Ucieczka od rozumu

Ucieczka od rozumu

Stało się dobrze, że Łapiński odchodzi z SLD. Do polityki się nie nadaje. Widzi w niej wyłącznie siebie

Są zachowania i zdarzenia, wobec których człowiek jest bezradny. Rozumem do ich przyczyn dojść nie można. Są nielogiczne, bezsensowne, kosztowne dla zainteresowanych, niczym nieusprawiedliwione.
Do takich należy reakcja dwóch prominentnych polityków Sojuszu – Mariusza Łapińskiego i Aleksandra Naumana – na fotografowanie ich spotkania w towarzystwie dwóch innych jeszcze osób, w restauracji mieszczącej się w gmachu SLD w Warszawie, na Rozbrat. Zwykle w takich sytuacjach, czeka się na wyjaśnienia głównych aktorów wydarzeń, na orzeczenie stosownych organów. Mamy tu do czynienia z łańcuchem zdarzeń o niszczącej logice. Zainteresowani to nie tylko dziwacznie zachowujący się politycy, ale i partia, której są ważnymi uczestnikami. Dotyczy to szczególnie Mariusza Łapińskiego, ze względu na pozycję, jaką osiągnął w strukturach SLD. Także dlatego, że jego

sposób uczestnictwa w polityce,

najpierw w pracy rządu, później poza rządem, w strukturach partii jest z pewnością oryginalny. Czas płynie, szkody rosną lawinowo, czekanie na pełne – wewnątrz partii i przez organa państwa – wyjaśnienie wszystkich ważnych dla sprawy okoliczności staje się zabójcze. Jej wizerunek na długo zostaje naznaczony. Partia nie może się stać zakładnikiem nieznających miary polityków.
Prywatność osób publicznych jest ograniczona z zasady. To koszt pewnych zawodów, w tym zawodu polityka. To nie tylko obyczaj, ale i prawo. Polskie i europejskie.
Spotkanie fotografowane przez reportera „Newsweeka” odbyło się w miejscu publicznym. Ogródek restauracyjny, w którym siedzieli, położony jest na skraju parku i niczym od tej strony nieosłonięty. Osoby spotykające się, każda z siebie, a już zwłaszcza razem, są dla prasy w tych dniach szczególnie interesujące. Gdyby, jak niektórzy uczestnicy spotkania, hołdować spiskowej teorii dziejów, pomyśleć można było, że zależało im na publiczności. Pokazując się razem tam, gdzie się pokazali, obecność w mediach mieli gwarantowaną. Chyba że uznać, iż media są w Polsce zupełnie nieprofesjonalne.
Trudno było przewidzieć taką sytuację?
Jest jedna specyficzna okoliczność tego zdarzenia, którą da się zawrzeć w pytaniu – jak możliwe jest, że dwóch młodych ludzi, działaczy młodzieżówki partii politycznej, wyraźnie po alkoholu, zachowuje się jak bojówkarze? Kto ma na nich wystarczająco silny wpływ, by tak się stało? Skąd ludzie gotowi tak postępować wzięli się na Rozbrat? Co robil, wczesnym popołudniem nietrzeźwi w budynku SLD? Dlaczego nikt, kto ich wcześniej widział, znał i współpracował z nimi, nie reagował?
Przeprowadziłem swoje krótkie z konieczności dochodzenie. Znani byli, jak się okazało, z nadużywania alkoholu. Zwłaszcza jeden z nich. Nie szczególna agresja, lecz właśnie pijaństwo było najbardziej widocznym rysem ich postawy. „Wszyscy”, jak się okazuje, o tym wiedzieli. Do nich skierowane zostało: „Chłopcy, zróbcie coś z tym”. Zrobili.
Należało oczekiwać od ludzi wiekiem przynajmniej dojrzałych, od lekarzy, od profesora akademii medycznej, od ministra, od szefa wielkiej organizacji partyjnej jakiejś akcji wychowawczej, a nie wysługiwania się nimi.
Na początku i jeszcze przez kilka dni, zanim dotarło do nich, co zrobili, zanim ktoś im powiedział, ci młodzi ludzie niczego nie rozumieli. Wrócili po jakimś czasie do knajpy, chwalili się, jak udało się im skopać dziennikarza. Pokazali ułańską fantazję. Byli kimś. Ktoś przytomniejszy kazał im się wynieść. Niestety, ich

patroni byli już nieobecni.

Może coś by pojęli. Z życia ludzkiego, nie z polityki.
Może na przykład zrozumieliby, że na samym początku dorosłego życia popychając ich do takiego czynu, nie reagując, nie powstrzymując, naznaczyli tych młodych ludzi piętnem bojówkarzy. Będą je nosić przez wiele lat. Do dziś spotykam ludzi, których w roku 1978 i w 1979 pchnięto do bicia uczestników Latającego Uniwersytetu. Trudno im z pamięcią tamtych wydarzeń.
Sojusz Lewicy Demokratycznej jest dużą partią. Bez mała 160 tys. członków. To jego wartość. Polska potrzebuje konsolidacji polityki. Rozdrobnienie nie jest wartością. Lewica dzięki konsolidacji ma przewagę nad rozdrobnioną prawicą. Ale trzykrotny wzrost liczebności w niespełna dwa lata w warunkach sukcesu partii to także przyczyna jej kłopotów. Przez szeroko otwarte wrota przejść może każdy.
Sojusz jest partią wewnętrznie spójną, o co w Polsce trudno. Spójną programowo. Spójną też w ludzkim znaczeniu, miarą stosunków pomiędzy jej działaczami.
Sojusz jest organizacją zdyscyplinowaną. Wywodzi się to z niedawnej historii tworzących go ugrupowań, zwłaszcza z historii SdRP. Partia wypychana ze sceny politycznej, skazana na rolę marginalną, partia ludzi, którym chciano zamknąć drogę do równoprawnego udziału w polityce demokratycznego państwa wytworzyła mechanizmy obronne. Jednym z nich był ostracyzm albo przynajmniej niechęć wobec tych jej członków, którzy publicznie podejmowali kwestie trudne dla Sojuszu. Brudy pierz we własnym domu, o kolegach mów wyłącznie dobrze albo wcale – to oczywista w tamtej sytuacji wskazówka dla członków tej partii.
Ale co robić, kiedy ktoś nadużywa cierpliwości innych? Kiedy z niezrozumiałym uporem tkwi w błędnych postawach. Nie wyciąga żadnych pozytywnych wniosków z tego, co mówią koledzy.
Mariusz Łapiński nie poczuwa się do winy. Wychodząc z budynku SLD zaraz po ogłoszeniu orzeczenia sądu partyjnego, dziwił się zainteresowaniu jego osobą, bo „tyle jest ciekawych tematów, którymi media mogłyby się zająć”. Zaiste – nie ma granic arogancji!
Demokracja, także wewnątrzpartyjna, ma swoje koszty. Najważniejszą pozycją wśród nich jest czas. Aby sprawę zanalizować, zebrać informacje, wysłuchać świadków i zastanowić się nad decyzją – na to wszystko trzeba czasu.
Rosną więc straty w opinii publicznej. Ludziom może się zdawać, że wszystko jest możliwe. Że nie ma reakcji na podobne zdarzenia. Że chodzi o przeczekanie. Że w najgorszym przypadku zapłacą płotki.

Grube ryby zostaną osłonięte.

Im dłużej taki stan oczekiwania trwa, tym większe i trwalsze są koszty.
Tak oczywiście się nie stanie. Byłby to klasyczny mechanizm mafii. Żadna szanująca się partia nie może tolerować polityków postępujących jak paniska.
Czasem zainteresowanym chodzi o przeczekanie. To bywa zabójcze dla partii politycznych. Dzięki demokracji, wolności wyborów, wolności prasy. Tak poległa AWS!
Trudno dziś, po latach budowy państwa prawnego i demokratycznego, wyobrazić sobie inne zmarginalizowanie SLD niż w wyniku wolnych wyborów.
Sojusz wyrąbał sobie swoją dzisiejszą pozycję ciężką i konsekwentną pracą.
Najpierw w roku 1993, podejmując się wraz z PSL, trudnym partnerem koalicyjnym, kontynuowania zapoczątkowanych przez inną koalicję koniecznych reform, z dodatkiem „społecznego dotknięcia” – trochę wbrew oczekiwaniom twardego jądra swego historycznego elektoratu. Później w opozycji, celnie punktując głupotę rządu AWS. Doprowadził do tego, że w nim, w SLD, większość Polaków upatrywała w 2001 r. nadziei.
Zdarza się, że wychodzenie z kryzysu trwa dłużej, niż zapowiadano. Zdarza się też, iż nie wszystko wychodzi, tak jak powinno. Ale zabójcze dla partii jest dopiero przeświadczenie wyborców, że ona jest zainteresowana sobą, a nie losem ludzi. Słowem – najgroźniejsze dla wizerunku partii są porażki, których przyczyny leżą się w sposobie jej funkcjonowania.
Jakość partii to także jakość ludzi, sposób funkcjonowania w życiu publicznym,

czystość intencji i przejrzystość zachowań,

skromność i uprzejmość.
Zachowania ludzi z partyjnego świecznika składają się na wyborczą ocenę całej partii. Budują jej wizerunek.
SLD był zawsze partią przyjazną mediom. I dziś jest partią świadomą miejsca mediów w demokratycznym porządku państwa. Nawet dziennikarze bystrzej niż inni patrzący na potknięcia lewicy przyznawali, że ujmuje ich otwartość Sojuszu, przez niektórych nazywana profesjonalizmem. Zabiegamy o zainteresowanie mediów swoją działalnością. Bo chcemy, by ludzie wiedzieli, jakie są nasze intencje, plany i projekty. Chcemy być dla bardziej ludzi niż dla siebie samych. Wykopywanie dziennikarzy z siedziby Sojuszu można uznać za czysty absurd. Którego motywów zwyczajnym rozumem pojąć nie można.
Stało się dobrze, że Łapiński odchodzi z SLD. Jest znakomitym lekarzem, dobrym dla ludzi. Jest lekarzem, jakiego chcemy widzieć przy sobie, kiedy potrzebujemy pomocy. Do polityki się nie nadaje. Widzi w niej wyłącznie siebie. Niech sprawdza się tam, gdzie jego miejsce.

Autor jest wiceprzewodniczącym SLD

Wydanie: 2003, 24/2003

Kategorie: Opinie

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy