Trzeba być zdrowym

Kuchnia polska

Kilka już razy wspominałem w tych felietonach o ministrze Łapińskim. Wspominałem pozytywnie, ponieważ minister Łapiński jest pierwszym od wielu lat ministrem zdrowia, który odważył się powiedzieć, że za stan zdrowotności w Polsce odpowiedzialne musi być państwo – co przy naszej modzie na liberalizm, rynkowość i uciekanie od wszelkiej odpowiedzialności jest nie lada odwagą. Mam też wrażenie, że minister Łapiński należy do tych członków rządu, którzy zanim jeszcze objęli swój urząd, wiedzieli, co chcą zrobić i trzymają się tego konsekwentnie. Co z tego wyniknie, okaże się za cztery lata, ale minister wyraźnie chce wziąć to na siebie, co budzi moje uznanie.
Aliści minister Łapiński jest obecnie w tarapatach, a to w związku z listą leków refundowanych i tych, które Ministerstwo Zdrowia postanowiło skreślić ze swojej listy. To sprawa drażliwa, dotyczy bardzo wielu osób, bardzo wielu chorób i bardzo wielu leków, a więc trudno oczekiwać, aby wszyscy byli zadowoleni. Mnie sprawa leków jest osobiście dosyć obojętna, ponieważ przez długie lata byłem człowiekiem nieprzyzwoicie zdrowym, a kiedy się okazało, że taki zdrowy już nie jestem, jest raczej za późno, aby przesadnie wierzyć w farmację. Widzę jednak wyraźnie, że leków jest po prostu za dużo.
Donald G. Cooley, autor książki „Wonder Drugs”, twierdzi, że mniej więcej do końca I wojny światowej każdy lekarz miał w swojej torbie – oprócz środków opatrunkowych – zaledwie pięć specyfików o sprawdzonym od wieków działaniu. Były to: opium, rtęć, chinina, digitalis i jodyna. Podczas II wojny światowej dołączyły do tego antybiotyki, z penicyliną na czele. Obecnie jednak czyta się, że kolosalne nadużycie antybiotyków doprowadziło do wyhodowania – głównie zresztą w szpitalach, żeby było śmieszniej – niezliczonej ilości odpornych na nie bakterii, co już wkrótce doprowadzi nas do stanu sprzed wynalezienia penicyliny i jej pochodnych, a więc do bezradności wobec chorób leczonych antybiotykami. Na prywatny użytek wreszcie każdy wie, że najbardziej uniwersalnym lekiem jest aspiryna, skuteczna wobec przeziębienia, dobra na bóle reumatyczne, zmniejszająca szansę zawału, a także pomocna na kaca, jeśli zażyjemy ją po nadużyciu alkoholu, lecz przed zaśnięciem.
Mimo to leków jest z każdym rokiem coraz więcej. Pytanie polega na tym, czy powoduje to wspaniały rozwój nauki, czy też, jak podejrzewam, wspaniały rozrost firm farmaceutycznych. Przekonuje mnie o tym podsunięty mi przez mego przyjaciela, wybitnego lekarza, artykuł z pisma „The New England Journal of Medicine”, uchodzącego ponoć za pismo wysoce prestiżowe. Artykuł ten zatytułowany jest „Problem lekarstw na receptę” i pismo rozpatruje go na przykładzie Stanów Zjednoczonych. Tekst rozpoczyna się od następującego zdania: „Rosnące koszty lekarstw zapisywanych na recepty powodują dwa powiązane ze sobą problemy – zwiększone wydatki dla tych, których na to stać, oraz ograniczony dostęp do leczenia dla tych, których nie stać. Problemy te są szczególnie poważne dla ludzi starszych oraz dla tych, których choroba ma charakter chroniczny”. Pacjenci w USA muszą wybierać między lekami, jedzeniem i płaceniem za czynsz.
Dokładnie to samo pisze się w Polsce. Tabela zamieszczona przy artykule „The New England Journal of Medicine” pokazuje dodatkowo, że podczas gdy koszty leczenia utrzymują się w latach 1997-2000 mniej więcej na tym samym poziomie, koszty lekarstw wrosły w tym czasie o 17,3%.
Pismo stara się postawić diagnozę tego stanu, twierdząc, że główną jego przyczyną jest reklama środków farmaceutycznych kierowana bezpośrednio do odbiorców. Widzimy to również i u nas, gdzie z telewizji, pism i plakatów dowiadujemy się codziennie o coraz to nowych cudownych lekach, które powinniśmy nabyć. „The New England Journal of Medicine” nie pisze wprost, że pod nowymi nazwami wypuszcza się bliźniaczo podobne lekarstwa, tyle że droższe, nie uwzględnia też, rzecz jasna, naszej polskiej specyfiki, gdzie lekarz, który po zbadaniu pacjenta wypisuje pół bloczku z receptami, uchodzi na lekarza lepszego niż ten, który daje jeden środek lub po prostu każe się wyspać czy cieplej ubierać. Na skutek tego w każdym domu znajdują się stosy opakowań z napoczętymi lekami, ponieważ ktoś kiedyś został użądlony przez pszczołę, miał czyraka na plecach lub przytruł się nieświeżą parówką, o czym oczywiście nikt już nie pamięta.
„The New England Journal of Medicine” stoi na słusznym stanowisku, pisząc, że problem kosztów lekarstw przepisywanych pacjentom nie zostanie rozwiązany aż do momentu „dokąd zwrot kosztów lekarstw nie będzie uważany za ważną część ubezpieczenia zdrowotnego, a ubezpieczenie zdrowotne nie będzie dostępne dla wszystkich”. O to samo z pewnością chodzi ministrowi Łapińskiemu. Ale na razie, jak czytamy, organizacje ubezpieczeniowe w USA coraz częściej wycofują się z refundowania lekarstw, które stają się zbyt drogie, a prezydent Bush junior, który w styczniu mówił w Kongresie o systemie opieki zdrowotnej, „który obejmuje także leki przepisywane na recepty”, obecnie twierdzi, że gospodarka jest na to zbyt słaba, a wojna z terroryzmem zbyt kosztowna, aby dotrzymać tej obietnicy.
Istnieje kilka stosowanych w różnych stanach USA prób zaradzenia temu problemowi. W niektórych lekarze obowiązani są do przepisywania leków skutecznych, lecz tanich, aptekarze jednak, zwłaszcza w małych miejscowościach, dbają o to, aby tych akurat leków nie było na składzie. Gdzie indziej na listę leków refundowanych dostają się te, których producenci godzą się na obniżenie ich ceny; podobnego rozwiązania chwycił się u nas minister Łapiński. Ale porozumienia takie skarżone są w USA do sądów przez lobby farmaceutyczne, które jest potęgą. Jak wielką, o tym radzę przeczytać w wydanej właśnie u nas świetnej powieści Johna Le Carre’a „Wierny ogrodnik”. Także i u nas zresztą lobby to dało znać o sobie w liście do premiera Millera.
Oczywiście to, że w USA jest tak samo jak u nas nie zmniejsza w niczym kłopotów ministra Łapińskiego. Ale warto po prostu wiedzieć, że szanse na rozwiązanie tej kwadratury koła zarówno u ich, jak i u nas wyglądają podobnie.
Nie ma więc wyjścia – trzeba być młodym i zdrowym. Czego wszystkim życzę.

 

Wydanie: 12/2002, 2002

Kategorie: Felietony

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy