Tydzień Kanclerza

Tydzień Kanclerza

Leszek Miller chce rządzić długo, dlatego likwiduje wszystkie potencjalne pola konfliktów

To jeden z kluczy do zrozumienia Leszka Millera – gdy inni śpią lub odpoczywają, on pracuje. Miller nie powtarza błędu Mariana Krzaklewskiego sprzed czterech lat, który po wyborczym zwycięstwie osiadł na laurach, a niezałatwione wówczas sprawy ciągnęły się za nim przez następne lata.
Dlatego w ubiegłym tygodniu Miller prowadził kilka politycznych operacji na raz. Pierwsza dotyczyła sojuszników z PSL i UP oraz sojusznika parlamentarnego – Samoobrony. W poniedziałek Miller omawiał sprawy dotyczące sekretarzy i podsekretarzy stanu, a także wojewodów.
Później prowadził operację „Józef Oleksy”. A jeszcze później operację „Kancelaria”. W międzyczasie negocjował z prezydentem (sprawa nie jest jeszcze zamknięta) kwestie związane z reformą służb specjalnych, funkcjonowaniem i zadaniami rządu. Planował exposé, które wygłosi w czwartek, 25 października, treść sobotniego wystąpienia telewizyjnego, punkty obrad pierwszej Rady Ministrów. No i pierwsze zagraniczne podróże. Do tego doszły media – Miller udziela wywiadów prasowych i występuje w telewizyjnych programach. Walczy o każdy punkt.

Operacja „Józef Oleksy”

Wszyscy wiedzą, że Miller i Oleksy są politykami z górnej półki, którzy nie popełniają prostych błędów. Tym razem jednak taki prosty błąd popełnił Oleksy. W najmniej odpowiednim momencie rozpoczął walkę o swą pozycję w partii – krytykując Millera, podjął starania o stanowisko szefa Klubu Parlamentarnego SLD.
Teoretycznie, pomysł mianowania Oleksego na stanowisko szefa klubu nie wyglądał źle: były marszałek Sejmu, osoba o zdolnościach negocjacyjnych, lubiany przez ludowców. Ale Oleksy miał jedną, znaczącą wadę. Znając jego ambicje, było wiadomo, że przy najbliższej okazji stworzy w prezydium klubu własny ośrodek decyzyjny, zacznie stawiać premierowi warunki, na jedne rzeczy się zgadzać, na inne nie i – jak mówią politycy – „grać swoje”. Na to Miller, któremu właśnie udało się wymusić na Kalinowskim i Polu, by koalicja miała jeden ośrodek decyzyjny – w rządzie, nie mógł sobie pozwolić.
Do pierwszego starcia doszło podczas pierwszego posiedzenia klubu SLD. Wówczas Miller wystawił swoją kandydaturę na szefa klubu, zyskując przez to kilka dni.
Spędził je pracowicie. Najpierw, podczas rozmów z partyjnymi baronami, tj. szefami 16 organizacji wojewódzkich, przekonał ich, że Oleksy byłby złym szefem klubu. Gorszym niż Jerzy Jaskiernia, który również ma zdolności negocjacyjne, ale bije Oleksego umiejętnością gry w drużynie. Potem, uzyskawszy ich poparcie, postawił sprawę szefa klubu na posiedzeniu Zarządu SLD. Tam Oleksy przegrał z Jaskiernią stosunkiem głosów 11:22. Dzień później ten wybór zaakceptował klub parlamentarny.

Operacja „Kancelaria”

Łatwiejsza okazała się operacja „Kancelaria”. Początkowo Miller planował, że będzie pracowało w niej tylko czterech sekretarzy stanu. Tymczasem już pod koniec ub. tygodnia było ich siedmiu: Marek Wagner jako jej szef, Lech Nikolski jako szef gabinetu politycznego, Grzegorz Rydlewski jako szef zespołu doradców, Michał Tober jako rzecznik, Jan Truszczyński jako główny negocjator z Unią Europejską, Tadeusz Iwiński jako człowiek od spraw międzynarodowych oraz sekretarz stanu ds. służb specjalnych, czyli albo Zbigniew Siemiątkowski, albo ktoś inny.
Klucz tych decyzji był prosty. Lech Nikolski został szefem gabinetu politycznego po tym, jak nie udało się mianować go ministrem nauki. Z kolei ukłon w kierunku Tadeusza Iwińskiego jest rodzajem rekompensaty (i ławki rezerwowych) po tym, jak nie został szefem MSZ.
Podobnych ukłonów wobec liderów wojewódzkich Miller musiał wykonać więcej. Wiesław Ciesielski, lider rzeszowskiego SLD, pracowity i kompetentny, poseł Komisji Finansów Publicznych w Sejmie minionej kadencji, został sekretarzem stanu w Ministerstwie Finansów. Propozycje objęcia stanowisk sekretarzy stanu otrzymali również lider mazowieckiej SLD, Andrzej Piłat (w Ministerstwie Infrastruktury), oraz lider śląskiej SLD, Andrzej Szarawarski (w Ministerstwie Gospodarki). Lokalni liderzy zostali też zaproszeni do typowania wojewodów. Tym sposobem Miller wciągał ich do udziału we władzy, neutralizował niezadowolenie jednych, pozyskiwał do współpracy drugich. Na tej polityce nie poznał się jedynie Grzegorz Kurczuk, lider lubelskiej SLD, który, nie otrzymawszy teki ministra sprawiedliwości, zapowiedział, że rządowe posady go nie interesują.

Operacja „Przyjaciele”

Obok pozyskiwania liderów partyjnych Miller „zbijał punkty”, prezentując się w mediach. A także – to już zapowiedź jego najbliższych działań – poprzez zagraniczne spotkania.
Pierwsze wyznaczono na wtorek, 23 października. Tego dnia ma się spotkać z premierem Belgii, który przylatuje do Warszawy na inaugurację Kolegium Europejskiego w Natolinie. Dzień później, w środę, Miller uda się z pierwszą zagraniczną wizytą. Pojedzie, na zaproszenie kanclerza Schrödera, do Berlina. Tam ma być witany z pompą. Wizyta ma stać się symbolem wagi, jaką do stosunków polsko-niemieckich przykładają obaj szefowie rządu, i zamierzeń, by było to partnerstwo równe francusko-niemieckiemu.
Kolejną wizytę zagraniczną Miller złoży w Wielkiej Brytanii. Pojedzie tam 2 listopada, na prywatne zaproszenie Tony’ego Blaira.

W międzyczasie, w czwartek, wygłosi exposé. Prace nad nim trwają w kilku zespołach, Miller przywiązuje do swojego czwartkowego wystąpienia wielką wagę. „Nie chodzi tylko o to, by nie było ono tak nieroztropne jak exposé Buzka sprzed czterech lat, którym opozycja mogła się żywić aż po dziś dzień”, wyznał nam jeden ze współpracowników Millera. „Ambicje mamy większe”.
W to akurat nikt nie wątpi.

 

Wydanie: 2001, 43/2001

Kategorie: Kraj

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy