Ursynów pod batutą egzotycznej koalicji?

Ursynów pod batutą egzotycznej koalicji?

Na drugim piętrze nowoczesnego ratusza, tzw. klocka, ma gabinet burmistrz wywodzący się z lokalnego stowarzyszenia Nasz Ursynów, a na trzecim są wiceburmistrzowie z PiS. Na Ursynowie powstała więc dosyć egzotyczna jak na polskie warunki koalicja. PiS było w mniejszości, ale weszło do władz dzielnicy na zasadzie przystawki, trochę po to, aby nie dać rządzić Platformie, ale tak naprawdę liczy się program zawarty w umowie koalicyjnej.
Rozkład mandatów w 25-osobowej radzie dzielnicy był następujący: PO – 11, Nasz Ursynów – 10, PiS – 4, SLD – 0, więc naturalnym zwycięzcą miała być Platforma. Jednak bardzo duże znaczenie do tej pory opozycyjnego Naszego Ursynowa sprawiło, że to on rozdawał karty.

Bez wojny polsko-polskiej

Ponoć myślano na początku o trójporozumieniu, ale na nowy PO-PiS jakoś nikt się nie odważył i stało się, tak jak jest. Zarząd dzielnicy, choć formalnie działa dopiero kilka dni, już okrzepł po walce z trochę nerwowymi decyzjami pani prezydent Warszawy, która chciała wysadzić z siodła konkurentów. Teraz, kiedy wygrał wojnę o demokrację, jak wydarzenia sprzed dwóch tygodni nazywa burmistrz Piotr Guział, podpisuje już pierwsze dokumenty. Konkretnie prezydium zarządu przedstawia się następująco: burmistrz ma jednego zastępcę ze swojego stowarzyszenia, Piotra Machaja, i aż trzech z PiS: Janinę Rogg, Andrzeja Bittela i Witolda Kołodziejskiego, byłego szefa Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji, który formalnie nie jest członkiem partii Jarosława Kaczyńskiego, ale też reprezentuje to ugrupowanie polityczne.
– Czy na Ursynowie powstała tzw. trudna koalicja? – pytam burmistrza Guziała, ale właśnie do gabinetu wchodzi PiS-owski wiceburmistrz Andrzej Bittel i od razu zaprzecza: – To nie jest trudna koalicja.
Aby wiedzieć, czym jest Ursynów na mapie Warszawy, ale również na mapie Polski, trzeba wspomnieć, że tutaj po 1970 r. zbudowano największy zespół warszawskich osiedli mieszkaniowych. A więc początkowo mieliśmy tu stołeczną sypialnię, w której były tylko mieszkania. Wystarczy wyjrzeć przez okno w gabinecie szefa dzielnicy i wypatrzyć otoczony wyższymi blokami budynek Alternatywy 4, znany z serialu TVP pod takim tytułem. W 1994 r., kiedy ursynowian uzbierało się ponad ćwierć miliona, dzielnica o nazwie Warszawa-Ursynów stała się oddzielną gminą. Ursynów ma swoją specyfikę – mieszkają tu ludzie bardziej wykształceni niż w innych stołecznych gminach, nieco lepiej sytuowani, trochę młodsi i, co ważne, bardziej świadomi swoich obywatelskich powinności. Ursynów już od wielu lat jest warszawskim liderem frekwencji wyborczej. Jego mieszkańcy po prostu bardziej ufają demokracji i nauczyli się wykorzystywać jej siłę na potrzeby lokalne.
Przykładem tego jest właśnie inicjatywa Nasz Ursynów, która stawała do walki wyborczej z wielkimi partiami na równych prawach i wreszcie osiągnęła sukces. Stowarzyszenie nie jest organizacją polityczną, tylko miejscową i sąsiedzką, zrzesza ludzi o rozmaitych biografiach oraz poglądach, których łączy w zasadzie tylko imperatyw działania we wspólnym, lokalnym interesie. Jego współpomysłodawca i współzałożyciel Piotr Guział jest od 1997 r. związany z lewicą, najpierw z SLD, a obecnie z SdPl. Kiedyś zakładał młodzieżówkę SLD i kierował nią, ale jego osobiste sympatie nie determinują programu stowarzyszenia, a wrodzona aktywność i zdolności organizacyjne zdecydowanie pomogły Naszemu Ursynowowi w zdobyciu niekwestionowanej pozycji w dzielnicy. Stowarzyszenie wypłynęło na szersze wody dzięki kilkuletniej walce o zachowanie rekreacyjnego charakteru tzw. Kopy Cwila, na której zaplanowano budowę kościoła. Mieszkańcy chcieli, aby w tym jednym miejscu pozostało trochę wolnej przestrzeni i nie przewalały się tutaj tłumy ludzi, bo w końcu ta warszawska dzielnica wyrosła dziś na całkiem duże miasto, z wielkomiejskim ruchem i gwarem na głównych arteriach. Jednak fakt, że Nasz Ursynów głośno sprzeciwił się takim ewangelizacyjnym zamiarom, nadał akcji posmak walki z Kościołem. Piotr Guział, który nie robił tajemnicy ze swych przekonań, otrzymał nawet przezwisko „czerwony diabeł”. Teraz musi się niekiedy tłumaczyć nawet z czerwonego tła w logo Naszego Ursynowa.
– Czerwona tarcza nie jest żadnym odniesieniem do komunizmu ani ideologii lewicowej – mówi. – Chodziło nam tylko o to, by logo było zauważalne, trzy wykrzykniki na tarczy zaś podkreślały, że będziemy głośno bronić interesów mieszkańców. Nasz Ursynów nie był organizacją polityczną ani partią, tylko reprezentacją mieszkańców. Wspólnym mianownikiem stowarzyszenia jest wspólnota sąsiedzka, czujemy imperatyw działania w imię społeczności lokalnej, uważamy, że sąsiedzi powinni i mogą sobie pomagać, ale trzeba umieć wyjść poza same postulaty, wykazać jakąś aktywność. I tak dzięki członkom stowarzyszenia wiele spraw mieszkańców – niby drobnych i prostych, ale niezałatwianych od lat – udało się popchnąć do przodu. Sprzeciw wobec zabudowania Kopy Cwila był największą, którą stowarzyszenie przeforsowało, jednak nie miało to znamion walki ideologicznej z Kościołem. Mieszkańców denerwował sam styl podjęcia decyzji. Choć było wiadomo, że ludzie nie chcą w tym miejscu żadnej zabudowy, także kościelnej, to jednak za plecami mieszkańców i wbrew ich woli szykowano inwestycję.

Obrona demokracji

Fakt, że w skład stowarzyszenia wchodzą ludzie różnych generacji i rozmaitych opcji politycznych, wbrew przypuszczeniom stanowi o sile Naszego Ursynowa. Piotr Guział przywołuje porównanie: małżeństwo, w którym mąż nie chodzi do kościoła i głosuje np. na SLD, a żona jest wierną parafianką popierającą PiS, wcale nie musi się rozpaść.
– I tak jest w zasadzie u mnie – dodaje. W Naszym Ursynowie nie ma wojny polsko-polskiej, bo wszyscy mieszkańcy, którzy jakoś się utożsamiają z dzielnicą, chcą żyć w miarę wygodnie, spokojnie, i nie będą mnożyć kłopotów, których i tak niemało dostarcza codzienność.
Siła lokalnego stowarzyszenia okazała się zaskakująca nawet dla wielu działaczy samorządowych z innych dzielnic. Trudno było sobie wyobrazić, aby zwykła wspólnota sąsiadów albo lokatorów zdobyła wielkie poparcie w gminie liczącej 150 tys. mieszkańców. To jest możliwe w małej społeczności, gdzie prawie wszyscy się znają – utrzymywano. A jednak kolejne wybory potwierdzały, że władze lokalne muszą się liczyć z Naszym Ursynowem. Stowarzyszenie było w radzie dzielnicy silną opozycją w poprzedniej kadencji, gdy rządziła Platforma Obywatelska, a w końcu to właśnie ono zdobyło władzę. Być może ujawniła się właśnie w tym momencie niesprawność wielkich partii na szczeblu gminnym. Kandydaci na dzielnicowych radnych z PO pokazywali na plakatach wyborczych tylko swoje twarze, często w towarzystwie sylwetki Hanny Gronkiewicz-Waltz, logo PO i hasła: „Z dala od polityki”. Kandydaci Naszego Ursynowa mieli zindywidualizowane i bardzo konkretne oferty: jeden obiecywał na plakacie, że weźmie się do sprawy ochrony Lasu Kabackiego, gdzie mieszkańcy biegają i spacerują w wolnych chwilach, drugi zapewniał, że zajmie się drogami wyjazdowymi z Ursynowa, trzeci pisał, że zawalczy o zainstalowanie sygnalizacji świetlnej na niebezpiecznym skrzyżowaniu itd. Kiedy władza znalazła się w zasięgu ręki, bo Nasz Ursynów zdobył aż 10 mandatów, wystarczyło te konkretne, niemal osobiste postulaty wpisać na jedną listę i przedstawić jako program do zrealizowania w dzielnicy.
Widmo utraty władzy na tradycyjnie platformerskim Ursynowie spowodowało nadzwyczajną reakcję władz Warszawy. Spróbowano uniemożliwić nowym, demokratycznie wybranym koalicjantom sfinalizowanie ustaleń w demokratyczny sposób. Gdyby się nie dogadali w sprawie zarządu ani nie ukonstytuowali w ciągu 30 dni, warszawski ratusz mógłby narzucić dzielnicy zarząd komisaryczny, tak jak już się stało na Pradze-Północ. Wysłannicy prezydent Hanny Gronkiewicz-Waltz przybyli na pierwszą sesję nowej rady Ursynowa i… zakwestionowali jej legalność. Parę takich trików prawnych i cała koalicja zostałaby wysadzona z siodła, a konkretnie z burmistrzowskiego fotela. Okazało się jednak, że czujni byli zarówno koalicjanci – podpisali umowę jeszcze przed pierwszą sesją rady – jak i mieszkańcy świadomi zagrożenia. – Dzisiaj wszyscy jesteśmy ursynowianami – powiedział publicznie Maciej Białecki z Warszawskiej Wspólnoty Samorządowej, czyli federacji dzielnicowych komitetów lokalnych, do której należy również Nasz Ursynów. Lokalni działacze z różnych dzielnic niezwiązani z dużymi partiami politycznymi nie tylko zjechali na ursynowską sesję, lecz także zaapelowali do Hanny Gronkiewicz-Waltz, aby przestrzegała standardów demokracji, a nawet ukarała swoich urzędników, którzy wkładali kij w szprychy lokalnej demokracji.
Podziałało.

Konkretne zapisy

Znów wracamy do pytania, czy trudno było podpisać umowę koalicyjną z PiS.
– Nie – odpowiada burmistrz Guział. – Długich pertraktacji nie prowadziliśmy, bo czas gonił, a merytorycznie potrzeby dzielnicy były wszystkim znane. Szefowa PiS na Ursynowie, radna Katarzyna Polak, sprawuje tę funkcję od trzech kadencji, ja po raz czwarty, więc nie było płaszczyzny do konfrontacji, razem byliśmy w opozycji do poprzedniego zarządu, jesteśmy w podobnym wieku, a kwestie fundamentalne, ideologiczne nie mają tutaj tak wielkiego znaczenia. Członkowie PiS zgodzili się na zapisy zawarte w umowie koalicyjnej, bo mają one uzasadnienie w realnej sytuacji. Taka umowa, z jednej strony, zawiera szerokie i dosyć ogólne odniesienia programowe, np. usprawnienie relacji urzędu z obywatelem, lecz także wiele konkretów, takich jak publiczne wysłuchania burmistrzów czy bezpośrednie transmisje sesji rady w internecie, co sprawi, że urząd będzie bardziej transparentny i dostępny. Są tam też ujęte mechanizmy, zgodnie z którymi, jeśli obywatele dostrzegą potrzebę założenia sygnalizacji świetlnej na jakimś skrzyżowaniu, to gdy zbiorą 2 tys. podpisów, wniosek trafi na ścieżkę realizacyjną. Trzeba też objąć nadzorem większe, ponaddzielnicowe inwestycje, np. środowiskowe, a także szpital, drogi dojazdowe i urządzenia komunalne. Koalicjanci z PiS woleliby, aby w umowie zawarte były ogólniejsze sformułowania, jednak zgodzili się na zaproponowany bardzo konkretny zapis umowy z zadaniami niemal indywidualnie przypisanymi poszczególnym radnym Naszego Ursynowa. Co innego bowiem partia polityczna, taka jak PiS, gdzie z zasady obowiązuje jedyna słuszna linia, a co innego stowarzyszenie, gdzie każdy jest suwerennym, samodzielnym bytem i może mieć własny, cząstkowy program pracy dla wspólnoty mieszkańców. W partii nie ma pojęcia suwerenności, wszyscy muszą się zgadzać z tym, co postanowiono wyżej.
Nasz Ursynów szedł w kampanii z bardzo szczegółowymi i wcale nie politycznymi, lecz praktycznymi problemami mieszkańców i nie pozwolił, aby w umowie koalicyjnej zostały one utopione w potoku ogólników.
– Treść umowy powinna wisieć w gabinecie każdego członka zarządu dzielnicy, powinna być też znana każdemu mieszkańcowi, więc umieścimy ją na stronie internetowej urzędu – zapowiada Piotr Guział. Pod koniec kadencji będzie dokładnie wiadomo, co się udało zrealizować, a czego nie, odchodzący zarząd będzie mógł się rozliczyć przed mieszkańcami, a następcom przekazać szkic programu na przyszłość.

Pomożecie?

Co takiego jest w umowie, czyli porozumieniu programowym zawartym między Naszym Ursynowem a Prawem i Sprawiedliwością?
Same słuszne i potrzebne postulaty. Od rekultywacji oczek wodnych i rozbudowy infrastruktury kanalizacyjnej po rozwój instytucji kultury na terenie tzw. zielonego Ursynowa, od zorganizowania okrągłego stołu parkingowego po powołanie rad osiedli na terenie największych spółdzielni mieszkaniowych, od nieodpłatnego korzystania przez różne środowiska z sali widowiskowej ratusza i znajdującego się za budynkiem parkingu (tylko w weekendy) po umieszczenie w internecie całej dokumentacji inwestycji dzielnicowych. W umowie koalicyjnej jest nawet koncepcja utworzenia w centrach handlowych filii wydziału obsługi mieszkańców, aby podczas weekendowych zakupów mogli załatwić to, czego się nie udało w tygodniu. Umowa zawiera pomysły udostępnienia mieszkańcom boisk szkolnych po godzinach lekcyjnych, w tym także placów zabaw przedszkolnych, i wprowadzenia do obiegu w sieci zasobów bibliotecznych dzielnicy, obiecuje usunąć z dróg Ursynowa ciężki transport tirów i pomóc każdemu uczniowi tutejszych szkół w ułożeniu indywidualnej ścieżki kariery. W ratuszu ma powstać punkt konsultacyjny urzędu skarbowego, a przy głównych ciągach komunikacyjnych będzie więcej ławek i koszy na śmieci, publicznych toalet, a nawet przewijalnie dla matek z dziećmi. Jest pomysł, by budować dom seniora, ale i na bieżąco organizować pomoc dla osób starszych i samotnych. Czy ktoś z mieszkańców powie, że umowa jest zła?
1 grudnia 2010 r. podpisali się pod tym tekstem Piotr Machaj, przewodniczący stowarzyszenia Nasz Ursynów, Katarzyna Polak, pełnomocnik PiS na Ursynowie, i Piotr Guział, przewodniczący klubu radnych Nasz Ursynów. Teraz stowarzyszenie i lokalne PiS będą się starały wypełnić zapisy umowy przy opozycyjnym, ale przecież nie destrukcyjnym udziale radnych z Platformy Obywatelskiej, którzy także zapoznali się z listą zadań dla zarządu i zapewne będą mieli wkład w ich realizację. Nie wygląda na to, by na pytanie: „Pomożecie?” ktoś otwarcie odmówił.
Niektórzy obawiali się, że nowe władze, znane z wcześniejszych działań, będą się starały ograniczać działalność społeczną, kulturalną czy sportową, którą na Ursynowie prowadzi Kościół katolicki. Specjalny wysłannik PiS, poseł Artur Górski, miał ponoć zagwarantować odpowiednie zapisy w umowie, nawet dotyczące „ochrony wiary i chrześcijańskich wartości”, ale okazało się to niepotrzebne. – Nie taki diabeł straszny, jak go malują – miał w końcu skwitować sprawę poseł Górski, także były radny i mieszkaniec Ursynowa.
– Nie ma odrębnej umowy z Kościołem – potwierdza burmistrz Guział i choć zapewnia, że do miejscowej świątyni nie uczęszcza, to jednak w Boże Narodzenie w kościele się pojawił – na koncercie zespołu Brathanki.
– I księdza po kolędzie też u siebie w domu przyjąłem – dodaje – bo to człowiek mądry, otwarty i organizujący pożyteczne zajęcia sportowe dla młodzieży, to były duszpasterz piłkarskiej reprezentacji Polski.

Wydanie: 03/2011, 2011

Kategorie: Kraj

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy