Turystyka to jest biznes

Turystyka to jest biznes

Zamiast wyzbywać się domów wczasowych, KGHM zaczął je rozbudowywać

Bardzo wysoki, zwężający się ku górze, cały przeszklony – z daleka przypomina kryształ górski. Sztandarowy obiekt Interferii, spółki córki Polskiej Miedzi – hotel Bornit. Budynek zaczęła budować Kopalnia Miedzi „Rudna” jeszcze w latach 80., a otwarcie hotelu nastąpiło 1 kwietnia 1999 r.
Polska Miedź była pierwszym potentatem, który potrafił wykorzystać możliwości, jakie dawały dawne ośrodki wypoczynkowe oddziałów. Zamiast wysprzedać je za bezcen, jak to robili inni, KGHM połączył 15 domów wczasowych nad morzem, nad jeziorami, w górach i dwa hotele robotnicze w jedną spółkę córkę pod nazwą Interferie. Od dwóch lat przynosi ona dochody ze swojej podstawowej działalności. W górach Interferie mają między innymi dwa wyjątkowe obiekty – hotel Bornit w Szklarskiej Porębie i hotel Malachit w Świeradowie Zdroju

Nasz gość – nasza szansa

Dwa najniższe poziomy czterogwiazdkowego hotelu Bornit zajmują pomieszczenia jak z luksusowego klubu. Restauracja, kawiarnia atrium z barem, sala bilardowa, kręgielnia, sala fitness, pełnowymiarowy kryty basen i sale konferencyjne. – To łącznie – mówi dyrektor Robert Szuber – aż 70% powierzchni hotelowej. W tym wielkim, 15-poziomowym hotelu pokoje mogą pomieścić tylko 165 osób.
– Czy taki luksusowy obiekt jest w stanie na siebie zarobić? – pytam dyrektora.
– Już nie jesteśmy na garnuszku innych ośrodków. Nie jest to wprawdzie duży zysk, jak na nasze obroty, ale systematycznie rośnie.
Byłem w Bornicie w pierwszych dniach lipca, kiedy – z przyczyn trudnych do wyjaśnienia – w górskich hotelach i pensjonatach panuje zastój. Luksusowy Bornit uporał się z tym problemem, organizując tygodniowe turnusy po 88 zł za dzień od osoby. Z mieszkaniem, wystawnym wyżywieniem oferowanym w formie szwedzkiego stołu na śniadanie i obiadokolacją.
– Przecież to wam się nie może opłacać – mówię dyrektorowi. – Tych gości, zachwyconych, nigdy nie będzie stać na przyjazd do was za normalne stawki.
– Ale oni opowiedzą o nas swoim zamożnym znajomym – wyjaśnia dyrektor. – A stara zasada hotelarska głosi, że najlepszą formą reklamy jest zadowolony klient. Jeden zadowolony opowie o tym dziesięciu znajomym, ale jeden niezadowolony zniechęci co najmniej 20.
Poważnym klientem Bornitu są goście zagraniczni. Najczęściej przyjeżdżają Niemcy, dla których Polska jest niedroga. Często bywają tu Holendrzy i Belgowie, a w drugiej połowie lipca gościła duża grupa Francuzów. W martwym dla turystyki okresie – po balu sylwestrowym – zawsze bywają Rosjanie. To pożytek ze znajomości faktu, iż kraje prawosławne wschodniej Europy obchodzą święta Bożego Narodzenia dwa tygodnie później. Bornit nawiązał kontakty z rosyjskimi biurami turystycznymi i w czasie martwym dla wielu innych ośrodków hotel jest wypełniony do ostatniego miejsca.
Pierwszym klientem Bornitu są bez wątpienia przedsiębiorstwa, w tym właściciel – KGHM. Okazuje się, że w czasach gospodarki rynkowej jest jeszcze więcej chętnych do organizowania szkoleń niż dawniej, zresztą zwykle w połączeniu z rozrywką, co sprzyja integracji pracowników. A Bornit spełnia doskonale obydwa warunki. Jeśli nie wystarczy to, co ma do zaproponowania w rozrywce we własnym zakresie, spełnia przeróżne życzenia organizatorów.

Podwoić liczbę gości

Bornit nie ma już prostych sposobów zwiększenia dochodów metodą jeszcze lepszego wykorzystania istniejących dotychczas możliwości. Trzeba postawić nowy budynek hotelowy. Dziś na 10 tys. m kw. zabudowy ogólnej tylko co trzeci metr zajmują pokoje mieszkalne. Gdyby dostawić jeszcze jeden budynek, można by bez żadnego uszczerbku dla możliwości rozrywkowych Bornitu nieomal podwoić liczbę gości. Dyr. Szuber mówił mi o tym w obecności prezesa Interferii, Wojciecha Kudery. Niewątpliwie prezes słyszał o sprawie nie po raz pierwszy i też się z tym zgadzał, ale gotowości do natychmiastowego inwestowania nie zgłosił. Interferie wprawdzie wydają wszystkie swoje zyski na inwestycje, bowiem – jak stwierdził prezes Kudera – właściciele, czyli Dolnośląska Spółka Inwestycyjna, KGHM i Centrum Badania Jakości, jak dotąd rezygnowali ze swojego prawa do dywidendy. Ale spółka ma wiele innych bardziej dochodowych ośrodków, które trzeba rozbudowywać i modernizować. Bornit musi więc czekać w kolejce.
Wojciech Kudera jest prezesem Interferii od dwóch lat, chociaż w firmie pracuje od 1993 r., kiedy zaczynał jako sales manager w hotelu Malachit. Ostatnio był burmistrzem Świeradowa Zdroju. Przed zakończeniem kadencji wygrał ogłoszony przez KGHM konkurs na stanowisko szefa spółki. Nie przypisuje sobie wszystkich zasług, ale faktem jest, że w ubiegłym roku spółka po raz pierwszy finansowo stanęła na nogi.
– Proszę zwrócić uwagę – mówi – że wszystkie pisma branżowe stwierdzają, iż 2003 r. był najgorszy dla turystyki od 20 lat. A my właśnie wtedy osiągnęliśmy po raz pierwszy zyski, i to od razu w wysokości ponad 2 mln zł. W tym roku – wszystko na to wskazuje – sytuacja się powtórzy. Po prostu znaleźliśmy nisze, w których jest miejsce dla takich przedsięwzięć jak nasze. Staramy się ulokować tam na dobre.
Blisko połowa dochodów Interferii pochodzi ze świadczenia usług dla klientów zagranicznych. Przede wszystkim Niemców, ale również Francuzów i Szwedów. Szwedzi chętnie przyjeżdżają do ośrodka Barbarka w Świnoujściu, choć dominują tam Niemcy. Holendrzy i Belgowie wolą góry.
Czy w tych wolnorynkowych kalkulacjach spółka córka KGHM widzi jeszcze wypoczynek jego pracowników? Prezes Kudera mówi, że co piąty wczasowicz pracuje w lubińskim zagłębiu miedziowym. Interferie organizują też kolonie dla dzieci pracowników. – To bardziej misja niż kalkulacja ekonomiczna. Staramy się nie dołożyć, ale w uzasadnionych przypadkach będziemy przedkładać interesy naszych małych klientów nad doraźne zyski.

Odrodzone uzdrowisko

Malachit w Świeradowie jest mniej luksusowy niż Bornit. Ma dwie gwiazdki, choć w pełni zasługuje na trzy. – Nie staramy się o wyższe zaszeregowanie – mówi dyrektor Malachitu, Zbigniew Kubiela. – Wielu potencjalnych gości ta trzecia gwiazdka powstrzymywałaby nawet przed zapytaniem o cenę. Obawialiby się, że będzie za drogo. A my przyjęliśmy dewizę: duży obrót, mniejszy zysk. I dobrze na tym wychodzimy.
Malachit ma te wszystkie obiekty rozrywkowe, które są w Bornicie, z wyjątkiem kręgielni.
– Nasi goście – twierdzi dyrektor – to przeważnie nie najmłodsi ludzie, więc kręgielnia nie jest im potrzebna. Zamiast tego mają do dyspozycji rozbudowane i zróżnicowane zaplecze sanatoryjne.
Do Malachitu, głównie na kuracje, przyjeżdżają goście z całej Europy. Najwięcej jest Niemców, jak w całym Świeradowie. Język niemiecki słyszy się tu prawie tak często jak polski. Jednorazowo w miasteczku przebywa około tysiąca Niemców. W Malachicie obowiązuje taka sama zasada jak w Bornicie. Gość musi być tak obsłużony, żeby chciał tu wrócić. Bywają tacy, którzy wracają kilka razy w roku.
Miasteczko, jeszcze w połowie lat 90. podupadłe, właściwie umierające, dziś żyje. Bo świeradowianie zorientowali się, jaką szansę stwarza im wspaniały klimat Gór Izerskich i kilkusetletnia tradycja znanego uzdrowiska. Znaleźli się ludzie, którzy postawili na zaprezentowanie miasta poza granicami kraju. Wśród nich często wymieniano nazwisko byłego burmistrza miasta, obecnie prezesa Interferii, Wojciecha Kudery. Pensjonaty doprowadzono do bardzo dobrego stanu. W kilku miejscach widziałem nowo wznoszone mury kolejnych obiektów. A z ożywienia korzysta też Malachit.
– Zabiegi sanatoryjne są wykonywane przez pięć dni – mówi dyr. Kubiela. – W soboty i niedziele organizujemy gościom wycieczki.
– Również do Czech? – pytam, bo słyszałem, że kiedy w innym obiekcie zorganizowano gościom z Holandii wycieczkę do Czech, przestali jeździć do nas, a zaczęli do nich.
– To był wyjazd zimą na narty – wyjaśnia dyrektor. – I trudno im się dziwić. Czesi mają znacznie więcej wyciągów i tras narciarskich. Bo ich ekolodzy potrafią pogodzić troskę o środowisko z potrzebami wypoczynkowymi. A tu zawsze protestują, kiedy chce się stworzyć trasę narciarską. Do nas jakoś nie może dotrzeć prosta prawda, że turystyka to ważna i dochodowa gałąź gospodarki. Jednak my swoich gości wozimy na czeskie wycieczki bez obaw. Czesi przespali w negocjacjach unijnych porę zabiegów o niższy VAT w turystyce i gastronomii. Mają swoją pełną stawkę 15%, a my tylko 7%. Dzięki temu tygodniowy pobyt u nich kosztuje tyle, ile dwa tygodnie u nas.

Więcej łóżek

Plany dyrektor Malachitu ma takie same jak jego kolega z Bornitu, chce rozbudować część hotelową. Zaplecze sanatoryjne i część rozrywkowa mogłyby bez straty na jakości obsłużyć dwukrotnie więcej urlopowiczów. Prezes Interferii, Wojciech Kudera, znalazł już miejsce, gdzie można by dostawić jeden budynek. To kort tenisowy, który z kolei można by przenieść w inne miejsce. Nie będzie z tym problemu, bo teren Malachitu ma przeszło 5 ha powierzchni. Budynek postawiony na miejscu kortu powinien być połączony pasażem z dzisiejszym obiektem, aby gość mógł przejść do części sanatoryjnej w szlafroku.
Ta budowa to dalsze plany. Na razie dyrektor Malachitu, Zbigniew Kubiela, ma mniejsze marzenia. Chciałby unowocześnić przedwojenny pensjonat stojący powyżej budynku głównego, bo jego obecny standard nie przystaje do ogólnego komfortu. W planach jest przerobienie starego obiektu na zespół dziesięciu dwupokojowych apartamentów z zapleczem kuchennym. Będą tam wypoczywać całe rodziny, które główne posiłki mają jadać w pomieszczeniach Malachitu.
– Inwestycje w rozwój turystyki to najlepiej wykorzystane pieniądze – stwierdza dyr. Kubiela. – Jest to też najlepszy sposób eksportu żywności. Gościom z zagranicy sprzedaje się tu polskie produkty, najwyżej przekształcone, zamiast wywozić je w postaci surowców. Tylko nie wszyscy w Polsce zdają sobie z tego sprawę, więc turystyka nie zajmuje jeszcze miejsca, na jakie naprawdę zasługuje.

Wydanie: 2004, 34/2004

Kategorie: Kraj

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy