Tylko ze mną porozmawiaj…

Tylko ze mną porozmawiaj…

OPOWIADANIE

Życie go oszukało. Wydrwiło. A przecież każdy mężczyzna ma prawo do szczęścia. On jednak nie jest szczęściarzem

Dom jedną ścianą zdaje się być oparty o las. Świerki, sosny i pospolite brzozy zaglądają do okien. Z drugiej strony – pola. Nieuprawiane, zarosłe głogiem, perzem, rumiankiem, dziką trawą i lucerną. Pewnie ostatnie takie siedlisko bażantów i kuropatw, unoszących się nieoczekiwanie spod nóg do lotu. W jesienne słoty dach domu zahacza o ciężkie, ołowiane niebo, z chmurami nabrzmiałymi od deszczu lub śniegu. Wydaje się, że nieosiągalne jest na wysokość człowieczej ręki. Tylko z tarasu pod horyzontem widać sznur samochodów.
Kupił ten dom, bo było daleko. Do miasta, przyjaciół i znajomych, pierwszej żony, 17-letniego syna, którego nie rozumiał, wspomnień i zdarzeń. Zamknął w nim swoje nowe, drugie życie. Życie w podarku ofiarowało mu Agnieszkę. Chciał ją mieć dla siebie. Otoczył pięknymi bibelotami, drobiazgami, antykami. Stać go już było na to. I intuicyjnie dla swojej własności wybrał wieś, do której nie sposób dojechać, chociaż dzwon kościoła widoczny jest z dala. Lecz droga do domostwa wije się, nieoczekiwanie skręca, mija malutki cmentarz, zahacza o dom sołtysa i ginie pośród łanów zbóż. Pełna kolein, kamieni, głębokich dziur.
– Przeszłość wzbogaca. Zdobywa się umiejętność ucinania krótko każdej rzeczy, robienia tego, na co ma się ochotę – mówi do przyjaciela. Znają się od przedszkola. Przyjaźń przetrwała wszystko. Tylko czasem wieszali ją na kołku jak zużyty płaszcz, który jeszcze żal wyrzucić, ale już nie ma chętnego do noszenia.
– Co ty powiesz? – słychać było ironię. Siedzieli przy kominku. Dwóch mężczyzn, przed którymi świat zgina się w pokłonie. Ciężko zdobywali swoją pozycję pracą i zdolnościami. W salonie unosił się aromat koniaku. Wypili już chyba pół butelki.
– Nie rozumiem twojej ironii.
– Jak nie rozumiesz? Rozejrzyj się, kto ci został? Małgosia cię nie znosi. Gdyby mogła, w czasie rozwodu zostawiłaby cię bez grosza, puściła w skarpetach. Syn nie chce cię znać. Wydaje mi się, że coś przegrałeś.
– Małgośka była nieporozumieniem. Byliśmy młodzi. Zbyt młodzi na ślub, wspólne życie, dziecko. Nadmiar obowiązków, zobowiązań. Gdy braliśmy ślub, miałem przeczucie, że zmienimy świat. A była tylko przeciętność. Przerosło nas to wszystko, chociaż dziś nie wiem, czy nie postąpiłbym inaczej.
– Jak?
– Nie wiem, stary. Gdybym wiedział, to pewnie nie siedzielibyśmy tu sami. I nie pytałbym cię, co mam robić dalej.
Dzień powoli przystrajał się na wieczór. Gdzieś na horyzoncie wciąż widać było światła samochodów. Tu, we wsi, popołudnie z westchnieniem ulgi pozbywało się barw. Nieśmiało zaczynał odzywać się las.

***

Nabrał nawyku zdejmowania butów w progu. Odruchowo też opróżnił kieszenie. Wraz z portfelem wyjął stare, zniszczone zdjęcie. Skąd się tu wzięło? Młoda kobieta o kruczoczarnych kręconych włosach z uśmiechem spogląda na fotografa. Wie, że jest piękna. Wyjątkowy jest też moment. Wzięli ślub. Pewni, że miłość jest niezniszczalna. Gotowi przenieść góry. Tak właśnie wtedy się czuł. Wszystko było proste i naturalne.
– Kocham cię – wyszeptał w kark, gdy przyjmowała życzenia od bliskich. – Kocham niemądrze, egzaltowanie, absolutnie, zuchwale i… Rozsadzała go czuła radość.
– Kocham cię – odszepnęła Małgosia i już odwróciła głowę w stronę kolejnych weselnych gości.
Darek przyglądał się im z zachwytem. Piękni dwudziestoletni. Jego przyjacielowi należało się to szczęście.
Bawili się do upadłego dwa dni. Cały akademik schodził się z przekąskami, by złożyć życzenia młodej parze. Szaleństwo niekończącej się nocy, która zaprosiła do tańca zaspany poranek. Żarliwość obietnic i marzeń. Pożądanie przeplatane z bezbronną czułością. Splecione nierozerwalnie ciała i dusze. Ogrom ciężaru odpowiedzialności, gdy zwyczajnie stwierdziła:
– Jestem w ciąży.
– Jak to?
– No wiesz, normalnie. Gdy ludzie ze sobą współżyją, to bywa, że kobieta zachodzi w ciążę – odpowiedziała zgryźliwie. Nosiła w sobie dziecko i strach, że po niespełna pół roku zabawy w małżeństwo przyjdzie brać się za bary z życiem. Poczuła się dziwnie i smutno.
Z czasem będzie mówić jeszcze mniej. Nie będzie odpowiadała na pytania ani ich zadawała. Nie będzie ciekawa, dlaczego on do późnej nocy siedzi w zamkniętym biurze. Dlaczego najlepszy przyjaciel – Darek – unika ich domu. Nie będzie czekała, aż poczuje zapach obcych damskich perfum. Ale zanim to wszystko się stanie – bywa, że wykrzyczy żałość i gniew. Aż sąsiedzi zastukają w ściany.
Oni nie będą mieć domu z ogrodem. Jeszcze nie ten czas. Tylko cztery pokoje w starej kamienicy na pierwszym piętrze. Z widokiem na nigdy niezasypiające centrum. Ilekroć wychodziła na balkon, zawsze ktoś dokądś zdążał. „Ciekawe, dokąd tak się śpieszą”, myślała. Lubiła zabawę w zgadywanie, kto jak i gdzie mieszka. Podobnie jak lubiła swoją pracę. Rysunki, projekty rysowane na kanapie, wizje architektonicznej przyszłości walały się po całym wnętrzu. Jak zabawki synka. Tworzyły rozgardiasz, którego Ryszard nie znosił. Ale to będzie „potem”.
Nie odpowiedział na zaczepkę. Milczał. Nie planowali dziecka.
– Darek – zadzwonił chwilę później do przyjaciela. – Małgośka jest w ciąży.
– Ciesz się, stary. Będziecie mieć, zaraz, niech policzę… czterdziestkę i znów sami sobie, ucałuj Małgosię.

***

Ślubna fotografia nie zapowiada burzliwych lat rosnącej obcości, niechęci i smutku, który jak pajęczyna osnuwa dom i ich życie. Po co ją trzymał tyle lat? Drze fotkę na drobne kawałki. Przeszłość przestaje istnieć. Czuje się zmęczony jak po rąbaniu drew do kominka. Zaczyna boleć go głowa. Serce bije mocniej. Siada przy stole. Za oknem pies nieporadnie skrada się do sroki. Ta, odskakując nieco, wyraźnie się nim bawi. Za chwilę z konara drzew ogłosi to światu. Rozbawia go zawiedziona morda psiaka.
– Też bym od siebie odszedł, ale nie mogę – mówi nagle na głos. Czuje się potwornie zmęczony. Dom milczy. Jego cisza ma swoje własne brzmienie. Głos Ryszarda tylko się weń wtapia. Zapada półmrok.

***

Małgośka nie odeszła. To jego walizki wystawiła za drzwi. Jakby nie istnieli złodzieje i szubrawcy. Kamienica to widziała. Reszty się domyśliła.
– Dlaczego to ja mam cierpieć, jeżeli nie zrobiłam niczego złego? – zapytała przez telefon.
– Powiedz, dlaczego i jak długo mam znosić upokorzenia?
– Nie mogę teraz rozmawiać – rzucił w słuchawkę. Nie wiedział, że spakowane walizki, przykładnie, jedna przy drugiej, stoją na piętrze. Zdążyła wymienić zamki.
– Właśnie teraz musisz mnie wysłuchać. Chcę rozwodu.
– Co ty opowiadasz? Jaki rozwód? – zbierał powoli myśli. Nie mógł się skoncentrować.
– Nie mogę tak dalej żyć. Mam 33 lata. Mogę ułożyć sobie życie z kimś, kto będzie mnie kochał i szanował.
– Ty masz kogoś?
– Znowu zrozumiałeś, co chciałeś. To ty mnie zdradzasz.
– Możemy porozmawiać później? – miał wrażenie, że ból głowy rozsadza mu czaszkę. Małgośka straciła cierpliwość i była rozwścieczona. Jej głos stracił dawne, łagodne, zachwycające go bogactwo tonów.
– Nie – odpowiedziała szorstko.

***

– Stary, szaleju się najadłeś? – Darek aż podniósł głos. W ich przyjaźni nie było miejsca na niedopowiedzenia. – Nie dość ci rozwodu z Małgosią? Musisz każdą z nich ciągnąć przed ołtarz?
– Wcale nie każdą – Ryszard wzruszył ramionami. – Agnieszka jest wyjątkowa. Sam zobaczysz, jak ją poznasz.
Siedzieli na wiklinowych fotelach przed częściowo wykończonym domem Ryszarda. Zdecydował się nań całkiem nieoczekiwanie, pod presją widoku lasu w półmroku połączonego z niebem. Władował wszystkie oszczędności, pożyczył od Darka. Patrząc na świeżo pomalowane mury, smakowali herbatę z rumem. Z lasu niosło zapachem grzybów, suchych liści i melancholią. Wieczorny ziąb ciągnący z ogrodu wygnał ich do domu.
– Póki śmierć nas nie rozłączy – złożyli przysięgę. Agnieszka i Ryszard. Równie majestatyczni i piękni. Biel sukni panny młodej niosła nadzieję. Ryszard wpatrywał się w nią z bezgranicznym szczęściem. „Widziałem już ten wzrok”, Darek lekko przymknął oczy.
– Jesteś jednak wyjątkową kobietą – powiedział któregoś razu Agnieszce. Siedzieli w ciepłej kuchni. Szybko przygotowywała ciasto na placek z wiśniami. Za chwilę powinien nadjechać Ryszard. Właśnie… Pies już szaleje w ogrodzie. Z dala słyszy samochód swojego pana.
– Wyjątkową?
– Nie chciałem, żeby Rysiek ponownie wziął ślub. Nie chciałem, bo go znam. Ale myliłem się.
Przyglądał się jej jak malarz. Była w niej ogromna, niczym niezgaszona radość życia. Ani cienia goryczy, którą dzisiaj miała w sobie Małgosia. Dostrzegała smak we wszystkim. Tylko musiała mieć wokół ludzi. I tych, których kochała. Przypominała lalkę z porcelany. – Przynajmniej jej nie strać, stary – powiedział kiedyś do Ryszarda. – Po jaką cholerę ci te wszystkie panienki?
A jednak stracił.
– Twoje życie to jedno pasmo kłamstw – powiedziała na odchodne Agnieszka. Patrzyła smutno i przenikliwie. Z ręką na dużym brzuchu. Jego żona z dzieckiem tamtego, którego samochód stoi za parkanem. Pies szalał, nie mogąc wydostać się do intruza. Ryszard z trudem oswoił się z myślą, że będą mieli dziecko. Teraz z jeszcze większym wysiłkiem próbował zrozumieć, co Agnieszka mówi.
– Jakich kłamstw? Dlaczego nigdy niczego nie mówiłaś? Dlaczego ze mną o tym nie rozmawiałaś? Porozmawiaj ze mną, nie odchodź – poprosił wbrew mężczyźnie, spokojnie opartemu o maskę samochodu. – Jak będę żyć dalej? To dziecko może być moje…
– Nie może, bo jest dzieckiem innego – odpowiedziała po prostu. Nerwowo gładziła brzuch, jak zawsze, gdy się zdenerwowała. – Nie chciałeś dzieci. Pogubiłeś się w życiu i mnie w to wciągnąłeś. Kochałam cię.
– Jak to kochałaś? Miłość nie odchodzi tak nagle.
– Nawet nie zauważyłeś, kiedy odeszła.
Drżała na całym ciele. Widział, jak marszczy brew, zastanawiając się, czy jeszcze coś powiedzieć. Mężczyzna za oknem zgasił papierosa. Niedopałek dokładnie wgniótł w piasek. Otworzył drzwi. Szykował miejsce na bagaż. Sprawiał wrażenie zatroskanego i już zniecierpliwionego.
– A tak przy okazji – odezwała się po chwili niezręcznego milczenia – przypomnij sobie, kiedy ostatni raz powiedziałeś, że mnie kochasz?
Zegar donośnie wybijał szóstą. Każdy ton powtarzał: wszystko jest do powtórzenia i nic nie jest do powtórzenia.
Wykorzystała tę chwilę, by po prostu wyjść.

***

Będzie padać. Białe i ciężkie niebo zbliża się do ziemi. Już pada. Ten widok wcześniej zawsze wprawiał go w zachwyt. Krople deszczu toczyły się cicho i monotonnie po pierwszych czerwonych plamach liści klonu, złotych pękach brzóz, rudawych kasztanowców. Bywały już nocne przymrozki. Szron kładł się na trawach.
– Wszystko należy do przeszłości, wszystko minęło bezpowrotnie – wybełkotał w telefon do Darka.
– Co ty opowiadasz? Spiłeś się jak bela. Daj do telefonu Agnieszkę.
– Agnieszki nie ma. Odfrunęła – pijacko zaczął płakać. – Dlaczego zawsze odchodzą jesienią?
Zadziwił się tą prawidłowością. I tym, że od niego odchodzą. Przecież je kochał. Na swój sposób. Wierna żona i zuchwałe szaleństwo na boku – to było to, czego pragnął. Dawało kopa do życia. Był od tego coraz bardziej uzależniony. Coraz trudniej było mu trwać z Agnieszką w domu, z dala od zgiełku miasta.
– Jadę do ciebie – rzucił do telefonu Darek.
Agnieszka. Zobaczył ją w teatrze. Smagła, szczupła, z prostymi blond włosami, patrzyła bez uśmiechu. We wzroku miała coś wyjątkowego i przejmującego.
– Czy mogę się przedstawić? – podszedł. Była sama. Rozejrzała się wokół niepewna, czy słowa są skierowane do niej. Zaczerwieniła się.
– Proszę.
– Jestem Ryszard… – miał dodać nazwisko, ale szybko przerwała, jakby nieciekawa zbyt bliskiej znajomości. Gdyby nie ten zniewalający tembr głosu.
– Agnieszka.
– Mężczyzna po rozwodzie to nie jest mężczyzna dla ciebie – uprzedziła kategorycznym tonem matka Agnieszki. – Zresztą zrobisz, jak będziesz chciała – odcięła się od decyzji, na którą nie miała wpływu.
– Sądziłam, że facet po przejściach potrzebuje domu – Agnieszka po raz pierwszy poskarżyła się Darkowi jakiś rok temu. Jeszcze rozkochana, rozanielona, pieszczona, ale już coraz mniej pewna swojego miejsca w życiu Ryszarda.
– Potrzebuje – przytakuje Darek. – Ale jego życie to ciągłe wyzwanie. On stale musi mieć adrenalinę na wysokim poziomie. Musi czuć smak zwycięstwa. A to wymaga czasu. Taka jest nasza praca.
– To dlaczego ty masz czas na wszystko?
– Może dlatego, że nie mam żony – roześmiał się, zamieniając rozmowę w żart.
Nie powinien był tu przyjeżdżać. Za każdym razem, gdy Ryszard wpada w kolejny romans, prosi: – Stary, jedź, dojadę kilka godzin później, nie chcę, by czuła się samotna.
Śmiało i bezczelnie, coraz później wracał, całował w przelocie. Co miała robić? Milczącą czułość kolegi zamieniła w miłość. I chociaż była speszona swoją odwagą, znów śmiała się z niezrównaną swobodą. Była znów kochana. I tego też Ryszard nie zauważył.
– Stary, jesteś cholerny dureń – Darek nie ukrywał wzburzenia.
– Jak tak stawiasz sprawę, to bardziej potrzebuję wrogów niż takiego przyjaciela. Przecież to dziwka. Ma bachora z innym.
– Pchnąłeś ją w jego ramiona.
– Zjeżdżaj.

***

Dym z komina wplata się w nagie konary drzew i pozwala się kołysać. Mróz maluje pierwsze esy floresy na oknach. Śnieg z nieodwzajemnioną życzliwością przykrył krzewy i drzewa. W promieniach zachodzącego słońca wszystko drży i błyszczy. Życie pokazuje, że nie potrzebuje barw, by je kochać. Znów siedzą przed kominkiem, sączą koniak. Sami. Cisza domu potęguje pytania, które nie padają.
Czy je kochał?
– Stary, muszę ci coś powiedzieć – Darek ze skupieniem wpatruje się w kieliszek i złocisty płyn. – Spotkałem Małgosię. Nie wiem, co z tego wyjdzie, ale chcę ją widywać.
Na dworze znów spadł śnieg.

 

Wydanie: 14/2007, 2007

Kategorie: Kultura

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy