Tylko groźba inwazji ratuje stan wojenny

LICZNIK PREZYDENCKI
Do końca kadencji „Prezydenta Swojego Brata” zostało 676 dni (mniej niż dwa lata).

Wracam jeszcze do problematyki stanu wojennego. W środowej „Trybunie” była informacja o wizycie gen. Jaruzelskiego w redakcji i takie oto omówienie fragmentu jego wypowiedzi: „Generał ubolewał nad tym, że argumenty tych, którzy starają się w mediach bronić racji uzasadniających wprowadzenie stanu wojennego, są zbyt defensywne i nie sięgają do najważniejszych kwestii. Zwrócił uwagę, że nadrzędnym argumentem na rzecz decyzji wprowadzonej w życie 13 grudnia 1981 r. była konieczność uchronienia społeczeństwa przed groźbą zagłady biologicznej, która w obliczu nieodpowiedzialnych działań opozycji i zbliżającej się surowej zimy była bardzo realna”.
Istotnie, kiedy czyta się rozliczne Jego wypowiedzi na temat 13 grudnia, to akcent w nich położony jest na zagrożenia wewnętrzne, dotyczące gospodarczego załamania, drastycznego pogorszenia warunków życia i zaburzeń społecznych. Jest w tym dużo prawdy, choć także przesady z nadmiernym przesunięciem odpowiedzialności na przeciwnika, czyli „Solidarność”. Nie piszę więc, by ten aspekt pomijać przy dyskutowaniu, czym był stan wojenny i czy był niezbędny. Ale jedno jest dla mnie absolutnie, bezdyskusyjnie pewne – nie wygra Generał bitwy o ocenę swego czynu tocząc ją głównie na, jeśli tak można powiedzieć, froncie wewnętrznym. Jeżeli Generał i jego zwolennicy nie potrafią z maksymalną wiarygodnością, oparciem się na faktach i własną pamięć odeprzeć argumenty ich przeciwników twierdzących wprost lub sugerujących, że Związek Radziecki mógł się w roku 1981 pogodzić z przejęciem władzy przez „Solidarność”, to nie wygrają bitwy o pamięć 13 grudnia.
Głównym frontem tej bitwy jest front zewnętrzny, bo stan wojenny tkwi w nas, jak wbity w plecy nóż nie dlatego, że jeden z partnerów porozumienia sprzed 16 miesięcy, w imię spokoju w kraju, znienacka uderzył i obezwładnił drugiego. Nie jest istotą tego bardzo emocjonalnego sporu kwestia przywrócenia spokoju w kraju tym sposobem. Istotą jest to, czy stan wojenny uratował niesamodzielną Polskę przed tragedią inwazji sowieckiej i następującą po niej jeszcze większą niesamodzielnością, czy też zagrodził wtedy narodowi drogę do wolności i niepodległości na niewiadomy czas, nikt nie przypuszczał, że tylko na osiem lat. Jeżeli Generał nie wygra bitwy o ocenę swego czynu na tym zewnętrznym froncie, to choćby nie wiem jakie apokaliptyczne fakty można było przytoczyć, gdy chodzi o sytuację gospodarczą i socjalną w kraju, nie wygra jej w ogóle. Gdyby bowiem miało się okazać, że wtedy była szansa na wolność i niepodległość (w co osobiście nie wierzę), choćby okupiona wielkimi wyrzeczeniami ekonomicznymi, a nawet ofiarami, to zniszczenie tej szansy 13 grudnia nie mogłoby być w pamięci narodowej wybaczone. Spokój w kraju, jako wartość uratowana przez stan wojenny nie może się w życiu narodu równać z szansą na wolność i niepodległość, która tej pamiętnej nocy byłaby zaprzepaszczona. Gdyby tak było, to stanu wojennego nie dałoby się uznać za mniejsze zło, bo byłby on wtedy największym złem. „Obrona socjalizmu, jak niepodległości” miała sens tylko wtedy, gdyby jego upadek oznaczał mniej niepodległości, a nie takie czy inne wstrząsy wewnętrzne. Dlatego też skupianie uwagi na zagrożeniach wewnętrznych to niestety trafianie kulą w płot.
Napisałem to, co wyżej, odkładając na bok moje poglądy w tej sprawie, które, jak wszyscy w Polsce mam. Nie jestem zwolennikiem ani przeciwnikiem Generała, kiedyś byłem jego przeciwnikiem, ale to było dawno. Dzisiaj patrzę na stan wojenny, a w każdym razie staram się na niego patrzeć okiem analityka. Moim zdaniem prawdopodobieństwo inwazji Paktu Warszawskiego było ogromne i odtajnione ostatnio materiały CIA je wzmacniają, a nie osłabiają. Do dziś połowa Polaków widzi w 13 grudnia coś co było niestety konieczne. Ale druga połowa sądzi zupełnie inaczej, odsądzając gen. Jaruzelskiego od czci, patriotyzmu, a nawet polskości. Do większości tych Polaków z inną niż ich ocena stanu wojennego się nie trafi, ale jeśliby się chciało, to trzeba, wbrew temu, co generał powiedział w „Trybunie”, odłożyć wewnętrzną problematykę tamtych lat i skupić się, nie tylko przez cytowanie wypowiedzi i dokumentów, lecz bardziej przez własną pamięć i relację, na odparciu argumentów, że Rosja Breżniewa mogła się pogodzić z odejściem Polski z obozu, że stan wojenny był przygotowywany pod dyktando Moskwy, że generał i ludzie z jego otoczenia zwracali się o wsparcie militarne ze strony Paktu Warszawskiego itd. Tu tkwi cierń.
18 grudnia 2008

.

 

Wydanie: 2008, 52/2008

Kategorie: Blog

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy