Ukrainiec – pracownik drugiej kategorii

Ukrainiec – pracownik drugiej kategorii

Pracują po kilkanaście godzin, często bez umowy, a nawet zapłaty. Jak upomną się o swoje, pracodawca straszy, że wyda ich straży granicznej

Środa, 25 października 2017 r. Kolejny zwykły dzień dla ekipy budowlanej pracującej przy Dworcu Wileńskim. Minęło właśnie półtora miesiąca, odkąd Paweł zaczął tu pracę bez umowy. Osiem miesięcy wcześniej opuścił rodzinny rejon rówieński. Przyjechał do Polski, żeby zarobić na studia. Ukończył technikum stolarskie. Nic nie zapowiadało, że będzie musiał tak szybko się pożegnać z marzeniami o edukacji. W pewnym momencie ostrze piły elektrycznej wbiło mu się w prawą dłoń, uszkadzając trzy palce – od środkowego do małego. Trysnęła krew. Chłopak stracił przytomność. Leżał na placu budowy przez 20 minut. Koledzy z pracy nie wezwali karetki. Czekali, aż przyjedzie szef. Właściciel firmowym samochodem zawiózł rannego do Szpitala Praskiego, gdzie Paweł przeszedł operację. Dzień po wypadku – jeszcze w szpitalu – pracodawca wręczył mu do podpisania umowę. Paweł nie pamięta jej formy ani treści. Nie dostał do ręki swojego egzemplarza. Usłyszał tylko, że umowa obowiązuje od poniedziałku, 22 października. Oprócz poszkodowanego na miejscu pracowało jeszcze trzech Ukraińców. Nie mieli umów. Jeden zaraz po wypadku zrezygnował z pracy.

Historię Pawła dobrze pamięta Jurij Kariagin, prezes Międzyzakładowego Związku Zawodowego Ukraińców w Polsce. – Młody chłopak. Z wykształcenia stolarz. Dopiero co skończył szkołę. Pracował nielegalnie. Znajoma przywiozła go tutaj z małej wioski i oddała na budowę. Zrobili mu trzy operacje. Prawie miesiąc leżał w szpitalu. Zgłosiliśmy sprawę do Państwowej Inspekcji Pracy. Tyle mogliśmy zrobić – mówi. Takich historii w ostatnich miesiącach było więcej. MZZU interweniował w sprawie 29-letniej Alony, której magiel wciągnął rękę. Maszyna miażdżyła i gotowała kończynę kawałek po kawałku. Strażacy uwolnili kobietę dopiero po ponad 40 minutach. Przyjechała straż pożarna i karetka, ale właściciel pralni zabronił im rozciąć maszynę. Ręka nie nadawała się do rekonstrukcji, lekarze musieli ją amputować tuż pod ramieniem. Właściciel twierdził, że nie wie, jak mogło dojść do wypadku.

W lutym media przedstawiły historię przedsiębiorcy z Wielkopolski, który nie wezwał pogotowia, kiedy na terenie jego zakładu kobieta dostała wylewu. Zamiast tego wywiózł ją do parku i tam zostawił na ławce. Potem zadzwonił na policję i zgłosił, że znalazł pijaną osobę.

W 2017 r. dziennikarze „Dziennika Gazety Prawnej” dotarli do umów zawieranych z Ukraińcami przez firmy działające w Polsce. Okazało się, że są w nich zapisy przeniesione wprost z folwarku pańszczyźnianego. „Jeśli pracownik dopuści się kradzieży, innego przestępstwa, działania na szkodę pracodawcy lub jego kontrahenta, zapłaci karę w wysokości 3 tys. zł”. Taka sama kara grozi za działania mogące naruszyć dobre imię firmy, w której wykonywana jest praca. Przy czym do stwierdzenia takiego zdarzenia nie jest konieczne wszczęcie postępowania karnego. W praktyce decyduje widzimisię pracodawcy. Przewidziana była również kara 500 zł za nieobecność pracownika bez ważnego powodu.

Hotel na akord

Daria cały czas powtarza, że tacy jak ona przyjeżdżają z Ukrainy do Polski, żeby ciężko pracować. Niska, szczupła blondynka z szerokim uśmiechem przychodzi na spotkanie w pomarańczowej puchówce i grubym, jasnoniebieskim golfie. Choć jest zima i temperatura na minusie, Daria ma na nogach kolorowe adidasy. – Robiłam w nich kilometry w hotelu – opowiada. Do Polski przyjechała trzy lata temu. Nigdy w tym czasie nie pracowała ustawowych ośmiu godzin dziennie. Szefowie zawsze chcieli, żeby pracowała jak najwięcej. Najczęściej 14-15 godzin. Zaczynała w Dusznikach-Zdroju. Hotel dla 70 osób. Pracowała wszędzie. W kuchni, w recepcji, sprzątając pokoje, w pralni i w kotłowni, gdzie codziennie rano rozpalała drewnem w piecu. Wszystkie te miejsca obrabiała wspólnie z inną Ukrainką. Dwie na cały hotel.

Często był komplet gości. Pobudka o godz. 5 30. Zaraz po przebudzeniu Daria pakowała dwa wózki drewna i rozpalała w hotelowym piecu. Śniadanie zaczynało się o godz. 7. Szwedzki stół. – Musiałam wszystko przygotować, zrobić ciepłe dania: naleśniki, racuchy, jajecznicę, parówki. Do tego zmywanie, bo trzeba było wymienić filiżanki i talerze – wylicza. Rytm pracy w kuchni zaburzał odgłos dzwonka. –  Uderzenie w dzwonek i musiałam biec z kuchni na recepcję, bo któryś z gości chciał się wymeldować. Potem szybkie sprzątanie po śniadaniu i praca w pokojach. Wymiana pościeli, odkurzanie, mycie łazienki. Kolejny gość uderza w dzwonek i znów z drugiego piętra biegnę na recepcję.

Pracowała razem z koleżanką Zofią, która o godz. 14 szła do pokoju się zdrzemnąć i wracała o 15. Wtedy Daria szła się kimnąć i wracała o 16. Kobiety kończyły w zależności od ilości pracy: o godz. 20, ale równie dobrze o 22. Cieszyły się, jak miały dwa dni wolne w miesiącu. – W Dusznikach właściciel nie chciał mnie puścić, żebym jechała po nową wizę. Nie wypłacał nam wszystkich pieniędzy, jak któraś wyjeżdżała do domu. Mówił, że jak wrócę, to da mi resztę. Zdarzało się, że pracownicy uciekali z walizkami przez okno. Jeśli właściciel zobaczył to na monitoringu, doganiał uciekinierów i wracali do pracy.

Pod koniec 2016 r. Daria zaczęła pracę w jednym z hoteli w Warszawie. Pracowały we dwie – Daria w kuchni, Maria na pokojach. W kuchni nie było ani jednego krzesła, żeby usiąść i odpocząć. W recepcji pracowali młodzi Polacy, którzy skarżyli szefowi, że Ukrainki piją za dużo kawy i marnują wodę pod prysznicem. – Nie piłam jakoś specjalnie dużo tej kawy. Byłam bardzo zmęczona i dzięki kawie stałam w ogóle na nogach – wzdycha Daria.

Pracowała jako kucharka, kelnerka i sprzątaczka, po 13-14 godzin. W hotelu często był komplet, 40-50 osób. Żeby zdążyć przygotować na 6.30 śniadanie, z domu wyjeżdżała o godz. 4 rano. Kończyła o 17-18. – Pracowałyśmy za zwykłą stawkę. Żadnych premii ani dodatków. Miało być osiem godzin, dodatkowo za nadgodziny miałyśmy dostać 150% stawki, ale właściciel nigdy nam ich nie zapłacił. Za święta, weekendy, nadgodziny płacone mieli tylko Polacy. Szef powtarzał, że jeśli będziemy więcej pracować, to dostaniemy więcej pieniędzy.

Przepracowała cały grudzień. Hotel był zamknięty dwa dni w święta. Wtedy miała wolne. Coś w niej w pękło, gdy po raz kolejny musiała sama obsłużyć konferencję firmową. – Nie mogłam już fizycznie wytrzymać. Powiedziałam szefowi, że rezygnuję, i on wreszcie zatrudnił trzecią osobę – wspomina. – Często byłam tak zmęczona, że nie miałam siły słać łóżka. Przychodziłam z pracy i szłam spać. Dobrze, że w hotelu miałam prysznic, bo nie dałabym rady się umyć u siebie. Jak się położyłam, to budzik mnie za chwilę obudził i często kolejny dzień w tym samym ubraniu chodziłam.

Gra w pracę na czarno

Bogdan przyjechał do Polski w 2015 r. Dzięki koledze znalazł pracę na budowie w Krakowie. – Prawie wszyscy moi koledzy pracują na czarno na budowach. Wtedy więcej zarabiają, ale nagle szef może powiedzieć, że za wolno pracujesz, i zostajesz bez pracy. Zdarza się, że ci nie zapłaci. Jak pracujesz na umowę-zlecenie, to szef może z dnia na dzień obciąć ci wypłatę o połowę, mówiąc, że ma więcej opłat za ciebie – opowiada Bogdan. Podobne doświadczenia z pracą na czarno ma Daria: – Jak przyjechałam do Warszawy, to szef powiedział, że nic mi nie da do ręki, wszystkie papiery będzie trzymał w biurku. Byłam na umowie-zleceniu, chociaż nic nie podpisywałam. Każdy szef mi mówił, że popracuję trzy miesiące i dadzą mi wtedy umowę. Ale mijało pół roku i umowy nie było.

Dla Bogdana pierwsze dwa miesiące w Polsce oznaczały problemy ze złożeniem odpowiednich dokumentów w urzędach. Finansowo nie narzekał. Kolejne miesiące nie były już tak dobre. Pracował przy wykańczaniu mieszkań. Nie wyrobili się z terminem. Szef nagle wyjechał do Holandii. Pracownicy nigdy go już nie zobaczyli. – Po dwóch miesiącach dostałem awans. Przez kolejne miesiące szef wypłacał mi tylko premię za awans – 350 zł. Płaciłem 200 zł za mieszkanie przyjacielowi, kupiłem bilet miesięczny i zostały mi drobne na jedzenie. Miałem jeszcze 100 dol. oszczędności. Musiało mi to wystarczyć. Kupowałem kawałek mięsa i miałem zupę na cały tydzień, czasami pierogi z kilograma ziemniaków i mąki na cztery dni. Tak żyje wielu moich znajomych.

W najtrudniejszej sytuacji są młodzi, niedoświadczeni. Często zostają sami z dnia na dzień. Bez pieniędzy i bez wsparcia. – Do mnie wielu kolegów dzwoniło z prośbą o pomoc. Miałem w sumie już 15 takich historii. Zostawali nagle bez pieniędzy i nie wiedzieli, co dalej robić – przyświadcza Bogdan.

To, że nielegalne zatrudnienie jest poważnym problemem, potwierdza Jurij Kariagin. – Kiedy prowadziłem przez trzy miesiące punkt informacyjny, połowa Ukraińców, którzy się do mnie zgłaszali, pracowała w szarej strefie. Zgłaszają się nie tylko zatrudnieni nielegalnie ze skargami, że nie otrzymali zapłaty, ale też pracujący legalnie. Zdarza się, że pracodawca mówi, że jego firma upadła i nie ma z czego zapłacić, mimo że ma jeszcze kilka innych firm. Jako związek pomogliśmy tym pracownikom odzyskać już 300 tys. zł, których z różnych przyczyn nie wypłacili im pracodawcy.

– To jest taka gra – tłumaczy Bogdan. – Pracodawca mówi ci: ja nie będę płacić podatków i ty nie będziesz płacić. Będziesz w szarej strefie pracować, za to więcej zarobimy. Za dwa miesiące to się kończy tak, że on ci nie płaci w ogóle. Przychodzisz i mówisz, że przecież obiecał. A on, że jak o tym powiesz, to dzwoni do straży granicznej, bo jesteś nielegalny.

Ukraińscy chłopi pańszczyźniani

Historie pracowników z Ukrainy przywołują skojarzenia z odległą historią. Francuski historyk prof. Daniel Beauvois w książce „Trójkąt ukraiński. Szlachta, carat i lud na Wołyniu, Podolu i Kijowszczyźnie 1793-1914” porównuje relacje polsko-ukraińskie do relacji kolonialnych, a dokładnie francusko-algierskich. Jego zdaniem położenie chłopa pańszczyźnianego na Ukrainie i ciemnoskórego niewolnika w koloniach było podobne. Polscy oligarchowie nie respektowali praw swoich poddanych. Z pojedynczymi przypadkami buntu ukraińskich chłopów właściciele folwarków radzili sobie w sposób, jaki uważali za stosowny, łącznie z zabijaniem zbuntowanych. Nie groziły za to właściwie żadne konsekwencje. Przykładowe wyroki w tych sprawach to: za pobicie dwóch chłopów tak, że jeden zmarł – „miesiąc aresztu i odbycie żądanej przez księdza pokuty”; za pobicie ciężarnej chłopki tak, że poroniła – dwa tygodnie aresztu; za pobicie i zabicie chłopki – „miesiąc aresztu na własny koszt”. Bywało też, że śmierć w wyniku pobicia uznawano za naturalną.

Postępowanie pracodawców to jedno. Ale często wyraz niechęci do Ukraińców dają także pracujący z nimi Polacy, ośmieleni postawą szefostwa. – Wiele razy słyszałem od kolegów, jak źle ich traktują polscy pracownicy – opowiada Bogdan. – Polacy mówią wprost: „Jesteś Ukraińcem, nikogo tutaj nie masz, mogę cię zabić i nic mi nie zrobisz”. Przytacza historię kolegi, który usłyszał od współpracowników, że ma już więcej nie przychodzić, bo w tym miejscu pracują tylko Polacy. Zagrozili mu, że jak przyjdzie, może spaść z budowy. – Pracownik z Ukrainy cały czas musi mieć oczy dookoła głowy i uważać, żeby Polak nie pomyślał, że patrzysz na niego krzywo – podsumowuje Bogdan.

Daria nie skarży się na to, jak ją traktują Polacy. – Może dlatego, że nieźle znam polski – zastanawia się. Ale od razu mówi, że do innych Ukraińców Polacy odnoszą się gorzej. – Polak zawsze ma sto procent racji i to, co mówi, zawsze jest prawdą, a Ukrainiec nie ma prawa myśleć. Do tego dochodzi poczucie wyższości.

Jurij Kariagin spotyka się z różnymi reakcjami pracodawców. – Jeden przeprasza, bo jest tylko pośrednikiem, który wynajmuje ludzi na budowy, ale są tacy, którzy mi grożą, że przyjadą i rozprawią się ze mną fizycznie.

Promyk nadziei

W internecie pod artykułami o ostatnich wypadkach pracowników z Ukrainy duża część komentujących bierze ich w obronę. Na początku lutego na posiedzeniu sejmowej Komisji Mniejszości Narodowych i Etnicznych opowiadał o tym kierownik Obserwatorium Cywilizacji Cyfrowej Collegium Civitas Marek Troszyński. Okazuje się, że głównym źródłem negatywnych emocji jest historia sprzed 70 lat. Troszyński zwraca też uwagę na kontekst ekonomiczny. Internauci potępiają migrantów jako obcych, którzy zagrażają naszej tożsamości, kulturze i ekonomii. W drugiej grupie postów wskazuje się podobieństwo między Polakami a Ukraińcami i to, że oni rzeczywiście ciężko pracują, bez nich wiele firm by sobie nie poradziło.

– W zeszłym roku przeprowadziliśmy ponad 7 tys. kontroli w zakładach, w których pracowali cudzoziemcy. 84% kontrolowanych pracowników stanowili Ukraińcy. Najczęściej stwierdzaliśmy nielegalne zatrudnienie. Natomiast zdecydowanie wzrosła wśród obywateli Ukrainy znajomość przepisów. Jeszcze kilka lat temu w ogóle do nas nie składali skarg. W ostatnich dwóch latach coraz częściej opisują warunki, w jakich pracują. Niestety, najczęściej robią to dopiero wtedy, kiedy tracą pracę i wracają do siebie – mówi Jarosław Leśniewski z Departamentu Legalności Zatrudnienia Państwowej Inspekcji Pracy.

Poprawę widzi też prezes Stowarzyszenia Interwencji Prawnej Witold Klaus: – Sytuacja pracowników z Ukrainy w Polsce znacznie się poprawiła. Nie znaczy to oczywiście, że nie dochodzi do wykorzystywania pracujących w Polsce Ukraińców i Ukrainek. Przy ponad milionie zatrudnionych cudzoziemców w 2017 r. przed takim zjawiskiem nie da się uchronić. Z drugiej strony pracownicy zza wschodniej granicy czują się w Polsce na tyle pewnie, że składają skargi na nieuczciwych pracodawców do PIP. Świadczy to również o tym, że byli zatrudnieni legalnie, w innym wypadku taka skarga mogłaby się skończyć dla nich grzywną za nielegalne wykonywanie pracy i wydaleniem z Polski.

Daria od dwóch miesięcy pracuje w supermarkecie. Spełniło się jej marzenie. Dostała umowę i uczciwie płaci podatki. Pracuje ustawowe osiem godzin. – Dzisiaj nie czuję się tak zmęczona. Mogę spokojnie ugotować obiad i odpocząć – dodaje.

– Mam tutaj dziewczynę i myślimy, żeby sobie jakoś ułożyć życie – zwierza się Bogdan. Raz na kilka tygodni spotyka się z ojcem, który pracuje w Warszawie. Za trzy tygodnie przyjadą do Polski matka i siostra. – Dużo zależy od szczęścia. Ja wyszedłem na prostą, mam dobrą pracę. Praca w wielu miejscach jest niebezpieczna. Trzeba uważać.


Więcej skarg
W 2017 r. Ukraińcy pracujący w Polsce zgłosili 1433 skargi do Państwowej Inspekcji Pracy. Jedna piąta była uzasadniona. To prawie trzy razy więcej niż rok wcześniej. Najwięcej pracowników zza wschodniej granicy skarży się na niewypłacanie wynagrodzenia (co trzecia osoba), a także na brak umowy, niewypłacanie minimalnego wynagrodzenia (bez względu na rodzaj umowy, czyli miesięcznego lub godzinowego), niewypłacanie należności z tytułu podróży służbowej i w końcu – niewydawanie świadectwa pracy. Przede wszystkim jednak problemem jest nielegalne zatrudnianie Ukraińców, które prowadzi do ich wykorzystywania i w konsekwencji niewypłacania całości lub części umówionych pieniędzy. Pracodawcy lekceważą także konieczność przeprowadzania szkoleń BHP, również w niebezpiecznych warunkach, np. na budowach.

Wydanie: 11/2018, 2018

Kategorie: Kraj

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy