Umrzyj i zacznij od nowa

Umrzyj i zacznij od nowa

Emigrantka o emigracji inaczej

Urszula Antoniak – reżyserka

Bohater „Pomiędzy słowami” to Polak, który wyemigrował, szukając lepszego życia. Dlaczego zdecydowała się pani poruszyć ten temat teraz, kiedy emigranci budzą u wielu osób negatywne skojarzenia?
– Chciałam opowiedzieć o emigracji, czerpiąc z własnego doświadczenia. Dla mnie tożsamość emigranta jest ważnym tematem. Ludzie pytają mnie, czy bardziej czuję się Polką, czy Holenderką. Trudno mi odpowiadać, bo nie wiem, jak to jest czuć się Holenderką. Dla mnie tożsamość składa się z dwóch elementów. Wewnętrznego, który nie ma nic wspólnego z Polską, Holandią czy językiem. Na drugi, zewnętrzny, ustalany przez innych, nie mam wpływu. W filmach pojawiają się klisze pokazujące emigrantów jako ofiary, którym trzeba pomóc. Jednak emigracja nie zawsze jest koniecznością. Nie widziałam produkcji, które przedstawiałyby to zjawisko w kontekście egzystencjalnym, jako świadomy wybór.

Michael grany przez Jakuba Gierszała po takiej decyzji wyjechał z kraju.
– Michael nie odczuwa potrzeby bycia w Polsce. Odciął się od tego, co było, i zaczął nowe życie. Dla niego bycie Niemcem to dojście do pewnej klasy społecznej. Nie chce dobijać do pewnego poziomu, ponieważ uważa, że to miejsce mu się należy. Wszystko sobie poukładał. Miał małe projekty: praca, tożsamość i ojciec. Został już tylko ten ostatni. Pojawienie się ojca budzi w nim dziecko. Podoba mi się, że ten bohater jest przełamany w środku. Niesie początek własnej tragedii.

Jak mówi poeta: „Umrzyj i zacznij od nowa”.
– W tym wypadku oznacza to pracę nad sobą. Tożsamość nie jest czymś danym nam genetycznie. Żeby być kimś, musimy przejść transformację. Michael musi umrzeć jako osoba, która nie może się pogodzić z faktem, że przynależy do grupy emigrantów. Pojawienie się ojca burzy pewien porządek. Przypomina bohaterowi o jego pochodzeniu.

Spotkanie ojca i syna jest powściągliwe. Spodziewałam się większych emocji. Myślałam, że na jaw wyjdą skrywane pretensje. Pani zdecydowała się na inną interpretację.
– Istnieje rodzaj stereotypu u widzów, którzy idąc do kina, chcą zobaczyć emocje. W końcu ojciec spotyka się z synem… Faceci są wychowywani przez kobiety i od nich nabierają kobiecej wrażliwości, dlatego chcemy, żeby zachowywali się tak jak my. Jednak mężczyźni nie wyrażają emocji, oni potrafią je kontrolować. To moje największe odkrycie.

Dlaczego zdecydowała się pani na czarno-białą opowieść?
– Zastanawialiśmy się nad tym z operatorem Lennertem Hillegem. Dla mnie tożsamość to cienie i poszukiwania, a emigracja to całe spektrum zjawisk. Natomiast bycie kochanym jest czarno-białe. Albo się kocha, albo nie. Nie ma nic pośredniego. Stąd ten wybór. Do tego muzyka Ketila Bjørnstada – tego kompozytora zasugerowała Milenia Fiedler, montująca wcześniej „Samotność w sieci”, gdzie pojawiły się jego utwory. To doskonała ilustracja filmu przełamana turecką piosenką, która dopełnia Berlin wyglądający nocą jak Stambuł. Te dźwięki i rozdarty kobiecy głos niosący jakieś katharsis są piękną puentą tej opowieści.

Zwłaszcza że Michael musi przeżyć takie oczyszczenie.
– On ma świadomość, że doszedł do najniższego punktu w swoim życiu, teraz może iść tylko w górę. Na końcu filmu widzimy, jak pociąg tańczy, a jedna z bohaterek stoi nieruchomo, niczym jakaś figura. To piękna metafora życia, które szaleje, zmienia się i zaskakuje, a my wciąż w nim tkwimy.

Wydanie: 2017, 43/2017

Kategorie: Kultura

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy