To brzydkie słowo na w

To brzydkie słowo na w

Nie chciałem wierzyć własnym oczom, gdy w tytule jednego z artykułów w „Gazecie Wyborczej” zobaczyłem słowo „wyzysk”, a w innym wyrażenie „walka klas” (autorka ta sama: Adriana Rozwadowska, członkini redakcji „Gazety Wyborczej” o wyraźnie lewicowych sympatiach). Zaraz, zaraz, przecież kapitalizm, który budowaliśmy, miał być ustrojem sprawiedliwym i moralnie czystym, jedynym właściwym. A teraz „wyzysk”, „walka klas”? Przecież to wyrażenia ze słownika marksistów, a oni to wszak wcielone zło. Co się stało? To, że kapitalizm jest z konieczności związany z wyzyskiem, wiadomo od 200 lat. To, że istnieją klasy społeczne i mają często sprzeczne interesy, też. Dlaczego więc te tytuły mogą wywoływać szok? Ano dlatego, że przez ostatnie 30 lat wyobrażaliśmy sobie w Polsce „kapitalizmu model liryczny”, aby nawiązać do znanego tekstu wybitnego socjologa Jana Strzeleckiego „Socjalizmu model liryczny”. Kapitalizmu bez wyzysku, niesprawiedliwości, wykluczenia ekonomicznego, nierówności i nędzy. Wmawiano nam, że to system, w którym wszystko zależy od jednostki, relacje pomiędzy pracodawcami i pracownikami są z istoty swojej fair, a wykluczenie i nędza to pochodne niezaradności, braku kompetencji cywilizacyjnych, zepsucia moralnego (osławiony homo sovieticus), nienadążania za zmianami, braków w inteligencji czy po prostu lenistwa.

W tekście Adriany Rozwadowskiej wyzysk pojawił się w aspekcie Bangladeszu i fatalnej sytuacji tamtejszych pracowników przemysłu odzieżowego. Nikt nie zaprzeczy, że mamy tam do czynienia z wyzyskiem (globalizacja ekonomiczna była zarazem globalizacją wyzysku). Teza tekstu z pewnością zatem nie wzbudzi w nas zbyt żywych reakcji, tym bardziej że losem tych pracowników mało kto się przejmuje (niestety!). Pewnie byłoby inaczej, gdybyśmy sobie uczciwie powiedzieli, że i w Polsce wyzysk jest czymś powszechnym. Wystarczy zapoznać się z książką Marka Szymaniaka „Urobieni. Reportaże o pracy” oraz innymi książkami i reportażami dotyczącymi sytuacji pracowników w Polsce w ostatnich 30 latach, a jest ich trochę. Sytuacja nie powinna dziwić, wszak nie ma kapitalizmu bez wyzysku, bo nie ma zysku bez wyzysku. A jednak wcale nie oznacza to, że system ten od razu traci legitymizację społeczną, gdy tylko prawda ta staje się powszechna. Przecież część mieszkańców krajów tzw. realnego socjalizmu witała kapitalizm, mając na ustach hasło: Chcemy być wyzyskiwani! Choć nasze wyobrażenia o nowym ustroju były nader naiwne, nie da się wykluczyć, że także ci, którzy mieli świadomość jego ciemnych stron, chcieli tak krzyczeć, woląc wyzysk kapitalistyczny niż wyzysk pseudosocjalistyczny. Poddani władzy kapitalizmu, choć wyzyskiwani, dostają bowiem coś w zamian: poczucie wolności, zaspokojenie potrzeb materialnych, mniejszy czy większy dobrobyt, możliwość awansu społecznego, szanse na lepsze życie (co prawda, wyzyskiwani w pseudosocjalizmie też coś dostają w zamian, np. względne bezpieczeństwo socjalne, to jednak za mało).

W tym kontekście sprawą o wadze pierwszorzędnej jest dążenie do stworzenia systemu (dopóki nie wymyślimy lepszego), w którym pracownicy byliby wyzyskiwani w jak najmniejszej skali i otrzymywali w zamian jak najwięcej (minimum wyzysku, maksimum korzyści dla wszystkich). Z dziejów kapitalizmu wynika jasno, że stan taki jest możliwy do osiągnięcia tylko za pomocą dwóch narzędzi: państwa oraz związków zawodowych. Państwo musi poddawać kapitalizm regulacjom korzystnym dla pracowników (warunki pracy, płaca minimalna, urlopy wypoczynkowe itd.), związki zawodowe zaś – walczyć o wyższe płace i miejsca pracy. Tam, gdzie państwo wywiązuje się ze swojej roli regulacyjnej, a związki zawodowe są silne, skala wyzysku jest stosunkowo mała, ludzie zaś są generalnie zadowoleni ze swojej sytuacji życiowej (jeszcze lepiej, gdy ważną formą własności w danej gospodarce jest własność spółdzielcza, gdzie przynajmniej teoretycznie możliwość wyzysku jest najbardziej ograniczona). Dziś to sytuacja, która ma miejsce przede wszystkim w krajach skandynawskich, Niemczech i Austrii. Generalnie jej zaistnieniu sprzyjają dwa modele kapitalizmu: nordycki i reński. Dużo gorzej wygląda sprawa tam, gdzie mamy do czynienia z modelami anglosaskim i azjatyckim. Wniosek, jaki można wyciągnąć z tej sytuacji, jest następujący: Polska powinna jak najszybciej wprowadzać w życie rozwiązania znane z tych dwóch najlepszych modeli kapitalizmu i odchodzić od dominującego u nas od początku lat 90. modelu anglosaskiego (na szczęście nie w pełni zrealizowanego). To wymagałoby jednak np. znacznego wzmocnienia Państwowej Inspekcji Pracy, dbania o to, aby nie blokowano powstawania związków zawodowych, wprowadzania reprezentacji pracowniczej do gremiów zarządzających firmami, zachęcania czy wręcz obligowania do podpisywania zbiorowych układów pracy, wyraźnego polepszenia jakości i dostępności usług publicznych (edukacji, służby zdrowia, transportu publicznego) i wielu innych zabiegów, na które próżno czekamy już 30 lat.

Wydanie: 2020, 44/2020

Kategorie: Andrzej Szahaj, Felietony

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy