmy się więc, że gdy w sprawę zaangażowały się takie siły i wytoczyły wszystkie swoje działa, ustawa o mediach utknęła w Sejmie.
A teraz porozmawiajmy o władzy. Każdy polityk to wie, większość opinii o otaczającej nas rzeczywistości czerpiemy z programów telewizyjnych. To one, manipulując mniej lub bardziej inteligentnie (a manipulują zawsze, począwszy od selekcji informacji, które nam są przekazywane), mówią, co jest słuszne a co nie, kto jest wart szacunku, a kto pogardy.
Siła mediów masowych jest w naszych czasach tak wielka, że niektórzy wręcz twierdzą, że nie są one żadną czwartą władzą, ale pierwszą.
Ich wpływ na bieżącą politykę jest olbrzymi. Na szczęście fakt, że tych mediów jest dużo, że są tu i publiczni, i prywatni, że rynek jest rozdrobniony, powoduje, że zwykły zjadacz chleba jest jeszcze w stanie zachować resztki niezależności i zdrowego rozsądku.

Jaka cywilizacja?

Ale ten spór ma jeszcze jeden wymiar – cywilizacyjny.
Polska to nie tylko Warszawa i Kraków, to setki mniejszych miejscowości, w których telewizja jest jedynym oknem na świat. W tych miejscowościach człowiek stoi przed prostym wyborem: albo stać go na antenę satelitarną i abonament na najlepsze programy – wtedy okno na świat ma szeroko otwarte – albo też skazany jest na ofertę telewizji ogólnodostępnych.
I od tego, jaka będzie ta oferta, zależy w dużym stopniu kapitał, z jakim wejdzie w życie.
Oferta stacji komercyjnych jest oczywista – to głównie tania rozrywka, teleturnieje, reality show i talk show, południowoamerykańskie telenowele.
A oferta telewizji publicznej? Jej słynna misja?
Tu opinie ekspertów są podzielone, tak jak podzielone są opinie, czym jest misja. Czy są to programy tzw. wysokiej kultury, czy też porządnie robione programy popularne na dobrym poziomie, które niosą dziś TVP.
W każdym razie telewizję publiczną można zmusić, by emitowała programy, nie bacząc, że będzie miała mniej widzów i niższe wpływy z reklam, a telewizję komercyjną – już nie.
Można zmusić TVP do emitowania programów edukacyjnych, kulturalnych, debat poszerzających świadomość obywatelską. Jest do tego wiele narzędzi, np. licencje programowe, których ideę zapisano w projekcie ustawy o mediach.
Można więc odrzucić liberalny model społeczeństwa (masz pieniądze – masz wszystkie programy, nie masz pieniędzy – to oglądaj tanią rozrywkę) na rzecz modelu bliższego wyobrażeniom socjaldemokracji. W którym telewizja publiczna, nie kierując się fetyszem oglądalności i zysku, będzie pełniła obywatelską rolę.
Można, tylko na razie, i politycy, i środowiska opiniotwórcze pochłonięte wojną o media o tych sprawach nawet nie chcą rozmawiać.
– Mówiłem to Komisji Śledczej – analizuje Bolesław Sulik. – Otóż w jakiś sposób została przez nadawców prywatnych podjęta zbiorowa decyzja, żeby przydusić telewizję publiczną, a nie zajmować się niczym innym. Nie zajmować się sposobami ograniczenia komercjalizacji TVP, np. poprzez licencje programowe… Nie zajmować się sprawami multipleksów (naziemne platformy cyfrowe), które rozwiązałyby głód częstotliwości, tak odczuwany przez nadawców komercyjnych. To zostało odsunięte, zamiast tego jest walka analogiczna do walki politycznej, takie polskie piekło. Chodzi o pokonanie TVP nie normalną drogą konkurencji rynkowej, ale przez atak polityczny. Afera Rywina w tej wojnie spadła z nieba. Bo i bez tego ta wojna by trwała.

Kto za kim stoi?

Karol Jakubowicz, który widział już niejedną wojnę telewizji prywatnych z publiczną, przypomina, że ważnym ich elementem jest szukanie sojuszników. – Im telewizje komercyjne są mocniejsze, tym mają więcej przyjaciół polityków.
Tę zależność widać już wyraźnie w Polsce. W Sejmie poprzedniej kadencji działała nieformalna grupa polityków AWS, wielokrotnie opisywana, którą nazywano PPS, czyli Partią Prezesa Solorza. Byli to głównie politycy tzw. spółdzielni, małych ugrupowań wchodzących w skład AWS. Dziś funkcjonują oni na marginesie polityki, ale parę lat temu mogliśmy przeczytać w prasie, jak pilnują w Sejmie interesów Polsatu. A także o ich interesujących spotkaniach z prezesem Solorzem.
Zresztą Solorz znów znalazł się w centrum wydarzeń. Bo, zgodnie z logiką komentatorów sprawy Rywina, to on był jej praprzyczyną – a raczej jego chęć sprzedania Polsatu Agorze. Wśród ekspertów medialnych krążą zresztą opinię, że transakcja ta być może została już wstępnie przeprowadzona i zadatkowana. – Proszę mi wytłumaczyć – pyta jeden z nich – jak to się stało, że rok temu Solorz był na krawędzi, nie miał ani grosza, a potem przebudował „Informacje” i kupił Elektrim. Skąd wziął na to pieniądze? Od Agory czy od Murdocha?
Wracając do czasów AWS – innym przejawem gry z mediami była decyzja Emila Wąsacza, ministra skarbu w rządzie Buzka. Wąsacz nie pozwolił, by telewizja tworzyła kanały tematyczne, storpedował też ideę ogólnonarodowej platformy cyfrowej. Wówczas mówiło się, że zrobił to pod wpływem lobbystów z Wizji TV, którzy lansowali własną platformę cyfrową, a także by pomóc Polsatowi. Co ciekawe, na tamtej decyzji ministra skarbu skorzystał najbardziej Mariusz Walter, który zdążył wystartować z kanałem informacyjnym TVN 24.
Teraz także w wojnę zaangażowali się politycy. Ci z Platformy, a także z PiS, mówią głosem nadawców komercyjnych. Gdy Rada Nadzorcza TVP nie chciała zawiesić Roberta Kwiatkowskiego, dwoje jej członków – wiceprzewodnicząca Unii Wolności, Anna Popowicz, i Andrzej Liberadzki, mianowany przez byłą minister skarbu, Aldonę Kamelę-Sowińską – podało się do dymisji. Na miesiąc przed upływem kadencji.
TVP bronią jedynie ci z lewicy. Chociaż nie dorównują w swym zapale kolegom z prawicy. – Lewica to najbardziej bojaźliwa formacja w Polsce – konstatuje ze smutkiem Robert Kwiatkowski. – Wygląda na to, że w tej wojnie jesteśmy sami.

Sumienie TVP

A dlaczego tak bierna, co widać zwłaszcza na tle aktywności mediów komercyjnych, jest w tych polemikach sama TVP?
– Jesteśmy sparaliżowani, bo mamy nieczyste sumienia – mówi jeden z ważniejszych ludzi pracujących w TVP. Te nieczyste sumienia to wpadki, które telewizji publicznej się przytrafiły, oraz zarzuty o stronniczość. A także konformizm panujący wśród jej pracowników. – Każdy człowiek umiera tu ze strachu, jeśli musi się wychylić, bo a nuż komuś się narazi? – mówi nasz rozmówca (też się zastrzega: mojego nazwiska tu nie ma…). – Lepiej więc przeczekać. Jest też coś takiego jak ogólna atmosfera. Bo każdy od nas coś chce: gazety – żeby je cytować i zapraszać ich dziennikarzy, aktorzy – żebyśmy kręcili filmy, politycy – żeby byli pokazywani, samorządowcy – żebyśmy przyjechali z patronatem. Więc z jednej strony, chcą, a z drugiej, atakują, i to jeszcze argumentami nadawców komercyjnych. Całe szczęście, że mamy za sobą widzów.
Podobnie uważa Bolesław Sulik. – TVP jest strukturalnie tchórzliwa – mówi. – Instynkty ludzi, którzy przez większość życia pracowali w telewizji publicznej, mówią im, że przede wszystkim nie należy się wychylać, szczególnie w sytuacji ataku. No cóż, w tej chwili atmosfera jest fatalna. Nie powstał u nas żaden sztab, który by próbował kierować obroną telewizji publicznej. Od czasu do czasu ktoś odpowiada, ale nie ma takiej systematycznej akcji. Wydaje mi się, że jeśli chodzi o nadawców prywatnych, jest inaczej. Że tam istnieje jakaś koordynacja.
Sulik dodaje, że „paraliż” TVP to także efekt parytetów partyjnych, które ukształtowały radę nadzorczą i zarząd. – Te parytety osłabiają zarząd – twierdzi. – Podobnie jak i Telewizyjna Agencja Informacyjna, gdzie za dużo jest dworskich materiałów. Które – notabene – rządzącym nie pomagają. Ale zawsze przypominam, że w Wielkiej Brytanii, w BBC szefostwo jest wybierane z klucza politycznego. Decyzją premiera. I nie ma to wpływu na dziennikarskie standardy. To jest kwestia zwyczaju politycznego, oni nie potrzebują tak demokratycznych ustaw jak my.
Tylko że ze zwyczajem jest tak jak z angielskim trawnikiem, trzeba go strzyc i podlewać przez sto lat…
– Atak na rzekomo czerwoną TAI, jednostronne relacje utrudniają zmiany, usztywniają zaatakowanych – analizuje Sulik. – Patrzyłem na relacje ze sprawy Rywina, na wojnę w Iraku, to jest dosyć bezstronne. Gdyby przyjechał do Polski ekspert np. z Genewy i popatrzył na programy informacyjne w TVP, uznałby je za przyzwoite. Moje siostry, które mieszkają w Wielkiej Brytanii i poprzez TV Polonia odbierają „Panoramę” i „Wiadomości”, mówią, że wolą je oglądać, jeśli chodzi o bezstronność, niż programy telewizji brytyjskiej. Wśród telewizji komercyjnych przykładem profesjonalnego programu jest TVN 24 – przyzwoity, dobrze zorganizowany. Bardzo pozytywnie różni się od „Faktów” będących programem całkowicie propagandowym. „Fakty” robi się bardziej żywo od programów TAI-owskich, natomiast są skandaliczne, jeśli chodzi o standardy. Nie znoszę tego obyczaju, że reporter musi na końcu informacji wygłosić autorytatywnie komentarz, jednocześnie odwołując się do najbardziej pospolitych uprzedzeń widowni. Ale widocznie tego się oczekuje i w sensie rynkowym to się sprzedaje. Nie mam więc wielkich wyrzutów sumienia, jeśli chodzi o program TAI, chociaż dałoby się tu wiele zmienić na lepsze.

Zmiany

Lista zmian, które można by przeprowadzić w TVP, wciąż jest długa. A co gorsza, każdy, kto rozmawia o telewizji publicznej, widzi ją inaczej.

Jednych złości „dworski” TAI, inni z kolei twierdzą, że gdzieś muszą się dowiadywać, co robi rząd. Prawda więc pewnie leży pośrodku – widzowie są zadowoleni, gdy dowiadują się kompetentnie o sprawach, którymi zajmuje się rząd. Natomiast złości ich, gdy premier czy ministrowie pokazywani są bez sensu. Patrząc na notowania rządu, wydaje się, że ta prawda powinna się przebić do świadomości decydentów…
– Idea telewizji publicznej polega na tym, że jej szefostwo ma chronić dziennikarzy przed wpływami polityków – komentuje prof. Wiesław Godzic. – Tymczasem TVP jest upolityczniona. Są tam widoczne sympatie w stosunku do niektórych partii. Należy jednak podkreślić, że gdyby władzę w TVP przejęła prawica, szala przechyliłaby się na drugą stronę. Może więc powinniśmy wrócić do publicznej debaty nad kształtem telewizji publicznej?
Tradycyjnie najwięcej uwag jest do programów misyjnych, do wszystkiego, co nie jest publicystyką i informacją. – Koledzy z TVP tak się rozhulali, że nie chcą już robić siermiężnej telewizji i powstały te wszystkie biesiady – zgryźliwie komentuje Marek Markiewicz. – Tymczasem stacje komercyjne zaczynają przejmować zadania telewizji publicznej. „Śniadanie z Radiem Zet”, „Polityczne graffitti”, bloki reportażowe – to audycje wykraczające poza czysto komercyjny wymiar.
A Wiesław Godzic dodaje: – W przypadku TVP nie można mówić o programie najwyższej jakości. Jej ramówka to groch z kapustą. Tą telewizją trzeba wstrząsnąć. Jedynka powinna być programem na najwyższym poziomie, spełniającym czystą misję.
A może rzecz leży w odpowiednich proporcjach? Bo mamy prawo złościć się na programy typu „Jaka to melodia”. Ale z drugiej strony, nie sposób nie zgodzić się z Karolem Jakubowiczem, wielkim zwolennikiem programów misyjnych, który mówi tak: – TVP nie jest suwerenna programowo, bo w 70% zależy od reklamy. Więc albo zgadzamy się na to, że dobre programy będą przesuwane na późniejsze godziny, albo na to, że TVP zwolni kolejnych 500 pracowników…
Po korytarzach TVP krąży też pomysł wprowadzenia kolejnej śluzy oddzielającej dziennikarzy od decydentów, wprowadzenie instytucji „redaktora naczelnego TVP”. Tylko że de facto taka śluza w postaci dyrektorów generalnych i szefów anten już istnieje…
– Pomstowanie, jaka to zła jest telewizja publiczna, naprawdę nie ma na celu jakiejś naprawy, ale zdobycie terytorium – mówi Sulik. Terytorium – przez nadawców prywatnych, terytorium – przez polityków prawicy.
Więc bój trwa.


Program, pieniądze i widownia, czyli tort prezesa Kwiatkowskiego

TVP na zarzuty, że produkuje zbyt wiele komercji, a zbyt mało programów misyjnych, odpowiada, że rzeczywistość jest zupełnie inna. W oficjalnych wydawnictwach TVP można przeczytać, że telewizja przeznacza rocznie 100 mln zł na produkcję filmów i jest największym w Polsce producentem filmowym. Na programy o tematyce kulturalnej przeznacza 130 mln zł, a na Teatr TV – 15 mln zł.
47% emitowanego programu TVP stanowi tzw. oferta misyjna (audycje o kulturze i sztuce, programy edukacyjne, dokumentalne, informacyjne, dla dzieci oraz sportowe). 44% to oferta komercyjna, czyli fabuła i rozrywka. Natomiast stacje komercyjne przeznaczają na gatunki komercyjne 64% swojego czasu antenowego, zaś na ofertę misyjną – 20%.
Drogie programy misyjne jak na standardy TVP gromadzą niewielką widownię, choć liczy się ona w setkach tysięcy osób.
Najchętniej oglądany jest poniedziałkowy Teatr Telewizji – średnio 3,4% ogółu widzów (1 mln 240 tys.). Najmniej – zaledwie 0,6% Polaków (nieco powyżej 200 tys.) – ogląda koncerty muzyki poważnej. W 2002 r. TVP wyemitowała 143 spektakle. Telewizja publiczna emituje również audycje religijne: „Ziarno”, „Raj”, „Słowo na niedzielę”. Wśród pozycji publicystycznych popularnością cieszą się zwłaszcza programy interwencyjne „Sprawa dla reportera”, „Zawsze po 21” i „Magazyn Ekspresu Reporterów”. A także cykle dokumentalne: „Zielona karta”, „Modelki” oraz „Przedszkolandia”.
Telewizja relacjonuje też takie imprezy jak: Warszawska Jesień, Festiwal Beethovenowski, Wratislavia Cantas, Festiwal im. J. Kiepury, Festiwal Chopinowski w Dusznikach Zdroju czy Przegląd Piosenki Aktorskiej.
Za sprawą regionalnej Trójki w telewizji pojawiło się również więcej programów o sprawach lokalnych społeczności, o mniejszościach.


Podział ramówki TVP
publicystyka – 16,5%
informacja – 7%
fabuła – 38,3%
religia – 1,7%
popularyzacja wiedzy – 5,1%
sport – 4,9%
rozrywka – 6,6%
teatr i muzyka poważna – 0,8%
dokument – 6,9%
reklama – 8,5%
oprawa, czyli zapowiedzi prezenterów – 3,7%.

W telewizji publicznej na etatach pracuje 4,7 tys. osób i działa ponad 20 związków zawodowych. TVN zatrudnia 420 pracowników, a Polsat – 450.


Siła osobowości
Potęga TVP wynika nie tylko z jej mocnej pozycji pod względem oglądalności oraz na rynku reklam. Do jej sukcesu w znacznej mierze przyczyniają się również wylansowane przez nią osobowości. W TVP pracują takie znakomitości jak: Grażyna Torbicka, Iwona Schymalla, Jolanta Pieńkowska, Katarzyna Dowbor, Tomasz Kamel, Kamil Durczok, Andrzej Turski i Elżbieta Jaworowicz. Ostatnim trafionym nabytkiem okazała się Magda Mołek. Z niesamowitej intuicji medialnej (w środowisku dziennikarskim określa się ich jako „zwierzęta medialne”) słyną ludzie, którzy zaczynali swoją karierę w telewizji publicznej i poświęcili tej firmie lata swojego życia. Zalicza się do nich m.in. Ninę Terentiew, dyrektorkę telewizyjnej Dwójki, Sławomira Zielińskiego, szefa Jedynki, Macieja Kosińskiego, dyrektora programowego TVP, Andrzeja Fidyka, twórcę sukcesu dokumentu, Halszkę Wasilewską, która wymyśliła „Kawę czy herbatę”, Elżbietę Skętkowską, autorkę „Szansy na sukces”, oraz Andrzeja Kwiatkowskiego, prowadzącego „Tygodnik Polityczny Jedynki”.
W przeciwieństwie do telewizji publicznej, stacje komercyjne nie mogą się poszczycić zbyt wieloma znanymi nazwiskami. Polsatowi udało się wylansować właściwie tylko jedną znaną postać: Dorotę Gawryluk, prowadzącą „Informacje”. Nieco lepiej wygląda sytuacja TVN, którego sztandarową postacią jest Tomasz Lis (w gruncie rzeczy wylansowany przez TVP). Strzałem w dziesiątkę okazało się także zatrudnienie Justyny Pochanke, będącej właściwie jedynym wielkim odkryciem Mariusza Waltera.


Andrzej Zarębski, ekspert ds. mediów

TVP jest dobrą telewizją, jeśli zważyć całość nadawanego programu, ale na rynku zachowuje się tak, jakby chciała zastąpić nadawców komercyjnych. Wiele wartościowych programów adresuje tylko do tych widzów, którzy cierpią na bezsenność.
Telewizja publiczna jest w stanie uchronić się przed naciskami z zewnątrz, ale jest bezradna wobec układów wewnętrznych. Dziennikarz, nawet bez poleceń służbowych, zastanawia się, czy robiony przez niego materiał będzie się podobał. W TVP pracuje wielu świetnych twórców, powstaje wiele wartościowych programów, ale generalnie atmosfera jest niedobra.
Najważniejsza na rynku jest możliwość współistnienia. Stałoby się źle, gdyby TVP znikła z rynku. Wiem, że nadawcy komercyjni byliby gotowi wspierać na swoich antenach uszczelnienie systemu abonamentowego, oczekując w zamian ograniczenia jej działalności komercyjnej.

 

Wydanie: 17/2003, 2003

Kategorie: Media

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy