UOP przeciwko prezydentowi
I Aleksander Kwaśniewski, i Lech Wałęsa nie byli agentami SB. Lustracyjną intrygę przeciął sąd
I Aleksander Kwaśniewski, i Lech Wałęsa mogą odetchnąć z ulgą i rzucić się w wir wyborczej kampanii. Lech Wałęsa nigdy nie współpracował z SB – orzekł w piątek, po godzinie 16:00 Sąd Lustracyjny. Aleksander Kwaśniewski złożył prawdziwe oświadczenie lustracyjne – to z kolei orzeczenie z czwartku, z godziny 15:00.
Tym samym zakończony został krótki, ale jakże psujący krew, lustracyjny epizod prezydenckiej kampanii. Dwóch prezydentów – były i obecny – było oskarżonych o to, że współpracowali z dawną SB. Przeciwko Wałęsie wytoczono teczki skserowanych dokumentów, przeciwko Kwaśniewskiemu – trzy lakoniczne zapisy z ksiąg SB. Już na pierwszy rzut oka wartość tych wszystkich dokumentów była niewiele warta. Kserokopie i zupełnie nielogiczne zapisy – na tej podstawie nie można nikogo skazać. Ale można utrudniać mu życie, prowadzić propagandową grę. Zwłaszcza w czasie kampanii wyborczej. Fakt, że to wszystko mamy już za sobą, to bez wątpienia zasługa sędziów, którzy w ekspresowym tempie zakończyli rozprawy. Tak więc, jeżeli ktoś miał nadzieję, że z lustracji obu prezydentów uczyni ważny element trwającej już kampanii, to sędziowie Sądu Lustracyjnego ją przekreślili.
Jednocześnie – tak to w Polsce często bywa – na sali sądowej oskarżeni przekształcili się w oskarżających. Lech Wałęsa mógł przedstawić opinii publicznej dokument SB z roku 1985, z którego wynika, że w 1982 r. podjęta była wobec niego „operacja specjalna”, mająca skompromitować go w środowiskach opozycji. Operacja polegała na rozpowszechnianiu informacji, że Wałęsa to agent „Bolek”, i jego podrobionych donosów i pokwitowań odbioru pieniędzy od SB. Specjalny fałszerz i specjalna grupa produkowali w MSW fałszywki. Między innymi taki plik podrzucono ambasadorowi Norwegii i dlatego Wałęsa nie dostał Pokojowej Nagrody Nobla w 1982, ale dwanaście miesięcy później.
Z kolei Aleksander Kwaśniewski mógł się pytać, na jakiej podstawie UOP trzymał w szafie pancernej przez rok materiały, które posłużyły do jego lustracji i nie przekazał ich Rzecznikowi Interesu Publicznego? Dlaczego nie przekazał ich w lipcu 1999 roku, tylko trzymał na czas kampanii wyborczej?
Manipulacja jest tu oczywista, więc nie dziwmy się prezydentowi, który po ogłoszeniu wyroku, już po wyjściu z sali mówił: „Ci, którzy używają procesu lustracyjnego dla swoich celów politycznych, powinni pamiętać, że jest tak, jak mówił poeta: „są w ojczyźnie rachunki krzywd, obca dłoń ich też nie przekreśli”. Obiecuję, że ludzie, którzy manipulowali materiałami i terminami nadsyłania dokumentów, nie będą czuć się spokojnie. Polska demokracja wymaga odpowiedzialności. I ja tę odpowiedzialność za zgodne z prawem traktowanie przepisów i procesu lustracyjnego wyegzekwuję”.
TRAFIONY-ZABEZPIECZONY
Pisaliśmy o tym tydzień temu: gdyby materiały, które miały obciążać Aleksandra Kwaśniewskiego, trafiły do rąk sędziego Nizieńskiego rok temu, to już dawno byłoby po sprawie.
Te materiały to trzy zapisy odnalezione w księgach SB. Pierwszy to zapis z dziennika rejestracyjnego SB, z którego wynikało, że w roku 1982 dokonano „zabezpieczenia” Aleksandra Kwaśniewskiego pod numerem 72 204.
„Zabezpieczenie” w języku SB polegało na tym, że dana komórka i dany oficer zastrzegali sobie „wyłączność” wobec danej osoby. I wszystkie informacje spływające do MSW, które jej dotyczyły, wszystkie pytania jej dotyczące, były przekazywane oficerowi, który ją „zabezpieczał”. Jeden z przesłuchiwanych w środę oficerów SB, płk Florian Urezaj, instytucję zabezpieczenia tłumaczył bardzo prosto: „Chodziło oto, by nikt nie harcował na naszym poletku”. Wydział zajmujący się dziennikarzami stosował taką praktykę wobec większości żurnalistów. Tak więc wpis o zabezpieczeniu nie był czymś szczególnym. Szczególny natomiast był wpis dokonany rok później, w roku 1983 – tu przekreślono słowo zabezpieczenie, obok wpisując „tajny współpracownik”.
Prezydent nigdy nie pracował w „Życiu Warszawy”, więc nie sposób przyklejać mu etykietki agenta. Jak więc wytłumaczyć, że “Alek” i Kwaśniewski mają ten sam numer w kartotece SB? Tu mądrych nie ma – snuć można jedynie dziesiątki rozważań. Na przykład takie, że prezydenta „wrobiono” w trefny numer. Albo że była to pomyłka przy dokonywaniu wpisu. Albo…
Logika wykluczała Kwaśniewskiego. W materiałach byłej SB nie było bowiem nawet śladów innych materiałów mogących świadczyć o agenturalnej przeszłości prezydenta: teczki personalnej, teczki pracy, karty rejestracyjnej, jakichś meldunków, wniosków do przełożonych o dokonanie werbunku, wniosków do partyjnych przełożonych Kwaśniewskiego, czegokolwiek. Więcej – w zapisie z dziennika rejestracyjnego jest jeszcze jedna informacja: że numer 72 204 został skreślony z ewidencji we wrześniu 1989 roku. I tyle.
A w ten sposób, jak tłumaczył przed sądem wieloletni pracownik archiwum SB, później dyrektor archiwów UOP, Waldemar Mroziewicz (nie oponował mu obecny dyrektor archiwum UOP, Antoni Zieliński), traktowano jedynie osoby zabezpieczone. Natomiast w przypadku tajnych współpracowników obok takiego zapisku musiały być odnośniki – co zrobiono z teczką personalną, teczką pracy etc. I jeszcze jedno: jeżeli założyć – jak uczynił to w swej oskarżycielskiej mowie sędzia Nizieński – że Aleksander Kwaśniewski do września 1989 roku był tajnym współpracownikiem kapitana Wytrwała, to mielibyśmy sytuację niepojętą. Dlatego, że od roku 1985 Kwaśniewski był ministrem sportu i młodzieży, potem szefem Komitetu Społecznego Rady Ministrów, potem uczestnikiem Okrągłego Stołu. Więc jak? Miał opowiadać Wytrwałowi o swych ministerialnych planach lub też o czym rozmawiał z generałem Kiszczakiem?
Więcej – wśród materiałów nadesłanych przez UOP dotyczących prezydenta są też świadczące, że w drugiej połowie lat 80. był on rozpracowywany przez SB. Czy logiczne jest, by ktoś, był z jednej strony tajnym współpracownikiem, a z drugiej – poddawany brutalnej inwigilacji?
Tak więc „papiery na Kwaśniewskiego” nie upoważniały w zasadzie do niczego. Tu UOP i sędzia Nizieński mieli tylko jeden punkt zaczepienia: kapitana Wytrwała. Jeżeli on przed sądem zeznałby, że był oficerem prowadzącym Kwaśniewskiego, wówczas byłyby możliwości na postawienie prezydentowi zarzutu kłamstwa lustracyjnego. Rzecznik wniósł więc o przesłuchanie Wytrwała, oficera zajmującego się „Życiem Warszawy” – kpt. Janusa i ich przełożonego, płk. Urezaja.
Zeznania oficerów byłej SB nie były jednak po myśli Nizieńskiego. Zygmunt Wytrwał oświadczył, że Kwaśniewski nie był jego tajnym współpracownikiem. Że dokonał jego „zabezpieczenia”, ale później tego wpisu nie zmieniał. A także, że agent „Alek”, którego prowadził i Kwaśniewski – to różne osoby. Słowa te potwierdzili inni świadkowie – Nizieński stracił wszystkie punkty zaczepienia.
CZWARTEK, PO GODZINIE 15.00
Po środowym, sądowym maratonie, trwającym ponad dziesięć godzin, czwartkowy wyrok nie był zaskoczeniem. Bo jakiż mógł być?
Ale jednocześnie, zamykając etap podejrzewania Kwaśniewskiego o współpracę z SB, otworzył nowy – wyjaśniania, jak mogło dojść do lustracyjnego ataku na obu prezydentów na dwa miesiące przed wyborami?
Sztab Lecha Wałęsy już dawno odpowiedział na to pytanie. Marek Gumowski, rzecznik byłego prezydenta, oświadczył przecież, że lustrowanie Wałęsy to element planu ekipy Krzaklewskiego. Mówił: – Scenariusz lustracji byłego prezydenta zaplanowano w centrum decyzyjnym AWS. – Bo czy UOP – pytał dalej Gumowski – sam z siebie mógłby prowadzić taką akcję? Raczej jest to wątpliwe – mógłby to robić jedynie na polecenie lub przynajmniej przyzwolenie politycznych zwierzchników: ministra Pałubickiego oraz premiera Buzka.
Równie mocne zarzuty padły także ze strony ekipy Aleksandra Kwaśniewskiego. I sztab prezydenta, i SLD chcieliby poznać odpowiedź na następujące pytania:
– Dlaczego UOP nie przekazywał materiałów dotyczących Kwaśniewskiego w lipcu 1999 roku, mimo że sędzia Nizieński zwrócił się o nie parę miesięcy wcześniej?
– Dlaczego później sędzia Nizieński nie domagał się od UOP odpowiedzi na swoje pytanie o materiały dotyczące Kwaśniewskiego?
– Czy wiedział, że UOP znalazł to, co znalazł?
– Czy o tych materiałach wiedzieli Pałubicki i Buzek?
Pytania te układają się w logiczną całość: albo UOP sam z siebie, albo za aprobatą politycznych zwierzchników zmontował lustracyjną awanturę. Trzymając „kwity”, które można wyjaśnić w dwa tygodnie, specjalnie na czas kampanii wyborczej. Warta przypomnienia jest tu zresztą postawa szefa UOP, płk Nówka. Który pytany, dlaczego UOP nie przesłał wcześniej Rzecznikowi Interesu Publicznego materiałów dotyczących Kwaśniewskiego, odpowiadał, że były małej wartości i że Urząd chciał je skompletować. Pomińmy fakt, że nie do UOP-u należy ocenianie wartości lustracyjnych materiałów. Bo w tym samym czasie Nowek mówił przed kamerami, że „w ewidencji byłej SB Aleksander Kwaśniewski widnieje jako tajny współpracownik”.
Jak to więc się stało, że w ciągu 12 miesięcy te same materiały z niewiele znaczących i wymagających uzupełnienia przekształciły się w morderczą artylerię?
W normalnym kraju każdy szef służb specjalnych po takich występach. natychmiast wyleciałby z hukiem z posady — bo kompromituje siebie, podległą mu instytucję, swoich zwierzchników i autorytet państwa. Ale nie w Polsce. Dlaczego?
URZĄD OCHRONY PRAWICY
Łatwo to wytłumaczyć. Po wygranych przez prawicę wyborach w UOP nastąpiła wielka czystka, wyrzucono ponad pięciuset ludzi, a najważniejsze stanowiska objęli młodzi oficerowie o prawicowych poglądach politycznych. Ten UOP szybko stał się pupilkiem AWS-u. Żadna ze służb nie dostała w ostatnich trzech latach takich pieniędzy, nigdzie tak dobrze się nie zarabia.
Czy UOP w ten sposób stał się „zbrojnym ramieniem” Krzaklewskiego? Otoczenie Wałęsy, jak wynika z wypowiedzi byłego prezydenta i szefa jego sztabu, w to nie wątpi. Podobne nastroje są także w SLD. Manipulacja z lustrowaniem Kwaśniewskiego na pewno je wzmacniają. Zresztą – jak wynika z ujawnionych dokumentów – od roku 1982 służby specjalne PRL-u zbierały przeciwko niemu materiały.
Najpierw pył osobą „zabezpieczoną”, potem pisano na jego temat sążniste raporty. W III RP znowu to samo. Aleksander Kwaśniewski był inwigilowany w ramach operacji „Pamela”, potem sprawdzany przez Andrzeja Milczanowskiego, później przez Antoniego Macierewicza, potem znów przez Milczanowskiego. UOP kręcił się również wokół Kwaśniewskiego i jego rodziny pięć lat temu. Potem sugerowano, że miał być „Katem”, trzecim, obok „Olina” i „Minima”, agentem Rosji w Polsce. To znów Kwaśniewski mógł przeczytać w „Życiu”, że spędzał wakacje w Cetniewie z rosyjskim agentem, Ałganowem. Potem, że szukają na niego „kwitów” u Jacka Dębskiego. Teraz, w ostatnich miesiącach, w sejmowych kuluarach spekulowano, że UOP znajdzie na niego kolejnego „haka”.
Jakiego? Najpierw mówiono o rosyjskim śladzie. Otóż – tu przytaczam najczęściej powtarzaną wersję – UOP miał znaleźć dwóch ludzi, którzy gotowi byli zeznać, że pośredniczyli w kontaktach Kwaśniewskiego z Rosjanami. Ale w zamian za te nie udokumentowane niczym zeznania zażądali pełnego bezpieczeństwa. Tak zrodzić się miał pomysł abolicji dla szpiegów, reklamowany przez Pałubickiego, który przepadł w Sejmie. Teraz mieliśmy występ z „Alkiem”. A co będzie za miesiąc?
Przypadki Kwaśniewskiego pokazują, że służby specjalne nie mają zamiaru rezygnować z kreowania polityki. Do tego wszystkiego zachęca je pewnie poczucie bezkarności – ludzie odpowiedzialni za „sprawę Oleksego” pracują przecież w UOP i dobrze się mają.
Lech Wałęsa, przyjeżdżając na pierwszą rozprawę lustracyjną, deklarował: „Wygrałem z żywą bezpieką, to i z jej trupem sobie poradzę”. Poradził sobie, w piątek wygrał z trupem bezpieki i z ministrem Pałubickim. W tym boju wygrywa i Aleksander Kwaśniewski. Wygrał z trupem bezpieki, teraz wygrywa z żywym UOP-em. Teoretycznie czymś nowym, ale jakby coraz chętniej nawiązującym do swej poprzedniczki.
Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy