Ukraina: wojna wywiadów

Ukraina: wojna wywiadów

Skąd Ukraińcy wiedzieli, na którym lotnisku wyląduje rosyjski desant? Jak zatopiono „Moskwę”? Jak złapano Medwedczuka?


Piotr Niemczyk – w latach 1990-1994 dyrektor Biura Analiz i Informacji oraz zastępca dyrektora Zarządu Wywiadu UOP. Wieloletni ekspert sejmowej Komisji ds. Służb Specjalnych.


Czy służby amerykańskie, CIA, są obecne na Ukrainie?
– Na pewno. Pewnie więcej o tym gadają, niż są, choć działają niewątpliwie bardzo głęboko. Całkiem niedawno w „New York Timesie” opublikowano artykuł, który wywołał dużą polemikę. Otóż jakiś apologeta CIA napisał, że gdyby nie Stany Zjednoczone, Ukraińcy już dawno przegraliby wojnę, bo wszystkie informacje, jakie mają, są od Amerykanów. Myślę, że jest w tym gruba przesada. Gdy śledzi się oficjalne strony ukraińskiego wywiadu, wojskowego i cywilnego, widać, jak wiele mają nasłuchów łączności rosyjskiej, i chociażby z tego powodu dużo wiedzą. Już nie mówiąc o innych narzędziach… Ale rzeczywiście natowski wywiad elektroniczny, nie tylko amerykański, ale i brytyjski, odgrywa w tej wojnie ogromną rolę.

W jaki sposób?
– Jeśli chodzi o kwestie czysto militarne, takie jak lokalizacja rosyjskich jednostek wojskowych, kierunki ich przemieszczania się, sztaby dowodzenia, bazy materiałowe, sztaby łączności – to wszystko Amerykanie widzą i przekazują Ukrainie. W pierwszym etapie wojny ciągnące na Kijów długie na kilkadziesiąt kilometrów kolumny cały czas były pod obserwacją satelitów. I jeżeli jakieś grupy próbowały się oderwać, przejechać bocznymi drogami, to zaraz trafiały na oddziały ukraińskie, które atakowały za pomocą przenośnych rakiet. Informacje, gdzie atakować, pochodziły z wywiadu satelitarnego.

A wywiad osobowy?
– Wywiad osobowy to jedna z najbardziej chronionych tajemnic. Czy Amerykanie mają źródła osobowe w rosyjskich centralach wojskowych? Na pewno jakieś mają, ale tym się nie pochwalą. Wiemy więc niewiele, ale możemy się domyślać. Popatrzmy np. na historię lotniska w Hostomelu. Tam miała zacząć się wojna, miał wylądować rosyjski desant i zająć obiekty rządowe, telewizję, parlament. Wokół Kijowa jest sześć lotnisk, a Ukraińcy nie mieli wystarczających sił, by wszystkich pilnować. Ale Hostomela pilnowali. Jeżeli mieli przygotowane siły do obrony tego lotniska, to znaczy, że prawidłowo wytypowali miejsce, gdzie desant nastąpi. Wiedzieli to. Prawdopodobnie na podstawie informacji wywiadowczych.

Może podsłuchali?
– Powiedziałbym, że niekoniecznie. Bo nawet jeśli jakieś lotnisko jest objęte obserwacją elektroniczną i startują z niego samoloty, to nie wiemy, dokąd one lecą. One zwykle nie meldują się wieżom i mają wyłączone urządzenia identyfikacyjne. Raczej bym stawiał, że to powiedzieli ludzie.

Szefowie ukraińskich służb mówili, że znają Rosjan, mają wszędzie swoich ludzi i Rosja jest dla nich jak otwarta książka.
– Gdyby tak było naprawdę, toby tego nie mówili.

Dlaczego więc tak mówią?
– Dlatego, że taki komunikat oznacza polowanie. Nawet jeżeli szefowie służb bezpieczeństwa w rosyjskim wojsku zdają sobie sprawę, że to raczej blef, muszą się zmobilizować, muszą rozpocząć poszukiwania. I często poprzez poszukiwanie kretów paraliżują działania kolejnych struktur. Nawet jeśli tego rodzaju informacja jest nieprawdziwa, to utrudnia życie przeciwnikowi. Nie przeceniałbym zatem wartości tego komunikatu, ale rozumiem jego sens.

Ale przecież w rosyjskiej armii służy wielu oficerów urodzonych na Ukrainie i nie wiadomo, wobec której ojczyzny są lojalni.
– Tylko jak zorganizować łączność z agentem umocowanym gdzieś wysoko? To piekielnie trudne. Tym bardziej że mnóstwo wiedzy można pozyskać, przechwytując rozmowy. Już na samym początku wojny było widać, że Rosjanie mają problem z łącznością i wiele informacji przekazują otwartą linią. Nawet z ukraińskich numerów komórkowych. Służba Bezpieczeństwa Ukrainy (SBU) jak na talerzu miała więc informacje o nastrojach, o zaopatrzeniu, większych czy mniejszych sukcesach na określonych odcinkach.

A nie jest tak, że Ukraińcy stali się, jeśli chodzi o kierunek rosyjski, niezwykle użyteczni dla Amerykanów? Znając język, sposoby działania, może też mając w rosyjskich sztabach swoich ludzi, są atrakcyjnym partnerem.
– To nie jest takie proste. Jeżeli ma się dobre źródła informacji, to nawet przed bliskim sojusznikiem ich się nie ujawnia, więc użyteczność elementów wywiadu osobowego nie wydaje mi się oczywista. Szczególnie że służby ukraińskie były potwornie spenetrowane przez służby rosyjskie. W roku 2014 nie zrobiły nic, żeby Moskwie cokolwiek utrudnić. Potem się okazało, że szef pionu antyterrorystycznego SBU, czyli tej służby, która właściwie powinna być rdzeniem oporu, był rosyjskim agentem. Wielu członków kierownictwa SBU okazało się powiązanych z rosyjskimi służbami. Sami Ukraińcy przyznają, że musieli wywalić ok. 1 tys. osób z liczącej 30 tys. osób służby, czyli naprawdę dużo.

Dlaczego ich wywalili?
– Z powodu bliskich kontaktów ze służbami rosyjskimi. Przy czym nie mieli dowodów wprost na szpiegostwo, ale mieli dowody, na regularne rozmowy. Taki był poziom penetracji ukraińskich służb przez Rosjan. W tych warunkach tworzenie wartościowej agentury, gdy oni sami nie mają pewności, kto u nich może zdradzić, byłoby szalenie trudne. Wiarygodne aktywa, które Ukraińcy mogliby mieć, musiały być organizowane w ciągu ostatnich dwóch lat. To bardzo krótki czas.

Co więc Ukraina może zaoferować?
– Ukraińcy są bardzo ważni, chociażby ze względu na różne sprawy związane z wywiadem elektronicznym. Chciałbym zwrócić też uwagę na to, co się stało w czasie wojny. Gdy Ukraińcy zaczęli przejmować rosyjski sprzęt, okazało się, że jest on wyposażony w elementy produkowane w Stanach Zjednoczonych, ale objęte zakazem sprzedaży. Przekazano to Amerykanom i w tej chwili FBI prowadzi dochodzenie, szuka źródła przecieku do Rosji zakazanych materiałów. Wiadomo, jakie amerykańskie firmy to wyprodukowały i kiedy, sprawa jest do wyjaśnienia, można wykryć siatkę, która pozwalała przełamywać embargo. Współpraca w takim zakresie może być nawet cenniejsza niż osobowe źródła informacji.

Amerykanie pomagali Ukrainie zbudować służby od nowa?
– Po roku 2014 wiele państw natowskich uczestniczyło w szkoleniach. Polska i polskie służby odegrały tu dosyć ważną rolę.

Dlaczego NATO pomagało Ukrainie? Przecież nie musiało.
– Musiało. Tak jak Rosja opowiada o swojej strefie bezpieczeństwa, tak i NATO ma swoją. Dlatego tak uważnie przygląda się Kaliningradowi czy Naddniestrzu. Bo widzi w nich wysunięte placówki ofensywne. Stawiane jest pytanie, czy iskandery rozmieszczone w okręgu kaliningradzkim są przygotowane do przenoszenia broni jądrowej. Jeżeli Ukraina znalazłaby się w rosyjskiej strefie wpływów, rakiety z głowicami jądrowymi mogłyby się znaleźć pod polską granicą. Ile wówczas byłoby czasu na obronę?

Za operacje w krajach Wspólnoty Niepodległych Państw, a zwłaszcza na terenie Ukrainy, odpowiada specjalny pion, V Służba FSB, kierowana przez gen. Siergieja Besedę.
– V Służba to bardzo duży i bardzo wpływowy departament Federalnej Służby Bezpieczeństwa Rosji.

Nie wywiadu.
– Rosjanie nie pogodzili się z tym, że państwa byłego ZSRR są samodzielne, więc uznali, że będą one celem nie wywiadu, tylko kontrwywiadu. Dlatego pion, który odpowiadał za Ukrainę, był pionem w FSB, a nie w SWR czy GRU. V Służba otrzymała potężne środki, żeby na Ukrainie ugruntować rosyjskie wpływy i przygotować zaplecze na tyłach wojsk ukraińskich, by w jak największym stopniu było ono kontrolowane przez rosyjskie służby. Planowana była również wielka akcja ogłaszania w poszczególnych regionach następnych republik ludowych, podobnych do ługańskiej czy donieckiej.

Potężne środki to…
– Mówi się, że gen. Beseda dostał budżet 5 mld dol., które w większości zostały rozkradzione, m.in. przez niego. Nie wierzę w to. Po pierwsze, nie wierzę w 5 mld dol. Po drugie, uważam za grubą przesadę mówienie, że te pieniądze zostały w przeważającej części rozkradzione. Jeżeli popatrzymy na sytuację polityczną na Ukrainie przed agresją, to drugą partią w parlamencie była prorosyjska Opozycyjna Platforma – Za Życie, której jednym z szefów był Wiktor Medwedczuk. Miała ona kilkudziesięciu deputowanych w Radzie Najwyższej. Gdy wybuchła wojna, część z nich uciekła do Rosji, a część została, udając, że są ukraińskimi patriotami.

Może naprawdę nimi są?
– Niedawno jeden z tych deputowanych, Andrij Derkacz, zresztą były oficer SBU, został aresztowany. Okazało się, że finansował firmy ochroniarskie, płacił im za gotowość. Polegała ona na tym, że jak rosyjskie wojska zaczną wchodzić, to oni mieli zabezpieczać zaplecze. Wydało się to wszystko stosunkowo niedawno. Za darmo takiej operacji, którą planował Derkacz, się nie robi, więc te pieniądze, które miał Beseda, nie zostały w całości rozkradzione, one sfinansowały wiele przygotowań.

Nadaremnych.
– Gdyby desant na Kijów Rosjanom się udał, być może wszystko wyglądałoby zupełnie inaczej. A ponieważ się nie udał, uruchomiona została fala ukraińskiego patriotyzmu, poczucia godności; to Rosjanom pokrzyżowało plany. A one były. Projekty ogłaszania „niepodległych republik” szły wprost z FSB. Jak SBU aresztuje jakąś kolejną grupę, to są w niej i dywersanci, i magazyn broni, i przy okazji jakichś paru polityków, przeważnie działacze Za Życie, którzy mieli organizować komitety ogłaszania kolejnej „niepodległej republiki”. Nawet w Iwano-Frankowsku, przy samej granicy z Polską, została zatrzymana taka grupa. Czyli V Służba oprócz działań czysto wywiadowczych i dywersyjnych uruchomiła duży projekt polityczny. Co ciekawe, poglądy głoszone przez Za Życie to była skrajna ksenofobia. Skierowana przeciwko migrantom, przeciwko mniejszościom seksualnym, z naciskiem na to, że liczą się tylko etniczni Rosjanie.

Słyszałem teorię, że Ukraińcy podstawili Rosjanom całkowicie spenetrowaną przez siebie organizację; oni myśleli, że mają nie wiadomo co, a okazało się, że nie mają nic.
– To możliwe. Wystarczyło, że dobrze spenetrowali strukturę Za Życie. I bardzo wiele rzeczy dzięki temu im się udało.

Poza Chersoniem. Tam zdradzili szefowie miejscowej SBU – informując Rosjan o rozmieszczeniu min i nie wysadzając mostu na Dnieprze.
– Gdyby SBU zawiodła wszędzie tak jak w Chersoniu, bylibyśmy w innym momencie historii. Ale w większości miast komórki SBU działały prawidłowo. V Służba jeszcze przed 2014 r. gromadziła materiały wybuchowe, przygotowywała dywersantów. I SBU tych ludzi systematycznie wyłapywała. Mówią o tym jej komunikaty publikowane po 24 lutego – że złapali jakiegoś kolejnego zwiadowcę, który fotografował centra łączności, bazy materiałowe, centra dowodzenia… Dzięki tym działaniom wysiłek V Służby w wielkim stopniu poszedł na marne.

Na pewno nie udała się operacja wstawienia Wiktora Medwedczuka, jednego z najbardziej znanych ukraińskich oligarchów, jednego z szefów Za Życie, zwanego kumem Putina, na stanowisko prezydenta.
– Takie są informacje – że gdyby na początku wojny operacja zdobycia Kijowa się powiodła, Medwedczuk byłby prezydentem. Dlatego nie został ewakuowany odpowiednio wcześniej.

Bo do 24 lutego przebywał w areszcie domowym…
– Jego firmy uczestniczyły w wywożeniu surowców z Krymu. Miał w związku z tym zarzut zdrady stanu, przebywał w areszcie domowym. Jak się zaczęła wojna, to z tego aresztu uciekł. Oficerowie SBU i policji, którzy go pilnowali, albo zostali przekupieni, albo byli agentami FSB. Zwiał więc z aresztu i czekał gdzieś w ukryciu na rozwój sytuacji. Liczył, że wojska rosyjskie zdobędą Kijów i ogłoszą go prezydentem.

A Kijów się obronił.
– Zdecydowano zatem, że trzeba go wywieźć do Tyraspolu, do Naddniestrza. Nie chcieli go wywozić w stronę granicy rosyjskiej czy białoruskiej, bo się bali, że tam będą szczelne kontrole. Wiedzieli, że jest poszukiwany, nie wiedzieli natomiast, że w swojej grupie mają agenta – a ewidentnie mieli.

Jak chcieli go wywieźć?
– Przebrali się wszyscy w mundury i udawali, że są konwojem wojskowym, który jedzie w stronę Odessy. A tak naprawdę mieli dojechać w pewne miejsce, w którym mieli się zatrzymać i przeskoczyć przez granicę. Żeby utrudnić SBU działanie, znaleźli ileś sobowtórów Medwedczuka i zaczęli ich wysyłać w różne strony, także w stronę granicy ukraińsko-polskiej. Sądzę, że byłem mimowolnym świadkiem tej akcji.

To znaczy?
– W tym czasie byłem w konwoju, który pojechał do Winnicy, i stamtąd wracaliśmy. Zabraliśmy ze sobą kilkadziesiąt osób, głównie kobiet i osób starszych. I w tej grupie był taki agent. Mężczyzna powyżej sześćdziesiątki, przypominał z wyglądu Medwedczuka. Gdy zbliżaliśmy się już do granicy, on nagle dostał zapaści. Czy była prawdziwa – trudno mi wyrokować. Na szczęście była z nami ratowniczka medyczna, zbadała go i niczego nie stwierdziła. Zaczęła go więc pytać, dlaczego tak się denerwuje. Odpowiedział jej, że był kiedyś oficerem KGB, stąd te nerwy. Potem pytały go też inne osoby. Każdej powiedział co innego. Ratowniczce – że był oficerem KGB. Jednej kobiecie – że był doradcą prezydenta. Innej – że był deputowanym Partii Regionów. Wszystko się zgadza – Medwedczuk był oficerem KGB, był doradcą prezydenta i był w Partii Regionów. Dowcip polega na tym, że jak ktoś opowiada takie rzeczy, to robi wszystko, żeby zwrócić na siebie uwagę.

I on chciał zwrócić na siebie uwagę?
– Ewidentnie. Po to, żeby służby ukraińskie go złapały i ogłosiły koniec poszukiwań. Ale Ukraińcy wszystko to wiedzieli! I wyjęli konwój z prawdziwym Medwedczukiem jak swój. A składał się on właściwie z samych oficerów SBU i policjantów, wszyscy albo byli przekupieni, albo wprost byli rosyjskimi agentami. Jednocześnie  był w tej grupie ktoś, kto pozostał wobec Ukrainy lojalny. On konwój wydał. I w ten sposób rosyjska operacja się rozsypała.

Można się pogubić w tych podwójnych, a czasami potrójnych agentach.
– Agentura rosyjska była i jest w ukraińskich służbach. Ale Ukraińcy coraz sprawniej ją identyfikują. To miało krytyczne znaczenie w pierwszych godzinach inwazji, kiedy uniemożliwili zajęcie obiektów rządowych i wysunięcie Medwedczuka na prezydenta. A rozwaleniem „Moskwy” zablokowali możliwość desantu na Odessę.

Zatopienie „Moskwy” było skomplikowaną operacją.
– Krąży wersja, że wielką rolę odegrał tu amerykański samolot do zwalczania okrętów nawodnych P-8 Poseidon. Wyleciał on z bazy na Sycylii, nad Rumunią wyłączył swoje sygnały identyfikacyjne i wyśledził, gdzie jest krążownik, podał jego dokładne położenie. Moim zdaniem zrobił jeszcze jedno – sprawdził, czy systemy obrony przeciwrakietowej „Moskwy” działają. Ukraińcy, odpalając rakiety – to były neptuny – wiedzieli, że „Moskwa” przed nimi się nie obroni. Ta informacja miała krytyczne znaczenie. W konsekwencji Rosjanie musieli się wycofać z Wyspy Węży.

V Służbie nie udało się jeszcze jedno – pokazanie tajnych laboratoriów amerykańsko-ukraińskich, w których rzekomo pracowano nad bronią biologiczną. O tych laboratoriach Rosjanie bębnili na okrągło, a tu nic.
– Myślę, że szef SWR Siergiej Naryszkin obiecywał Putinowi informacje, że Ukraina pracuje nad bronią biologiczną, chemiczną, nuklearną. W Stanach Zjednoczonych sieć fejkowych kont rozsiewała wieści, że laboratoria, z których pochodził covid, były ulokowane na Ukrainie. Dlaczego Rosjanie zdewastowali laboratoria w Czarnobylu? Bo szukali tam dowodów, że Ukraina pracuje nad bronią jądrową. I gdyby pokazali te tajne laboratoria, sytuacja Kijowa stałaby się zupełnie inna, dramatyczna. Skłonność do pomagania Ukrainie gwałtownie by osłabła. To także jest duży sukces SBU.

Dlaczego?
– Gdy jakaś służba obiecuje, że znajdzie dowody, ale nie może ich znaleźć, to je podrzuca. A na Ukrainie nic takiego się nie stało. To znaczy, że Rosjanom nie tylko nie udało się niczego znaleźć, ale nawet nie zdołali niczego podrzucić.

Jest to więc wojna nie tylko gorąca, ale również na podstęp i dezinformację. Rosjanie z tego słyną.
– Amerykanie i Brytyjczycy też są bardzo dobrzy w tej sztuce. Też nie mają czego się wstydzić.

Fot. Agencja Wyborcza

Wydanie: 2022, 32/2022

Kategorie: Świat

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy