Nie ma uniwersytetu bez autonomii

Nie ma uniwersytetu bez autonomii

Gdyby państwo miało ingerować w programy nauczania lub badania, uniwersytet, jaki znamy, przestałby istnieć

Dr hab. Maciej Duszczyk – prorektor ds. nauki Uniwersytetu Warszawskiego

„Nie jest tak, że mamy homeopatię, znachorów, ruchy antyszczepionkowe i jeszcze jeden pogląd, który nazywa się medycyna. Nauka to nie jest jeszcze jeden pogląd. (…) W dyskursie publicznym mamy do czynienia z inwazją postaw antynaukowych, które negują dorobek pokoleń uczonych i sens uporządkowanego myślenia, na którym nauka się opiera”. Mocnymi słowami otworzył rok akademicki rektor Uniwersytetu Warszawskiego, prof. Marcin Pałys.
– Mamy w Polsce do czynienia ze zjawiskami, na które taki uniwersytet jak nasz musi reagować i reaguje. Wystąpienie rektora na inauguracji jest jednym z najmocniejszych sygnałów, jaki może zostać wysłany.

W kraju studia rozpoczęło 1,4 mln studentów. Bezpłatne niespełna 839 tys., 60%. A na UW?
– Niecałe 80%. Studia niestacjonarne, na których jest wielu studentów, to przede wszystkim prawo, zarządzanie, nauki polityczne i studia międzynarodowe. Na innych kierunkach płatnych kształci się coraz mniej osób. To jednak nasza świadoma strategia.

Czy studenci zagraniczni są ratunkiem na niż demograficzny?
– Nigdy nie traktowaliśmy studentów obcokrajowców jako ratunku w związku z procesami demograficznymi. Wielu z nich dostaje stypendia, np. Ukraińcy z Kartą Polaka, osoby mające polskie pochodzenie, a także wybitni studenci, którzy przyjechali do Polski z daleka. To bardzo dobre również dla studentów polskich, że mogą mieć stały kontakt z przedstawicielami innej kultury. Przyciąganie obcokrajowców to inwestycja w umiędzynarodowienie uniwersytetu i poprawę jakości kształcenia. Nasi absolwenci po powrocie do swojego kraju mówią dobrze o uniwersytecie, o Polsce, są naszymi ambasadorami w świecie. I o to chodzi. W tym roku otworzyliśmy Welcome Point, aby od pierwszych dni na uniwersytecie cudzoziemcy mogli czuć się dobrze.

Największa słabość UW?
– Największą wartością, ale i bolączką uniwersytetu są pracownicy. Niestety, nadal zbyt dużo mamy osób, które uznały, że już nie muszą niczego robić, lub są przekonane, że już nic im się nie uda. Dlatego np. nie starają się zdobywać grantów badawczych. W nauce nie można spocząć na laurach. Nauka jest wieczną próbą odkrywania, zdobywania czegoś nowego, ciekawością świata. Jeżeli ktoś mówi: „Mnie już nic nie interesuje, już mi się nie chce”, powinien pomyśleć o odejściu z uniwersytetu. Nie będzie ani dobrym naukowcem, ani dobrym dydaktykiem.

Nauczacie jeszcze o Monteskiuszu? Wygląda, że jest passé.
– Monteskiusz oczywiście nadal jest w kanonie lektur na wszystkich kierunkach studiów. Każdy student kończący nasz uniwersytet musi znać zasady trójpodziału władzy. Uczymy także dorobku wielu innych filozofów, socjologów, politologów itp. Myślę, że każdy student wychodzący z uniwersytetu ma pełne spektrum wyborów, które przed nim stoją. A jak później realizuje to w życiu, to już jego wolność, ale i odpowiedzialność.

Prof. Jan Widacki na łamach PRZEGLĄDU zauważył, że jest zbyt wiele uczelni, a wydziały dublują kierunki studiów.
– Rzeczywiście na niektórych uniwersytetach ze względu na bum demograficzny i edukacyjny, z którymi mieliśmy do czynienia w przeszłości, część kierunków studiów była dublowana. Dotyczy to szczególnie dużych uczelni: Uniwersytetu Jagiellońskiego, Uniwersytetu Warszawskiego, Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, w których liczba studentów stale rosła. Na różnych wydziałach pojawiały się kierunki, na których uczono bardzo podobnych zagadnień. Musimy jednak pamiętać, że przed polskimi uczelniami postawiono zadanie odrobienia gigantycznych opóźnień edukacyjnych z okresu realnego socjalizmu, przejawiających się bardzo niskim poziomem skolaryzacji. Uczelnie wywiązały się z tego zadania bardzo dobrze. Dzisiaj te kierunki powinny być łączone. Projekt nowej ustawy zakłada, że uczelnie w danej dyscyplinie prowadzą jeden kierunek studiów. Jeśli to socjologia czy nauki polityczne, fizyka czy chemia, powinna to być jedna socjologia, jedne nauki polityczne, jedna fizyka czy chemia, a nie kilka takich samych kierunków w ramach jednego uniwersytetu. To jest po prostu bardzo nieefektywne.

UW zajmuje 312. miejsce w rankingu szanghajskim.
– Uniwersytet Warszawski jest jednym z trzech najlepszych uniwersytetów Europy Środkowo-Wschodniej. Nie możemy się porównywać z Harvardem czy Cambridge, ponieważ one funkcjonują w zupełnie innym otoczeniu, mają inną historię, również budżety 30-, 40-krotnie wyższe niż nasz. 312. miejsce w rankingu szanghajskim oznacza awans o ponad 100 pozycji w ciągu ostatniego roku. To pokazuje, ile można zrobić. Nie spodziewamy się, by w przyszłym roku sukces był podobny. Nasze realne miejsce jest koło 300., bo przed nami są uczelnie dysponujące dużo większymi budżetami i o innej strukturze. Musielibyśmy zmienić strukturę i zwiększyć budżet o 500-600%, żeby dalej awansować.

Pracuje pan nad takimi zmianami?
– Staramy się stawiać na doskonałość. Tak naprawdę bardzo wysokie miejsce UW w rankingu szanghajskim i innych rankingach to zasługa 5-6% pracowników. To oni są doskonali i dzięki nim nastąpiła ta zmiana. Chcielibyśmy, by było ich 10-15%, tak jak na najlepszych uniwersytetach świata. Jeżeli na UW byłoby ich 15%, nastąpiłaby znacząca zmiana. By do niej doszło, potrzeba czasu i innego otoczenia, ale również pieniędzy. Pamiętajmy, że w rankingu szanghajskim jest notowanych tylko 2% wszystkich uczelni. Nie wiem, czy istnieje w Polsce inna dziedzina, w której najlepsza jednostka wchodzi do 1% najwybitniejszych w świecie. Nie przypominam sobie, by było tak z jakimkolwiek przedsiębiorstwem czy klubem piłkarskim. Natomiast naukowców mamy w 1% najlepszych w świecie i warto spojrzeć na polską naukę z tej perspektywy.

Wyniki robi 5% kadry naukowej, doktorantów, habilitujących się. Pozostałe 95% naucza studentów? Trzeba zatem odpuścić sobie dydaktykę?
– Nie, to nie tak! Te 5-6%, dzięki którym zajmujemy takie miejsce w rankingu szanghajskim, nie może funkcjonować bez wszystkich innych. Ich doktoranci, pracownicy z ich wydziałów też do tego się dokładają. Ale to tamci publikują w liczących się czasopismach. Jeśli ktoś dostaje Nagrodę Nobla, inni – trochę słabsi – też mają w tym swój udział. To jak w sporcie: na sukces Lewandowskiego pracują Milik, Błaszczykowski, Piszczek i wielu innych. Na końcu wygrywa lub przegrywa cała drużyna. Bardzo liczyliśmy, że jeden z naszych profesorów znajdzie się w grupie, która dostała w tym roku Nobla z fizyki (prof. Andrzej Trautman – przyp. red.). Niewiele brakowało, byśmy mieli noblistę. Na odkrycie fal grawitacyjnych pracowało w sumie kilka tysięcy osób, w tym zespół z Uniwersytetu Warszawskiego. Mamy w tym niebagatelny udział. Uniwersytet jest wspólnotą. Ktoś świetnie wykłada, ale dydaktyka nie liczy się w rankingu szanghajskim. Liczą się wyłącznie ci, którzy publikują w grupie pism naukowych „Nature” i „Science” i w 10% najlepszych czasopism naukowych. Na najlepszych uniwersytetach takich osób nie ma więcej niż 15%. Kolejne 70-75% świetnie pracuje, ale na uznanie światowe nie ma raczej szans. Jak już mówiłem, problemem są ci, którzy całkowicie wycofali się z pracy naukowej.

Czy to prawda, że wydziały humanistyczne produkują bezrobotnych, jak we Włoszech czy w Hiszpanii?
– Nie. Według wszystkich rankingów absolwenci kierunków humanistycznych mają nieznacznie lepsze perspektywy znalezienia pierwszego zatrudnienia niż osoby po naukach ścisłych. Jednak ci drudzy z reguły otrzymują wyższe wynagrodzenie. Najważniejsze na rynku pracy są kompetencje miękkie – umiejętność funkcjonowania w społeczeństwie i szybkie dostosowywanie się do zmieniających się okoliczności. Takie cechy zwykle mają absolwenci kierunków społecznych i humanistycznych.

Jak masowość kształcenia przekłada się na poziom studentów? Potrzebujemy tylu? W epoce industrialnej wystarczyło 7% populacji z wyższym wykształceniem.
– Dzisiaj mamy coś, co nazywamy gospodarką opartą na usługach. Optymalnym podziałem na rynku pracy powinno być 75% zatrudnionych w usługach, 20% w przemyśle, a 5% w rolnictwie. Taki podział jest najbardziej odporny na kryzysy. Szybko reaguje na dekoniunkturę. Potrzebujemy więcej ludzi z wyższym wykształceniem. Przy mniejszej liczbie osób rozpoczynających dziś studia ten odsetek może rosnąć bez straty dla jakości kształcenia. Niestety, w przeszłości bardzo duża liczba objętych nauczaniem odbijała się na jego poziomie. Przy dzisiejszych trendach demograficznych, emigracji i konkurencji z innymi uczelniami mamy szansę powiedzieć sobie: możemy mieć podobną liczbę studentów, którzy będą stanowili większy odsetek danego rocznika, a jednocześnie możemy poprawić jakość oferowanego im wykształcenia.

Co zmieni reforma edukacji?
– Odsyłam do wywiadu prorektor UW prof. Jolanty Choińskiej-Miki dla „Dziennika Gazety Prawnej”. Jej zdaniem o efektach tej reformy przekonamy się za kilka lat, ale nie z powodu likwidacji gimnazjów, tylko z racji tego, co się dzieje w programach szkolnych. Bardzo się obawiamy, czy treści nie będą dostosowane do aktualnej rzeczywistości, czy nie będą zbieżne z alternatywnymi formami funkcjonowania, które napiętnował rektor, otwierając rok akademicki. Programy powinny się opierać na dorobku naukowym, nawiązywać do procesów społecznych zachodzących w Polsce i na świecie. Na studiach nie zmienimy już wielu nawyków i nie nadrobimy wielu braków.

Jak pan profesor ocenia szykowaną reformę szkolnictwa wyższego?
– Patrzymy na reformę z umiarkowanym optymizmem. Założenia pokazane w projekcie ustawy w większości idą w kierunku, który pozwoli uniwersytetowi dokonać zmian koniecznych, jeżeli chcemy być jeszcze lepsi, niż jesteśmy. Naszym celem nie jest bycie w czołówce uczelni Europy Środkowo-Wschodniej, ponieważ to już osiągnęliśmy. Chcemy w perspektywie 10 lat być uniwersytetem liczącym się w Europie, a w perspektywie 20 lat rozpoznawalnym w świecie. Do osiągnięcia tych celów konieczne są zmiany, które dotychczas nie były możliwe. Obecny projekt, będący także wynikiem debaty środowiskowej, umożliwi ich wprowadzenie. Nadal kilka zapisów budzi kontrowersje, nad tym projektem można jeszcze popracować, by uczynić go lepszym, ale już dzisiaj można powiedzieć, że jest dobry.

Prorektorowi podoba się wzmocnienie funkcji rektora…
– Podoba mi się wzmocnienie roli rektora, ale i jego odpowiedzialności. Większa władza równa się większa odpowiedzialność. Podoba mi się też zasada transparentności podejmowania działań. Rektor jest wzmocniony, ale utrzymane zostały wszystkie ciała kolegialne. Podstawą jest to, że rektor będący przywódcą wspólnoty akademickiej podejmuje decyzje w ramach konsensusu uczelnianego. Na koniec to on podejmuje decyzje, jednak wszystkie procedury demokratyczne są uwzględnione w ramach tej ustawy. Senat w statucie będzie mógł określić zasady wspierające rektora w podejmowaniu dobrych decyzji.

Czy wraz z reformą Gowina warto przywrócić egzaminy wstępne na studia?
– Nie. W ostatnich dwóch latach wiele wcześniej wprowadzonych rozwiązań zostało zaprzepaszczonych. Kwestia sześciolatków i wieku emerytalnego to przykłady zmian idących w kierunku innym, niż wydaje się racjonalny, oparty na rzetelnych analizach, dorobku nauk społecznych czy ekonomicznych. W przypadku matur mamy na razie dobre doświadczenia. Matura powinna być podstawowym egzaminem w życiu człowieka, być podstawą przyjmowania na studia. Apelujemy, aby tego nie zmieniać.

Gdzie szukać finansowania? Mecenat państwa grozi narzuceniem wizji obozu rządzącego, Naomi Klein w „No logo” opisuje uzależnienie od koncernów przy mecenacie prywatnym.
– Opisała brutalne funkcjonowanie korporacji. Nie pokazała zaś korporacji, które funkcjonują bardzo dobrze. Opisała tylko jeden świat, który istnieje, ale rzeczywistość jest bardziej skomplikowana. Państwo w odróżnieniu od przedsiębiorstwa nie jest nastawione na zysk. Zleca funkcje, które składają się na realizację pewnych potrzeb społecznych. Przedsiębiorstwo, działając dla zysku, bardzo rzadko może rozpoznać potrzeby społeczne. Odpowiada wyłącznie na potrzeby ekonomiczne, konsumpcyjne. Uniwersytety nie odpowiadają na potrzeby konsumpcyjne. Realizują najlepiej, jak potrafią, zamówienie państwa, społeczeństwa na to, żeby mieć dobrze wykształconych obywateli, bardzo dobrych naukowców i osiągać korzyści, także finansowe, z badań. Mają być instytucjami, które objaśniają, jak funkcjonuje świat. Gdyby państwo miało ingerować w programy nauczania lub badania, uniwersytet, jaki znamy, przestałby istnieć. Autonomia i uniwersytet to dwa słowa, które funkcjonują tylko razem.

Czego życzyć UW w najbliższych latach?
– Jeżeli w ustawie zostaną uwzględnione uwagi środowiska, to chcielibyśmy, żeby później nie była zmieniana przez 20 lat. Życzylibyśmy sobie nie tyle skoku w rankingu szanghajskim, ile tego, byśmy w najbliższych 10 latach byli w stanie dwukrotnie podnieść liczbę osób doskonałych naukowo. Oznaczałoby to, że pracownicy UW będą cyklicznie publikować w „Nature” i „Science”, w najlepszych czasopismach naukowych świata. Polska, dzięki takim uczelniom jak UW czy UJ, mogłaby się stać czymś, co nazywamy imperiami wiedzy. Bo dzisiaj coraz częściej mówimy o państwach, które zajmują swoją pozycję na świecie dzięki osiągnięciom naukowym. Nie są to imperia władzy, lecz wiedzy.

Wydanie: 2017, 48/2017

Kategorie: Wywiady

Komentarze

  1. Radoslaw
    Radoslaw 28 listopada, 2017, 20:43

    „Musimy jednak pamiętać, że przed polskimi uczelniami postawiono zadanie odrobienia gigantycznych opóźnień edukacyjnych z okresu realnego socjalizmu, przejawiających się bardzo niskim poziomem skolaryzacji.”

    Zastanawiam się, gdzie są granice niegodziwości i konformizmu, jeśli pan uczony (?) wygłasza takie bzdury, za to zgodnie z obowiązującą linią polityczno-historyczną. Otoż chcę panu powiedzieć, że Polska Ludowa odziedziczyła państwo, gdzie odsetek osób z wyższym wykształceniem był na poziomie kilku dziesiątych procenta. Państwo, gdzie przez 6 lat okupacji praktycznie zamknięty był system szkolnictwa ponadpodstawowego, a osoby wykształcone były celem planowej eksterminacji, państwo, które utraciło stolicę, gdzie przed wojną kształciło się ok. 40% wszystkich polskich studentów. Panie doktorze habilitowany – nie znam innego kraju w Europie, który poniósłby takie straty w swoim potencjale intelektualnym (i tak wcześniej bardzo skromnym).
    To skąd się wzięły owe „gigantyczne opóźnienia edukacyjne”?!
    Zwiększenie udziału osób z wyższym wykształceniem do ok. 7-8% w 1989 roku oznacza wzrost KILKUNASTKROTNY, liczba studentów w 1989 roku w porównaniu z rokiem 1938 wzrosła bodaj 9-krotnie.
    Co więcej, mogę pana zapewnić, że przeciętny PRL-owski maturzysta charakteryzował się szerszą wiedzą i kulturą osobistą, niż niejeden obecny magister. Jako ilustrację tego faktu, pragnę pana poinformować, że aby usłyszeć o Monteskiuszu i trójpodziale władzy, nie musiałem ukończyć uczelni, o której pan ma chyba trochę nadmiernie rozdęte mniemanie.
    Otóż wiedzę tę posiadłęm jako uczeń bardzo przeciętnego PRL-owskiego ogólniaka, w dodatku uczęszczając do klasy o profilu matematyczno-fizycznym – zatem dość dalekim od tzw. humanistyki.
    Natomiast poziom nauczania przedmiotów przyrodniczych i ścisłych, w porównaniu ze szkołą PRL-owską, sięgnął obecnie dna. No może jeszcze nie całkiem – w końcu liczbę godzin nauczania fizyki ograniczono „zaledwie” o połowę, zatem jeszcze można ją całkiem usunąć. Przybędzie głupców, którym będzie mogł pan bezkarnie wygłaszać swoje „odkrywcze” teorie.
    To tyle na temat „gigantycznych opóźnień edukacyjnych z okresu realnego socjalizmu”.

    Pozdrawia dr inż, który ze swoim marnym, „realno-socjalistycznym” wykształceniem od lat wykonuje swój zawód w ośrodku-badawczo rozwojowym na tzw. Zachodzie.

    Odpowiedz na ten komentarz

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy