Uszy do góry

Uszy do góry

Zając, choć jest dobrym biegaczem, woli się nie przemęczać i nie uciekać, tylko zmylić potencjalnego wroga

Słaby. Tchórzliwy. Bezradny. Takie cechy niemal odruchowo są przypisywane zającowi na podstawie wyglądu. A jak słaby i bezradny, to pewnie i niemądry. W ogóle stanowi on ucieleśnienie ofermowatości i nieszczęścia. Wystarczy przypomnieć sobie niektóre powiedzenia, przysłowia albo cytaty. „Zajęcze serce”. „Wśród serdecznych przyjaciół psy zająca zjadły”. „A jak chodzi o zające, radzę zmykać, bo przetrącę”, urąga wilk Barnaba z bajki Jana Brzechwy. Więc „czmychnął zając, nie czekając”. Zresztą po co sięgać daleko… Z samouczka do nauki angielskiego dla początkujących, z pomocą którego próbowałem poznać tajniki tego języka, zapamiętałem zdanie: What is the hare like? It is old and large, it isn’t happy czyli: jak wygląda zając? Jest stary i gruby, nie jest szczęśliwy. Bo czemu zając miałby być młody albo, nie daj Boże, szczęśliwy? To przecież biegające, a częściej kicające nieszczęście.

Z takim obrazem tego zwierzęcia wyruszałem przed laty na swoje przyrodnicze ścieżki. Oto nadrzeczne łąki zalane wiosennymi wodami po horyzont. Od drogi odchodzi łąkowy półwysep, który uniknął zalewu, a na jego końcu – dwa zające. Wydały mi się jakieś bezradne wobec bezmiaru wód. Jednocześnie odezwał się prastary instynkt łowcy, żeby nie rzec – drapieżnika. „No, mam was, teraz nie uciekniecie przed moim obiektywem!”, wykombinowałem sobie, bo w pamięci kołatało mi się, że w języku myśliwych zając to kot, a koty podobno nie umieją pływać. Raźno ruszyłem więc ku zającom. Najpierw podniosły wysoko uszy, wyprostowały się, jakby zdziwione, że ktoś chce się pchać między te kałuże i mokradła, po czym – wolno i spokojnie – pokicały ku wodzie i grzecznie popłynęły, rysując na tafli zalewiska dwie eleganckie strzałki. I tyle wyszło z mojego polowania.

Tak to jest, gdy zamiast wiedzy człowiek polega na strzępkach bajek i mitów. Zając doskonale pływa, o czym zresztą od dawna wiadomo. Inna rzecz, że nie czyni tego chętnie, od wody raczej stroni, a nawet jej nie pije, bo wystarcza mu ta zawarta w spożywanych roślinach. Choć to ostatnie stwierdzenie też nie jest, jak się wkrótce przekonałem, w pełni prawdziwe.

Z mojej wyobraźni zniknął mit zająca niedołęgi. Zresztą w kulturze bywa on też umieszczany w korzystnym czy pogodnym kontekście. Kojarzy się przecież – obok baranka – także z Wielkanocą. To skojarzenie sięga dawnych wieków i bywa tłumaczone rozmaicie. Najczęściej wskazuje się, że jest związane z dawnym zwyczajem składania danin na ołtarzach, a zając najlepiej nadawał się na taką ofiarę. Albo po prostu – że jest symbolem wiosennego odrodzenia i płodności, którą ten gatunek rzeczywiście się odznacza. Dziś jednak zając w okresie świąt, niekoniecznie tylko wielkanocnych, kojarzy się głównie z… pasztetem. Wiele lat temu, gdy razem z bratem pracowaliśmy w ekipie filmowca Jana Walencika, woził nas kierowca, który lubił zjeść, a i wypić. Nazywał się – nomen omen – Kieliszek. Ilekroć mijaliśmy na trasie jakiegoś szaraka, wspominał, że robi znakomity pasztet. Jechaliśmy wtedy nyską – bo takimi pojazdami poruszały się ówczesne ekipy filmowe – prowadzoną przez naszego kierowcę na tokowisko cietrzewi.

Podskakiwaliśmy na brukowanej drodze, ciemno było, choć oko wykol. Na cietrzewie jeździ się wszak nocą, bo tokujące koguty zjawiają się z pierwszym brzaskiem i trzeba zawczasu ukryć się przed ich wzrokiem. Nagle ostre hamowanie, kierowca zapala światło w naszym wehikule i wyskakuje w mrok. Nie zapomnę widoku, który wówczas ujrzałem: Kieliszek stał w blasku bijącym z okien z miną zwycięzcy, trzymając za uszy dużego zająca. Jeszcze żywego, gdyż dopiero po chwili wyzionął ducha. Oczywiście nasz kierowca nie najechał na zwierzę umyślnie, lecz mimo to dostał od szefa reprymendę za nieostrożną jazdę. Kiedy jednak po przerwie w zdjęciach wrócił na plan z naprawdę smakowitym pasztetem, wszyscy zapomnieli o żalach i pretensjach, a i kieliszek – tym razem przez małe k – też się znalazł.

Najgroźniejszymi drapieżnikami czyhającymi na życie zajęcy są samochody i myśliwi. Ci ostatni, widząc spadek liczby swych ulubionych zdobyczy, myśleli nawet o moratorium na odstrzał tych zwierząt. Bo ich liczba od dawna spadała i spada. W 1970 r. naliczono ich u nas ponad 3 mln, w 2000 r. już tylko 98 tys., a gęstość dróg i liczba samochodów rosną lawinowo. Wracając wieczorami gruntową drogą do naszego wiejskiego domu, regularnie spotykam na niej zające. Uciekają jak przed drapieżnikiem – biegną przed samochodem zakosami, bo tak ucieka zając przed psem czy lisem, starając się go zdezorientować i zmylić. W końcu taki goniony przeze mnie nieumyślnie zając uskakuje w bok, ale nigdy nie mam pewności, czy w gorączce swej rejterady nie wyskoczy znów – wprost pod koła. Przejechane szaraki spotyka się niestety nagminnie, a my z bratem zabieramy niektóre lepiej zachowane tusze na przynętę dla ptaków drapieżnych.

Zając, choć jest dobrym biegaczem, woli się jednak nie przemęczać i nie uciekać, tylko zmylić potencjalnego wroga. Kiedyś na przedwiośniu wczesnym rankiem jechałem z wolna drogą przez łąki, gdy nagle tuż przed moim pojazdem drogę przebiegł zając. Gdy tylko jego tylne skoczne kończyny dotknęły kusej trawy po drugiej stronie jezdni, zwierzak zniknął. Miejsce było płaskie, trawa wystrzyżona niemal przy samej ziemi. Gdzie się więc podział? Zacząłem wolniutko podjeżdżać, by wreszcie przystanąć w miejscu, gdzie widziałem czworonożnego przechodnia. Nic nie było widać. Dopiero gdy przez uchylone okienko spojrzałem prosto w dół, na poboczu dojrzałem jakąś nikłą, wypukłą plamę, nieco bardziej szarą niż wystrzyżona trawa wokół. To mój zając udawał, że go nie ma, wykorzystując swe ochronne ubarwienie.

Choć zając jest – jak większość żyjących u nas ssaków – zwierzęciem o zdecydowanie nocnym trybie życia, czego ilustracją są opisane wyżej slalomy w snopie światła reflektorów, to aktywny bywa też w dzień. Zauważyłem, że uchodząc przede mną, zając często biegnie w cień drzewa, by tam przycupnąć. Przeglądając nasze zdjęcia szaraków, których nazbierało nam się sporo przez lata spotkań, zauważyłem, że wiele z nich przedstawia zająca siedzącego w cieniu. To fotograficzny model, który potrafi oddać na zdjęciu nastrój upalnego dnia. Myślę jednak, że przede wszystkim w cieniu czuje się bezpieczniej.

Na ogół spotykaliśmy szaraki w tych samych miejscach, często rok po roku, co, jak pokazały przeprowadzone w naszym kraju badania, nie jest przypadkiem. Zając to zwierzę osiadłe i terytorialne, zajmujące ten sam rewir przez wiele sezonów. Jego włości, a może raczej mieszkanie czy podwórko, to kilkuhektarowy obszar. Znajduje na nim żer i schronienie. Zające nie kopią nor – to domena królików – natomiast znajdują sobie na terytorium zaciszne kolebki, czyli suche obniżenia terenu osłonięte roślinnością. Mają ich kilka, można więc rzec, że to rodzaj komnat w ich mieszkaniach. Gdy zbliża się intruz lub wróg, lokator takiej kolebki stara się przeczekać moment zagrożenia w bezruchu. Gdy ów natręt czy drapieżca przekroczy jednak pewien krytyczny dystans, zając długim skokiem wyrywa się ze swego zacisza i umyka, przeważnie zakosami. Jeżeli jednak zauważy, że ów nieproszony gość nie jest groźny – bo to np. krowa czy niezamierzający wszczynać pogoni spacerowicz – szybko przysiada gdzieś i czeka na dalszy rozwój wypadków. Jeżeli wróg naciera, zając stara się go zgubić (co w zetknięciu z różnymi dybiącymi nań drapieżnikami przeważnie nieźle mu się udaje), ale nie ucieka daleko, tylko okrężną drogą stara się wrócić do ulubionego legowiska albo zająć któreś z sąsiednich.

Ten szybki i zwinny ssak stanowi znakomity przykład, że chcąc zdobyć zdjęcie dzikiego zwierzęcia z bliska lub choćby tylko je poobserwować, nie ma sensu go ścigać – nawet wzrokiem. Nie warto zatem natrętnie się nań gapić, lepiej cierpliwie poczekać. Jeżeli znamy miejsce, które często odwiedzają zające, istnieje duża szansa, że pewnego razu jeden z nich pojawi się tam i sam podejdzie na pożądaną odległość, o ile zachowamy spokój. Ponieważ ten mieszkaniec łąk i pól ma wielu potencjalnych wrogów, potrafi prędko rozpoznać, kto jest kim i czego się po nim spodziewać. Lisy, wilki, a zwłaszcza zdziczałe psy stanowią dlań poważne zagrożenie i choć zając potrafi uciec każdemu z tych prześladowców, to ich ofiarą padają młode zajączki. W łowach sekundować tym drapieżnikom będą też koty domowe i ptaki drapieżne, jak jastrząb czy nawet myszołów. Nic dziwnego, że zając jest zwierzęciem płodnym: zajęczyca ma kilka miotów w roku, a liczba młodych w jednym może sięgnąć dziewięciu potomków, choć na ogół jest ich znacznie mniej.

Pewnego majowego dnia, gdy z moją ówczesną partnerką, też fotografującą przyrodę, wracaliśmy z wyprawy, zaproponowałem, byśmy przejechali przez niewielki, otoczony polami kompleks leśny. W takich enklawach prawie zawsze napotyka się coś ciekawego. Tym razem na pełnej kałuż drodze spotkaliśmy niespodziewanych w takim miejscu lokatorów: zające.

Ten ssak z rzędu zajęczaków ma pochodzenie stepowe i nie jest gatunkiem leśnym, choć, jak większość dzikich zwierząt, bywa umieszczany w lesie mocą naszej wyobraźni, nieraz kształtowanej przez bajki. Poza tym jest samotnikiem. Zgrupowanie kilku osobników zwiastowało coś szczególnego, a że obecność kobiety zawsze nieco erotyzuje atmosferę, pomyślałem o godach. Co prawda zajęcze gody, czyli parkoty, zaczynają się już w lutym i są kojarzone z początkami wiosny, to zdarzają się i później, nawet wczesnym latem. Zwierzaki, nie reagując na nasz samochód, krążyły wokół siebie, ale aktów miłosnych jakoś nie było widać. Wytknąłem teleobiektyw przez szczelinę w uchylonych drzwiach pojazdu, by nie rozkładać statywu i nie płoszyć naszych ewentualnych modeli. Moja towarzyszka celowała lżejszym teleobiektywem z drugiego okienka, trzymając optyczną broń przy oku bez podpory. I tyle. Zające to doskakiwały do siebie, to odskakiwały, jakby bały się siebie nawzajem. Nie ułatwiało to ich uwieczniania.

Przysłowie mówi, że jak będziesz gonił dwa zające, nie złapiesz żadnego, i to się po trosze sprawdziło. Ilekroć wycelowałem w jednego, kątem oka zauważałem, że ciekawszą pozę przyjął inny – i tak w kółko. Oboje chcieliśmy złapać dwa zające jako erotycznie aktywną parę. Nic z tego. Gdy przybyliśmy tam następnego dnia, zające nadal harcowały w najlepsze pod okapem wysokich sosen, brzóz i dębów. Już nie mieliśmy wątpliwości, że widzimy późnowiosenne gody. Ponieważ większość zdjęć z poprzedniego dnia była nieostra lub zamazana na skutek ruchu aparatu, tym razem postanowiłem rozłożyć statyw. Zwłaszcza że zwierzaki były tak zajęte sobą, że całkowicie nas ignorowały.

Wtedy jeden zając błyskawicznie wskoczył na grzbiet drugiego – zapewne samicy. Moja towarzyszka uwieczniła to, ale ja już nie zdążyłem, bo kochankowie jak szybko się połączyli, tak szybko rozstali. I już więcej się to nie powtórzyło, choć uczestnicy godowego obrzędu kręcili się pod drzewami przez następne godziny.

Nie wiem, czy ich gody zawsze są tak przewlekłe i niemrawe, ale rezultaty bywają imponujące. Zajęczyca może urodzić pierwsze młode już na przełomie lutego i marca, po czym jest pod względem rozrodczym aktywna przez całe lato i jeszcze kilka razy zostaje zajęczą matką – troskliwą i oddaną, choć nie opiekuje się dziećmi zbyt długo. Samotnicza natura tych zwierząt szybko bierze górę i matka przestaje się interesować nadal małymi potomkami. Póki jednak jest przy nich, potrafi dzielnie bronić młodych. (…)

Dziś zajęcy ubywa. Nie dlatego, że grożą im błotniaki czy inne drapieżne istoty, ani nawet nie dlatego, że człowiek czasem chciałby zjeść szaraka z buraczkami – a raczej dlatego, że coraz więcej ludzi chce zjadać coraz więcej. Rozwój wielkoobszarowego, zmechanizowanego rolnictwa odbiera zającom ich naturalne siedliska. Dawne pasiaki ubogich zagonów obfitowały w pasma maskujących krzewów i trawiaste miedze pełne kolebek jakby stworzonych dla tych polnych biegaczy. Na łąkach rosły smakowitsze trawy. Dziś na wielkich jednorodnych łanach obsianych zbożem, a zwłaszcza kukurydzą na ogół brakuje zajęczych przysmaków, a szybko rosnące i wybujałe trawy na uprawnych łąkach są zwykle sztywne i twarde. Przede wszystkim zaś szybciej osiągają dojrzałość i przyśpieszają mechaniczne sianokosy, których ofiarami zostają zające, zwłaszcza młode, a także nie odstępujące ich na krok matki. Zwierzęta giną lub zostają kalekami.

W pewnym zachodnim magazynie zobaczyłem kiedyś zdjęcie wymowne, ale tragiczne. Oto na beli skoszonej trawy widniał obrazek, który okazywał się nie malunkiem, ale zającem wprasowanym w zbitą ścianę łodyg. Niech ten obrazek wystarczy tu za przykład.

Ile zatem prawdy o zającu jest w przytoczonym na początku niezgrabnym zdaniu z angielskiego samouczka? Niewiele. Zając, choć może przeżyć pod ludzką opieką kilkanaście lat, w naturze przeżywa zwykle tylko kilka, więc nie może być stary. Nie może też być gruby, bo życiowa aktywność nie pozwala mu utyć. I choć cała zajęcza populacja ma się raczej gorzej niż kiedyś, to każdy zając z osobna dzięki sprawności i taktyce pozwalającej wywodzić w pole prześladowców nie ma powodu, by czuć się nieszczęśliwy.

Fragmenty książki Grzegorza i Tomasza Kłosowskich Bracia mniejsi i więksi. Opowieści o mieszkańcach z krainy Biebrzy i nie tylko, Wydawnictwo Paśny Buriat, Kielce 2022

Fot. Shutterstock

Wydanie: 2022, 44/2022

Kategorie: Zwierzęta

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy