Trzy zadania dla Sojuszu

Trzy zadania dla Sojuszu

Czy SLD jest dziś zdolny do przewodzenia i dominowania na polskiej lewicy

Lewica, a zwłaszcza Sojusz Lewicy Demokratycznej nie ma ostatnio dobrej prasy. „Taka lewica nie jest nam potrzebna”, orzeka Cezary Michalski. Na lewicy marazm i „powrót starych”, alarmuje Eliza Olczyk. „Niech Platforma Obywatelska przejmie rolę lewicy”, doradza Donaldowi Tuskowi Jarosław Kaczyński. Dziękujemy za troskę, ale niepotrzebnie się Państwo tak męczycie. Lewica jeszcze nie umarła, a opinie o jej agonii są mocno przesadzone. Albo powodowane są chciejstwem, albo też tabloidalną wiedzą o naturze partii politycznej i skłonnością do manichejskiej wizji świata.
To drugie podejście rozumiem i gotów byłbym usprawiedliwić, w ramach wrodzonej wyrozumiałości dla tych, którym spieszno do doraźnych korzyści politycznych. Tego pierwszego zupełnie nie pojmuję. Wszak w interesie Rzeczypospolitej (obojętnie której) leży silna lewica, podobnie jak i silna prawica. Wiedział to dobrze Lech Wałęsa, wiedzą wszyscy, którzy mają instynkt państwowy. Ja sam w dobie kryzysu AWS publicznie wypowiadałem się o potrzebie funkcjonowania silnej formacji prawicowej. Chory jest kraj, w którym istnieje elektorat niemający reprezentacji politycznej. W którym realnie istniejąca alternatywa programowa i ideowa nie jest zdolna do zaistnienia w polityce. Być może jest tak, że część prawicy marzy o koncesjonowanej lewicy.
Jeśli w tej kwestii się mylę, to od komentatorów polityki oczekiwałbym głębszego wejrzenia w to, co dzieje się na lewicy. A mają tam miejsce procesy i zjawiska ciekawe, które być może będą współdecydować o najbliższej przyszłości politycznej Rzeczypospolitej. Ich głównym animatorem jest SLD, ale nie tylko. Zechciejcie Państwo zobaczyć, jak rosną nowe odłamy i nowe pokolenia lewicy. To środowisko „Krytyki Politycznej”, bardzo interesujący Ośrodek Myśli Społecznej im. Ferdynanda Lassalle’a we Wrocławiu, tradycyjnie krakowska „Kuźnica” i jej filie, warszawska „Starówka”, gdański Klub Myśli Politycznej i wiele innych. Towarzyszy temu ożywiona działalność wydawnicza, ukazują się książki i periodyki teoretyczno-programowe, których nazw tu nie wyliczę, bo redakcja zażądałaby ode mnie opłat za reklamę.
Rodzi się – najkrócej rzecz ujmując – nowa formacja, która stoi przed zadaniem znalezienia swej politycznej reprezentacji.
Czy może to być SLD? Otóż sam już nie. Ja sam byłem przed ośmiu laty gorącym rzecznikiem zbudowania jednej, silnej partii politycznej lewicy. Wydarzenia kolejnych lat dowiodły, że niezupełnie miałem rację. Ta nowa formacja obrosła chorobami, których przyczyn było kilka. Jedną z nich był rzeczywisty monopol na politycznej lewicy, który przełożył się na ograniczenia komunikacyjne – najpierw z nosicielami innych poglądów lewicowych, potem z wyborcami. Inną – przekonanie, że to, co najcenniejsze na lewicy, znajduje się w SLD. Tak nie było i tak nie jest.
Ale mimo to Sojusz Lewicy Demokratycznej ma przed sobą przyszłość. To nadal największa i najbardziej doświadczona politycznie formacja na lewicy. Zasobna w struktury i kapitał ludzki, potrafiąca organizować zbiorowe działanie. Wszak mimo wewnętrznego kryzysu, zewnętrznej presji „życzliwych” i „braterskiej” konkurencji na lewicy półtora roku temu co dziewiąty Polak głosował na SLD. Wielkim atutem Sojuszu jest jego kapitał polityczny, zarówno w kontekstach programowych (dwa razy rządziliśmy), jak i stałej zdolności do wygrywania wyborów (na mapie samorządowej Polski są tego liczne przykłady).
Ale to wcale nie oznacza, że SLD jest dziś zdolny do przewodzenia i dominowania na polskiej lewicy. Moim zdaniem to fałszywie postawiony cel, niemożliwy w obecnym stanie rzeczy do osiągnięcia i niepotrzebny. Sojusz musi zrobić parę innych rzeczy, bez których nie pójdzie do przodu nie stanie się nadzieją polskiego lewicowego elektoratu.
Rzecz pierwsza to dookreślenie swojej ideowej tożsamości. Jej intuicyjny charakter był jedną z przyczyn kryzysu lat 2004-2005. Nałożyły się też PRL-owskie kompleksy i nawyki – władza ma być kochana przez wszystkich, a jej efektywność jest wartością najwyższą. Nic tedy dziwnego, że SLD wyciąga z tego wnioski. Zakończyła się debata nad projektem konstytucji programowej SLD. Dokumentem może niedoskonałym, ale próbującym na nowo zdefiniować sytuację największej partii polskiej lewicy. Nieprzypadkowo trafił on przede wszystkim do kół i członków SLD. Trzeba bowiem także przeorać mentalność ludzi Sojuszu, uświadomić, że władzę bierze się do realizacji jakichś celów, że jest ona tylko instrumentem, a nie wartością samą w sobie.
Wiem, że jest to trudne do pojęcia dla pewnej części dziennikarzy i elektoratu. W Polsce nie ma tradycji debat wewnątrzpartyjnych mających za punkt odniesienia zestaw wartości i ocen ideowych. Dominuje u nas polityka konferencyjna (co sobotę konferencja prasowa), zwłaszcza w wydaniu opozycji. Efektem jest brak wiedzy o tym, czego tak naprawdę po partiach można się spodziewać, dominacja problematyki konfliktów personalnych, doraźne komentarze. Nie mam zamiaru ani pouczać, ani radzić dziennikarzom. Na ogół najlepiej wiedzą, co interesuje czytelnika. Ale jeśli idziemy w stronę utrwalonych demokracji, to potrzebujemy czytelnych partii i jasnej hierarchii ich wartości ideowych. SLD nad tym pracuje, a że przy tym nie krzyczy i nie towarzyszy temu bijatyka personalna, no to mamy „marazm”.
Oczywiście rodzi się pytanie, czy zawartość konstytucji programowej SLD nie jest zbyt pryncypialna i nie lokuje tej partii zbyt na lewo. Odpowiedź może być tylko jedna. Trzeba rozróżniać dwie rzeczy. Wyrazistość ideową partii oraz jej zdolność do politycznych i programowych kompromisów. Ta pierwsza sprzyja tej drugiej. A więc zjednoczenia SLD z Partią Demokratyczną nie ma i raczej być nie może. Kompromis programowy i współpraca polityczna jest natomiast możliwa. Widzę w niej – odwrotnie niż wielu moich kolegów – szansę na zupełnie inny podział polityczny naszego społeczeństwa. Już nie historyczny, lecz ideowy. Taki, który może się stać generatorem zupełnie innej debaty publicznej. Już nie o „teczkach”, „agentach”, odbieraniu szlifów i życiorysów. Polsce potrzebna jest debata o wychodzeniu z zapóźnienia i o przyszłości. Nie o tym, jak politycznie wykorzystać sfrustrowanych (udało się to SLD w 1993 r. i PiS w 2005 r.), ale jak zmniejszać ich udział w społeczeństwie.
To jest myśl przewodnia drugiego celu, jaki dziś stoi przed SLD. Partnerów do takiej rozmowy trzeba szukać w ramach LiD, ale także poza tym porozumieniem. Wśród środowisk nowej lewicy, ludzi, którzy do tej pory byli daleko od partii. Wielką zasługą Olejniczaka (ale i ubocznym działaniem „leku” pod nazwą rządy PiS) jest to, że dziś na Rozbrat coraz częściej pojawiają się nowi ludzie. Znani z mediów, z niszowych portali internetowych i akcji ulicznych. Odkrywający, że ich wyobrażenia o Sojuszu i jego ludziach odstają od rzeczywistości. To jeszcze nie ich rzeczywistość, ale pozytywnie reagują na wezwanie, aby ją wspólnie kształtować.
W Polsce dobiegają końca rządy „pokolenia 1989”. To cała grupa polityków, która legitymację do uczestnictwa w polityce i debacie publicznej czerpie z historii, dobrych i złych z niej wspomnień. To przeszłość była i jest dla niej punktem odniesienia w bieżącej polityce. To grupa, która w perspektywie najbliższych dziesięciu lat ulegnie marginalizacji, nie wytrzyma chociażby ograniczeń i wymagań, jakie niesie przynależność Polski do Unii Europejskiej. Ta formacja, która lepiej przygotuje się do wygenerowania nowych, polsko-europejskich elit politycznych, będzie wygrywać wybory w drugiej dekadzie XXI w.
Sojusz Lewicy Demokratycznej nad tym właśnie pracuje. I to jest zadanie trzecie. Co zatem z moim pokoleniem, przedstawianym w mediach jako grupa starszych, skłóconych z nowym kierownictwem działaczy partyjnych? Mogę odpowiedzieć tylko za siebie. Bezczelnie uważam, że wiem dużo o państwie, jego mechanizmach i zasadach funkcjonowania. Mogę więc do czegoś się przydać i wiem, że ktoś może moją przydatność kiedyś wykorzystać. Ale przewodniczącym partii już być nie chcę. Nowej też nie zamierzam zakładać. Akurat ja dobrze wiem, ile to jest roboty.

Autor jest byłym przewodniczącym i sekretarzem generalnym SLD, obecnie nauczycielem akademickim

 

Wydanie: 20/2007, 2007

Kategorie: Opinie

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy