Tragizm

Kuchnia polska

Tragedia jest to gatunek literacki, w którym każdy wybór prowadzi bohatera do zguby w jego konflikcie z przeciwnościami losu. W sytuacjach tragicznych nie ma dobrego wyjścia, są jedynie dylematy moralne. Tadeusz Łomnicki, wielki mistrz sceny uczył, że tragedię należy grać ze wzrokiem uniesionym do góry, ponieważ gra się ją przed Bogiem, podczas gdy komedię gramy, patrząc na widownię, ponieważ gra się ją przed ludźmi.
Pytanie, czy należy strzelić w oko uśpionej terrorystce opakowanej materiałami wybuchowymi, jest pytaniem tragicznym, ponieważ każda decyzja jest zła. Strzał jest bestialskim mordem, niestrzelenie zaś jest pozostawieniem jej wolnej ręki do zabicia setek ludzi, nawet przez przypadkowy odruch uśpionego ciała. Jest także pytaniem tragicznym, czy wolno poświęcić sto lub więcej osób dla uratowania kilkuset i jakie proporcje są tu dopuszczalne – 10%, pół na pół, a może w ogóle nie wolno tak rozumować? Jest pytaniem tragicznym, czy ugiąć się przed szantażem, czy też za wszelką cenę pokazać, że szantaż jest niedopuszczalny.
W „Leksykonie terminów literackich” czytam, że z biegiem czasu „tragedia traci na znaczeniu, jej poszczególne motywy zostają wchłonięte przez różne odmiany dramatu”.
Otóż nic podobnego i jeśli literatura jest zwierciadłem życia, to właśnie wkraczamy w okres, kiedy dramaty stają się tragediami.
Niedawno przeżyliśmy moment, kiedy dwa wielkie miasta, Waszyngton i Moskwa, znajdowały się pod władaniem terroru. Dwie dekady wcześniej stolice te stanowiły dla siebie śmiertelne zagrożenie, zabiegając starannie o „równowagę strachu”, co było dramatem historii. Teraz jednak strach nadciągnął z innej strony, ma nieobliczalną postać terroryzmu i pcha w stronę tragedii.
Terroryzm nie ogranicza się tylko do wielkich spektakli, jak zniszczenie World Trade Center czy atak na moskiewski teatr na Dubrowce, choć wtedy mówimy o nim najwięcej. W czasie, kiedy świat patrzył na Moskwę i Waszyngton, palestyńscy terroryści detonowali się w powietrze, aby zabić i poranić otaczających ich Izraelczyków, a izraelskie wojsko strzelało do domów mieszkalnych, aby zabić i poranić ukrywających się tam palestyńskich terrorystów. Na słonecznej wyspie Bali podłożone nie wiadomo czyją ręką bomby zabiły ponad setkę bawiących się tam ludzi, głównie Australijczyków, ktoś podobny podłożył bombę w Helsinkach, jednym z najspokojniejszych miast świata.
Można na to patrzeć rozmaicie. Można więc pójść za scenariuszami hollywoodzkich filmów lub za adaptowaną kiedyś na słuchowisko radiowe „Wojną światów” H.G. Wellsa i powiedzieć sobie, że oto staliśmy się ofiarą najazdu, czy to ze strony jakichś Marsjan, czy też jakiejś niesłychanej, wszechpotężnej szajki kierowanej przez genialny, lecz psychopatyczny umysł, jak w filmach o Jamesie Bondzie. Jest to w istocie rzeczy wersja optymistyczna, ponieważ, jak wiemy z tych utworów, wystarczy wówczas determinacja zaatakowanych, skupienie się pod mądrym i stanowczym przywództwem i odparcie atakującego nas zewnętrznego wroga. Tę wersję stara się przeforsować prezydent Bush, wskazując na Saddama Husajna jako na bondowskiego Blofelda, którego należy unieszkodliwić w jego podwodnym laboratorium i tym samym uratować świat.
Ale jest także druga wersja, tragiczna. Najsilniej dochodzi ona do głosu w kwestii czeczeńskiej i w kwestii palestyńskiej. Otóż według tej wersji, odważni, gardzący śmiercią ludzie kładą na szalę swoje życie, aby pomścić krzywdy doznane przez ich narody, zniszczyć najeźdźców i wywalczyć wolność. Nie ma dla nich dobrego wyjścia jako dla jednostek, śmierć jest nieuchronna, wybierają też zło, jakim jest śmierć innych przypadkowych ludzi, lecz kieruje nimi tragiczny nakaz moralny.
Na świecie są setki miejsc zapalnych, gdzie możliwe są taka postawa i taki tragizm. Czeczenia, Palestyna, ale także Kraj Basków, Irlandia Północna, Timor, Tybet, Kaszmir i dziesiątki punktów w Ameryce Łacińskiej. Niedawno Wojciech Jagielski wydał mądrą książkę „Modlitwa o deszcz”, w której pokazuje Afganistan – do niedawna uchodzący za wroga, którego trzeba zniszczyć – podzielony wewnętrznie na tuzin osobnych prowincji i tuzin osobnych komendantów, z których co drugi jest postacią tragiczną, uwikłaną w plątaninę okoliczności, z których nie ma dobrego wyjścia.
Gdyby wysłuchać tych wszystkich tragicznych racji, które składają się na podglebie współczesnego terroryzmu we wszystkich zakątkach świata, należałoby współczesny świat porozkładać na części, jak zabawkę z klocków lego, i poskładać go na nowo, inaczej. Ale przecież wiadomo, że nie dałoby to żadnego rezultatu, ponieważ motywy działania są tu sprzeczne. Wyjdźmy naprzeciw terrorystom palestyńskim – ale co wówczas z Izraelem i Izraelczykami? Wyjdźmy naprzeciw katolikom w Irlandii Północnej – ale co wówczas z protestantami?
Amerykanie sporządzili listę „państw zbójeckich”, które należy okiełznać i wziąć pod kontrolę. Tragiczne jednak – to znaczy bez dobrego wyjścia – jest także i to, że niejedno z obecnych państw czy społeczności skrzywdzonych dałoby się wpisać na niemniej złowieszczą listę państw przestępczych, choćby narkotykowych, co okazało się wcale ważnym podglebiem walk serbsko-albańskich, a także, według dostępnych relacji, nie omija i Czeczenii. Schemat „dobry-zły” staje się więc wątpliwy, jak wszystkie schematy.
Można oczywiście, myśląc o okropieństwach terroryzmu, pozostać na poziomie tradycyjnych dywagacji, a więc czy dramat w Moskwie umocnił, czy osłabił Putina, czy wojna z Irakiem umocni, czy osłabi Busha, czy Czeczeńcy zyskają, czy stracą, czy Szaron z Arafatem usiądą razem do stołu, czy złapiemy wreszcie bin Ladena „żywego lub martwego”.
Tak, to bardzo ciekawe na dziś i na jutro. W nauce istnieje jednak pojęcie „procesu długiego trwania”, który realizuje się na długim dystansie czasowym, nawet wówczas, kiedy poszczególne zdarzenia po drodze zdają się mu przeczyć.
Terroryzm wprowadza nas powoli w taki właśnie proces, wobec którego większość naszych instrumentów politycznych, ale także sporo z naszych pojęć dobra i zła staje się bezużytecznych. Pytanie polega na tym, ile mamy czasu, aby wypracować nowe instrumenty i pojęcia, zdolne na powrót zamienić tragedie w dramaty.

 

Wydanie: 2002, 44/2002

Kategorie: Felietony

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy