Z ubóstwem trzeba walczyć

Z ubóstwem trzeba walczyć

Grzegorz Bierecki, prezes Zarządu Krajowej Spółdzielczej Kasy Oszczędnościowo-Kredytowej

W Europie, jeśli chodzi o liczbę członków i aktywów, wyprzedza nas jedynie Irlandia. Lecz Zielona Wyspa ma pod tym względem znacznie dłuższą historię

– Panie prezesie, aktywa SKOK przekroczyły w tym roku 12 mld zł, kasy dysponują siecią ponad 1,8 tys. placówek. Czy nie jest to już średniej wielkości bank?
– To niewłaściwe porównanie. Od 1992 r. SKOK-i stały się trwałym elementem polskiego rynku finansowego. Naszym celem zawsze było propagowanie oszczędności i gospodarności, kształtowanie umiejętności zarządzania finansami w sposób efektywny i demokratyczny, a także upowszechnianie idei samopomocy. Pod koniec 2009 r. liczba członków kas przekroczyła 2 mln, to najlepszy dowód tego, jak bardzo są one potrzebne Polakom. Działamy w środowiskach, które z różnych względów nie są zbyt interesujące dla sektora bankowego. W naszym kraju ponad 2 mln osób żyje w skrajnym ubóstwie, kolejne kilka milionów ledwo wiąże koniec z końcem. Ludzie ci nie mają szans na otwarcie rachunku bankowego, ale mogą skorzystać z naszej oferty. I korzystają.

– Od roku 2008 przybyło wam ponad 200 tys. nowych członków, czy to znaczy, że w Polsce zwiększyły się obszary biedy?
– Z pewnością wzrosło zaufanie do kas spółdzielczych jako bezpiecznych instytucji finansowych. 15 września 2008 r., po upadku banku Lehman Brothers, co uznano za symboliczny początek światowego kryzysu finansowego, wiele osób, zwłaszcza w Stanach Zjednoczonych, zwróciło się w stronę kas spółdzielczych. Okazało się, że kryzys ich się nie ima. Przeciwnie! Ich tradycyjne podejście do klientów i niechęć do podejmowania zbytniego ryzyka uchroniły je przed kłopotami. Podobnie było w Polsce. Gdy na przełomie lat 2008 i 2009 banki apelowały do rządu o zapewnienie gwarancji, SKOK-om przyszło się zmierzyć z falą nowych członków poszukujących bezpieczeństwa dla oszczędności.

– Sektor bankowy nie był tym zachwycony
– Nikt nie lubi tracić klientów. Moim zdaniem, jest w naszym kraju miejsce i dla banków komercyjnych, i dla SKOK-ów. Nie obawiamy się konkurencji. Wierzymy, że nasza oferta jest i będzie atrakcyjna. Poza tym znaczenie ma świadomość naszych członków, że kasy należą do nich. Nie widzę nic złego w transferze zysków, lecz SKOK-i tego nie robią. Wypracowane przez kasy środki zostają w kraju, by służyć ich członkom. Za wielkie cywilizacyjne wyzwanie uważamy walkę z wykluczeniem finansowym. Przypomnę, że gdy w połowie XIX w. Friedrich Wilhelm Raiffeisen zakładał w Niemczech kasy, które później nazwano jego imieniem, najważniejszym celem nie był zysk, ale idea samopomocy. Podobne cele przyświecały Franciszkowi Stefczykowi, który był jednym z pionierów ruchu spółdzielczego w Polsce. Przed wybuchem II wojny światowej istniało u nas 3,5 tys. kas. Dziś SKOK Stefczyka liczy ponad 700 tys. członków i należy do 300 największych spółdzielni na świecie.

– Wspomniał pan o problemie wykluczenia finansowego. Dlaczego tak mało o tym się mówi?
– Bo to wstydliwy temat. A problem ten narasta we wszystkich krajach europejskich, zwłaszcza w związku z imigracją ludności z państw mniej zamożnych, a także procesami konsolidacyjnymi w sektorze bankowym. Prowadzi to często do zamykania placówek w małych miejscowościach z powodu ich niskiej rentowności. Wykluczeniem finansowym zagrożeni są ludzie o niskich dochodach, którym odmawia się możliwości skorzystania z podstawowych produktów bankowych, takich jak rachunek czy karta kredytowa. Zdarza się, że od takich osób pobierane są wyższe opłaty i prowizje. Pozbawieni możliwości zaciągnięcia normalnego kredytu ludzie ci skazani są na pożyczki udzielane na lichwiarski procent przez różnego rodzaju pośredników finansowych. W konsekwencji ich sytuacja finansowa nie poprawia się, ale pogarsza. Nie godzimy się na to.

– Co nasze państwo robi w tym zakresie?
– Niewiele. Rządzący tym się nie zajmują, bo to trudny problem społeczny i niełatwo go rozwiązać. Przypomnę, że już w 2000 r. Unia Europejska przyjęła Agendę Socjalną, która zobowiązała kraje członkowskie, by w perspektywie dekady znacząco ograniczyły krąg ubóstwa. Trudno ocenić, czy plan ten się powiódł. Zapewne nie wszystko poszło dobrze, skoro rok 2010 decyzją Parlamentu Europejskiego i Rady Unii Europejskiej ogłoszony został Europejskim Rokiem Walki z Ubóstwem i Wykluczeniem Społecznym. Ostatni kryzys finansowy nie ułatwił nikomu zadania. Dodam, że kasy spółdzielcze, zarówno w Stanach Zjednoczonych, jak i w Europie od dawna mierzą się z tym wyzwaniem. My wiemy, z jakimi dramatami łączy się wykluczenie finansowe. Lecz gdybyśmy czekali na pomoc państwa, niewiele byśmy zdziałali. Na co dzień walka z wykluczeniem finansowym oznacza możliwość zapewnienia ludziom dostępu do rachunku. W części krajów europejskich, np. w Wielkiej Brytanii czy Holandii, istnieje możliwość zakładania w bankach kont socjalnych, które są prowadzone bezpłatnie. Banki nie pobierają też prowizji od wykonywanych na nich operacji. W Holandii konta socjalne to specjalność banków komunalnych, które działają na zasadach non-profit.

– W Polsce także oferowane są bezpłatne rachunki bankowe. Ich właściciel wszelkie operacje może prowadzić przez internet. Czy to nie jest rozwiązanie?
– To prawda, lecz ile rodzin o niskich dochodach stać na posiadanie komputera lub laptopa? Także korzystanie z sieci nie jest przecież darmowe. Zapewne w przyszłości to, o czym mówimy, stanie się powszechnym standardem, lecz dziś wiele osób ma problemy z dostępem do podstawowych usług. SKOK-i przyjmują tych, którzy nie mogą liczyć na normalne traktowanie przez banki komercyjne. Poza tym dokładnie analizujemy potrzeby naszych członków. Nie staramy się namawiać ich do korzystania z kredytów, które później staną się dla nich ciężarem. Dziś aż 40% Polaków ma ograniczone możliwości korzystania z produktów bankowych, czyli doświadcza wykluczenia finansowego. Gorzej jest chyba tylko na Łotwie. W tym roku SKOK-i prowadziły szeroko zakrojoną akcję uświadamiania Polakom, czym jest wykluczenie finansowe i jak sobie z nim radzić.

– Panie prezesie, czy winniśmy ograniczać się wyłącznie do takich działań? Czy też można zrobić więcej dla osób żyjących w pewnym sensie na marginesie?
– W Polsce od 1989 r. z pewnością wiele się zmieniło na lepsze. Jednak – na co związani ze SKOK-ami ekonomiści, tacy jak Janusz Szewczak, od dawna zwracali uwagę – działo się to na kredyt. W ostatnich tygodniach media życzliwe zazwyczaj rządowi zaczęły pisać o „buncie ekonomistów” z prof. Leszkiem Balcerowiczem na czele, którzy bezpardonowo krytykują premiera Donalda Tuska i ministra finansów Jana Vincenta Rostowskiego za stan finansów publicznych. W ich ocenie dług publiczny naszego kraju przekroczył 735 mld zł, a rząd nie dosyć, że nic nie robi, to jeszcze ma zamiar zadłużać nas dalej. Co to oznacza? Obym się mylił, lecz grozi nam poważny kryzys. Zapewne nie dziś i nie jutro, lecz za dwa, trzy lata. Dobrze wtedy mieć instytucje finansowe, na które można liczyć. SKOK-i z pewnością nie zostawią swoich członków. Spółdzielcze Kasy Oszczędnościowo-Kredytowe walczą z wykluczeniem finansowym nie tylko poprzez zakrojone na szeroką skalę akcje edukacyjne, ale również – a może przede wszystkim – za pomocą oferty produktowej. Kasy są przecież wspólnotą ludzi w pewien sposób od siebie zależnych, wzajemnie sobie pomagających. Zależy nam, by naszym członkom wiodło się jak najlepiej. Zwłaszcza tym o niskich dochodach.

– Lepiej będzie im się wiodło, jeśli będą mieli pracę. Miejsca pracy zaś tworzą inwestorzy. Najczęściej prywatni.
– Tak jest w Polsce. Choć ja jestem wielkim zwolennikiem ruchu spółdzielczego. Kasy oszczędnościowo-kredytowe są tylko jedną z wielu form organizowania się ludzi mających wspólny cel. W naszym kraju spółdzielnie, z powodów historycznych, nie najlepiej się kojarzą, lecz w Niemczech, Francji czy Włoszech jest inaczej. 21 października na całym świecie obchodzony jest Międzynarodowy Dzień Kas Kredytowych. W 97 krajach świata funkcjonuje 49 tys. kas, skupiających 184 mln członków. Ich aktywa wynoszą ponad bilion dolarów. A przecież obok kas istnieją inne spółdzielnie, poczynając od tych działających w ochronie zdrowia, poprzez rolnictwo, budownictwo, rybołówstwo, na rzemiośle kończąc. Są to często potężne instytucje. Sczególnie w Korei Południowej i Japonii. Lecz także we Włoszech i Francji, zwłaszcza gdy chodzi o produkcję rolną. Pod tym względem mamy w Polsce bardzo wiele do zrobienia. W 1992 r. SKOK-i powstały praktycznie z niczego. Nie korzystaliśmy z pomocy publicznej. I być może dlatego osiągnęliśmy tak wiele. Z polskich doświadczeń korzystają Ukraińcy, Białorusini i Mołdawianie.

– Sądzi pan, że z metod wypracowanych przez kasy oszczędnościowo-kredytowe mogliby skorzystać nasi rolnicy?
– Z pewnością. Wieś ma piękne tradycje w tym względzie. Jestem pewien, że spółdzielnie rolnicze mają przyszłość. Banki spółdzielcze doskonale radzą sobie z obsługą finansową rolników. Także spółdzielnie mleczarskie dawno już wyszły z kryzysu. Produkują nie tylko na rynek krajowy, lecz także na eksport. We Włoszech produkcja najlepszych serów to specjalność spółdzielni. Podobnie we Francji i Hiszpanii. U nas zaczyna się podobny proces. Wiadomo, że potrzebne są na przykład zakłady przetwórstwa mięsa, produkujące dla wielkich sieci handlowych, lecz coraz częściej klienci poszukują lepszej jakości wędlin, pochodzących od drobnych wytwórców. To szansa dla spółdzielni rolniczych. Dobrej jakości produkt łatwiej sprzedać. Państwo winno wspierać takie inicjatywy. Nie tylko ułatwiając dostęp do kredytów, lecz także wspierając społecznych doradców, którzy wiedzą, jak zorganizować taką spółdzielnię, jak poprowadzić księgowość, a czasem nauczyć ludzi odpowiedzialności. Na świecie najwięcej miejsc pracy powstaje nie w wielkich koncernach, lecz w małych rodzinnych firmach i właśnie w spółdzielniach. Każda forma organizacyjna jest dobra, o ile jest efektywna i przynosi korzyści. Przykład SKOK-ów dowodzi, że jeśli nikt nie przeszkadza, to można liczyć na sukces.

– W lipcu tego roku podczas Walnego Zgromadzenia Światowej Rady Związków Kredytowych (WOCCU), organizacji zrzeszającej unie kredytowe z całego świata, został pan ponownie wybrany wiceprzewodniczącym tej organizacji.
– Odbieram to jako dowód uznania dla wszystkich działaczy SKOK-ów w Polsce, którzy zbudowali te instytucje od podstaw. Nie mamy czego się wstydzić. Od lat jesteśmy stawiani za wzór organizacji spółdzielczo-finansowej i symbol skutecznej walki z kryzysem ekonomicznym. W Europie pod względem liczby członków i aktywów wyprzedza nas jedynie Irlandia. Lecz Zielona Wyspa ma pod tym względem znacznie dłuższą historię. W tym kraju prawie każdy należy do jednej z kas oszczędnościowo-kredytowych. W przeszłości Irlandczycy, jako ubodzy, nie interesowali bankierów, musieli więc rozwinąć system kas. W Wielkiej Brytanii, której stolica, Londyn, jest jednym ze światowych centrów finansowych, pierwsze kasy oszczędnościowo-kredytowe powstały na początku lat 70. Założyli je imigranci z Jamajki, którzy zetknęli się z nimi w Stanach Zjednoczonych. Czy wie pan, że dziś w brytyjskich kasach pracują nasi rodacy?

– Spodziewa się pan, że za jakiś czas w dużych skupiskach polskich emigrantów na Zachodzie powstaną SKOK-i?
– Tego im życzę. Polacy są bardzo pracowici. Są znakomite przykłady polskich kas działających w Nowym Jorku czy w Toronto. Ale my w swojej działalności koncentrujemy się na Polsce. Mamy tu jeszcze wiele do zrobienia. Bardzo bym chciał, by kasy rozwijały się w takim tempie jak dziś. I jeśli nikt nie będzie nam przeszkadzał, za parę lat będą dysponowały nie 12, ale 20 mld zł.

Wydanie: 2010, 43/2010

Kategorie: Wywiady

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy