Bywa, że wydarzenia same przez się drobne, przygnębiają nas albo złoszczą przez to, co ujawniają, o czym świadczą. Utkwił mi w głowie przypadek szczególnej, zadowolonej z siebie i aktywnej bezmyślności, o którym z właściwą sobie ironią pisał Daniel Passent w „Polityce” (12 czerwca 2010). W miejscowości Świerklany chciano nadać przedszkolu imię Juliana Tuwima. Władze miejscowe myślące zupełnie jak centralne na to się nie zgodziły. Wójt zadał sobie trud zaznajomienia się z materiałami zebranymi na Juliana Tuwima. „Jest tam film – powiedział – w którym jego przyjaciele mówią m.in. o tym, że był komunistą i propagował idee Stalina. (…) Jego trumnę wystawiono w Towarzystwie Przyjaźni Polsko-Radzieckiej. (…) Dostarczono nam płytę z filmem sugerującym związki Juliana Tuwima z PRL”. W Świerklanach i innych miejscowościach (bo nie jest to przypadek odosobniony) trzeba „sugerować” fakty oczywiste i bezsporne. Jak widzimy, „gdzieś w mordobijskim powiecie”, właściwie we wszystkich powiatach, jest realizowana dekomunizacja zgodnie z „prawem Pięty” (posła PiS, który doprowadza do krańcowości każdy projekt ustawy, jakiego się tknie, i co ciekawe, pociąga za sobą sejmową większość PO-PiS). Nie wiem, co we wspomnianym filmie mówią teraz o Tuwimie jego przyjaciele, najczęściej natykam się na to, co mówią nieprzyjaciele. Nikt nie przeczy, że był wspaniałym poetą (może nie nikt, ale wielu), odmawia mu się za to innych, zwyczajniejszych zalet intelektualnych, a nawet moralnych. Dyskwalifikujące Tuwima oceny można spotkać w miejscach najniespodziewańszych, na przykład w „Gazecie Wyborczej”, gdzie kiedyś przeczytałem, że był politycznie „naiwny”. Być może dziennikarz chciał go jakoś usprawiedliwić i nie znalazł lepszego określenia. Już to, że młodsi ludzie w najlepszym razie sądzą, że Juliana Tuwima trzeba usprawiedliwiać, jak najgorzej świadczy o dzisiejszych rozeznaniach moralnych, literackich i politycznych. Kiedyś w jednej z korytarzowych rozmówek skrzyżowaliśmy z kolegą swoje gusty poetyckie; on powiedział, że uwielbia Tuwima, ja odrzekłem, że stanowczo wolę Miłosza. Po niejakiej chwili naszła mnie niepewność co do własnych upodobań literackich, ale odkładając poezję chwilowo na bok, jeśli chodzi o poetów jako ludzi, to z jakichś niezbyt jasnych powodów wolę „naiwnego” politycznie Tuwima od niewątpliwie bardzo rozumnego i przebiegłego Miłosza. W przedmowie od „Balu w Operze” Czesław Miłosz napisał, rzekomo przytaczając opinię Józefa Wittlina, że „to, iż człowiek tak głupi [jak Tuwim] pisze tak wspaniałe wiersze, jest dowodem na istnienie Boga”. Na zebraniu w Domu Literatury w Warszawie Józef Hen sprostował zdanie Miłosza, wykazując, że Wittlin nie powiedział słów, które mu przypisano, przeciwnie, wyrażał się o Tuwimie z wielką, bezwarunkową admiracją. Dyskwalifikacja intelektualna autora „Kwiatów polskich” pochodzi od Miłosza. Józef Hen pisze w „Dzienniku 2000-2007”, że chociaż można było się spodziewać, że na wieczór pamięci Tuwima przyszli ludzie mu życzliwi, to jednak sprostowanie sądu Miłosza wcale nie zostało ciepło przyjęte. „Naruszyłem tabu. Skrytykowałem publicznie świętość”. Miłosz potrafił czasem bardzo dotkliwie regulować swoje, nie zawsze zrozumiałe porachunki z pisarzami, uciekając się niejednokrotnie w takich przypadkach do przemyślanej asekuracji. W tym przypadku asekurował się Wittlinem. O wiele perfidniej szkodził Gałczyńskiemu, którego w przypisie, w amerykańskim wydaniu swojego „Traktatu poetyckiego” skojarzył z nazistowską poezją typu „Horst Wessel Lied”. Do jakiego stopnia taki postępek był rozmyślnie postanowiony, a do jakiego był przymusem wynikającym z wrodzonych cech umysłu? Można na ten temat długo dywagować. W liście do Thomasa Mertona (T. Merton, Cz. Miłosz, „Listy”, 2003) pisze: „Jeden z moich przyjaciół wyrzuca mi, że nigdy nie piszę tego, co naprawdę myślę, że jestem dialektykiem zawsze owijającym to, co mówi, w bawełnę, może tchórzem. Uznaję, że do pewnego stopnia ma on rację. Człowiek jednak musi być rusé (przebiegły), bo wielkie są ludzkie ograniczenia, i to, co nasi czytelnicy odrzuciliby, gdyby zostało powiedziane wprost, przełkną ukryte w pigułce, która nie narusza ich snobizmu. Tę zasadę stosuję jedynie w ograniczonym zakresie… Ten problem: ile winniśmy mówić otwarcie – jest zawsze obecny w moich myślach” („Listy”, s. 34). Nieraz (aż boleśnie dla siebie) zazdrosny o wybitne talenty „kolegów po piórze”, czasem trochę małostkowo mściwy, jednocześnie, jak świadczy choćby przytoczone wyznanie, był Miłosz intelektualnie uczciwy. Dlaczego dziś się sądzi, że Julian Tuwim potrzebuje usprawiedliwienia, a nie brakuje, wprost odwrotnie, jest chyba coraz
Tagi:
Bronisław Łagowski









