Trzeba go było zabić

Trzeba go było zabić

Premier Izraela żałuje, że Jasir Arafat nie został wcześniej zgładzony

Leje się krew na Bliskim Wschodzie. Co kilka dni palestyńscy bojownicy dokonują samobójczych zamachów. Armia izraelska dokonuje represji, burzy domy, niszczy pola, aresztuje lub zabija winnych i niewinnych.
Premier państwa żydowskiego, Ariel Szaron, zwolennik rządów twardej ręki, jest w swoim żywiole. „Szaron chce wojny, nie pozostawił co do tego żadnych wątpliwości. Odrzucił dwa dziesięciolecia wysiłków na rzecz pokoju”, stwierdził niemiecki tygodnik „Der Spiegel”. Wszystko wskazuje na to, że szef izraelskiego rządu pragnie w najbliższym czasie wypędzić Jasira Arafata za morze i stworzyć na terytoriach palestyńskich swoisty izraelski protektorat. Czy jednak będzie to dla państwa żydowskiego korzystne? „Szaron wyświadcza swemu krajowi niedźwiedzią przysługę, gdy próbuje siłą broni przekonać Palestyńczyków, że mogą czuć się dobrze także w protektoracie pod izraelskim przywództwem”, napisał francuski dziennik „Libération”. „Buldożer”, jak często nazywany jest Szaron, zawsze mówił, że jego jedynym celem jest zapewnienie państwu żydowskiemu bezpieczeństwa. Jego polityka sprawiła jednak, że Izraelczycy żyją w nieustannym lęku. Nawet potężna machina wojskowo-policyjna Izraela nie jest w stanie powstrzymać terrorystów-kamikadze.
Niektórzy izraelscy politycy, jak wiceminister obrony Dalia Rabin-Pelosoff, zarzucają Szaronowi, że nie wykorzystał „okna okoliczności” otwartego dzięki wystąpieniu Arafata z 16 grudnia. Przewodniczący Autonomii Palestyńskiej wezwał wtedy do zaniechania ataków na cele cywilne w Izraelu. Istotnie, na kilka tygodni zapanował względny spokój. Amerykański dziennik „The Oregonian” pisze jednak, że w tym czasie izraelskie siły bezpieczeństwa zgładziły 30 Palestyńczyków. Ariel Szaron nie tylko nie podjął negocjacji, ale i nie pozwolił Arafatowi pojechać na pasterkę do Betlejem. Przywódca Autonomii od końca listopada pozostaje praktycznie więźniem w swej kwaterze w Ramallah. Czołgi izraelskie stoją w odległości zaledwie 100 m.
„Okno okoliczności” zostało zamknięte 14 stycznia, gdy od wybuchu izraelskiej bomby zginął Raed Karmi, palestyński przywódca związany z organizacją Fatah Jasira Arafata. Władze państwa żydowskiego oskarżały go o uprawianie terroryzmu. Ariel Szaron musiał wiedzieć, że to zabójstwo doprowadzi do eskalacji przemocy. I rzeczywiście, islamska organizacja Hamas ogłosiła wojnę na pełną skalę. Także mająca powiązania z organizacją Arafata Brygada Al Aksa przeprowadziła serię zamachów. W Haderze uzbrojony Palestyńczyk wdarł się do lokalu, w którym odbywała się uroczystość bar micwy i zanim sam został zabity, zastrzelił sześciu gości. Po raz pierwszy od 1993 r. samobójczego zamachu dokonała kobieta – 28-letnia Wafa Idris, która zdetonowała ładunek wybuchowy w Jerozolimie, zabijając siebie, 81-letniego Izraelczyka i raniąc prawie 100 osób. Komentatorzy stwierdzili, że jeśli do zamachów w stylu kamikadze włączono kobiety, terroryści podwoili swój potencjał rekrutacyjny.

Izrael odpowiedział „adekwatnymi” represjami. Większość palestyńskich budynków publicznych legła w gruzach. Autonomia Palestyńska praktycznie przestała istnieć – policja Arafata sama wypuszcza podejrzanych o terroryzm z więzień w obawie, że te zostaną obrócone w ruinę przez izraelskie (wyprodukowane w USA) helikoptery i samoloty. Autonomia składa się z 220 wysepek, swoistych gett otoczonych przez siły bezpieczeństwa Izraela. „Nikt – młody czy stary, chory czy zdrowy, umierający czy ciężarna, student czy doktor – nie może przedostać się z miejsca na miejsce, bez wielogodzinnego czekania w punktach kontrolnych obsadzonych przez izraelskich żołnierzy, którzy świadomie upokarzają podróżnych”, pisze austriacki tygodnik „Profil”. 200 chorych na nerki Palestyńczyków nie może być poddanych dializie, gdyż armia państwa żydowskiego „ze względów bezpieczeństwa” blokuje drogi do szpitali. Amerykański dziennik „Boston Globe” podkreśla, że podobne szykany na długo pozostaną w zbiorowej pamięci Palestyńczyków.
Tylko zdecydowana interwencja amerykańskiego kolosa mogłaby pomóc obu zwaśnionym narodom pokonać krwawy impas. Kiedy wydawało się, że wojna z talibami będzie długa i ciężka, zaś kraje islamskie ogarnie antyzachodni pożar, Biały Dom powstrzymywał swego sojusznika Szarona. Prezydent Bush wspomniał nawet o możliwości utworzenia państwa palestyńskiego, a sekretarz stanu, Colin Powell, o potrzebie zakończenia izraelskiej okupacji. Gdy jednak talibowie zostali szybko pokonani, zaś muzułmańskie stolice pozostały spokojne, Waszyngton odwrócił się od Arafata. Bush osobiście nie cierpi zresztą palestyńskiego przywódcy i nigdy nie przyjął go w Białym Domu (za kadencji Clintona Arafat był tam stałym gościem). Gniew USA rozpaliła sprawa przechwyconego przez armię izraelską na Morzu Czerwonym statku „Karin A”. W ładowniach frachtowca znajdowało się 50 ton broni, prawdopodobnie przysłanej Palestyńczykom przez Iran. Bush i jego współpracownicy natychmiast zaczęli oskarżać Arafata o popieranie terroryzmu. Palestyński przywódca mówił, że to izraelska prowokacja i że o niczym nie wiedział. Nie wiadomo do końca, kto zorganizował transport broni, być może jacyś pozbawieni wyobraźni współpracownicy Arafata. W każdym razie prawdopodobieństwo, że karabiny i moździerze trafią na terytoria okupowane, było bliskie zeru. Bush i Szaron zyskali jednak pretekst, by odsądzać szefa Autonomii Palestyńskiej od czci i wiary. Waszyngton zagroził zerwaniem wszystkich kontaktów z Palestyńczykami. Prezydent Bush wyraził swe „gorzkie rozczarowanie” wobec Arafata. Izraelski dziennik „Haaretz” stwierdził złośliwie: „Trudno zrozumieć, jak USA i Izrael, uzbrajające najbardziej ponure reżimy świata, zdołały rozpętać taki skandal z powodu jednego statku z amunicją”. Administracja waszyngtońska zapowiedziała, że nie podejmie prób mediacji, dopóki Arafat nie weźmie się wreszcie za zwalczanie terroryzmu. „Haaretz” skomentował, że żądanie od polityka uwięzionego praktycznie w swoim biurze, aby tępił terroryzm na obszarze od Rafah po Dżenin „jest niczym więcej jak kiepskim żartem”.
Wiele wskazuje na to, że Waszyngton dał Szaronowi niemalże wolną rękę w stosunku do palestyńskiego przywódcy. Być może ostatnie szczegóły zostaną omówione 7 lutego podczas wizyty izraelskiego premiera w USA. Unia Europejska usiłuje bronić Arafata, jako wybranego przewodniczącego Autonomii, ale wpływy UE na Bliskim Wschodzie są znikome. Szef niemieckiej dyplomacji, Joschka Fischer, który uprzednio usiłował odgrywać rolę mediatora, przyznał zresztą, że obecnie musi popierać stanowisko USA, „aby nie doprowadzić do rozłamu w naszym obozie”. Nawet państwa arabskie niemrawo występują w obronie Arafata. Jedne, jak Egipt czy Jordania, zdają sobie sprawę z własnej bezsilności, inne, jak Jemen czy Syria, lękają się gniewu Wuja Sama szukającego w wojnie z terroryzmem kolejnych celów. Szaron może więc przystąpić do akcji. Jak pisze brytyjski dziennik „The Guardian”, izraelski przywódca czeka tylko na telefon od jakiegoś mediatora, najlepiej z Europy, który zaproponuje, aby 72-letniego Arafata wysłać na leczenie, np. do Paryża czy Egiptu. Szaron, który już raz, w 1982 r., przepędził palestyńskiego przywódcę z Libanu do Tunisu, zgodzi się, pod tym wszakże warunkiem, że szef Autonomii nigdy już na Bliski Wschód nie powróci. Co jednak nastąpi potem? Izraelski dziennikarz Uri Avnery przypuszcza, że „Buldożer” zechce zrealizować swój „wielki plan” usunięcia ludności palestyńskiej z Zachodniego Brzegu i Gazy.
Szaron snuł już wizje sprowadzenia na Bliski Wschód miliona żydowskich osadników, wydaje się jednak, że swoją politykę będzie realizował małymi krokami. Będzie starał się powołać marionetkowe i skłócone ze sobą władze palestyńskie, podzieli palestyńskie terytoria na całkowicie od Izraela zależne zdemilitaryzowane kantony czy „bantustany” i będzie nadal prowadzić rozbudowę osiedli żydowskich.
Tylko że taka koncepcja wcale nie jest dla Izraela korzystna. Wątpliwe, czy Arafat dobrowolnie uda się na wygnanie. Ostatnio zapowiadał, że marzy o śmierci męczennika. „Jeśli Arafat wspomina o męczeństwie, to znaczy, że przygotowuje swój naród do bitwy. Jeśli Ameryka zamknie przed nim wszystkie drzwi, Arafat zostawi za sobą spaloną ziemię, tak że wszystko zostanie zniszczone. Świat będzie musiał pertraktować z nim jako wybranym przywódcą swojego narodu albo też pozwolić Szaronowi zabić go”, stwierdził pewien długoletni współpracownik palestyńskiego lidera. Jeśli jednak Arafat zginie z rąk izraelskich żołnierzy, kto z Palestyńczyków czy która z arabskich stolic zechce się z państwem żydowskim układać o pokój? Dziennik „Haaretz” pisze, że usunięcie Arafata jest bezsensowne – palestyński przywódca potrafi także z wygnania kierować swymi ludźmi, a nowi palestyńscy liderzy z pewnością nie pójdą na większe ustępstwa wobec Izraela.
Wydawca niemieckiego tygodnika „Der Spiegel”, Rudolf Augstein, pośrednio porównuje postępowanie Szarona do działań Hitlera, który po zawarciu diabelskiego paktu ze Stalinem niecierpliwie czekał na wieść o upadku brytyjskiego gabinetu Chamberlaina. Urzędnicy niemieckiego MSZ z najwyższym trudem wytłumaczyli führerowi, że miejsce Chamberlaina zająłby jeszcze bardziej nieubłagany wróg nazistów – Winston Churchill. Podobnie Arafata mogą zastąpić o wiele bardziej radykalni przywódcy islamscy z Hamasu i Dżihadu.
Perspektywy dla Bliskiego Wschodu są ponure. Dziennik „The Oregonian” pisze, że obecne gwałtowne wydarzenia są prawie na pewno zapowiedzią czegoś znacznie gorszego. Jedyną nadzieją jest to, że izraelski ruch pokojowy odrodzi się i zmusi „Buldożera” do ustąpienia. Są już pierwsze oznaki. 500 rezerwistów armii izraelskiej odmówiło służby na terytoriach okupowanych, by nie uczestniczyć w represjach wobec całego narodu. „Pod rosnącą górą palestyńskich ruin grzebiemy samych siebie”, ostrzega były wiceburmistrz Jerozolimy, Meron Benvenisti. „Nadeszła pora, aby wyjść na ulice”, wzywa dziennik „Haaretz”. Tylko czy nie jest już za późno?


Plan B i Plan C
Jak pisze „The Guardian”, Izrael ma również plan B rozwiązania kwestii palestyńskiej. To tzw. separacja, czyli oddzielenie terytoriów palestyńskich pasem zapór, płotów i umocnień. Według dziennika „The Independent”, Szaron zaaprobował już plan „odseparowania” całej, a więc także arabskiej Jerozolimy za pomocą systemu wież strażniczych, kamer, okopów i punktów kontrolnych. Tylko że trzeba by także ogrodzić dziesiątki osiedli żydowskich na terytoriach okupowanych i drogi dojazdowe do nich. Obszary palestyńskie zostałyby wtedy podzielone na niezliczone getta. Plan C przewiduje powrót do pełnej okupacji Zachodniego Brzegu i Strefy Gazy. Generałowie zapewniają, że wtedy wyłapaliby z łatwością wszystkich terrorystów. Takiemu rozwiązaniu przeciwna jest nie tylko międzynarodowa opinia publiczna, ale także większość społeczeństwa izraelskiego, które nie chce wysyłać już swych córek i synów z bronią do Gazy.


Izrael nad przepaścią?
Izraelski historyk Reuwen Moskowitz uważa, że w epoce rakiet, broni atomowej i biologicznej oparta na przewadze militarnej koncepcja bezpieczeństwa państwa żydowskiego jest błędna. Izrael przypomina Żyda z anegdoty, który, jadąc pociągiem, coraz głośniej lamentuje na każdej stacji. Pytany, czemu tak narzeka, odpowiada, że wsiadł do pociągu jadącego w fałszywym kierunku. Nie wysiada jednak, bo kupił bilet, ma miejsce siedzące, a ponadto nie wiadomo, czy pociąg we właściwym kierunku w ogóle nadjedzie. Podobnie Izraelowi brak odwagi, by przyznać się do poczynionego przed laty fałszywego wyboru. W opublikowanym na łamach tygodnika „Der Spiegel” artykule „Izrael nad przepaścią” Moskowitz pisze, że próba uzyskania od Palestyńczyków albo Syrii większych ustępstw terytorialnych, niż otrzymano od Egiptu lub Jordanii, coraz bardziej osłabia bezpieczeństwo Izraela. Wszelkie wysiłki na rzecz pokoju spełzły na niczym nie z powodu Arafata, lecz dlatego, że sedno kwestii palestyńskiej usiłowano obejść przez niegodne manipulacje i niewielkie ustępstwa. Tymczasem niewykluczony jest straszliwy scenariusz upadku: w świecie rosnącego w siłę islamskiego fundamentalizmu i arabskiej frustracji spowodowanej niesłychaną izraelską przewagą państwo żydowskie przetrwać nie może. Zdobycie broni atomowej, biologicznej i chemicznej przez inne kraje Bliskiego Wschodu jest tylko kwestią czasu. Jest również kwestią czasu to, że po władzę w świeckich państwach jak Egipt, Syria czy Jordania sięgną islamscy ekstremiści o mentalności Talibanu.

 

Wydanie: 05/2002, 2002

Kategorie: Świat

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy