„Tygrys” w ringu

„Tygrys” w ringu

Dariusz Michalczewski coraz poważniej myśli o powrocie do Polski

„Tygrys” wskoczył do klatki, pożerając kolejną ofiarę. Tym razem był nią Amerykanin Richard Hall, zmuszony przez arbitra do wywieszenia białej flagi w 11. rundzie. Dariusz Michalczewski wciąż pozostaje mistrzem świata wagi półciężkiej w wersji WBO. I jedyne, czego brakuje mu do szczęścia, to konfrontacja z Royem Jonesem Jr. Oczywiście, zwycięska, bowiem porażka z amerykańskim gladiatorem ringu zamieniłaby szczęście w potok łez.
Wędrówka „Tygrysa” przez zawodowe ringi trwa okrągłą dekadę. Hamburski debiut Michalczewskiego w roli profesjonalisty nastąpił 16 września 1991 r., gdy w drugiej rundzie skapitulował Frederik Porter. Zanim jednak do tego doszło, zaledwie 12-letni Darek przeżył śmierć ojca. To było w Gdańsku, gdzie niemal natychmiast po dramacie podjął bokserskie treningi w klubie Stoczniowiec. Podstaw boksu uczył Michalczewskiego wujek, Józef Baranowski, który szybko zorientował się, że ma do czynienia z prawdziwym talentem, ale konkurencja też nie próżnowała. W połowie lat 80. przetoczyła się przez sportową Polskę burzliwa dyskusja o kaperownictwie uprawianym przez Czarnych Supsk – ten klub zagiął parol m.in. właśnie na Michalczewskiego i równie utalentowanego Jana Dydaka. Do jakiego stopnia działacze Czarnych uprawiali gangsterkę, pozostaje sprawą dyskusyjną. Pewne jest natomiast, że w bardzo silnej sekcji ringowa wartość Darka i Janka systematycznie rosła. Jesienią 1987 r. na krakowskim ringu obaj zostali mistrzami Polski seniorów.
„Dydak, Michalczewski, Gołota… – to idzie młodość!”, dumnie informowała prasa na tytułowych stronach, nie mając zielonego pojęcia, jak odmiennie potoczą się losy kandydatów na czempiona. Rok później Dydak i Gołota zostali pasowani na olimpijczyków, przywożąc z Seulu brązowe medale. Dalsze perypetie Gołoty są powszechnie znane, ale o Dydaku ślad niemal zaginął. Kiedy w połowie lat 90. odbywała się w Hamburgu feta z okazji kolejnego sukcesu Michalczewskiego w obronie tytułu, Janek pojawił się na bankiecie. Ulotnił się z niego po angielsku, bo skoro świt czekała praca 20 km od Hamburga… A tam nie wchodziło w rachubę, aby medalista mógł choćby pomarzyć o zastosowaniu wobec niego taryfy ulgowej. Ot, proza…

Wybierając wolność

W przeciwieństwie do Dydaka i Gołoty – Michalczewski nie pojechał do Seulu. 24 kwietnia 1988 r. obrał zupełnie inną marszrutę. W trakcie międzynarodowego turnieju Intercup w Karlsruhe Michalczewski wraz ze swym imiennikiem, Kosedowskim, odłączył się od polskiej ekipy, wyczekując okazji na autostradzie z torbą sportową na ramieniu. Wylądował w Hanau, gdzie pół roku pozostawał na garnuszku miejscowego klubu bokserskiego. Wznowienie treningów nastąpiło jednak dopiero po przenosinach do Bayeru Leverkusen. Darek nie znał wówczas ani jednego niemieckiego słowa, ale już trzymał w kieszeni niemieckie obywatelstwo. Będąc nadzieją tamtejszego boksu amatorskiego, spłacił kredyt zaufania wywalczeniem w Göteborgu (1991 r.) tytułu mistrza Europy. Na celowniku niby pojawiała się olimpijska Barcelona, lecz ten temat już Michalczewskiego nie interesował. Wolał być profi, wśród zawodowców wietrząc swą prawdziwą szansę.
Na osiągnięcie szczytu potrzebował Darek trzech lat bez sześciu dni. 10 września 1994 r. w Hamburgu Michalczewski zdetronizował w wersji WBO Amerykanina Leeonzera Barbera, bezdyskusyjnie pokonując go na punkty. – On był po prostu lepszy – rywal zachował klasę przynajmniej w trakcie pomeczowej wypowiedzi. Zaś niemieckie media skomplementowały Darka za stoczenie najlepszej walki w dotychczasowej karierze.
Zwycięski pochód trwa do dziś, choć Michalczewski nie zawsze zbiera pochwały. Bodaj życiową formę zaprezentował podczas wyśmienitego pojedynku z Virgilem Hillem, publiczność w Oberhausen zgotowała bohaterowi owację na stojąco. Przed Hillem srogą lekcję boksu otrzymał Meksykanin Everaldo Armenta (nokaut w piątej rundzie), później tropem Hilla podążył jego rodak, Montell Griffin. Bywało jednak inaczej. Zanim wiosną 1995 r. Michalczewski znokautował Hiszpana Roberta Dominqueza, sam znalazł się na granicy klęski, padając na deski. Natomiast duże kontrowersje wzbudził przebieg pierwszej walki z idolem części niemieckich kibiców, Gracianem Rocchigianim. Walcząc źle taktycznie, Darek znalazł się w opałach. Toczącą się pod dyktando „Rocky’ego” wojnę przerwano, gdy Rocchigiani naruszył przepisy. Na Darka spłynął wątpliwy splendor w postaci zamienienia walki nieodbytej na dyskwalifikację Rocchigianiego, dzięki czemu Michalczewski zachowuje czyste konto strat. Za to w rewanżu nie dał żadnych szans „Rocky’emu”.

„Ich bin kein Patriot”

Dla kogo – z tak doskonałym skutkiem – walczył Dariusz Michalczewski? Do jakiego stopnia może rościć do niego pretensje strona polska? Już wiele lat temu Darek jasno stwierdził, że walczy dla siebie. „Ich bin kein Patriot”, zeznał na łamach periodyków bokserskich, dodając jednocześnie, iż mierzi go to sztuczne roztrząsanie problemu.
Życiu przede wszystkim na własny rachunek towarzyszyło od samego początku zawodowej kariery nader efektowne wykreowanie ringowego wizerunku, w którym każdy szczegół ma istotne znaczenie. Również w sensie muzycznym – każdy przyzna, że stały motyw towarzyszący pojawieniu się Michalczewskiego w ringu robi ogromne wrażenie. To nie przypadek, że gdy „Tygrys” pojawia się w klatce, rozbrzmiewają dźwięki „Oka Tygrysa” – hitu grupy Survivor z równie słynnego filmu „Rocky”. Inną formą perfekcji jest dbałość, aby w narożniku towarzyszyli Darkowi wytrawni fachowcy. Był z tym kłopot na samym początku, kiedy asystował mu wspomniany Józef Baranowski. Choć to rodzina, szybko doszło do rozstania. – Coś mu się przewróciło w głowie, chciał być za duży – komentował Michalczewski powody rezygnacji z usług wujka. Za to amerykański trener, Chuck Talhami, dysponował świetnymi rekomendacjami, pracując wcześniej u boku legendarnego Angela Dundee’ego, który wykreował Muhammada Ali. A kiedy i Talhami poszedł swoją ścieżką, Darek znalazł się pod kuratelą Fritza Sdunka. I tak jest do dzisiaj.
W trenerskiej kolekcji przedstawiciela enerdowskiej szkoły boksu znajduje się dziewięć drużynowych tytułów mistrza NRD dla Traktoru Schwerin i aż 20 medali jego podopiecznych, które przywozili z najważniejszych imprez (pięć – olimpiady, pięć – mistrzostwa świata, dziesięć – mistrzostwa Europy). Nie ulega wątpliwości, że Sdunek to wybitny spec.

Walka z Maske?

Banałem jest przekonywanie, że sukces na profesjonalnych ringach zależy w ogromnym stopniu od promocji, od znalezienia się w markowej stajni zawodowej. Darek trafił pod skrzydła Klausa-Petera Kohla. W tej hamburskiej grupie znaleźli się tak znakomici zawodnicy jak: Juan Carlos Gomez, Artur Grigorjan, bracia Witalij i Wadimir Kliczkowie oraz Regina Halmich (mistrzyni świata w boksie kobiet). W jawnej opozycji do interesów Kohla był inny rekin niemieckiej sceny bokserskiej, Wilfried Sauerland, pod opiekę którego trafili: Henry Maske, Axel Schulz, bracia Torsten i Ruediger Mayowie, a także znany Irokez, Żeljko Mavrović, który kiedyś w walce o ME wagi ciężkiej błyskawicznie znokautował Przemysława Saletę.
Gdy Maske został światowym czempionem wersji IBF, a Michalczewski zdobył mistrzowski pas WBO, zapotrzebowanie na walkę tych pięściarzy stało się ogromne. Ale tylko wśród sympatyków boksu, niestety. „Tygrys” wprawdzie wielekroć wypowiadał się o „Dżentelmenie Henrym” z przekąsem, niekiedy wręcz złośliwie („To, co pokazuje Maske, jest jednym wielkim g…”), ale tak naprawdę nie było szans na skrzyżowanie rękawic między nimi. Bo komu z możnych mogło zależeć na podjęciu ryzyka, aby Niemcy straciły jeden z dwóch tytułów? Ponadto Maske miał podpisany kontrakt telewizyjny z RTL, zaś Michalczewski znalazł się w kręgu wpływów kodowanej Premiere. W interesie żadnej z tych stacji nie leżało promowanie kogoś, kto w przyszłości mógł przestać być niemieckim czempionem.
Inna sprawa, że od pewnego czasu sportowa kariera Michalczewskiego przestała Niemców interesować. W Hamburgu i Berlinie łakną już nie tyle zwycięstw, co skandali z jego udziałem. Podczas niedawnej walki z Hallem berlińska widownia krzyczała: „Pole weg!”.

Dobry chrześcijanin, ale…

Bokser nie może być aniołkiem i najczęściej wielcy mistrzowie nie są nimi także poza ringiem. Barwne epizody z prywatnego życia dopełniają więc i wizerunek Michalczewskiego, który chce uchodzić za wzorowego chrześcijanina, a coraz częściej popada w konflikt z dekalogiem. W ub.r. ktoś podrzucił do redakcji jednej z hamburskich gazet kasetą wideo, na której rzekomo było widać, jak mistrz zabawia się w wolnych chwilach w domu publicznym. Posądzono go także o zaglądanie do kieliszka i sięganie po narkotyki.
Przed paroma tygodniami wybuchła kolejna afera z „Tygrysem” w roli głównej. „Bild” opublikował zdjęcia Michalczewskiego z nową sympatią, niejaką Patrycją. Małżeństwo z Dorotą, z którą ma dwóch synów, jest ponoć bliskie rozpadu. Trudno jednak cokolwiek przesądzać, bowiem ich związek był już w przeszłości poddawany najcięższym próbom. Kiedyś nawet rozwiedli się, ale po paru latach ponownie wzięli ślub. Faktem jednak jest, że Dorota Michalczewska spędziła święta ze starszym synem w USA, zaś Darek w Polsce z młodszym. Jak się to ma do wyznania: „Chcę być mocny na ringu, a prywatnie bardzo dobrym człowiekiem. Bóg, żona, dzieci. Nie ma ważniejszych spraw”, które złożył w wywiadzie opublikowanym w książce „Boży doping”? „Modlę się często, w niedzielę z synami chodzę do kościoła”, mówi pytany o stosunek do wiary i religii. Zwierza się, że mocno przeżył audiencję u Ojca Świętego w 1995 r., podczas której ofiarował papieżowi rękawice bokserskie…

Tiger Puby

Wprawdzie wciąż sen z oczu spędza mu potyczka z Royem Jonesem Jr., ale myśli już, co będzie robi po zejściu z ringu. Nazajutrz po walce z Hallem pojawił się w Szczecinie, gdzie uczestniczył w otwarciu kolejnego Tiger Pubu. Wśród znakomitych gości byli m.in. jego przyjaciele z rockowej grupy Scorpions. Michalczewski coraz poważniej myśli nie tylko o stoczeniu walki w Polsce, ale o powrocie do Gdańska. Mówi, że chce tu zainwestować duże pieniądze. A ma ich niemało, zważywszy, że za każdą z 20 walk w obronie mistrzowskiego tytułu pobierał gaże nie mniejsze niż milion marek. Po pięć milionów zgarnął za zwycięstwa z Rocchigianim.
Zanim jednak ponownie osiądzie w Polsce, zamierza uzupełnić luki w wykształceniu – zdać maturę. Koncentrując się na karierze sportowej, nie miał czasu na naukę. Zaczął pilnie się uczyć, najbardziej przeklinając chemię i fizykę…
Tymczasem Darek poszukał sobie następnego po Henrym Maske obiektu bokserskiego pożądania. Perfekcyjny w wyprowadzaniu lewego prostego, ale o wyraźnie uwidocznionych słabościach natury taktycznej „Tygrys” wszem wobec rozpowiada, że słynny Roy Jones Jr. uporczywie unika konfrontacji. Takie insynuacje można jednak włożyć między bajki, a posądzanie o strach najlepszego obecnie pięściarza świata z pewnością nie należy do dobrego tonu. Nawet jeśli mówi to ktoś o tak znakomitym rekordzie startów jak Darek, któremu jednak nawet zdecydowana zwyżka formy w stosunku do walki z Hallem nie da w starciu z Jonesem gwarancji na upragniony sukces.
Pozostaje wierzyć, że Jones wreszcie zrzuci z siebie szlafrok niby podszyty strachem. Wówczas wyjdzie na jaw cała prawda o dwóch mistrzach. Pewne jest natomiast, że tak czy inaczej Dariusz Michalczewski zrobił olśniewającą karierę na zawodowych ringach – bez patriotycznego patosu dokładając po wielu latach posuchy własną cegiełkę do polskiej szkoły boksu niezapomnianego Feliksa Stamma. A że znalazł poczesne miejsce w galerii sławy akurat obok przedwojennego czempiona, Maxa Schmelinga, nie powinno nikogo razić. Zwłaszcza w dobie starań o zjednoczoną Europę…

 

Wydanie: 2001, 52/2001

Kategorie: Sport

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy