Ten głupi polski Sejm

Ten głupi polski Sejm

Reakcje polityków i mediów wykazały, że w Niemczech wciąż kwitną antypolskie uprzedzenia

Politycy i media nad Renem przyjęli uchwałę polskiego Sejmu w sprawie odszkodowań wojennych z gniewem, irytacją i niedowierzaniem. Tylko nieliczni przyznają, że obecna burza jest następstwem prowokacyjnych żądań Pruskiego Powiernictwa i dwuznacznej polityki rządu RFN.
„Berliner Zeitung” uważa, że uchwała Sejmu jest z prawnego punktu widzenia nonsensowna i politycznie głupia. Polski parlament „zdyskredytował się”, bowiem przyjął „budzący grozę” dokument, będący wyrazem „radykalnego, fałszywego, patriotyzmu”.
Dziennik „Kölnische Rundschau” uznał rezolucję Sejmu za „niepotrzebną, całkowicie pozbawioną umiaru i wynikającą ze złej woli”.
Przypomnijmy, że Sejm niemal jednomyślnie przyjął uchwałę wzywającą polski rząd do wynegocjowania od Niemiec reparacji za straty wojenne, a rząd RFN do uznania majątkowych roszczeń wypędzonych za nieuzasadnione. Przewodniczący partii socjaldemokratycznej, Franz Müntefering, od razu dostrzegł w tym „fragment prowokacji” i przypomniał, jak to Niemcy pomagały Polsce w przystąpieniu do UE. Podobne mniej lub bardziej zawoalowane żale na niewdzięcznych Polaków przewijały się w wielu wystąpieniach polityków i komentarzach prasowych. Berliński „Welt am Sonntag” pisał o „polskiej prowokacji” już w tytule. Wysokonakładowy dziennik „Bild” (niemiecki odpowiednik „Faktu”) wyliczał, że do 1990 r. Niemcy wypłaciły bezpośrednio państwu polskiemu ponad 7 mld euro, a oprócz tego 2 mld euro w ramach rekompensaty za straty wojenne (w domyśle – nie ma powodów do dalszych wypłat). „Bild” straszył, że Polacy szacują swe straty w wyniku II wojny światowej na 820 mld euro. Na łamach tabloidu rzecznik prasowy byłego kanclerza Helmuta Kohla powiedział, że po tym jak polski parlament zażądał reparacji, można zadać gorzkie pytanie: „Czy Szczecin, Wrocław i Gdańsk to jeszcze za mało?”.
Wiceprzewodniczący liberalnej partii FDP, Werner Hoyer, mówił o czarnym dniu w delikatnych stosunkach polsko-niemieckich.

Liczni przyjaciele Polski

w Republice Federalnej nie szczędzili wysiłków na rzecz pojednania, lecz po rezolucji Sejmu są przerażeni.
Hoyer oczekuje, że w polskim parlamencie rozlegną się wkrótce „głosy rozsądku”. Ekspert CDU w sprawie polityki zagranicznej, Friedbert Pflüger, określił przyjętą przez polskich posłów uchwałę jako „głupią odpowiedź” na żądania organizacji wypędzonych Pruskie Powiernictwo. Były minister i chadecki ekspert od prawa konstytucyjnego, Rupert Scholz, wyraził opinię, że polskie roszczenia odszkodowawcze są bezzasadne, jednak ci niemieccy „wypędzeni”, którzy będą dochodzić swych praw na drodze sądowej, mają pewne szanse na wygraną. Scholz dodaje obłudnie, że państwo nie może przecież zabronić składania skarg osobom prywatnym. „Kölnische Rundschau” uznał tę opinię za politycznie głupią, gdyż wywołującą lęki wśród Polaków, z formalno-prawnego punktu widzenia jednak poprawną.
Szef niemieckiej dyplomacji, Joschka Fischer z Partii Zielonych, zauważył, że „współwinę” za rezolucję Sejmu ponosi szefowa CDU, Angela Merkel. Poparła ona budowę Centrum przeciwko Wypędzeniom w Berlinie, co, zdaniem Fischera, zwiększyło niepokój Polaków.
Politycy i komentatorzy stwierdzają gremialnie, że Polska zrezygnowała z reparacji wojennych w oświadczeniu z 1953 r. i w późniejszych traktatach, toteż, nawet gdyby podjęła taką próbę, odszkodowań na drodze prawnej nie uzyska. Ale Johannes Singhammer, deputowany do Bundestagu z bawarskiej CSU, ostrzegł rząd federalny przed lekceważeniem rezolucji Sejmu. Konieczność wypłaty miliardowych odszkodowań oznaczałaby zaostrzenie sytuacji na rynku pracy w Niemczech, a „ludzie musieliby przygotować się na zaciskanie pasa”. Zdaniem Singhammera, nie wystarczy, że polski rząd odrzuca uchwałę parlamentu. Aby złagodzić obecne napięcia między Warszawą a Berlinem władze polskie powinny wykonać kilka gestów – zwrócić niemieckie dobra kultury (dziennik „Die Welt” pisze, że w ciągu ostatnich pięciu lat Polska oddała Niemcom tylko jedno dobro kultury, a mianowicie Biblię Lutra). Dziennik „Neue Ruhr Zeitung” ostrzega, że gdyby – co jest bardzo nieprawdopodobne – domagająca się odszkodowań Polska zwyciężyła przed międzynarodowym sądem, wywołałoby to lawinę roszczeń odszkodowawczych ze strony innych państw. Zapewne jako pierwsza Rosja wystąpiłaby do Polski o swój udział w niemieckich reparacjach wojennych, do czego, zgodnie z układem poczdamskim, ma prawo. Potem należałoby wynegocjować traktat pokojowy (kończący II wojnę światową), którego nie ma do tej pory. Nie przyniósłby on jednak Europie pokoju, lecz wywołałby ostry kryzys.
Niemieccy komentatorzy przyjęli z zadowoleniem fakt, że rząd RP nie uznaje uchwały Sejmu i uważa kwestię odszkodowań za zamkniętą, przypominają jednak, że żaden poseł nie potrafił „w atmosferze pompatycznego patosu” („Berliner Zeitung”) zagłosować przeciw rezolucji, która dla stosunków polsko-niemieckich okaże się „zatrutą studnią”. A przecież najpóźniej za kilka miesięcy w Polsce odbędą się wybory. Podczas kampanii politycy z pewnością będą grać na nacjonalistycznych i antyniemieckich strunach.
„Welt am Sonntag” uważa, że po wejściu do EU Polska aż „tryska pewnością siebie”. Dowiodła tego, m.in. bezpardonowo walcząc o głosy w Radzie Unii Europejskiej. Należałoby, aby także rząd niemiecki wykazywał nieco z tej polskiej pewności siebie – w interesie szczerego pojednania między dwoma narodami. Magazyn pisze, że rezolucja Sejmu jest afrontem wobec kanclerza Schrödera, który przecież 1 sierpnia jasno powiedział w Warszawie, że rząd federalny nie będzie popierał roszczeń wypędzonych przed międzynarodowymi sądami. „Czyż słowo niemieckiego kanclerza w Polsce nie znaczy nic?”, pyta także „Frankfurter Allgemeine Zeitung?” Ale niektóre media, takie jak „Süddeutsche Zeitung”, zwracają uwagę, że oświadczenie kanclerza wywołało nie tylko satysfakcję, ale także zamieszanie. Niemieckie urzędy nadal kierują bowiem domagających się odszkodowań „wypędzonych” do sądów w Polsce. Lewicowy tygodnik „Jungle World” zwraca uwagę, że w kontaktach ze słabszymi państwami Berlin popiera pretensje wysiedlonych bardziej stanowczo. Oto w czerwcu br. rząd federalny wyraził wobec władz Chorwacji zainteresowanie tym, aby wypędzeni z tego kraju Niemcy otrzymali rekompensatę.
Socjalistyczny magazyn „Junge Welt” w artykule „Obraz wroga – Polska”, podkreśla, że oświadczenie kanclerza, który zresztą po najbliższych wyborach utraci swój urząd, nie uspokoi Polaków, dopóki nie zostanie ujęte w formie wiążącej z punktu widzenia prawa międzynarodowego. Tym bardziej że związki wypędzonych nie znajdują się na marginesie politycznego spektrum Republiki Federalnej, lecz są mocno

zakotwiczone w jej elitach.

Celem rezolucji Sejmu nie było uzyskanie odszkodowań, lecz wystąpienie przeciwko stałej agresji związków „wypędzonych” i przypomnienie prawdy historycznej. To przecież hitlerowskie Niemcy napadły na Polskę, aby unicestwić jej państwowość, naród zaś zmienić w niewolników. Wyrządzonych przy tym strat – milionów zabitych i spalonej ziemi, nie można porównywać z losami Niemców wysiedlonych po zwycięstwie nad faszyzmem. Gdyby Polacy rzeczywiście chcieli dokonać rachunku krzywd, ciężar niemieckiego długu byłby przytłaczający – takie właśnie jest przesłanie z Warszawy – pisze „Junge Welt”.
Według „Frankfurter Allgemeine Zeitung”, taktyka kolejnych rządów federalnych, liczących, że miliony „wypędzonych” Niemców powoli wymrą i problem sam się rozwiąże, zawiodła. Aby zapewnić Polakom i Czechom pełne bezpieczeństwo, państwo niemieckie powinno zobowiązać się do zaspokojenia roszczeń swych obywateli.
Dziennik „Hamburger Abendblatt” zwraca uwagę, że zaufanie między Polską a Niemcami to wciąż delikatna roślina, którą należy starannie pielęgnować. Polskie lęki mogą być przesadzone, być może roznieciły je obecne niemieckie pretensje do przewodzenia w Europie. Ale 60 lat, które upłynęły od zakończenia wojny, to w skali historycznej niewiele. Niemcy powinni o tym pamiętać – pisze gazeta.
Być może, najbardziej niepokojące jest to, że w głosach oburzenia na niewdzięcznych, butnych i głupich sąsiadów zza Odry znów ożywają stare, nieprzyjazne Polakom resentymenty. Szczególnym taktem popisał się socjaldemokratyczny polityk Peter Glotz, jeden z inicjatorów budowy Centrum przeciwko Wypędzeniom. Powiedział on, że teraz Polacy muszą powstrzymać swój narodowo-katolicki fundamentalizm. Według „Junge Welt”, Struck pokazał maniery pruskiego arystokraty. Jak twierdzi publicysta magazynu, „obraz polskiego wroga” zmienia się w Niemczech z upływem czasu. Wcześniej odpowiedzialnością za wszelkie zło w stosunkach polsko-niemieckich obarczano „brutalną władzę komunistyczną”. Obecnie winowajcami stają się „bohaterowie z „Solidarności”.


Łaski nie robią

List 70 osobistości niemieckich, w którym zrzekają się roszczeń wobec Polski (dokładnie wyszczególniając, z jakich majątków rezygnują), jest znaczącym gestem na tle fali oburzenia po uchwale Sejmu w sprawie reparacji od Niemiec. Ba, w rozumieniu wielu obserwatorów, a pewnie i samych sygnatariuszy, to wyraz szlachetności wobec strony polskiej. W istocie jednak jest dokładnie tak samo, jakby król szwedzki łaskawie zrezygnował z Niderlandów, ofiarowywanych mu przez Sobiepana Zamoyskiego. Zamoyski Niderlandów nie miał – i tak samo 70 „dobrych Niemców” nie ma jakichkolwiek roszczeń wobec Polski, z których mogliby rezygnować. Powiedzmy jasno – takie roszczenia nigdy im nie przysługiwały i nie przysługują, podobnie jak milionom innych tzw. wypędzonych. Warto tu ponownie przypomnieć, że ani w szeroko pojętym prawie międzynarodowym, ani wspólnotowym, ani oczywiście w polskim nie ma żadnych podstaw prawnych do zasądzenia odszkodowania lub zwrotu mienia Niemcom, którzy po wojnie utracili własność w Polsce. Owszem, mogą oni próbować dochodzenia swych racji przed sądami. Takie prawo przysługuje wszak każdemu i tu akurat strona polska nie może mieć pretensji do władzy niemieckiej, że nie zakazuje swym obywatelom korzystania z dróg sądowych. Bo nawet gdyby chciała, to nie może. Tylko że skuteczność takich pozwów byłaby równa zeru, co „wypędzeni” rozumieją i dlatego nie wnieśli dotychczas żadnych spraw przeciw stronie polskiej.
Autorzy listu piszą: „Z krzywd wyrządzonych nam i naszym przodkom (…) nie wyciągamy żadnych roszczeń wobec dawnych majątków”. Szanowni Państwo! Przecież Wy, elita narodu niemieckiego, wiecie, że te roszczenia są bez szans. Zamiast czynić z konieczności cnotę, powiedzcie więc jasno: „Nie przysługują nam żadne roszczenia”. Ten gest będzie przez Polaków przyjęty z szacunkiem. A co do krzywd wspomnianych w liście – Czy Państwo aby nie zapominają, kto i dlaczego w tej wojnie był krzywdzicielem, a kto krzywdzonym? Więc proszę się nie dziwić, że trudno nam być wdzięcznymi za łaskawą rezygnację z czegoś, co Państwu się nie należy. Na koniec wypada zapytać: jeśli nawet elity – ludzie obiektywnie i życzliwie nastawieni do Polski – uważają, że przysługują im roszczenia, z których mają prawo zrezygnować, to jaki musi być stan świadomości tzw. przeciętnych Niemców?
Andrzej Dryszel

Wydanie: 2004, 39/2004

Kategorie: Świat

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy