Thatcheryzm polski
Prof. Balcerowicz, niezłomny strażnik budżetu państwa, jest godnym naśladowcą bohaterów powieści J. Conrada. Zachowuje w każdej sytuacji wierność swym przekonaniom. Z determinacją zasługującą na podziw i najwyższe uznanie broni silnej pozycji pieniądza w polskiej gospodarce. Pod tym względem nasz czołowy polityk-ekonomista odgrywa w Polsce współczesnej rolę niezastąpioną.
Stałość przekonań nie jest jednak cnotą absolutną. Niewzruszoną wiarą w swe “jedynie słuszne” poglądy kierują się doktrynerzy wyznający bez zastrzeżeń określoną ideologię. Ortodoksyjne przywiązanie do założeń jakiejkolwiek doktryny, filozoficznej, politycznej, ekonomicznej i wszelkiej innej, prowadziło zawsze do zastoju w dziejach myśli ludzkiej.
Takim dogmatem jest w oczach przeciwników społecznej gospodarki rynkowej stuprocentowy liberalizm ekonomiczny. W Europie dawno już została przezwyciężona irracjonalna wiara w “niewidzialną rękę rynku”. Doktrynie tej wierni są natomiast nasi liberałowie-eurosceptycy. Odrzucają każdy model polityki ekonomicznej zmierzającej do osłabienia, w niezbędnym zakresie, twardych mechanizmów wymiany towarowo-pieniężnej. Nie uznają solidaryzmu społecznego, chroniącego ludzi słabych przed wyzyskiem. Ich zdaniem, wolny rynek rozwiązuje automatycznie wszystkie problemy. Jeśli rynek zapewni bogactwo kapitalistom, to zniknie też od razu ubóstwo rzeszy pracowników najemnych, nie będzie bezrobocia itd. Rzeczywistość przeczy tym iluzjom. Nie tylko w Polsce, ale również w wysoko rozwiniętych krajach świata.
W myśli społeczno-ekonomicznej Zachodu od dawna już dojrzewa świadomość bezradności współczesnej ekonomii wobec zjawiska rozszerzania się na świście obszarów ubóstwa. Mnożą się protesty przeciw globalizacji. Klęska ekonomii politycznej socjalizmu sprawia, że kapitalizm rynkowy jest dziś nie mającą żadnej alternatywy, zwycięską doktryną. Zdaniem Zbigniewa Brzezińskiego, gospodarka rynkowa “stała się w pewnym sensie współczesną ortodoksją. Powszechne powoływanie się na Miltona Friedmana i Friedricha Hayeka odzwierciedla stopień spersonalizowania tej wiary, a pod pewnymi względami – nawet jej zdogmatyzowania” (Kłopoty dobrego hegemona, „GW” z 4-5.07.1998 r.).
Wybitny Amerykanin i nasz rodak podaje w wątpliwość ową ortodoksyjną wiarę w omnipotencję rynku, zwracając uwagę na oznaki ekonomicznego osłabienia kapitalizmu, stagnacji i narastającego bezrobocia w Europie Zachodniej.
Rozterki te są obce L. Balcerowiczowi. Jego wizja rozwoju polskiej gospodarki jest banalnie prosta: “widzialna ręka” państwa powinna być zastąpiona po prostu “niewidzialną ręką” rynku (Wolność i rozwój. Ekonomia wolnego rynku, Kraków 1995, s. 176). Autor nawiązuje tym samym do przebrzmiałej dawno na Zachodzie ideologii wolnokonkurencyjnego, XIX-wiecznego kapitalizmu. Doktryna ta nie przewiduje od sztywnego dogmatu żadnych odchyleń, żadnych wyjątków. Nie zakłada nawet, że pierwiastki socjalne mogą kiedyś dojść w tej koncepcji do głosu zgodnie z hasłem “Najpierw kapitalizm, później sprawiedliwość społeczna” (hasło złudne, nie liczące się z ludowym porzekadłem: “Nim słońce wzejdzie, rosa oczy wyje”).
W dogmatycznym podejściu do wielce skomplikowanych zagadnień rozwoju społecznego prof. Balcerowicz nie jest bynajmniej oryginalny. Jego nieumiarkowana niechęć do związków zawodowych i negacja praw socjalnych pracowników stanowi wierną kalkę thatcheryzmu. Podobnie jak “Żelazna dama”, nasz ekonomista opowiada się wytrwale nie tylko za twardym kursem w polityce pieniężnej (za co cześć mu i chwała!), ale także za kontynuacją terapii szokowej. Od swej mistrzyni różni się tylko pod jednym względem. Nie potrafi panować nad swymi emocjami i coraz częściej poddaje się natrętnym obsesjom. W koło Macieju powtarza swój utarty slogan, że sposobem na bezrobocie jest obniżenie podatków ludziom najbogatszym, “bo oni tworzą nowe miejsca pracy”. Jest to wprost żenujące uproszczenie przyczyn gnębiącego Polskę zjawiska bezrobocia. Nie w podatkach przecież tkwi wyłącznie jego źródło. Pracodawcy coraz częściej likwidują, a nie tworzą miejsca pracy. Czynią to nie tyle z powodu nadmiernych obciążeń podatkowych, ale dlatego, ponieważ bardziej im się opłaca korzystać z siły roboczej w przedłużanym samowolnie czasie pracy oraz z usług osób angażowanych na podstawie umów zlecenia i umów o dzieło, niż utrzymywać stałe miejsca pracy dla osób posiadających status pracowniczy. Praktyki te są dobrze znane inspektorom pracy.
W ostatnim czasie lider Unii Wolności ma nową obsesję. Z uporem godnym lepszej wiedzy głosi tezę, że źródłem wszelkiego zła są “sztywne przepisy kodeksu pracy, wprowadzone za czasów rządów SLD-PSL”.
Jest to oczywista nieprawda, ponieważ PRL-owski kodeks pracy został w 1996 r. nie “usztywniony”, lecz przeciwnie – zliberalizowany (na korzyść pracodawców) w porównaniu z jego pierwotnym brzmieniem z czasów realnego socjalizmu. Prawdą jest natomiast, że niektóre przepisy tego aktu są nadal za mało elastyczne i wymagają szybkiej zmiany.
Neoliberalizm w wydaniu naszych eurosceptyków budzi największe zastrzeżenia z powodu kompletnego lekceważenia przez ideologów tej doktryny nawet minimum wymagań socjalnych, jakie musi spełniać prawo każdego państwa aspirującego do członkostwa w Unii Europejskiej.
Na niedawnej konferencji programowej Unii Wolności, w dniu 8 kwietnia br., Tadeusz Mazowiecki opowiedział się w polemice z L. Balcerowiczem za społeczną gospodarką rynkową “łączącą zasadę osobistej odpowiedzialności wszystkich obywateli z odpowiedzialnością za powszechny dobrobyt”. Chcę Unii z ludzką twarzą mówił b. premier.
Niepoprawnym polskim thatcherystom (zwłaszcza tym, którzy pobierali kiedyś nauki w Instytucie Marksizmu-Leninizmu, a teraz z gorliwością neofitów głoszą świętość reguł wolnokonkurencyjnej gospodarki), warto zadedykować słowa Z. Brzezińskiego z wyżej cytowanego artykułu: “Jeśli wolnokonkurencyjny ustrój gospodarczy ma osiągnąć rzeczywisty sukces w świecie, to musi przybrać charakter kapitalizmu z ludzką twarzą. Zasada społecznej odpowiedzialności musi przyświecać reformom gospodarczym. W świecie szybko bowiem ubywa cierpliwości w tolerowaniu nierówności społecznych”. Głos T. Mazowieckiego, harmonizujący z tymi słowami, świadczy o dojściu wreszcie do świadomości Unitów niewątpliwego faktu, że struna społecznego niezadowolenia napięta jest już do granic ostatecznej wytrzymałości.
Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy