To chyba żart

To chyba żart

Opowiem ci kawał – wujek potarł trójkątny nos, a oczy zaszkliły mu się radośnie. Mnie natomiast twarz stężała i w ogóle cała się zgarbiłam. Na próżno. Trzeba będzie wysłuchać dowcipu, a potem uśmiechnąć się jakoś sensownie, jak do zdjęcia. Dowcipy wujka do dzisiaj kojarzą mi się z wymuszaniem śmiechu. Potem, kiedy byłam starsza, miałam już odwagę, żeby się nie śmiać albo skomentować, że to przecież nieśmieszne, albo rzucić formalne „he, he”. Wszystko to było dość przykre, bo wujek był OK, to znaczy nie był dziadem, chodził z nami w góry i dawał słodkie wiśnie w alko. Wstydziłam się więc i za niego, i za siebie. Czy najmniej śmieszny jest człowiek opowiadający dowcipy? Sytuacja wydawała się bez wyjścia.

Humor potocznie kojarzy się z intelektualną roszadą, zagrywką języka lub wyobraźni. Z przyjemnym zaskoczeniem. Albo z poczuciem odprężenia, bo przecież, żeby zareagować na żart, trzeba być skorym do śmiechu, trzeba chcieć się śmiać. Ale w żartach – czy w komizmie w ogóle – nie zawsze chodzi o śmiech. Dlatego ta szczególna wywrotka, fikołek czy momentalna słabość, którą odczuwamy gdzieś w okolicy mózgu i żołądka jako żart, to zaburzenie logiki, opustka w szeregu celowych działań i zdań – wymagają gruntownego omówienia. Zwłaszcza że odgrywają niebagatelną rolę w literaturze. I to na wiele różnych sposobów.

Z „Dzienników” Franza Kafki dowiadujemy się, że jego przyjaciele zaśmiewali się, kiedy czytał im fragmenty „Procesu” (przekładając ponownie „Proces”, Jakub Ekier przywrócił znaczące, komiczne nazwiska bohaterów). To, że nie wszyscy mieli takie poczucie humoru jak Kafka, wpłynęło na późniejszą recepcję „Procesu”, który latami uchodził za ponurą alegorię opresyjnych systemów politycznych. Ta interpretacja – przez wielu uważana za jedyną słuszną – zubożyła i spetryfikowała odbiór dzieła Kafki na dekady.

Spróbujmy spojrzeć na humor jak na skalę, na której początku rysują się psotliwe, ale subtelne sugestie, delikatne dwuznaczności, znaki, których podwójną wymowę (jeszcze) możemy zignorować. Na końcu skali znajdowałby się gruby żart – jawny, dominujący, bezsprzeczny. Pośrodku zaś humor mechaniczny (np. slapstickowy), ale też ten wymagający i erudycyjny (żarty na temat kolejnych przekładów „Finnegans Wake”), jowialny, agresywny lub bierno-agresywny – poniżający albo autokompromitujący. I wreszcie czarny humor – ten, o którym badacze mówią, że świadczy o naszej inteligencji (bo opiera się na utrzymaniu niejednoznaczności).

Wiadomo, różne rzeczy nas śmieszą. Bo humor jest także klasowy (i dystynktywny), tak jak klasowa jest groza. Poczucie humoru bywa oczywiście mechanizmem obronnym, który ma maskować np. nasz lęk związany z odmiennością lub słabością. W tym ujęciu humor pełni funkcję przystosowawczą. Wiadomo, zwierzęta niektórych gatunków udają inne zwierzęta, a czasem elementy natury czy nawet przedmioty. Zamazują granice własnego ciała, zmieniają kolor albo stają się przezroczyste. W podobny sposób napiętnowane osoby mogą zarządzać swoim piętnem za pomocą humoru: ukryć się w śmiechu, zamaskować strach. Ale humor służy nam również na co dzień do redukowania napięcia i rozbrajania lęku.

Już sto lat temu Freud wyodrębnił różne rodzaje komizmu: komizm tendencyjny (nieszkodliwy) i nietendencyjny (np. agresywny). W książce „Sigmunda Freuda teoria dowcipu, humoru i komiki” Dariusz Grabowski pisze: „Do zajęcia się problematyką dowcipu nakłoniły Freuda między innymi uwagi Wilhelma Fliessa, który w 1899 roku, otrzymawszy do recenzji gotowe dzieło poświęcone marzeniom sennym, zauważył, że charakterystyczne dla przytaczanych w nim przykładów snów są gra słów i dowcipność. Freud odpisał przyjacielowi, że »wszyscy śniący są po równo nieodzownie dowcipni, i musi tak być, ponieważ znajdują się oni pod presją i bezpośrednia droga jest dla nich zamknięta«”.

A więc bywamy dowcipni nawet we śnie. Ale humor bywa nie tylko przejawem pracy naszej nieświadomości, nie tylko strategią przetrwania, ale też cudownym – dosłownie, bo mającym moc przemiany – narzędziem literackim. Przy czym może to być humor rozgrywający się na planie jednego zdania i dotyczyć – chociażby – brzmienia słów, gramatyki, a nawet interpunkcji. Może zogniskować się w postaci, jej działaniach czy postawie, może wynikać z samej opowieści. Ale raz na jakiś czas trafiamy na te wspaniałe książki, których humor jest trudny do zidentyfikowania, a jednak wyczuwalny. Albo gorzki, ponury, jak w Kunderowskim „Żarcie”, jednej z najsmutniejszych powieści naszych czasów.

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy