Ten ulotny Prigogin

Od czasu do czasu zadaję sobie za intelektualną pokutę przeczytanie jakiejś książki z zakresu szeroko rozumianej fizyki. O ile lektury z zakresu biologii to raczej przyjemność (a może po prostu przeczytałem ich dość wiele, żeby się wyznawać w tej problematyce), o tyle fizyka jest dla mnie ogólnie mało przystępna. Jednak pewnych książek i tematów tak w ogóle uniknąć zwyczajnie się nie da. Capra, Kaku, Hoyle et consortes to, niestety, lektury obowiązkowe. „Więc pan rzyga i przeklina mitologię i Boecklina”, jak pisał Gałczyński.
Do arcyautorów w tym zakresie, mistrzów nowej wiedzy postmodernistycznej, należy rzecz prosta Ilia Prigogin, czyli w malowniczej transkrypcji łacińskiej Ilya Prigogine. Ale wyjechał z Rosji już tak dawno temu (ciekawe zresztą jak), że pewnie całkiem zapomniał, a zresztą nie zajmował się chyba nigdy polityką. Piastował wszelkie możliwe prezesury fizyczne i chemiczne, Nobla też ma od ćwierć wieku „za prace nad strukturami dyssypatywnymi w wyniku procesów nieliniowych w układach nierównowagowych”. Równie prosta i klarowna jak powyższa formuła jest książka „Kres pewności; czas, chaos i nowe prawa natury” – w każdym razie tytuł daje się zrozumieć. Intencje mniej więcej też. Natomiast sam przewód dowodowy jest tak wysublimowany, pisany skrótami myślowymi i nową terminologią matematyczną, że nie potrafię powiedzieć, czy rzeczywiście Prigogin ma rację i w której sprawie. Polemizuje z Hawkingiem i trochę z Einsteinem, a posługuje się w tym teoriami Poincarégo, czyli rezonansem i strukturami niecałkowalnymi i oczywiście Mandelbrotem. Przypomina mi to sytuację, kiedy razem z Ernestem Bryllem przekładaliśmy z walijskiego pewien wiersz, zupełnie nie znając języka, potwornego zresztą, na czyste wyczucie. I nawet co nieco się zgodziło.
O cóż więc chodzi? Wedle Prigogina, czas nie jest kolejnym przestrzennym wymiarem. Wbrew Hawkingowi i Einsteinowi nie zrodził się razem ze wszechświatem, ale istniał i uprzednio. A w ogóle bynajmniej nie jest symetryczny, czyli ma określoną „strzałkę kierunkową”. Prigogin w ogóle rozpoczyna od starożytności, od dylematu Epikura, czyli co się stało, że w ogóle cokolwiek się stało i że my o tym wiemy. W tym celu posługuje się nie „normalnymi” mikrocząstkami i ich trajektoriami, czyli „zwykłą” funkcją falową (lecz w przestrzeni Gelfanda albo Hilberta), ale ich zespołami i prawdopodobieństwem. Ma to rzekomo zbliżyć fizykę do biologii, czyli do królestwa ewolucji. Nad wyraz są tu przydatne operatory Perrona-Frobeniusa, hamiltonian, proces Markowa, wskaźnik Lapunowa i funkcja delta Diraca. Wszystko więc bardzo jasne.
A co z tego ma wynikać? Działanie rezonansu sprawia, że nawet na płaszczyźnie matematycznej wszystko może się zdarzyć, ujęcia statystyczne i prawa prawdopodobieństwa jeszcze to pogłębiają.
Co zresztą i tak wiedzieliśmy doskonale, tylko że teraz zyskaliśmy pewność matematyczną i naukową. Sam Prigogin tak podsumowuje swoją książkę: „Poruszaliśmy się w tej książce bardzo wąską ścieżką pomiędzy dwiema wiodącymi do alienacji koncepcjami: między światem rządzonym w pełni deterministycznymi prawami, gdzie nie ma miejsca na nowość, a światem rządzonym przez Boga, który gra z nami w kości, gdzie wszystko jest przypadkowym absurdem”. Psiakrew, rzeczywiście wesoło.
Subtelniejsze (a jest ich mnóstwo) wnioski mają już naturę matematyczną, przy czym wypełniające książkę wzory i wykresy wcale nie są główną trudnością. Prawdopodobnie taki właśnie musi być język prowadzący naukę naprzód, bo inaczej po prostu się nie da. Bez stopera mierzącego setne części sekund nie da się dzisiaj pomierzyć żadnych zawodów lekkoatletycznych. Przywykliśmy do takich rzeczy jak teoria względności, nieoznaczoności Heisenberga czy kota Schrödingera – ale tu sprawy zaszły o wiele, wiele dalej. Ciekawe, kiedy będziemy mogli czytać Prigogina tak, jak dzisiaj czytamy, powiedzmy, „O krasnoludkach i sierotce Marysi”? A jest to w istocie rzeczy świat o wiele bardziej fantastyczny. Co tam jakieś krasnoludki, phi, rzecz codzienna, rzecz zwyczajna. Zasada Ritza-Rydberga, to dopiero jest to!

 

 

Wydanie: 17/2002, 2002

Kategorie: Felietony

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy