Urawniłowka według ZUS

Urawniłowka według ZUS

Nowa reforma emerytalna zakłada jednakowe emerytury bez względu na wysokość opłacanych składek

Prawdopodobieństwo, że istnieje życie pozaziemskie, jest równe 1. Do takiego wniosku dochodzi Amir D. Aczel, światowy autorytet w dziedzinie statystyki, profesor w Bentley College, w książce pod tytułem „Prawdopodobieństwo = 1”. Bardzo intrygujący to wniosek, tym bardziej że prawdopodobieństwo tak przyziemnej rzeczy, jaką jest godna emerytura, w przypadku naszego kraju jest zdecydowanie mniejsze. I to nie tylko z tego powodu, że się starzejemy, ale także z powodu coraz to nowszych pomysłów na zaplanowanie Polakom starości. Wszystko zaczęło się od owego starzenia się społeczeństwa, nie tylko w Polsce, ale w większości krajów współczesnego świata, a tego procesu nie da się odwrócić w krótkim czasie, nawet za pomocą becikowego. Skutki tego mogą być katastrofalne dla systemów społeczno-ekonomicznych licznych gospodarek światowych. Dotknąć mogą wielu z nas w momencie, gdyby okazało się, że zabrakło pieniędzy na nasze emerytury. Ta czarna, wyjątkowo pesymistyczna wizja stała się przyczyną reform systemów emerytalnych w wielu krajach, a także w Polsce. Dlaczego wprowadzono II filar emerytalny i funkcjonujące w jego ramach fundusze emerytalne, a na dodatek obowiązek ubezpieczenia się w nich? Dlaczego nie poprzestano tylko na obowiązku odprowadzania składek emerytalnych do ZUS? Czy po to przeprowadzono w 1998 r. reformę systemu emerytalnego, by teraz ponownie go reformować, o czym coraz częściej się wspomina? Czy obecne rozwiązanie jest tak bardzo złe, że trzeba ponownie wywracać wszystko do góry nogami?

Jednakowe żołądki

Ostatnie propozycje zmian w systemie emerytalnym, o których można było przeczytać w „Dzienniku” w artykule pt. „Nowy szef rady nadzorczej ZUS proponuje rewolucję emerytalną”, mogą co najmniej budzić wątpliwości. Opisane tam propozycje nowego szefa rady nadzorczej ZUS, Roberta Gwiazdowskiego, to przede wszystkim identyczne świadczenia wypłacane z ZUS wszystkim emerytom, niezależnie od kwoty odprowadzonych wcześniej składek emerytalnych. A wynika to stąd, że wszyscy mamy jednakowe żołądki. Naszym polskim zwyczajem znów „wszystko się kręci wokół wódki i zakąski”. Jest wódka żołądkowa, widocznie może też być emerytura żołądkowa. Poziom równych emerytur określaliby politycy. Rzeczywiście jest to rewolucyjne rozwiązanie, przy czym „solidarnego państwa” w tym jest więcej, niż to się nawet śniło niektórym politykom. Ten solidaryzm byłby z pewnością bardzo niesprawiedliwy, gdyż osoba pracująca po 50 godzin w tygodniu, a przez to zarabiająca odpowiednio więcej i odprowadzająca wyższe składki, w przyszłości z ZUS otrzymałaby taką samą emeryturę jak osoba, która pracuje np. 40 godzin, zarabia mniej i mniej też wpłaca do ZUS.
Propozycja ta jest, jak zaznacza Robert Gwiazdowski, oparta na systemie kanadyjskim. Trzeba jednak zaznaczyć, że w Kanadzie warunkiem otrzymania emerytury z I filaru jest brak lub bardzo niski poziom dochodów. Świadczenie to zapewnia najbiedniejszym skromne życie na starość, jednak powyżej poziomu ubóstwa. Natomiast w każdym kolejnym filarze systemu kanadyjskiego wysokość emerytury jest zróżnicowana i może być zależna od wysokości zarobków oraz stażu pracy albo od wysokości odprowadzonych składek. Jeżeli już poważnie myśleć o jednakowych emeryturach z I filaru, to być może wysokość składek emerytalnych też powinna być jednakowa co do kwoty, a nie stawki procentowej. W przeciwnym razie nakładany jest na obywateli kolejny podatek dochodowy, którego wysokość zależy od naszych dochodów, natomiast wartość wszelkiego rodzaju świadczeń otrzymanych w zamian od państwa (bezpieczeństwo, opieka zdrowotna, edukacja) nie jest w żaden sposób skorelowana z kwotą zapłaconego podatku. O ile w przypadku podatku PIT transfer dochodów jest jak najbardziej uzasadniony, to w przypadku świadczeń emerytalnych trudno znaleźć już logiczne uzasadnienie i nie jest nim z pewnością jednakowa wielkość żołądków.
Propozycja ustalania wysokości emerytur przez polityków również jest niepokojąca, gdyż w naszych realiach można przewidzieć, iż podwyżki świadczeń emerytalnych następowałyby najprawdopodobniej przed kolejnymi wyborami, tym bardziej że nasze społeczeństwo się starzeje i emeryci stanowią coraz większą część głosujących. Poza tym współczesne systemy emerytalne są coraz mniej zależne od wpływu polityków. Zaletą proponowanych zmian ma być też stworzenie impulsu do oszczędzania w trzecim filarze. Trudno w to uwierzyć, zwłaszcza że Polacy nie korzystają z IKE, gdyż mają małą skłonność do oszczędzania, głównie z powodu niskich zarobków. Kogo natomiast stać na dodatkowe oszczędzanie na starość, już to czyni, chociażby w bardzo szybko rosnących obecnie funduszach inwestycyjnych.

ZUS nie wystarczy

ZUS, do niedawna jedyny powszechny filar systemu emerytalnego w Polsce, jest filarem repartycyjnym, tzn. składki emerytalne płacone przez pokolenia dziś pracujące są przekazywane na świadczenia dzisiejszych emerytów. Problem pojawia się wtedy, gdy tych młodych jest coraz mniej, a starszych coraz więcej. To właśnie dzieje się w Polsce i w wielu krajach. Nasi rodzice oraz dziadkowie żyją dłużej i dłużej pobierają emerytury. W 2000 r. relacja pomiędzy liczbą osób w wieku powyżej 65 lat wzwyż a liczebnością populacji w wieku od 20 do 64 lat wynosiła w Polsce 20,4%. Według prognoz OECD, ta sama relacja w 2050 r. wyniesie już 55,2%. To obrazuje skalę problemu oraz tempo jego narastania. Do tego dochodzi chociażby inny niekorzystny czynnik, którym jest odpływ młodych ludzi z kraju w poszukiwaniu pracy, gdyż tu nie widzą dla siebie perspektyw. Oni nie będą opłacać składek emerytalnych w kraju i finansować w ten sposób emerytur starszych pokoleń Polaków. Dlatego m.in. bardzo dziwi radość premiera, gdy kolejne kraje Unii Europejskiej otwierają dla Polaków swoje rynki pracy. Za taki sposób walki z bezrobociem w przyszłości zapłacą ci, którzy zostaną w kraju.
Niekorzystne tendencje demograficzne i wysokie bezrobocie to podstawowe wady systemu repartycyjnego. Czynniki te spowodowały, iż wiele krajów zdecydowało się na uzupełnienie systemu repartycyjnego systemem kapitałowym, a nawet na jego całkowite zastąpienie, jak to uczyniono w Chile. System kapitałowy polega na oszczędzaniu pieniędzy na emeryturę w instytucjach zajmujących się inwestowaniem kapitału. Mogą to być banki, fundusze inwestycyjne, fundusze emerytalne. Gromadzone w ten sposób pieniądze nie są przeznaczane na wypłatę bieżących świadczeń emerytalnych, lecz są lokowane na rynkach finansowych w celu akumulacji kapitału emerytalnego.
System kapitałowy jest odporny na proces starzenia się społeczeństwa. Jednak lokata, np. w funduszu emerytalnym, wiąże się z ryzykiem, gdyż gromadzone pieniądze są inwestowane w różnego typu instrumenty finansowe. Odpowiednie regulacje prawne, głównie w postaci ilościowych i jakościowych limitów inwestycyjnych, mają redukować to ryzyko do minimum. System kapitałowy ma wady, których nie ma system repartycyjny, i odwrotnie – zalety systemu kapitałowego są wadami systemu repartycyjnego. Można więc mówić, że kraje decydujące się na połączenie obu tych systemów dywersyfikują ryzyko związane z wypłatą przyszłych świadczeń emerytalnych. Dlatego też reformują swoje systemy emerytalne w kierunku właśnie takiego rozwiązania.
Dlaczego nie można było tak zreformować systemu emerytalnego, aby obowiązkowy był tylko ZUS, a OFE były rozwiązaniem dobrowolnym? Odpowiedź jest prosta. Skłonność Polaków do dobrowolnego oszczędzania jest zbyt niska. W wielu krajach próbowano zachęcać społeczeństwo do dobrowolnego oszczędzania „na starość” poprzez system ulg. Przykładem może być Austria, w której tylko 11% osób pracujących zdecydowało się na dodatkowe, kapitałowe ubezpieczenia emerytalne, mimo wielu zachęt ze strony państwa. Ktoś może powiedzieć, że to wyłącznie problem tych osób, które nie chcą oszczędzać. Otóż wcale nie. Grupa tych, którzy nie oszczędzaliby, byłaby prawdopodobnie na tyle liczna, że mogliby oni domagać się od państwa (czytaj od nas) odpowiedniej pomocy, a to już byłby także nasz problem. Mówi się o nich free raiders, czyli jeżdżący na gapę.
Dowodem na to, że zastosowano dobre rozwiązanie, wprowadzając obowiązek ubezpieczenia także w OFE, są prognozy OECD, mówiące, że w Polsce udział wydatków emerytalnych w PKB zmaleje z 10,8% w 2000 r. do 8,3% w 2050 r. Dla porównania w krajach, w których obowiązkowy system emerytalny oparty jest wyłącznie na solidaryzmie międzypokoleniowym, relacja ta wzrośnie: w Austrii z 9,5% do 11,8%, a w Hiszpanii z 9,4% aż do 17,4%. Podobne rozwiązania do polskich zastosowano np. na Węgrzech, gdzie wydatki emerytalne do PKB w 2000 r. wyniosły 6,0%, a w 2050 r. wyniosą 7,2%, czyli relacja ta jest o wiele korzystniejsza niż w Austrii czy Hiszpanii.

Jest nieźle

Struktura portfeli inwestycyjnych OFE jest zbliżona do portfolio funduszy inwestycyjnych stabilnego inwestowania, czyli około 30% aktywów stanowią lokaty w akcje, a resztę głównie papiery dłużne. Wyniki inwestycyjne OFE są minimalnie gorsze od wyników inwestycyjnych funduszy stabilnego inwestowania. Różnica pomiędzy średnią roczną stopą zwrotu za lata 2003-2005 najlepszego funduszu stabilnego inwestowania, równa 16,44%, jest o półtora punktu procentowego wyższa od analogicznej stopy zwrotu najlepszego OFE (14,93%). Biorąc pod uwagę fakt, że fundusz inwestycyjny pobiera opłatę za zarządzanie aktywami w wysokości 3% ich wartości rocznie, a fundusz emerytalny nie więcej niż 0,54% wartości aktywów, okaże się, że bardziej opłacalne na przestrzeni 30-35 lat, bo tyle przeciętnie oszczędzamy na emeryturę, jest lokowanie w OFE. Co prawda dochodzi jeszcze opłata manipulacyjna, która w OFE jest wyższa niż w funduszach inwestycyjnych, lecz wraz ze wzrostem aktywów OFE jej znaczenie dla salda rachunku maleje i ostatecznie więcej zarobimy w funduszu emerytalnym. Wygląda na to, że powszechne towarzystwa emerytalne całkiem dobrze wywiązują się ze swoich obowiązków. Oby tylko politycy nic nie popsuli, a mieli już przecież różne dziwne pomysły na zagospodarowanie pieniędzy zgromadzonych w OFE. Miejmy też nadzieję, że wypłata świadczeń z funduszy nie będzie zbyt droga.

Przedwczesna panika

Rozwiązania prawne regulujące działalność otwartych funduszy emerytalnych coraz częściej budzą wątpliwości. Nie ma zgodności co do tego, czy pieniądze wpłacane do OFE są nasze, czy stanowią część finansów publicznych. Jest to problem, który z pewnością można rozwiązać na wiele różnych sposobów, niekoniecznie rewolucyjnych, np. polegających na zniesieniu przymusu członkostwa w OFE. To byłaby kolejna „reforma reformy”, a tych Polacy mają z pewnością już dosyć. Fundusze są istotnym inwestorem na polskim rynku kapitałowym, inwestują wbrew ogólnej opinii nieźle i są tym elementem systemu emerytalnego, który pozwala nam o wiele spokojniej patrzeć w przyszłość niż społeczeństwom tych krajów, w których nadal bazuje się tylko na solidaryzmie międzypokoleniowym. Mimo że IV RP ma być państwem solidarnym, wielu ma już dosyć tej solidarności, bo bywa ona często bardzo droga i niesprawiedliwa, o czym świadczą np. koszty górniczych emerytur, które poniesiemy my wszyscy. Co prawda system emerytalny nie działa doskonale, ma wady, ale nie są one na tyle istotne, by go znów wywracać do góry nogami. Być może warto pozwolić funduszom emerytalnym na większą swobodę inwestycyjną i uświadamiać społeczeństwo, że warto kontrolować ich wyniki inwestycyjne i ewentualnie dokonać zmiany funduszu. Ważne, by decyzje te były racjonalne. Pewnie na starość nie będziemy spędzać wakacji na Seszelach i w innych kurortach, jak nam to próbowano wmówić w kampaniach reklamowych OFE na początku ich działalności, ale dobrze byłoby przynajmniej wybrać się nad Bałtyk. Pogoda tu ostatnio dopisuje, a nawiązując do słynnych obecnie dowcipów, Chuck Norris nie pierze dżinsów na szwedzkim wybrzeżu, dlatego ryzyko tsunami też znikome. Może i politycy niczego nie popsują, bo rząd ostatnio jest coraz mniej szkodliwy dla gospodarki, w czym ekonomiści widzą przyczynę znaczącego wzrostu gospodarczego w Polsce w ostatnim czasie. Swoją drogą ciekawe, czy ci na innej orbicie, których prawdopodobieństwo istnienia prof. Aczel uważa za stuprocentowe, także mają tak przyziemne problemy jak my.

Autor jest doktorem ekonomii, adiunktem w Katedrze Zarządzania Politechniki Łódzkiej. Specjalizuje się w systemach emerytalnych i funduszach emerytalnych

Wydanie: 2006, 28/2006

Kategorie: Opinie

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy