Tryptyk o sensie II. Kościół

Tryptyk o sensie II. Kościół

Niedawno pytaliśmy w tym miejscu o sens istnienia Polski. Dziś trzeba pytać o sens istnienia Kościoła. Nie Kościoła w ogóle, lecz rzymskokatolickiego Kościoła w dzisiejszej Polsce. To pytanie zadaję jako praktykujący rzymski katolik.

Z sensem istnienia Kościoła w Polsce bywało różnie. Najpierw stworzył on z nas polityczną wspólnotę – tu jego zasługi są nie do przecenienia. Potem, od XII do początku XIV w., tylko Kościół – archidiecezja gnieźnieńska, a z czasem też kult św. Stanisława – był spoiwem dawnego, jednolitego państwa. To również jest zasługa nie do przecenienia. Jednak w XIV w., po przyłączeniu przez Kazimierza Wielkiego Rusi Halickiej, polski katolicyzm stanął w obliczu innej chrześcijańskiej wiary – prawosławia.

I odtąd interes Kościoła zaczął się rozmijać z interesem państwa. Ten pierwszy wymagał katolicyzacji, ten drugi – szacunku dla odmienności. Kazimierz Wielki usiłował godzić oba interesy, lecz już Władysław Jagiełło popierał katolicyzm z łatwą do zrozumienia gorliwością neofity. Później, mimo różnych zahamowań, było z tolerancją raczej lepiej niż gorzej – aż do przywilejów Zygmunta Augusta z lat 1563 i 1568. Ale niebawem przyszła kontrreformacja. Legła ona u progu dezintegracji Rzeczypospolitej, a w dalszej konsekwencji – u progu rozbiorów. To ona bowiem odepchnęła od Rzeczypospolitej innowierców. To ona odgrodziła nas od laicyzującej się Europy. To ona zabiła ożywcze prądy religijne, a chrześcijaństwo sprowadziła do obrzędu i dewocji.

I tak już zostało. Gdy dziś deklamujemy o roli Kościoła rzymskokatolickiego podczas zaborów, zbyt rzadko pamiętamy, że utrzymywał on polskość w sensie coraz bardziej nacjonalistycznym, a coraz mniej historycznym. Rzymski katolicyzm jako integralny składnik polskości usuwał wszak poza jej obręb obrządek unicki (tego samego wyznania!), a tym bardziej przecież wiarę prawosławną, częściowo nawet (bo przy nieobecności różnic kulturowych) również protestantyzm. Kościół rzymskokatolicki bronił więc Polski etnicznej, niszcząc (choćby mimowolnie) tradycje

Rzeczypospolitej wielonarodowej. Międzywojenne zbliżenie Kościoła z endecją było czymś w sumie naturalnym.

Widziana na tym tle rola Kościoła rzymskokatolickiego w PRL okazała się wyjątkowa. Otrzymując (po raz pierwszy od XII w.) państwo jednolite narodowo, religijnie i nawet obrzędowo, Kościół ten stał się potęgą: jedyną siłą niezależną, niepodporządkowaną władzy. Co oczywiście nie wykluczało rzesz tajnych współpracowników SB w jego szeregach. Kościół stał się jednak skuteczną zaporą przeciw sowietyzacji – jakkolwiek tę sowietyzację rozumieć (bo też nie trzeba jej absolutyzować). Toteż i pod tym względem zasługi Kościoła są znaczne – choć można się zastanawiać, czy konkretne rozwiązania były trafne w każdym przypadku.

Tymczasem na samym początku III Rzeczypospolitej Kościół skonfliktował się z porządkiem prawnym. W trybie natychmiastowym, bez czekania na nową ustawę oświatową, zażądał wprowadzenia religii do szkół. Gdy państwo ustąpiło, nadeszło, trwające latami, śrubowanie kolejnych żądań, każdorazowo psujących zasadę świeckości. Postępowano według zasady wypróbowanej sto lat wcześniej na zaborcy rosyjskim: „brać i nie kwitować”. Jednak teraz „brano” już nie od zaborcy, lecz od własnego państwa. Równocześnie polski Kościół – wbrew swej europejskiej proweniencji – przestał odgrywać rolę łącznika z Europą w jeszcze większym stopniu niż w czasach kontrreformacji: stał się czynnikiem odgradzającym nas od Europy, od tej – jak mówiono – „cywilizacji śmierci”. Na Zachodzie „wielu hierarchów się pogubiło”, „oni się już poddali”, ich postawa jest „kapitulancka” – tak skarżył się niedawno abp Marek Jędraszewski. PiS wyprowadza nas z Europy politycznej, polski Kościół wyprowadza nas z Kościoła powszechnego.

Dla katolika, wierzącego wszak w „święty Kościół powszechny”, jest to najbardziej bolesne. Kościół ma prowadzić do Boga – czy prowadzi? Kościół ma mówić o czekającej nas wieczności – czy mówi? Kościół ma szerzyć miłosierdzie – czy szerzy? Katolicyzm ograniczony do walki o państwowy zakaz aborcji, sprzeciwu wobec in vitro i ochrony materialnego stanu posiadania – jest sam w sobie zgorszeniem. A gdy jeszcze dochodzą skandale pedofilskie… Jednak równie bolesne dla Polaka – obojętne już jakiej konfesji – jest dokonywane przez Kościół odpychanie Polski od Europy. To przecież niezgodne z misją Kościoła od samych jego początków. I równające się narodowemu samobójstwu.

Tak oto na pytanie o sens istnienia Kościoła rzymskokatolickiego w Polsce trzeba odpowiedzieć krótko: polega on na wspieraniu Polski pisowskiej. Czyli Polski, która nie ma sensu.

a.romanowski@tygodnikprzeglad.pl

Wydanie: 2021, 36/2021

Kategorie: Andrzej Romanowski, Felietony

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy