Teraz Polska?

Teraz Polska?

Zbigniew Boniek: – Przed meczem z Koreańczykami czujemy się niczym w westernie. Mamy wejść do saloonu pełnego przeciwników
Ciekawe, czy to hasło (autorstwa znanego aktora, Wiktora Zborowskiego) już niebawem, podczas tegorocznego mundialu, za sprawą polskiej futbolowej ekipy nabierze nowego blasku? Poczekajmy, zobaczymy…

Na dzień dobry po róży

Tak na dobre wszystko rozpoczęło się w środę, 22 maja, kiedy TU 154 M wystartował o godzinie 22.44 z warszawskiego lotniska im. Fryderyka Chopina w kierunku Korei Południowej. Po dziesięciu godzinach lotu prezydencki samolot z członkami piłkarskiej reprezentacji Polski na pokładzie wylądował na wojskowym lotnisku w Cheongju. Do Tedzon i ośrodka Samsung Fire&Marine HRD Center pozostało wtedy zaledwie 45 km. Przylot piłkarzy nieco się opóźnił, mimo tylko jednego międzylądowania w Nowosybirsku. Po prostu Rosjanie nadzwyczaj skrupulatnie sprawdzali każdą studolarówkę, którą szefowie naszej ekipy płacili za zatankowane paliwo. Nie muszę dodawać, że nie wykryto ani jednego fałszywego banknotu. Witający naszych zawodników tłumnie koreańscy dziennikarze nie ukrywali zdumienia, że sam prezydent kraju wypożyczył swój samolot futbolistom. Na lotnisku w Cheongju panowała znakomita atmosfera. Przeniosła się ona do Samsung Fire. Pracownicy obsługi ośrodka popisywali się wyuczonym hasłem „Polska gola”. Każdemu z naszych futbolistów wręczyli po przepięknej róży. Zdarzają się także inne miłe gesty – kiedy właściciel jednego z hoteli dowiedział się, iż zamieszkali w nim polscy piłkarze, natychmiast wywiesił biało-czerwoną flagę.
Szef ekipy, wiceprezes PZPN, Zbigniew Boniek, który przecież już niejedno przeżył i widział, o ośrodku, w którym zamieszkała nasza ekipa, wyrażał się w samych superlatywach. Był tak poruszony panującą wszechobecnie czystością, że kiedy wyszedł na spacer, powstrzymał się od zapalenia papierosa, albowiem uznał, że będzie to… źle wyglądało. No, po prostu nie wypada. – Może ochroniarze trochę przesadzają, ale mamy przynajmniej gwarancję, że nie grozi nam atak ani terrorystów, ani szaleńców – ocenił z kolei członek specjalnego sztabu powołanego na finał, Władysław Puchalski.

Oli w głównej roli

W piątek, 24 maja, nasi zawodnicy po raz pierwszy trenowali na boisku Uniwersytetu Hanbat. Czekała na nich co najmniej setka miejscowych żurnalistów oraz kilkanaście kamer. Chociaż z ośrodka Samsung Fire na boisko treningowe można dojść w pięć minut, jednak piłkarzy przywozi autokar eskortowany przez policję. Wyjazd filmowało kilka ekip koreańskiej telewizji, zdjęcia robiło kilkunastu fotoreporterów z Azji. Sprintem pędzili w kierunku boiska, by mieć kolejne ujęcie, jak Polacy wysiadają z autobusu. Najwięcej zainteresowania wzbudza Oli, może dlatego, że jako bodaj jedyny jest przez nich rozpoznawalny (!). O godzinie 18.00 przeprowadzono drugi trening – taktyczno-techniczny, zamknięty dla przedstawicieli mediów. Co tajemnica, to tajemnica. Co jednak nie przeszkodziło, by podczas konferencji prasowej zarzucili naszych gradem pytań. Nie brakowało nawet takich w rodzaju – czy to prawda, że skład kadry narodowej ustalał osobiście prezydent Aleksander Kwaśniewski. A kiedy zwrócono się do legionisty, Jacka Zielińskiego, co czuje, uczestnicząc w mistrzostwach świata, ten błyskawicznie odparował: – Na razie czuję senność…
Nieprawdopodobna wojna trwała na wielu frontach, a jej natężenie narastało z dnia na dzień – aż do 4 czerwca. Już w piątek jeden z najlepszych trenerów świata, prowadzący Koreańczyków, 56-letni Holender Guus Hiddink polecił swoim ludziom nie tylko obserwować przez lornetki taktyczny trening Polaków, ale także cały sfilmować. Futbolowi szpiedzy ukryli się z dwiema kamerami w budynku odległym 200 metrów od boiska. Jednakże osoba odpowiedzialna w naszej ekipie za ochronę, inspektor Paweł Błasiak, niemal natychmiast zauważył, co się święci. Po chwili także trener Engel przerwał zajęcia i poproszono o interwencję policję. Co oczywiście nie oznacza, że rywale nie znaleźli sposobu na podpatrzenie rywali znad Wisły. Generalnie nasi piłkarze podeszli do całego incydentu spokojnie – ostatecznie wszyscy na świecie wiedzą, jak grają Figo czy Zidane, a i tak praktycznie są prawie nie do powstrzymania.
W gazecie „Korea Herald” ukazał się artykuł z naczelną tezą, że co prawda Polska jako pierwsza z Europy awansowała do finałów, ale też jako jedna z pierwszych może pakować bagaż i wracać do kraju. Pisano o fatalnej atmosferze wśród biało-czerwonych, o ich katastrofalnie niskiej formie. Podobne „rewelacje” rozpowszechniała miejscowa telewizja. Dla Koreańczyków mundialowe zmagania to niemal dosłowne – być albo nie być. Wystarczy powiedzieć, iż w przypadku ich wyjścia z grupy wszyscy kadrowicze w wieku poborowym zostaną zwolnieni z odbycia 2,5-letniej służby wojskowej. Jak na kraj wysoce zmilitaryzowany i cały czas gotowy do odparcia ataku Północy, jest to ważka decyzja, wyłącznie dla uprzywilejowanych. Ponadto Hiddink nie traci nadziei, że… nadejdą deszcze. Na początku lata są niezwykle intensywne, a tylko Koreańczycy są do nich przyzwyczajeni.
Jak wielkie napięcie towarzyszy mundialowej batalii, najlepiej świadczy fakt, że i rzekomo opanowanemu i chłodnemu holenderskiemu szkoleniowcowi puszczają nerwy. Potrafił powiedzieć do drążącego temat dziennikarza: „Następnym razem zanim zadasz głupie pytanie, słuchaj moich odpowiedzi, bo nie mam zamiaru się powtarzać”. Nawet nie mam najmniejszego zamiaru wyobrażać sobie, co by się działo, gdyby tak Engel lub któryś z jego najbliższych współpracowników…

Panowie, tylko bez kopania!

W sobotę dyrektor reprezentacji, Tomasz Koter, rozdał piłkarzom koperty ze startowym – po tysiąc dolarów. Najdłużej dobijał się do pokoju Emmanuela Olisadebe. Kiedy „Emsi” wreszcie się obudził, był zły, że ktoś mu przeszkadza, ale kiedy zobaczył kopertę, szeroko się uśmiechnął. Następnie powiedział: „Skoro nie przychodzi pan z pustymi rękami, to proszę mnie budzić nawet codziennie”. Gwoli wyjaśnienia. Startowe wynosi po 10 tys. dolarów, ale w Korei postanowiono wypłacić jedynie zaliczkę. Prezes Listkiewicz przyznał, że obawiano się wieźć ze sobą pół miliona dolarów. „A jak ktoś koniecznie będzie chciał kupić żonie futro, to dołożę”. Także w sobotę dowiedzieliśmy się, że nasz mecz z Koreą poprowadzi kolumbijski arbiter, Oscar Julian Ruiz, natomiast spotkanie z Portugalią szkocki sędzia, Hugh Dallas. Ten drugi jest nam dobrze znany, chociażby z tego, że w ubiegłym roku, 6 października, w Chorzowie rozstrzygał w meczu kończącym eliminacje mistrzostw świata Polska-Ukraina (1:1).
Niedziela była bardzo ważnym dniem. Jeszcze przed rozegraniem meczu Engel jednoznacznie postawił sprawę: „Jeżeli jakiś Koreańczyk kopnie mojego piłkarza, natychmiast schodzimy z boiska”. Towarzyskie spotkanie z mistrzem Korei jedenastką Ilhawa Songnam zakończyło się wygraną Polaków 2:1 (1:0).
Dzień później niemałe środki bezpieczeństwa zostały wzmocnione. Każdy trening oraz konferencje prasowe obstawiają uzbrojeni po zęby wartownicy. W tym samym dniu w centrum zainteresowania naszych sztabowców, piłkarzy i mediów znalazł się doktor Stanisław Machowski. Uprzedzając pytania, oświadczył: „Nie zamierzam być złym prorokiem, ale te finały w Korei i Japonii mogą przejść do historii także pod względem liczby kontuzji. Futbol jest bardzo szybki, coraz szybszy. Mamy do czynienia z grą o wiele bardziej kontaktową niż przed kilkoma laty. Nie wszystkie organizmy są należycie przygotowane, nie wszystkie są w stanie to wytrzymać. Prawda jest taka, że zawodnicy będą się sypać. Pozostaje jedynie żywić nadzieję, że w naszej ekipie poszkodowanych będzie najmniej”. Nadzieja, nadzieją, ale w pewnym momencie okazało się, że drobne lub poważniejsze dolegliwości zgłosiło aż 15 zawodników.
Po kilku dniach pobytu naszą ekipę odwiedzili dwaj polscy mnisi buddyjscy, którzy od 10 lat przebywają w Korei. Stwierdzili, że ośrodek w Tedzon przy Wzgórzu Smoka jest fantastycznym miejscem. Panuje w nim nadzwyczaj korzystna energia, która powinna udzielić się także biało-czerwonym. Niektórych z graczy zapewne energia rozpierała, albowiem doszło do pewnych „zgrzytów i przemówień” z polskimi dziennikarzami. Po „wejściu smoka” w wykonaniu Zbigniewa Bońka wyjaśniono wszelkie sporne kwestie. Zainteresowane strony doszły do wniosku, że prawie wszystkiemu winne jest… wzrastające przedmeczowe napięcie. Cel wspólny – jak najlepsze występy Polaków.

Niczym w westernie

Jak oceniają swoje szanse członkowie polskiej ekipy, co w ogóle myśleli przed inauguracyjnym spotkaniem z Koreańczykami? – Nie rozumiem koreańskiego, ale spodziewam się, że z całego serca widzowie będą przeciwko nam – zwierzył się Radosław Kałużny. – Niech sobie piszą, co chcą. Wszyscy przekonają się o mojej dyspozycji 4 czerwca. I niektórzy, piję do gospodarzy finałów, bardzo się zdziwią – dorzucił Paweł Kryszałowicz. – Nas jest w Tedzon garstka, ale powtórzę, iż stać nas na zgaszenie optymizmu gospodarzy – takiego zdania był wiceprezes PZPN, Zbigniew Boniek. I kontynuował: – Przed meczem z Koreańczykami czujemy się niczym w westernie. Mamy wejść do saloonu pełnego przeciwników. Nas jest czterech, a ich stu. Ponad 80% ich społeczeństwa sądzi, że zespół Hiddinka nas zgładzi, zmiecie. Nasi rywale dużo biegają, są trochę „dzicy”, ale można szybko ostudzić ten zapał.
Zdaniem drugiego trenera, Edwarda Klejndinsta, uprzejmość gospodarzy może się skończyć wraz z momentem, w którym ich pokonamy. Należy się liczyć z faktem, iż po ewentualnym zwycięstwie nad Azjatami będziemy mieli pod górkę. Ale i na taki wariant jesteśmy przygotowani.
Ostatecznie zrezygnowano z zamiaru, by wszyscy pojechali w niedzielę wieczorem do Suwonu na mecz Korea-Francja. Kiedy w 38 minucie spotkania boisko opuścił supergwiazdor francuskiej jedenastki, Zinedine Zidane, z trójkolorowych najwyraźniej uszło powietrze. Rezerwowy bramkarz francuskiej ekipy, Gregory Coupet, określił to jeszcze dobitniej: – Kiedy tylko zobaczyliśmy, że „Zizou” prosi o zmianę, na naszej ławce rezerwowych wybuchła panika. Rychło okazało się, że nie tylko na ławce, ale również jak Francja długa i szeroka. Trzy dni przed mundialową inauguracją lekarz piłkarskiej reprezentacji Francji, Jean-Marcel Ferret, potwierdził, że z powodu kontuzji uda Zidane na pewno nie wystąpi w spotkaniu z Senegalem. Panuje raczej zgodna opinia, że mistrzowie świata bez Zinedine to całkiem inna drużyna. Czy rzeczywiście, chyba nie do końca jest to prawda.
Zanim doszło do mundialowej inauguracji, podczas wielce emocjonującego prologu dotychczasowy prezydent FIFA, Szwajcar Joseph Blatter, został ponownie szefem FIFA na kolejną czteroletnią kadencję, pokonując Kameruńczyka Issę Hayatou 139:56.
Cały czas wydawało się, że dyspozycja Koreańczyków rosła z dnia na dzień. Przegrany mecz z Francją (2:3) był 14. i przerwał passę siedmiu meczów bez porażki. – Kiedy czują poparcie swoich szalonych kibiców, stają się niebywale groźni – ocenił francuski selekcjoner, Roger Lemerre. – Mieliśmy olbrzymie problemy i niesłychanie ciężko zapracowaliśmy na to zwycięstwo. Są świetni technicznie, bardzo silni i zbyt często nas wyprzedzali. Wtórował mu obrońca, Willy Sagnol: – Zmierzyliśmy się ze świetną drużyną. Koreańczycy ostatnio podwoili siły fizyczne. Każdy zespół z Europy będzie miał z nimi trudności.
W Korei panuje powszechny pogląd, że mecz z Polską może być najważniejszym w historii tamtejszego futbolu. Guus Hiddink nie zgadza się z takimi opiniami. Konfrontacja z Polską będzie niezmiernie ważna, jednakże nie bardziej niż z Portugalią lub USA. Należy myśleć o całych mistrzostwach, a nie tylko o Polakach.
Natomiast szef biało-czerwonych, Jerzy Engel, przed naszym debiutem w Pusan zapewniał: – Naprawdę niczego się nie boimy. Koreańczycy szykują się do spotkań z nami, Portugalią i USA od czterech lat. Niczym mnie ostatnio nie zaskoczyli. Jestem przekonany o wartości i sile swojej reprezentacji…
*
W czwartym dniu czerwca od godziny 13.30 (czasu warszawskiego) Polacy w meczu z Koreą Południową przystąpią do piekielnie ciężkiej próby. Na mogącym pomieścić 56 tys. widzów Asian Stadium w Pusan czeka ich przede wszystkim walka, walka i jeszcze raz walka. Biało-czerwoni będą zdawać ważny egzamin z umiejętności taktycznych i odporności psychicznej. Naszym atutem, mimo pozornego paradoksu, jest fakt, że Koreańczycy marząc o pierwszym zwycięstwie w swym szóstym starcie w finałach mistrzostw świata, poczują niewyobrażalne brzemię. W ich sukces wierzy bowiem 47 milionów rodaków, a może się to okazać ciężarem nie do udźwignięcia. (Coś podobnego dotknęło Ukrainę, kiedy 2 września 2000 r. przegrała u siebie 1:3 z Polską. A propos obaw przed koreańskim deszczem, to w Kijowie wtedy lało!). Tak więc grajmy, jak najlepiej potrafimy, z takim rozmachem i konsekwencją jak chociażby podczas eliminacyjnych występów. Może rzeczywiście nadchodzi czas dla Polski…

„Przegląd Sportowy”


KRÓLOWIE STRZELCÓW
1930 – Stabile (Argentyna) – 8 bramek
1934 – Conen (Niemcy), Nejedly (CSR), Schiavio (Włochy) – 4
1938 – Leonidas (Brazylia) – 7
1950 – Adermir (Brazylia) – 7
1954 – Kocsis (Węgry) – 11
1958 – Fontaine (Francja) – 13
1962 – Albert (Węgry), Iwanow (ZSRR), Jerković (Jugosławia), Sanchez (Chile), Garrincha i Vava (Brazylia) – 4
1966 – Eusebio (Portugalia) – 9
1970 – Mueller (Niemcy) — 10
1974 – Lato (Polska) – 7
1978 – Kempes (Argentyna) – 6
1982 – Rossi (Włochy) – 6
1986 – Lineker (Anglia) – 6
1990 – Schillaci (Włochy) – 6
1994 – Salenko (Rosja), Stoiczkow (Bułgaria) – 6
1998 – Šuker (Chorwacja) – 6


REKORDZIŚCI FINAŁÓW
25 meczów – Lothar Mattheus (Niemcy)
21 – Uwe Seeler (Niemcy), Władysław Żmuda (Polska), Diego Maradona (Argentyna)
20 – Grzegorz Lato (Polska)
19 – Hans-Hubert Vogts, Wolfgang Overath i Karl-Heinz Rummenigge (Niemcy), Paolo Maldini (Włochy)


REGULAMIN W PIGUŁCE
1. W pierwszej fazie 32 drużyny, podzielone na osiem grup po cztery, grają systemem każdy z każdym.
2. Kolejność w grupach jest ustalana na podstawie liczby zdobytych punktów, a następnie bilansu bramkowego.
3. W fazie pucharowej (od 1/8 do finału) obowiązuje system przegrywający odpada. Jeżeli po 90 minutach nie dojdzie do rozstrzygnięcia, wówczas sędzia zarządzi 30-minutową dogrywkę (2×15). W przypadku gdy w jej trakcie padnie bramka, mecz zostaje automatycznie zakończony („złoty gol”). Przy utrzymaniu się remisu będą wykonywane serie rzutów karnych (po pięć na przemian). Jeżeli po pięciu karnych będzie remis, zespoły strzelają po jednej jedenastce do momentu, w którym jedna ze stron uzyska przewagę.

 

 

Wydanie: 2002, 22/2002

Kategorie: Sport

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy