Teraz chcę być twoim psem

Teraz chcę być twoim psem

Próbny spacer odbywa się zawsze na skwerze, gdzie znajduje się pętla autobusu, kameralna podstawówka, fryzjer damsko-męski i sklep mięsny „U Basi”. Tym razem spóźniamy się chwilę, pani już czeka i na dzień dobry drapie naszego psa za uchem. To dobry znak. I niezły chwyt. Pies się cieszy, bo to labrador, one zawsze lubią być dotykane. Chyba że jedzą, wtedy wszystko inne jest przemocą i próbą odebrania szczęścia. Spostrzegam długie, wypielęgnowane paznokcie. Pani jest trochę zdenerwowana i zbyt często się śmieje. Dajemy jej poprowadzić psa. Edward dokonuje wielokrotnej defekacji na oczach zebranych. Zbieramy skutki wypróżnienia do woreczków po bułkach, rozmawiając beztrosko o doświadczeniach z innymi psami. Beztroska jest jednak pozorna, cały czas wyobrażamy sobie panią w naszej kuchni, w naszej wannie i w naszym łóżku.
Jedziemy na wakacje i szukamy stacjonarnej opiekunki dla Eda, takiej, która będzie z nim mieszkać. Jednak wyobrażenie jest tak opresyjne, że nie umiemy pani całkiem pokochać, mimo że jest miła i bardzo się stara. Och, nasza pani Zosia od Psa, nasza cudna święta, miłośniczka, sierściuszka, nasza mądra i dobra – zakochała się i wyjechała do Wiednia! Znam wprawdzie jedno czeskie opowiadanie o rolniku, którego pies miał przyjaciół w Pradze, no ale do Wiednia psa nie będziemy wozić, bo bardzo nie lubi podróży, okropnie się trzęsie i jest nieszczęśliwy na samą myśl! Ech, pani Zosia! Wysyłała nam zdjęcia ze spacerów, wpuszczała go do łóżka, skrobała mu marchewkę. A teraz pije kawę na deptaku w jednej z legendarnych kafejek. I musimy ją jakoś zastąpić.
Niestety, członkowie rodziny popadają u nas w bezsenność: pies, rozpuszczony jak mała królewna, wbija się do łóżka i tuli się pyskiem (a głowę ma dużą jak miś) lub zadem. Kręci się, sapie, znienacka napada go chętka na nocne ablucje i przeraźliwie mlaszcze, liżąc swoje genitalia i łapy, które prześmiesznie, niemal w całości, ładuje do pyska. Jeśli zamknąć przed nim drzwi do sypialni, szantażuje wszystkich emocjonalnie, żałośnie pojękując, biadoląc i jęcząc. Krótko mówiąc, odpieprzając niezły teatr. Tak czy owak nie daje spać.
Co innego z kotem: opieka nad tym ssakiem grozi jedynie alkoholizmem. Za każdym razem, kiedy przychodzę do siostry nakarmić kota, spada rzęsisty deszcz, który mnie w mieszkaniu dokumentnie udupia. Strach dotykać cudzej elektroniki, kładę się zatem na łóżku, kot ląduje na moich plecach i tak trwamy. Aż przychodzi mi na myśl, by zajrzeć do szafki. Wiem, to brzydki zwyczaj, ale zrobiłam się głodna. Znajduję gigantyczną, jakby wojenną, na czas kataklizmu i posuchy ukrytą baterię wódek, win i łyskaczy. Tak oto ja, łyskacze i kot opiekujemy się sobą podczas deszczowych lipcowych wieczorów. Nawzajem się przytulamy. Nocą zaś kot – o imieniu nomen omen Setka – śpi sam, czego pies Edward nigdy by nie zniósł.
– Edward, gdybyś ty był różową chmurką albo chociaż dzieckiem.
Patrzy na mnie jak na kupkę liści, z zimną obojętnością. A my się dalej organizujemy. Jedziemy oglądać hotele dla psów, lecz tam są klatki! Wszyscy na nie mówią „kojce”, ale jednak ciśnienie lekko skacze, puls przyspiesza, ciało oblewa pot. Uciekamy. Do dziś można nas spotkać niemal codziennie z inną panią na spacerniaku przy pętli. Testujemy wszystkie. Pragniemy znaleźć supernianię, najlepiej kompletnie szurniętą, która będzie – wbrew wszelkim zasadom – wpuszczać Edwarda do łóżka, do łazienki, pozwoli mu się skąpać w parkowej Smrodówce, zaaplikuje mu marchewkę. I ogólnie – będzie mu ulegać. A wtedy on potrafi naprawdę wyrównać rachunki: ujawni swoje wspaniałe „ja”, obdarzy ciepłem, jakiego nie znają nawet najbardziej kochani członkowie naszej cywilizacji – co w upał – powiedzmy otwarcie – może być uciążliwe.

Wydanie: 2015, 30/2015

Kategorie: Agnieszka Wolny-Hamkało

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy