Trzeba posprzątać na uczelni

Trzeba posprzątać na uczelni

Koniec oszukańczych szkół, które udawały, że mają prawo nadawania tytułu magistra

Prof. Jerzy Woźnicki

– Czy wejdziemy do Unii z nową ustawą o szkolnictwie wyższym?
– Nie zdążymy, ale mam nadzieję, że rozpoczniemy z nią nowy rok akademicki.
– W takim razie na jakim etapie są prace?
– Spodziewam się, że w marcu nowa edycja projektu ustawy trafi do prezydenta. Jestem przekonany, że prezydent szybko prześle projekt do Sejmu jako własną inicjatywę ustawodawczą. Do ostatniej chwili napływały uwagi. Najważniejsze dotyczyły doktorantów, którzy dopiero niedawno ustanowili swoje reprezentatywne ogólnopolskie przedstawicielstwo.
– Projekt miał początkowo złą sławę, bo mówiło się, że powstał na zamówienie uczelni państwowych, że ma bronić ich interesów i doprowadzić do upadku uczelnie niepaństwowe, które i tak będą miały problemy z utrzymaniem się. Przecież idzie niż demograficzny. W tej sytuacji w środowisku szkół niepublicznych wybuchła burza.
– W tych stwierdzeniach jest wiele przesady. Ja tej burzy nie widziałem. Były natomiast uwagi, które na różnych etapach prac były uwzględniane.
– Czy można powiedzieć, że doszło do ustępstw, do ułagodzenia środowisk szkół niepublicznych?
– Po prostu cała ustawa jest kompromisem, ale dobrym kompromisem, bo udało się go osiągnąć w szerokim kręgu osób reprezentatywnych w szkolnictwie wyższym, ale mających różne punkty widzenia. Od maja do grudnia zeszłego roku powstały trzy wersje projektu. Ja sam byłem na ponad 30 spotkaniach w całej Polsce. Po osiągnięciu konsensusu w zespole i uzyskaniu poparcia Konferencji Rektorów Akademickich Szkół Polskich szczególnie zależało nam na porozumieniu z rektorami uczelni niepublicznych.
– A więc jednak wycofaliście się z niektórych zapisów niewygodnych dla szkół niepublicznych.
– Dokonaliśmy zmian w tych miejscach, w których uwagi wzbogacały projekt. Dotyczy to sprawy jednoetatowości, zamiejscowych ośrodków dydaktycznych i problemu uprawnień do prowadzenia studiów podyplomowych.
– Ten pierwszy problem próbowały rozwiązać same uczelnie, na przykład senat żądał, by pracownik zrezygnował z dodatkowej pracy.
– Uchwały senatu mogły mieć charakter apelu i spełniały funkcję informacyjną.
– Ale sami rektorzy odgrażali się, że pozwalniają pracowników zatrudnionych także gdzie indziej.
– Nie sądzę, żeby to robili. Nie mieliby takiego prawa.
– Jak ten problem, budzący tyle emocji, został uregulowany w projekcie ustawy?
– Pracownik, który ma zamiar podjąć dodatkowe zatrudnienie, powinien przynajmniej trzy miesiące wcześniej zawiadomić rektora. A ten w ciągu dwóch tygodni, w przypadku gdy ta praca byłaby konkurencyjna wobec macierzystej uczelni lub spowodowałaby nienależyte wykonywanie obowiązków, może zakazać podjęcia dodatkowego zatrudnienia. Naruszenie tego zakazu, podobnie jak niepowiadomienie rektora o dodatkowym zatrudnieniu, może być podstawą do zwolnienia. Sądzę, że znaleziona została najlepsza formuła, która łączy dwie wartości. Z jednej strony, obowiązuje lojalność wobec własnej instytucji, ale z drugiej, nie jest ograniczana mobilność kadry ani jej udział w różnych formach działalności naukowej i dydaktycznej na innych uczelniach.
– Oznacza to koniec wieloetatowości. Skończy się też opowiadanie anegdotycznych historii o profesorach przesiadających się z pociągu do pociągu. Wszystko, by zdążyć do kolejnej szkoły.
– Sądzę, że w przypadku jednego dodatkowego zatrudnienia w innej szkole wyższej rzadko będzie dochodzić do sytuacji realnego konfliktu interesów. Ale jeśli profesor będzie poszukiwał trzeciego etatu, można będzie podejrzewać, że zaniedba obowiązki na swojej macierzystej uczelni. O czwartym czy piątym etacie nie będzie można mówić. Takie sytuacje byłyby patologią.
– A czy nie ogranicza się w ten sposób prawa do wykonywania zawodu?
– To nie narusza konstytucji i jest akceptowane przez wielu znanych mi rektorów uczelni niepublicznych. W projekcie jest zapis, że ten sam nauczyciel akademicki może być zaliczony do minimum kadrowego, czyli grona pracowników niezbędnych do uzyskania uprawnień do prowadzenia studiów, na jednej uczelni na studiach magisterskich i na drugiej na licencjackich. To jest potwierdzenie, że projektodawca ustawy dopuszcza możliwość pracy na dwóch etatach.
– Wiele kontrowersji wywołuje sytuacja rozmnażania uczelni przez pączkowanie, czyli zakładanie dydaktycznych ośrodków zamiejscowych.
– Dzisiejsze prawo na poziomie ustawy jest następujące: jeśli wydział ma uprawnienia do prowadzenia studiów doktoranckich, może otworzyć tyle ośrodków zamiejscowych, ile zechce. Nie trzeba się wykazywać odpowiednią kadrą dla każdego ośrodka. Jeśli dodamy, że tylko nieliczne uczelnie niepubliczne mają prawo do nadawania stopnia doktora, to stwierdzimy, że ośrodki takie musiały stać się domeną uczelni publicznych. W tej sytuacji rektorzy szkół niepublicznych oskarżali uczelnie publiczne o nieuczciwą konkurencję, mówiono też o pozorowaniu kształcenia ze względu na braki kadrowe w terenie – domagano się wprowadzenia wymagań w tym zakresie. Zespół zadecydował, że do każdego ośrodka musi być przypisana osobna kadra, a będzie można prowadzić jedynie część zajęć na studiach licencjackich. Student musi mieć zapewniony kontakt z uczelnią macierzystą. W ten sposób, otwierając ponadto możliwość prowadzenia ośrodków przez wydziały mające uprawnienia magisterskie, zrównaliśmy w prawach uczelnie obu sektorów, dbając jednocześnie o jakość kształcenia.
– A jak została rozwiązana sprawa studiów podyplomowych?
– I tu także osiągnęliśmy kompromis. Przyjęliśmy, że studia podyplomowe może organizować każda uczelnia, oczywiście jedynie w zakresie tych kierunków studiów, które prowadzi. To jest nowe i potrzebne ograniczenie, którego dziś nie ma. Natomiast studia podyplomowe, kończące się wydaniem certyfikatu, wymaganego przez ustawę do zajmowania określonych stanowisk, mogą prowadzić tylko takie szkoły, które mają kadrę potrzebną do prowadzenia studiów magisterskich. Nawet jeżeli ich nie prowadzą.
– Studia podyplomowe, w obowiązującym dzisiaj wydaniu, były chyba polem do nadużyć.
– Dostrzegam dwa rodzaje patologii. Po pierwsze – prowadzenie studiów podyplomowych bez kadry i bez doświadczeń edukacyjnych w określonym zakresie kształcenia. Po drugie – zdarzało się, że na wydziałach mających prawo tylko do nadawania tytułu licencjata prowadzono studia podyplomowe symulujące studia magisterskie. Po prostu władze uczelni przemilczały, że nie mają prawa do nadawania tytułu magistra, żonglowały nazwami i miały nadzieję, że zanim studenci ukończą studia, uczelnia dostanie zgodę na studia magisterskie i jakoś to się załatwi. Wprowadzono studentów w błąd.
– Dyskusja wokół ustawy wywołała też dramatycznie stawiane pytanie: czy ginie etos, którego symbolem powinien być pracownik wyższej uczelni? Dziś bywa tylko człowiekiem lawirującym w rzeczywistości.
– Rzeczywiście, można mieć wrażenie, że kończy się czas funkcjonowania uczelni, na której głównym regulatorem był etos. Powstaje rynek usług edukacyjnych i wiele wskazuje, że to właśnie on w przyszłości będzie kształtował modele uczelni. Tak jest w USA i zaczyna tak być w Europie. Dziś misja akademicka uniwersytetu poszerzyła się o różne jego role społeczne. Uczelnie to nie tylko świątynie wiedzy, zmuszone są działać także jak duże firmy. Nie mogłyby funkcjonować bez stabilnych źródeł finansowania, z których znaczna część ma charakter rynkowy. W badaniach naukowych uczeni tracą część swojej autonomii na rzecz dostarczyciela środków, który określa cele projektu badawczego. Ten proces ekonomizacji nauki ma wpływ na ludzkie zachowania. W tej sytuacji środowisko akademickie różnicuje się. Są tacy, którzy mając do tego predyspozycje, robią karierę nie tylko zawodową, lecz także osiągają sukcesy finansowe, ale są też tacy, którzy wykładając z wielkim poświęceniem, klepią akademicką biedę tylko za podstawową pensję i jakieś nadgodziny.
– Mówimy o dwóch różnych planetach. Mieszkańcy jednej często krytycznie wyrażają się o drugich.
– Rzeczywiście. Dochodzi do zderzenia dwóch postaw. Z jednej strony, jest grupa dynamicznych menedżerów z profesorskimi tytułami, którzy zrozumieli, że aby osiągać wyniki w nauce, trzeba zdobywać środki, i którzy potrafią sprzedawać swoją wiedzę i umiejętności. Z drugiej strony, mamy postawy nacechowane przede wszystkim poświęceniem dla uczelni i to jest właśnie kierowanie się etosem. Ale trzeba pamiętać, że pracowici i godni szacunku są jedni i drudzy.
– To chyba niedobrze, gdy na jednej uczelni są dwie tak różne grupy.
– W warunkach wolnego rynku trudno się temu dziwić. Źle jest wtedy, gdy ktoś działa na skróty, narusza zasady etyki zawodowej i depcze etos. Etos jest bowiem bardzo potrzebny jako zbiór tradycyjnych wartości i zasad, które obowiązują wszystkich, ale nie jako główny regulator działania uczelni. Nie można wymagać, żeby aktywny i zdolny do efektywnego działania naukowiec całe życie pracował za pół darmo. Staramy się temu zaradzić, poszerzając możliwości decydowania o wysokości wynagrodzeń na uczelniach publicznych. W projekcie zniesiono górne ograniczenia płacowe dla poszczególnych stanowisk nauczycieli akademickich. Uczelnia, która będzie umiała zdobywać pieniądze, będzie mogła różnicować płace. Funkcjonowanie uczelni nie może być oparte jedynie na nieustannej mobilizacji o charakterze moralnym lub zaklęciach, zawołaniach i na oczekiwaniu poświęceń.
– W środowisku naukowców wiele krytyki zbiera konieczność habilitowania się. Część naukowców twierdzi, że traci się na to czas.
– Habilitacja nie jest już barierą. Dzisiaj nie trzeba pisać sążnistej, osobnej monografii. Każdy kto ma osiągnięcia, potwierdzone poważnymi publikacjami, może je zebrać, dopisać komentarz i przedstawić. Nie trzeba odrywać się od aktualnej pracy badawczej.
– A szanse młodych naukowców? Otwarcie mówią, że istnieje podział na „starych” i „młodych”, że „starzy” nie pozwalają im awansować w hierarchii uczelni.

– Sądzę, że jest w tym trochę prawdy. Ograniczenia finansowe powodowały, że uczelnie nie rozwijały się kadrowo. Jednocześnie, zawarty w ustawie z 1990 r. wymóg mianowania wszystkich nauczycieli akademickich na uczelniach publicznych usztywnił politykę kadrową. W projekcie ustawy odchodzimy od tego, tworząc warunki do większej elastyczności w polityce zatrudniania. Poza tym wolnych miejsc pracy dostarczy także ograniczenie wieloetatowości. I jeszcze jedno – proces boloński, tworzenia wspólnej europejskiej przestrzeni szkolnictwa wyższego, wprowadza wymagania znajomości języków obcych. Rośnie zapotrzebowanie na kadrę dwujęzyczną. Niektórzy, zwłaszcza starsi pracownicy, mogą nie sprostać temu wymaganiu.
– Ostatnia sprawa to wracająca jak bumerang w każdej dyskusji o szkolnictwie wyższym odpłatność za studia wyższe.
– To nie jest aktualny problem szkolnictwa wyższego w naszym kraju. Sprawa może nabrać znaczenia dopiero po zmianie konstytucji. Trzeba będzie na nowo napisać art. 70 dotyczący edukacji. Czy w przyszłości w Polsce zostanie wprowadzone powszechne czesne? Jeśli tak, to jedynie w formule współfinansowania studiów przez państwo, jako główne źródło środków, oraz przez studentów. Musi być jednak zapewniony powszechny dostęp do wykształcenia i prawo do nauki dla wszystkich. Wymagałoby to zagwarantowania powszechnego dostępu do kredytów i pożyczek studenckich, z możliwością uwalniania studentów w określonych przypadkach od obowiązku spłaty części lub całości zadłużenia.


Prof. Jerzy Woźnicki, rektor Politechniki Warszawskiej w latach 1996-2002, dziś kieruje Fundacją Rektorów Polskich i Instytutem Społeczeństwa Wiedzy. Przewodniczył prezydenckiemu zespołowi ekspertów, który przygotował projekt ustawy o szkolnictwie wyższym. Ustawa normuje system szkolnictwa wyższego.

 

 

Wydanie: 12/2004, 2004

Kategorie: Wywiady

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy