To nie reforma, to katastrofa

To nie reforma, to katastrofa

Zwykłym ludziom rządy ministra Ziobry nie przyniosły absolutnie żadnych korzyści

Sędzia Krystian Markiewicz – prezes Stowarzyszenia Sędziów Polskich Iustitia, sędzia Sądu Okręgowego w Katowicach

Czy w Polsce mamy niezależne sądownictwo?
– Mamy wciąż niezależnych, odważnych sędziów, ale patrząc systemowo, niezależność sądownictwa stoi pod wielkim znakiem zapytania. Sędziowie nie mogą w sposób należyty, zgodnie ze standardami europejskimi, wykonywać obowiązków procesowych, gdyż grozi im za to wyrzucenie z zawodu na podstawie ustawy kagańcowej. Nie wolno im korzystać ze swoich kompetencji, takich jak możliwość zadania pytania prawnego do Sądu Najwyższego czy Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej, bo są im wtedy stawiane zarzuty popełnienia przestępstwa, zawiesza się ich w czynnościach sędziowskich i odbiera wynagrodzenie. Trudno więc mówić, że mamy w pełni niezależne sądownictwo. A sądownictwo albo jest w pełni niezależne, albo jest zależne.

Czy ustawa kagańcowa, częściowo odbierająca sędziom prawo do publicznych wypowiedzi, faktycznie ogranicza także ich kompetencje na sali rozpraw?
– Jak najbardziej. Sędzia jest obowiązany do badania, czy w składzie orzekającym zasiadają osoby uprawnione – to jedna z podstawowych zasad postępowania sądowego funkcjonująca już od XIX w. Fundamentalny obowiązek: sprawdzić, czy sprawa została osądzona przez osobę uprawnioną, w tym – wybraną prawidłowo. Tymczasem w Polsce za chęć sprawdzenia tego warunku sędzia może być usunięty z zawodu, bo tak stanowi ustawa kagańcowa. Tu chodzi już nie tylko o karanie za publiczne wypowiedzi, np. podczas protestów pod sądami czy dla mediów, lecz także o uniemożliwianie wykonywania podstawowych obowiązków związanych z wymierzaniem sprawiedliwości. Czy naprawdę ludzie pragną tego, aby sędziowie wydawali takie wyroki, jakich chce władza polityczna? Czy obywatele zdają sobie sprawę z tego, że władza może się zmienić, a system zależności pozostanie?

Czy to sprawdzanie prawidłowości wyboru sędziów rzeczywiście jest konieczne do wydania sprawiedliwego orzeczenia? Mam wątpliwości, czy sędzia Paweł Juszczyszyn, rozpatrując apelację od wyroku w sprawie o zapłatę, musiał badać listy poparcia dla członków Krajowej Rady Sądownictwa, rekomendującej kandydaturę sędziego, który orzekał w tej sprawie w pierwszej instancji.
– Wszystko można tak trywializować: nie przejmować się, czy osoba stająca przed sądem miała zdolność sądową, czy nie miała, albo czy w pierwszej instancji sprawę rozpatrzył sąd, czy niesąd (za taki uważam grupę ludzi, których rekomendowała Krajowa Rada Sądownictwa wybrana przez polityków). Jeśli uznamy, że to nie ma większego znaczenia, konsekwentnie powiedzmy, że każdy ma prawo nie do sądu, ale do tego, by jego sprawę rozpatrywał jakiś organ, ten czy inny urząd. Zmieńmy więc artykuły konstytucji mówiące o sądach (art. 45, 173-177), zmieńmy Europejską konwencję praw człowieka i wiele innych przepisów unijnych, przyjmijmy, że sądzeniem będą się zajmować urzędnicy politycy – no i pożegnajmy się z trójpodziałem władzy, demokratycznym państwem prawa i Unią Europejską. Niestety, część społeczeństwa nie dostrzega jeszcze problemu. To trochę jak z chorobą – idziemy do lekarza, kiedy już naprawdę boli, ale wtedy bywa za późno.

Trudno uznać, że to, iż sędziego rekomendowała upolityczniona KRS, mogło mieć wpływ na wyrok, jaki wydał w pierwszej instancji w sprawie o zapłatę.
– Jeszcze trudniej zrozumieć, że sędziemu Juszczyszynowi stawia się zasadniczy zarzut i odsuwa go od wykonywania zawodu za to, że chciał sprawdzić skuteczność powołania sędziego orzekającego w pierwszej instancji – do czego miał absolutnie prawo. Przecież sprawa rozstrzygana w drugiej instancji przez przykładowego sędziego Juszczyszyna może dotyczyć nie tylko zapłaty kilkuset złotych, ale np. kilkuset milionów złotych, których jakieś firmy domagają się od skarbu państwa za wykonane prace. Albo tego, czy ktoś pójdzie do więzienia na kilka lat za popełnione przestępstwo polityczne lub gospodarcze. Ciekawe, czy dla zainteresowanych, a zwłaszcza stron, będzie wtedy bez znaczenia, czy sędziego orzekającego w takiej sprawie w pierwszej instancji rekomendowała właściwie czy niewłaściwie wybrana KRS – i czy miało to wpływ na wydany przez niego wyrok. Zastanawiam się, jak będzie się czuła osoba, którą oskarża o przestępstwo prokurator podległy Ziobrze i sądzi sędzia wybrany pośrednio przez Ziobrę.

Obóz władzy raczej nie interesuje się sprawami tzw. zwykłych ludzi. Chce mieć wpływ na wyroki dotyczące własnych interesów, siebie samych oraz swoich przeciwników (choć oczywiście każdy może być uznany za przeciwnika władzy).
– Władza stworzyła system sobie podporządkowany, który ma działać na jej zamówienie, gdy to dla niej ważne. Czy to kwestia umorzenia w ekspresowym tempie sprawy związanej z wyborami 10 maja, czy też sprawa studentów, którzy wyrazili sprzeciw wobec propagandy niezgodnej z wiedzą naukową (są teraz przesłuchiwani w Katowicach przez policję i prawników Ordo Iuris). Niezbyt trudno sobie wyobrazić, że pod płaszczykiem walki z COVID-19 politycy wprowadzają różne masowe ograniczenia praw, np. własności czy wolności. Mogę wymieniać dalej. Kogoś, kto staje przed sądem, średnio interesuje to, czy tysiąc innych spraw zostało rozstrzygniętych w sposób zależny bądź niezależny od polityków. Jemu zależy na własnej sprawie.

Posłowie często próbują interweniować w sądach, bo ludzie przychodzą do ich biur, prosząc o pomoc. Politycy występują w mediach, komentując wyroki, co nierzadko powoduje fale hejtu pod adresem sędziów i może na nich wpływać. A samym sędziom stawiane są absurdalne zarzuty, czego przykładem jest Igor Tuleya, któremu grozi sprawa karna z art. 231 Kodeksu karnego, bo zezwolił dziennikarzom na rejestrację ustnego uzasadnienia postanowienia sądu. Lub Aleksandra Janas i Irena Piotrowska, które spytały Sąd Najwyższy, czy skład z udziałem sędziego rekomendowanego przez neo-KRS jest niezależny – i zaraz potem rzecznicy dyscyplinarni też postawili im zarzut z art. 231 kk.

Przytoczmy ten przepis: „Funkcjonariusz publiczny, który, przekraczając swoje uprawnienia lub nie dopełniając obowiązków, działa na szkodę interesu publicznego lub prywatnego, podlega karze pozbawienia wolności do lat 3”.
– Właśnie. Bez żadnych akt, jedynie na podstawie wiadomości medialnych, obie panie sędzie dostały zarzut popełnienia przestępstwa, za które mogą wylecieć z zawodu i iść do więzienia. Tylko dlatego, że skierowały pytanie do Sądu Najwyższego! Tu chodzi nie o sędziów, którzy podpadli obecnej władzy i są na cenzurowanym, lecz po prostu o sędziów rzetelnie pracujących przez kilkadziesiąt lat i prawidłowo wykonujących swoje obowiązki. Jak można więc mówić o niezależności sądownictwa w Polsce? Jeżeli parę lat temu toczyliśmy akademicką dyskusję na temat efektu mrożącego, to dziś doświadczamy tego efektu na co dzień. Czy chcemy sędziów, którzy w obawie przed konsekwencjami zaczną się bać wydawać sprawiedliwe wyroki?

Nie uważa pan, że na sali rozpraw sędzia jest w pełni niezawisły, bo tylko od niego zależy, jaki wyda wyrok – a jeśli czegoś się boi, to może nie powinien zostawać sędzią?
– Znam ten absurdalny pogląd. Fajnie się mówi takie rzeczy, trudniej pokazać coś takiego w praktyce. Odpowiem tak: mamy przykład sędziego Juszczyszyna. Jego było stać na tę niezawisłość – i do tej pory jest zawieszony, nie może pracować. Może więc się okazać, że potwierdzenie tej niezawisłości będzie jednorazowe, bo potem taka osoba zostanie usunięta z zawodu. Pytanie, ile osób zaryzykuje wszystko w imię obrony wartości. Pamiętajmy, że sędziowie to też ludzie. Nie wszyscy chcą tłumaczyć się ciągle rzecznikom dyscyplinarnym, odpisywać na jakieś ich pisma czy znosić hejt w internecie ze strony mediów sprzyjających władzy. Kiedyś sędziowie pracowali we względnej ciszy. Teraz pewnie części z nich przemyka przez głowę myśl: „Czy się komuś nie narażę?”. Tak nie powinno być. I o to walczymy – o wolność dla polskich sędziów. Wolność w zakresie wydawania orzeczeń i wolność wypowiedzi. Sądy powinny być strefą wolną od polityki.

Myślę, że nie tak wielu będzie w stanie zaryzykować w imię wartości.

– To kwestia bardziej złożona, nie wszyscy wytrzymują błysk fleszy. Ale zdecydowana większość sędziów, jak wynika z naszych badań, popiera walkę o praworządność i podziwia tych, którzy są „na linii ognia”. Polscy sędziowie w ciągu ostatnich lat pokazali, że zawsze znajdzie się ktoś, kto zadaje pytanie prejudycjalne albo prawne – i coś robi, niezależnie od konsekwencji, z których doskonale zdaje sobie sprawę. Sędziemu, który – co jest oczywiście godne podziwu – wykaże wielką odwagę, grozi po prostu usunięcie z zawodu. Najpierw czeka to zapewne tych sędziów, którym w ostatnich latach rzecznicy dyscyplinarni z nadania PiS postawili po kilkadziesiąt zarzutów. Zastąpią ich ci, co będą już dobrze rozumieć, jakie są oczekiwania władzy. To oczywiście negatywny scenariusz, bo ławka tych, którzy świadczą władzy usługi polityczne, nie jest długa. Nawet studenci pierwszego roku potrafią zauważyć, ile razy w naszym kraju złamano konstytucję.

Czy barierą dla zapędów obecnej ekipy nie jest postanowienie Trybunału Sprawiedliwości UE, które zawiesza stosowanie nowych przepisów dotyczących Izby Dyscyplinarnej Sądu Najwyższego – co oznacza, że nie może ona orzekać w sprawach dyscyplinarnych sędziów?

– Toteż orzeka ona nie w sprawach dyscyplinarnych, lecz w sprawach o uchylenie immunitetu sędziowskiego. Może społeczeństwu trudno zrozumieć sztuczki prawne, które wykonuje władza, ale krótko wytłumaczę. Jako Iustitia chcielibyśmy, aby takie informacje docierały do niego szeroko, dlatego jesteśmy aktywni w mediach społecznościowych, gdzie staramy się podawać bezpośrednio szczegółowe fakty. Otóż władza zareagowała na decyzję TSUE w swoisty sposób i rozszerzyła kompetencje Izby Dyscyplinarnej SN. Teraz sędziom nie stawia się już samych zarzutów dyscyplinarnych – bo Izba Dyscyplinarna nie mogłaby ich rozpatrywać od razu – lecz w pakiecie stawia się zarzuty karne, o popełnienie przestępstwa! Jednocześnie Izba Dyscyplinarna sama sobie uznała, że w sprawach o uchylenie immunitetu jak najbardziej może orzekać, bo przecież nie są to sprawy dyscyplinarne. I tym samym, bez zmrużenia oka, będzie robić wszystko, by niszczyć konkretne, wytypowane osoby. Po otwarciu postępowania karnego zajmą się nimi posłuszna władzy upolityczniona prokuratura oraz sądy obsadzone swoimi ludźmi – i wszystko będzie „w najlepszym porządku”. Rząd zaś już się pochwalił, że wykonał postanowienie TSUE. Przykładem sprawa Igora Tulei, który był wezwany na 9 czerwca przed IDSN właśnie w sprawie uchylenia immunitetu.

Władza wiele mówi o reformie sądownictwa. Co zmieniło się na lepsze w sądach za czasów rządów PiS?

– Ja tej reformy nie widzę nigdzie. Systematycznie badamy, jak zmiany wprowadzane przez PiS wpływają na szybkość i taniość postępowania. Opłaty sądowe poszły w górę, nic nie jest tańsze. Jeśli chodzi o szybkość załatwiania spraw, to mamy katastrofę i zapaść. Chcę podkreślić – my chcemy reform, ale nie takich. Tymczasem liczba miesięcy oczekiwania na rozstrzygnięcie w sądzie znacząco się zwiększyła. Czas rozpoznawania spraw w ciągu minionych czterech lat wydłużył się średnio, łącznie dla wszystkich kategorii, o kilkadziesiąt procent. W niektórych kategoriach spraw nawet dwukrotnie. Na przykład na pierwsze terminy przed sądami gospodarczymi czeka się dwa lata. Lament społeczny na wielką skalę zacznie się, gdy ludzie zobaczą, że żadna reforma nie miała miejsca, a chodziło tylko i wyłącznie o zabezpieczenie interesów partii rządzącej. Zwykłym ludziom kadencja ministra Ziobry nie przyniosła absolutnie żadnych korzyści. Być może z tego powodu minister coraz rzadziej wypowiada się publicznie. Tarcza antykryzysowa bezterminowo zwolniła prezesów sądów apelacyjnych z obowiązku publikowania danych na temat załatwianych spraw. Władza wykorzystała więc pandemię do przykrycia własnej nieudolności oraz zapaści sądownictwa. Zamiast pracować nad tym, by ludzie mieli zapewniony dostęp do sądu i zarazem bezpieczeństwo, dba o siebie. To jest cyniczne!

Czym przede wszystkim jest spowodowana ta zapaść?

– Najpierw przez prawie dwa lata minister Ziobro nie ogłaszał konkursów na wolne stanowiska sędziowskie, a sędziów wysyłano w stan spoczynku albo traktowano tak, że sami odchodzili – więc nie miał kto orzekać. Do tego doszła wymiana kilkuset prezesów i wiceprezesów sądów. Bardzo często zostawali nimi ludzie o niezbyt wysokich kompetencjach. W sądach panował chaos. Do tego dochodziły nieprzemyślane zmiany ustaw procesowych oraz zatrzymanie informatyzacji sądów. Nic nie wskazuje na to, że sytuacja się polepszy. Przeciwnie, będzie gorzej, bo w czasie pandemii te problemy jeszcze się uwypukliły. Okazało się, że polskie sądy są przygotowane na stan nadzwyczajny jeszcze gorzej niż szpitale. W związku z ostatnimi działaniami ministerstwa widzimy kolejną falę odejść z sądów. Obawiam się, że niedługo będziemy mogli mówić o upadłości sądownictwa w Polsce. To będzie miara sukcesu „dobrej zmiany” w wymiarze sprawiedliwości!

Jakość sądownictwa mierzy się też odsetkiem sprawiedliwych orzeczeń, czyli takich, których nie trzeba zmieniać w wyższych instancjach. Jak pod tym względem wypadają nasze sądy?

– Nie wiem. Iustitia próbowała uzyskać różne informacje z ministerstwa, ale mamy z tym spore trudności. Tłumaczyli, że nie zbierają, nie mają zestawień itp. Z pewnością bardzo ciekawe byłoby zbadanie, jak wygląda stabilność orzeczeń wydanych w ciągu ostatnich pięciu lat przez sądy pierwszej instancji. Ostatnie dane, z połowy 2017 r., pokazywały, że ta stabilność się pogarsza i coraz więcej wyroków jest uchylanych. Ministerstwo Sprawiedliwości skupiło się na tym, żeby niszczyć sędziów, wszczynać przeciw nim kampanię nienawiści, wywoływać afery hejterskie. Zapomniało niestety o ludziach.

Fot. Piotr Molęcki/East News

Wydanie: 2020, 25/2020

Kategorie: Wywiady

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy