Trzy boiska

W ostatnim czasie trzej charyzmatyczni panowie zaprzątali jednocześnie moje skołatane od dawna myśli. Zbigniew Boniek, ojciec Rydzyk i Zygmunt Wrzodak. Z pozoru nic ich nie łączy, ale tylko z pozoru.
Boniek, jeden z naszych najlepszych piłkarzy, szedł przez życie jak burza noszony na rękach przez Polaków, Włochów i Włoszki. Zadziorny, ambitny, nieowijający w bawełnę tego, co chce powiedzieć, nagle obwieszcza, że jest piłkarską przeszłością, trzaska drzwiami reprezentacji i zostawia na drodze do mistrzostw Europy rozbabraną drużynę. Dlaczego? Prawdopodobnie do jego temperamentu nie dostroili się piłkarze, co zresztą było widać gołym okiem.
Zygmunt Wrzodak, zbuntowany robotnik Ursusa mówiący tym samym językiem co Boniek, tylko o innych sprawach, kiedy stał na przyczepie w zaplamionym drelichu i krzyczał, że „Polska to My!”, nawet traktory terkotały: „Zygmunt!! Zygmunt!!”. Dzisiaj odpowiednio upudrowany w telewizji i z pałką pod siedzeniem samochodu na wypadek, gdy ktoś nie zaakceptuje jego stylu jazdy, i z karetką reanimacyjną za sobą, bo gdy ktoś udowadnia, że to jego wina, to od razu dostaje palpitacji serca, a być może nawet cierpi już na migrenę.
Ojciec Rydzyk zbudował swoje radio, nie zważając na prawo, władzę, księgowych, Kościół, Episkopat, Żydów i masonów, by wreszcie doczekać się takiego oto pamiętnika w pigułce.
Poniedziałek, radio „be”
Wtorek, ojciec Rydzyk cacy
Środa, teraz Rydzyk „be”
Za to cacy są rodacy.
Czwartek, dalej ojciec draniem
Piątek… radio dobre w Watykanie
Sobota – rząd tym wszystkim kręci
A niedzielę trzeba święcić.
Zbigniew Boniek, Zygmunt Wrzodak, ojciec Rydzyk. Co ich łączy? A to, że lekcję pokory przyszło im pobierać dopiero na stare lata, a to jest szkoła, której nie cierpi się najbardziej.

Wydanie: 2002, 49/2002

Kategorie: Felietony

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy